MANIAK ZACZYNA
Pierwsze dwa odcinki trzeciego sezonu "Sherlocka" postawiły poprzeczkę bardzo wysoko. Twórcy dostarczyli odcinki nie tylko pełne emocji, ale przede wszystkim obfitujące w inteligentną zabawę materiałem źródłowym i dotychczasową konwencją oraz w mnóstwo mrugnięć oka do fanów serialu. O tym jak bardzo mi się spodobało przeczytacie tutaj (odcinek pierwszy) i tutaj (odcinek drugi).
Moje oczekiwania wobec trzeciego odcinka były bardzo duże. Liczyłem na pełne emocji widowisko, a fakt, że tuż przed emisją zapowiedziano czyjąś śmierć, jeszcze bardziej podsycił moją niecierpliwość. Snułem mnóstwo spekulacji, a w głowie układałem najczarniejsze scenariusze. Na szczęście twórcom udało się mnie po raz kolejny mocno zaskoczyć - na tym polega zresztą piękno "Sherlocka". Czy jednak otrzymaliśmy dobry odcinek?
Moje oczekiwania wobec trzeciego odcinka były bardzo duże. Liczyłem na pełne emocji widowisko, a fakt, że tuż przed emisją zapowiedziano czyjąś śmierć, jeszcze bardziej podsycił moją niecierpliwość. Snułem mnóstwo spekulacji, a w głowie układałem najczarniejsze scenariusze. Na szczęście twórcom udało się mnie po raz kolejny mocno zaskoczyć - na tym polega zresztą piękno "Sherlocka". Czy jednak otrzymaliśmy dobry odcinek?
MANIAK O SCENARIUSZU
Scenariusz do tej odsłony trzeciej serii "Sherlocka" napisał Steven Moffat. Odcinek został zatytułowany "His Last Vow" czyli "Ostatnia przysięga". Po pierwsze, tradycyjnie jest to zabawa tytułem jednego z opowiadań (a także zbioru opowiadań), a mianowicie "His Last Bow" ("Ostatni ukłon"). Zabawa dość przewrotna, bo choć "His Last Bow" jest chronologicznie ostatnią sprawą Sherlocka (choć nie ostatnim utworem Doyle'a o detektywie), to odcinków "Sherlocka" będzie jeszcze co najmniej sześć, a "His Last Vow" zdecydowanie nie kończy detektywistycznej kariery Holmesa. Po drugie, tytuł ten odwołuje się także do odcinka poprzedniego, w którym Sherlock złożył "ostatnią obietnicę" Johnowi i Mary.
Jeśli chodzi o fabułę, to choć znajdują się w niej odwołania do "Ostatniego ukłonu", to jednak w największej mierze scenarzysta opiera się na "The Adventure of Charles Augustus Milverton" (u nas znanym po prostu jako "Charles Augustus Milverton"), przy czym obiera podobny schemat do tego, jaki zastosował w premierze drugiej serii - "Scandal of Belgravia". Najpierw mamy dość wierne i kreatywne przeniesienie pierwowzoru we współczesne realia, później następuje niby-punkt-kulminacyjny i z niego historia rusza już innymi torami. Moffat wychodzi więc poza ramy opowiadania i dopowiada własną historię inspirowaną nieco wspomnianym już "Ostatnim ukłonem", ale także elementami "The Sign of Four" ("Znaku czterech") oraz "The Adventure of the Empty House" ("Pustego domu"). Jest również dość pomysłowa adaptacja epizodu, rozpoczynającego opowiadanie "The Man with the Twisted Lip" ("Człowiek z wywiniętą wargą").
Moffat bardzo umiejętnie porusza się po dziełach Doyle'a, stanowiących sherlockowy kanon i plecie z nich historię ciekawą, intrygującą, a przede wszystkim absorbującą. Do samego końca trzyma widza w napięciu i nieustannie bawi się z nim w kotka i myszkę, podsuwając mnóstwo fałszywych tropów. Bardziej niż w poprzednich odcinkach zaznaczona jest tu sprawa kryminalna - skomplikowana i bardzo dla bohaterów osobista.
