We wtorek równolegle rozpoczęły się dwa festiwale filmowe, na które chciałbym zwrócić dziś Waszą uwagę.
Posty
Luca Guadagnino to reżyser niesamowicie wręcz wszechstronny. Ma na koncie dramaty obyczajowe, psychologiczne horrory i kryminały. Nic więc dziwnego, że jego najnowszy film Challengers to prawdziwy gatunkowy miszmasz. Jest w nim trochę dramatu sportowego, trochę filmu psychologicznego, a trochę opowieści miłosnej (przy czym miłość należałoby wziąć w tym przypadku w duży cudzysłów). Film zrealizowany według scenariusza Justina Kuritzkesa ma więc wszystko, by ująć jak najszersze grono widzów. Problem w tym, że ja do tego grona w ogóle nie należę.
Jeśli czytaliście moją recenzję pierwszego filmu z cyklu Monsterverse, wiecie, że w dzieciństwie uwielbiałem oglądać japońskie filmy z Godzillą. Do tych amerykańskich można mieć sporo zarzutów — zwłaszcza w porównaniu z ambitniejszymi obrazami, jakie ostatnio powstały w Japonii — ale jeśli potraktować je czysto rozrywkowo, to okazują się propozycjami sprawiającymi niebywałą frajdę. Dlatego na Godzillę i Konga: Nowe Imperium wybrałem się przede wszystkim, licząc na miło spędzony czas.
Po długiej przerwie wracam do moich BAAAARDZO zaległych Camerimage’owych tekstów. Dziś piszę o dziele Jorgosa Lantimosa, czyli jednego z tych reżyserów, który odznacza się niezwykłym autorskim stylem i niecodzienną artystyczną wrażliwością. Ja dałem się mu uwieść Zabiciem świętego jelenia , o którym do tej pory czasami rozmyślam. Późniejsza Faworyta nieco z Lantimosowych dziwactw jest moim zdaniem odarta, choć to wciąż znakomity obraz. A jak jest z Biednymi Istotami , czyli najnowszym dziełem greckiego reżysera, a jednocześnie adaptacją powieści Alasdaira Graya?
Kochani, poniżej liveblog z Oscarów, a na nim komentarz na żywo z ceremonii rozdania nagród Akademii Filmowej. Możecie czytać zarówno podczas gali (start 11.03.2024 o godzinie 0.00), jak i już po niej. Musicie chwilę poczekać, aż wszystko się załaduje, a później całość będzie odświeżać się samoistnie.
Oscary już dziś o północy, a więc tradycyjnie czas na moją coroczną zabawę, w której staram się zgadnąć, kto wygra, powiedzieć, na kogo sam bym zagłosował i ponarzekać na to, kto w oscarowej stawce się nie znalazł. Kolejne kategorie będą omawiać zgodnie z kolejnością ich ogłaszania, a zatem zaczynamy od aktora w roli drugoplanowej, a kończymy na najlepszym filmie. Gotowi?
Kiedy Miyazaki Hayao (宮崎駿) ogłosił w 2013 roku [ 1 ] , że przechodzi na filmową emeryturę, byli tacy, którzy mu nie dowierzali. I mieli rację, bo niespełna cztery lata później [ 2 ] zapowiedziano nowy pełnometrażowy projekt reżysera. Tak to już jest, że potrzeba opowiadania jest dla twórców często potrzebą nadrzędną i nie inaczej było w przypadku Miyazakiego.
W ciągu ostatnich latach Złote Globy z drugich najbardziej znanych po Oscarach nagród stały się jednymi z najmniej poważanych. Stało się tak za sprawą licznych skandali związanych z przyznającym nagrody tzw. Hollywoodzkim Stowarzyszeniem Prasy Zagranicznej. Globy zostały jednak wykupione przez produkującą galę firmę Dick Clark Productions. Ciekaw, jak po tej zmianie gala będzie wyglądać, postanowiłem zarwać nockę. A przy okazji opisać Wam wrażenia (tym razem jednak nie na żywo). Zapraszam do lektury.
Koreeda Hirokazu (是枝裕和) to jeden z najbardziej uznanych na świecie współczesnych japońskich twórców filmowych. Po wzruszającym koreańskojęzycznym Baby Brokerze i ciepłym serialu Makanai: W kuchni domu maiko (oglądajcie koniecznie!), reżyser powraca z nowym filmem pełnometrażowym zrealizowanym w Kraju Wschodzącego Słońca. Zatytułowany jest on Kaibutsu (『怪物』), czyli po prostu „potwór”, „stworzenie niesamowite”, a w Polsce dystrybuowany będzie jako… Monster . I tu pozwolę sobie na mały przytyk do dystrybutorów japońskich filmów: po pierwsze, przestańcie się bać języka polskiego; a po drugie, ludzie, którzy tłumaczą w tej branży z japońskiego na polski, NAPRAWDĘ ISTNIEJĄ.
Na przełomie czerwca i lipca odbyła się w Toruniu 21. edycja Międzynarodowego Festiwalu Filmowego Tofifest. W ciągu niecałego tygodnia jego trwania obejrzałem łącznie jedenaście filmów i uczestniczyłem w pięciu spotkaniach z twórcami. Zobaczyłem przede wszystkim dużo kina polskiego (aż pięć pozycji), a poza tym trochę irańskiego, trochę cypryjskiego, trochę łotewskiego i – na koniec – odrobinę hollywoodzkiej klasyki. Przed Wami teksty o każdej z tych produkcji.
Słuchajcie, nie wiem do końca, jak to się wydarzyło, ale udało mi się dostać bilet na Wiedźmin Fest, który odbył się w zeszły weekend. A sytuacja wyglądała tak: obudziłem się (względnie) rano. Zauważyłem na Fejsiczku, że Netflix robi konkurs, w którym można wygrać wejściówkę na przedpremierowy pokaz trzeciego sezonu Wiedźmina . Wbrew tej części polskiego Internetu, na który codziennie się natykam, ja tę adaptację bardzo lubię i − uwaga, teraz narażę się na unfollowy i wieczne przeklęcie przez fandom − uważam, że miejscami scenarzyści robią o wiele fajniejsze i ciekawsze rzeczy niż Sapkowski w książkach. Wziąłem więc udział w konkursie, odpowiedziałem na kilka w miarę łatwych pytań (a akurat byłem w miarę świeżo po lekturze opowiadań i głównej sagi), a potem musiałem napisać własne zakończenie „Grosza daj wiedźminowi”. Poza tym, że zrymowałem tam „sakiewkę” i „Białą Mewkę” (żenua, wiem), zupełnie nie pamiętam, co się w tym wierszyku wydarzyło, bo był pi
Muszę się przyznać, że choć zawsze byłem świadomy istnienia Dungeons & Dragons , to właściwie nigdy nie zagłębiłem się ani w samą grę, ani w liczne powstałe na jej podstawie wytwory popkultury. Na film w reżyserii Jonathana Goldsteina i Johna Francisa Daleya szedłem więc z czystą głową, licząc po prostu na dobrą zabawę. Zwłaszcza że bardzo podobało mi się poprzednie przedsięwzięcie tego reżyserskiego duetu, przezabawny Wieczór gier . No a poza tym w obsadzie znaleźli się uwielbiani przeze mnie Chris Pine (czyli najlepszy z hollywoodzkich Chrisów) oraz Michelle Rodriguez (Ana Lucia [*], pamiętamy), więc nie mogłem sobie tego seansu odpuścić. I jako dedekowy ignorant muszę powiedzieć, że bawiłem się przednio.