Maniak ocenia #73: "Hostages" S01E04

MANIAK WE WSTĘPIE


A miało być tak pięknie...
Na pewno znacie to uczucie. Widzicie zwiastun, który zapowiada całkiem niezły serial. Z każdą kolejną informacją coraz bardziej się nim interesujecie, aż w końcu nadchodzi dzień premiery. Z radością zasiadacie do seansu i niestety, wasze oczekiwania nie zostają spełnione. Czujecie się zawiedzeni, ale gdzieś tam widzicie potencjał i postanawiacie obejrzeć kolejne odcinki. I rzeczywiście, choć na początku jest słabo, potem robi się jakby lepiej i pełni nadziei, że to nie tylko chwilowy przebłysk, chwalicie produkcję, myśląc, że nareszcie coś z niej będzie. Ale niestety - wasze wnioski są zbyt pochopne. Właśnie powiedzieliście o jedno słowo za dużo i... bęc! Znów jesteście zmuszeni obejrzeć kiepski odcinek.

MANIAK O SCENARIUSZU


Znów jest nudno,
co widać nawet po bohaterce
"2:45 PM" (czyli "14:45") napisał scenarzysta telewizyjny i komiksowy, Aron Eli Coleite ("Herosi, "Rzeka", "Ultimate X-Men"). Po zeszłym, lepszym od poprzednich, odcinku miałem nadzieję, że wreszcie coś w serialu ruszy, zwłaszcza, że to zapowiadała jego końcówka. Niestety, bardzo się pomyliłem.
Scenarzysta powraca do nudnawego tonu pierwszych odcinków. Pomimo, że teoretycznie powinno dziać się dużo - wszak Ellen i jej rodzina szykują się do spektakularnej ucieczki - odcinek jest bardzo przegadany i w gruncie rzeczy odstawia główną akcję na bok, skupiając się na mniej istotnych wątkach. Najbardziej boli fakt, że gdzieś w tym wszystkim pogubiły się intrygujące machlojki polityczne, które stanowiły siłę poprzedniego odcinka.
"2:45 PM" jest mało dynamiczna, powolna i prawie w ogóle nie trzyma w napięciu. By jeszcze bardziej spowolnić akcję, podkreślono mało ciekawe rodzinne dramaty (romanse, problemy dzieci) i przepleciono je zupełnie nic nie wnoszącymi retrospekcjami. Rozczarowuje też końcówka, która każe sądzić, że wszystkie działania bohaterów pójdą na marne, co z kolei oznacza, że odcinek był zwykłym wypełniaczem. A takich bardzo nie lubię.

MANIAK O REŻYSERII


Reżyser, Russel Lee Fine ("Białe kołnierzyki"), podobnie jak scenarzysta, w ogóle się nie popisuje. Akcję prowadzi bardzo słabo, jakby w ogóle nie zależało mu na zaangażowaniu widza.  Na szczęście jako tako dopilnowuje odcinek od strony wizualnej. To za mało, by w pełni zadowolić widza. W gruncie rzeczy przy takim scenariuszu to zrozumiałe, bo z pustego i Salomon nie naleje, ale Fine mógł jednak trochę bardziej się postarać.

MANIAK O AKTORACH


Collette i McDermoot ciągną
serial od strony aktorskiej
Aktorsko sprawa wygląda w "Hostages" jak zawsze. Całość jakoś ciągnie Toni Collette, wcielająca się w główną bohaterkę, Kroku dotrzymują jej: niezły Dylan McDermott (agent Carlisle) i w miarę przekonujący Tate Donovan (Brian Sanders). Tę trójkę ogląda się naprawdę dobrze, choć trzeba przyznać, że Collette zaczyna nieco nudzić nerwowymi ruchami głowy podczas każdej sceny, w której Ellen Sanders się denerwuje.
Na przeciwnym biegunie znajdują się zaś: odgrywający dzieci głównej bohaterki Mateus Ward i Quinn Shephard, którzy zupełnie nie porywają, a wręcz irytują swą obecnością na ekranie oraz nijaka i zupełnie przezroczysta Hilarie Burton jako kochanka Briana, Samantha.
Ogólnie rzecz ujmując, aktorsko jest nierówno i gdyby nie Collette oraz McDermott, to byłoby bardzo słabo.

MANIAK O TECHNIKALIACH


Tam gdzie prawie wszystko inne zawodzi, wrażenie ratują aspekty techniczne odcinka. Jest nakręcony i zmonotwany poprawnie, choć niektóre sceny wydają się trochę zbyt rozwlekłe. Niezła jest charakteryzacja, a i efekty specjalne wyglądają przyzwoicie. Cóż, jak to się mówi: chociaż coś...

MANIAK OCENIA


Pomimo kilku plusów, czwarty odcinek "Hostages" bardzo mnie zawiódł, w związku z czym stawiam:

SŁABY

Komentarze