No właśnie - bohaterowie, bo to oni są w serialach najważniejsi. Moffat rozwija to, co budowano już w poprzednich odcinkach. Mamy szansę po raz kolejny zajrzeć w głąb umysłu Sherlocka i dość uważnie śledzić jego metody. Scenarzysta zdecydował się także na krok dość ryzykowny, bo pozwolił widzowi zaglądnąć na dno duszy detektywa. Daje więc kilka wskazówek a propos jego dzieciństwa i relacji z bliskimi. Można by argumentować, że taki zabieg jest zupełnie niepotrzebny, bo w gruncie rzeczy im mniej wiemy o Sherlocku, tym jest on ciekawszy. Moim jednak zdaniem, Moffat znalazł idealny złoty środek, bo nigdy nie jest nazbyt konkretny i nadal wiele pozostaje w sferze domysłów. Dzięki temu bohater zarówno zostaje w pewien sposób wzbogacony psychologicznie, jak i zachowuje gdzieś tam tę dozę tajemniczości. Do tego bardzo ciekawie ewoluuje i kiedy w powietrzu wisi kryzys pomiędzy Johnem a Mary, to właśnie on swoimi działaniami dąży do tego, by ten kryzys zażegnać. Nadal mamy więc socjopatę, ale jednak takiego, dla którego przyjaźń jest jedną z najwyższych wartości. I takiego Sherlocka, mimo pewnych psychologicznych sprzeczności, naprawdę łatwo kupić i polubić.
Z bardzo ciekawej strony Moffat spogląda również na Johna Watsona. Stara się wniknąć w jego psychikę i wyciąga niezwykle interesujące oraz przekonujące wnioski, dotyczące powodów, dla których bohatera spotyka tyle niebezpieczeństw. Ponadto, scenarzysta przeprowadza Watsona przez bardzo wiele i stawia na jego drodze mnóstwo przeszkód. Poprzez sposób, w jaki bohater sobie z nimi sobie radzi, Moffatowi udaje się pokazać jego esencję. A to wszystko składa się z kolei na bardzo ciekawą interpretację, która jeszcze bardziej wzbogaca tę postać.
Kluczową rolę w "His Last Vow" odgrywa Mary. Dowiadujemy się o niej nowych informacji, które stawiają ją w zupełnie innym świetle. Pozwala to jednocześnie intrygująco ją rozwinąć, a z drugiej strony nie sprawić, byśmy przestali odczuwać do niej sympatię (w ostatecznym rozrachunku) - jakąkolwiek tajemnicę ukrywa. Przy okazji Moffat bardzo oryginalnie nawiązuje do "Znaku Czterech" Doyle'a.
Nie bez znaczenia jest również Mycroft, który z jednej strony jest gdzieś tam głęboko zdolny do wyższych uczuć, a z drugiej jest wykalkulowany i kieruje się zasadą utylitaryzmu. Widzimy więc nieco smutne oblicze tego bardzo niejednoznacznego i enigmatycznego bohatera.
I wreszcie postać najważniejsza - główny antagonista. Charles Augustus Magnussen, czyli serialowa inkarnacja Charlesa Augustusa Milvertona, to chyba jak dotąd jeden z najgroźniejszych przeciwników Holmesa w serialu, a to dlatego, że dorównuje mu, a może nawet go przerasta, pod względem inteligencji. Umysł jest najgroźniejszą bronią Magnussena, z czego doskonale zdaje sobie sprawę i wykorzystuje w walce z przeciwnikiem. Jest przedstawiony jako wyrachowany, przenikliwy i bystry manipulant bez ogłady, który nie cofnie się przed niczym, by dopiąć swego. Moffat w znakomity sposób rozwija książkowy pierwowzór, czyniąc bohatera ciekawym i doskonale dostosowując go do współczesnych realiów. Świetnie uwydatnia też jego "wielkość" - zmiana nazwiska z Milvertona na Magnussena, nie tylko podkreśla duńskie korzenie postaci (granej jest przez duńskiego aktora, Larsa Mikkelsena), ale też sugerują jej wybitność (z łacińskiego magnus to wielki).
W epizodach pojawiają się również Molly (szczególnie zabawna w scenie, w której wścieka się na Sherlocka), pani Hudson (o której dowiadujemy się kilku nowych, śmiesznych szczegółów) oraz rodzice Sherlocka (znacznie rozwinięci od ostatniego ich występu w "The Empty Hearse"). Moffat więc wcale nie próżnuje i stara się dorzucić swą scenopisarską cegiełkę do każdej ważnej postaci.
Dialogi nie odbiegają od tego, do czego twórcy serialu zdążyli już przyzwyczaić. Znów otrzymujemy mieszankę bardzo dobrego humoru oraz błyskotliwości i inteligencji. Szczególnie dobrze wypadają pod tym względem wypowiedzi bezpruderyjnego Magnussena, ale nie gorsze są również kwestie Sherlocka czy emocjonalne sceny pomiędzy Mary a Johnem.
Moffat bardzo umiejętnie porusza się po dziełach Doyle'a, stanowiących sherlockowy kanon i plecie z nich historię ciekawą, intrygującą, a przede wszystkim absorbującą. Do samego końca trzyma widza w napięciu i nieustannie bawi się z nim w kotka i myszkę, podsuwając mnóstwo fałszywych tropów. Bardziej niż w poprzednich odcinkach zaznaczona jest tu sprawa kryminalna - skomplikowana i bardzo dla bohaterów osobista.
No właśnie - bohaterowie, bo to oni są w serialach najważniejsi. Moffat rozwija to, co budowano już w poprzednich odcinkach. Mamy szansę po raz kolejny zajrzeć w głąb umysłu Sherlocka i dość uważnie śledzić jego metody. Scenarzysta zdecydował się także na krok dość ryzykowny, bo pozwolił widzowi zaglądnąć na dno duszy detektywa. Daje więc kilka wskazówek a propos jego dzieciństwa i relacji z bliskimi. Można by argumentować, że taki zabieg jest zupełnie niepotrzebny, bo w gruncie rzeczy im mniej wiemy o Sherlocku, tym jest on ciekawszy. Moim jednak zdaniem, Moffat znalazł idealny złoty środek, bo nigdy nie jest nazbyt konkretny i nadal wiele pozostaje w sferze domysłów. Dzięki temu bohater zarówno zostaje w pewien sposób wzbogacony psychologicznie, jak i zachowuje gdzieś tam tę dozę tajemniczości. Do tego bardzo ciekawie ewoluuje i kiedy w powietrzu wisi kryzys pomiędzy Johnem a Mary, to właśnie on swoimi działaniami dąży do tego, by ten kryzys zażegnać. Nadal mamy więc socjopatę, ale jednak takiego, dla którego przyjaźń jest jedną z najwyższych wartości. I takiego Sherlocka, mimo pewnych psychologicznych sprzeczności, naprawdę łatwo kupić i polubić.
Z bardzo ciekawej strony Moffat spogląda również na Johna Watsona. Stara się wniknąć w jego psychikę i wyciąga niezwykle interesujące oraz przekonujące wnioski, dotyczące powodów, dla których bohatera spotyka tyle niebezpieczeństw. Ponadto, scenarzysta przeprowadza Watsona przez bardzo wiele i stawia na jego drodze mnóstwo przeszkód. Poprzez sposób, w jaki bohater sobie z nimi sobie radzi, Moffatowi udaje się pokazać jego esencję. A to wszystko składa się z kolei na bardzo ciekawą interpretację, która jeszcze bardziej wzbogaca tę postać.
Kluczową rolę w "His Last Vow" odgrywa Mary. Dowiadujemy się o niej nowych informacji, które stawiają ją w zupełnie innym świetle. Pozwala to jednocześnie intrygująco ją rozwinąć, a z drugiej strony nie sprawić, byśmy przestali odczuwać do niej sympatię (w ostatecznym rozrachunku) - jakąkolwiek tajemnicę ukrywa. Przy okazji Moffat bardzo oryginalnie nawiązuje do "Znaku Czterech" Doyle'a.
Nie bez znaczenia jest również Mycroft, który z jednej strony jest gdzieś tam głęboko zdolny do wyższych uczuć, a z drugiej jest wykalkulowany i kieruje się zasadą utylitaryzmu. Widzimy więc nieco smutne oblicze tego bardzo niejednoznacznego i enigmatycznego bohatera.
I wreszcie postać najważniejsza - główny antagonista. Charles Augustus Magnussen, czyli serialowa inkarnacja Charlesa Augustusa Milvertona, to chyba jak dotąd jeden z najgroźniejszych przeciwników Holmesa w serialu, a to dlatego, że dorównuje mu, a może nawet go przerasta, pod względem inteligencji. Umysł jest najgroźniejszą bronią Magnussena, z czego doskonale zdaje sobie sprawę i wykorzystuje w walce z przeciwnikiem. Jest przedstawiony jako wyrachowany, przenikliwy i bystry manipulant bez ogłady, który nie cofnie się przed niczym, by dopiąć swego. Moffat w znakomity sposób rozwija książkowy pierwowzór, czyniąc bohatera ciekawym i doskonale dostosowując go do współczesnych realiów. Świetnie uwydatnia też jego "wielkość" - zmiana nazwiska z Milvertona na Magnussena, nie tylko podkreśla duńskie korzenie postaci (granej jest przez duńskiego aktora, Larsa Mikkelsena), ale też sugerują jej wybitność (z łacińskiego magnus to wielki).
W epizodach pojawiają się również Molly (szczególnie zabawna w scenie, w której wścieka się na Sherlocka), pani Hudson (o której dowiadujemy się kilku nowych, śmiesznych szczegółów) oraz rodzice Sherlocka (znacznie rozwinięci od ostatniego ich występu w "The Empty Hearse"). Moffat więc wcale nie próżnuje i stara się dorzucić swą scenopisarską cegiełkę do każdej ważnej postaci.
Dialogi nie odbiegają od tego, do czego twórcy serialu zdążyli już przyzwyczaić. Znów otrzymujemy mieszankę bardzo dobrego humoru oraz błyskotliwości i inteligencji. Szczególnie dobrze wypadają pod tym względem wypowiedzi bezpruderyjnego Magnussena, ale nie gorsze są również kwestie Sherlocka czy emocjonalne sceny pomiędzy Mary a Johnem.
W miarę podoba mi się także zakończenie - Moffat gra w nim widzom na uczuciach, by po chwili odwrócić sytuację i zaskoczyć niespodziewanym zwrotem akcji. Do gustu nie przypadł mi jeden element finału, którego jednak nie chcę jednoznacznie oceniać, póki nie obejrzę czwartej serii. Cóż - znając twórców, mogą obrócić wszystko w żart.
MANIAK O REŻYSERII
Producenci "Sherlocka" znów nie oddają odcinka człowiekowi, który odpowiada za jego rozpoznawalny styl i prezentację (chodzi o Paula McGuigana, który wyreżyserował cztery z dziewięciu odsłon serialu, m.in. odcinek pierwszy, czyli "Study in Pink"), zapewne pochłoniętego innymi projektami (w tym szykowaną adaptacją "Frankensteina") i w zamian powierzają go Nickowi Hurranowi ("The Prisoner", "Doctor Who"). Być może owocuje to odcinkiem nieco mniej kreatywnym reżysersko niż poprzednie (nie tylko te od McGuigana), ale nadal wiernym sherlockowym standardom. Hurran, za przykładem scenarzysty, podrzuca widzowi nieco fałszywych tropów i umiejętnie prowadzi go przez zawiłości fabuły. Często korzysta ze zbliżeń, które służą mu głównie do budowania napięcia. W większości ujęć dba o dobrą kompozycję kadrów i uwydatnia na ekranie wszystko to, co uważa za ważne. Zdarza mu się kilka tańszych rozwiązań, ale nie psują one ogólnego wrażenia. Hurran prowadzi akcję w sposób właściwy i podejmuje słuszne, realizatorskie decyzje.
MANIAK O AKTORACH
Benedict Cumberbatch po raz kolejny pokazuje wielką aktorską klasę. Przez wszystkie zaproponowane przez Moffata w scenariuszu etapy ewolucji swej postaci przechodzi niezwykle gładko i wiarygodnie. Jego kreacja jest pełna, ciekawa i porywająca - ciężko oderwać od niego oko. Rozwija Sherlocka Holmesa znakomicie, jednocześnie pozostając wiernym rdzeniowi swego bohatera, dzięki czemu wypada na ekranie niezwykle przekonująco.
Scenarzyści zdają się bardzo lubić Martina Freemana (albo wręcz przeciwnie, jeśli spojrzeć na to z innej strony) i z odcinka na odcinek stawiają przed nim liczne aktorskie wyzwania. Freeman jest na całe szczęście aktorem bardzo dobrym i wywiązuje się z tego wszystkiego po mistrzowsku. Doskonale rozumie stany emocjonalne, przez jakie w "His Last Bow" przechodzi postać Watsona i bardzo kompetentnie przedstawia je na ekranie. Jego rola jest przemyślana i bardzo dojrzała.
Scenarzyści zdają się bardzo lubić Martina Freemana (albo wręcz przeciwnie, jeśli spojrzeć na to z innej strony) i z odcinka na odcinek stawiają przed nim liczne aktorskie wyzwania. Freeman jest na całe szczęście aktorem bardzo dobrym i wywiązuje się z tego wszystkiego po mistrzowsku. Doskonale rozumie stany emocjonalne, przez jakie w "His Last Bow" przechodzi postać Watsona i bardzo kompetentnie przedstawia je na ekranie. Jego rola jest przemyślana i bardzo dojrzała.
Świetnie radzi sobie również Amanda Abbington. Aktorka miała przed sobą bardzo trudne zadanie, ponieważ musiała pokazać wiele, czasem wykluczających się aspektów postaci Mary Watson. Spisuje się znakomicie, co owocuje chyba najlepszym z jej trzech dotychczasowych występów.
Mark Gatiss prezentuje wszystko to, co w jego kreacji polubiłem. Nadal gra tajemniczego, dystyngowanego, wieloznacznego dziwaka i potrafi przyciągnąć sporą uwagę.
Genialnie wypada Lars Mikkelsen w roli Charlesa Augustusa Magnussena. Duński aktor tworzy kreację przerażającą, a jednocześnie hipnotyzującą i magnetyzującą. Ilekroć pojawia się na ekranie, można odczuć pewnego rodzaju powiew chłodu i zupełnie zapomina się o tym, że to tylko fikcyjna postać. Widać talent w rodzinie Mikkelsenów nie ogranicza się tylko do jednej osoby (Lars jest bratem Madsa, znanego z "Casino Royale", "Polowania" czy ostatnio z serialu "Hannibal").
Genialnie wypada Lars Mikkelsen w roli Charlesa Augustusa Magnussena. Duński aktor tworzy kreację przerażającą, a jednocześnie hipnotyzującą i magnetyzującą. Ilekroć pojawia się na ekranie, można odczuć pewnego rodzaju powiew chłodu i zupełnie zapomina się o tym, że to tylko fikcyjna postać. Widać talent w rodzinie Mikkelsenów nie ogranicza się tylko do jednej osoby (Lars jest bratem Madsa, znanego z "Casino Royale", "Polowania" czy ostatnio z serialu "Hannibal").
Epizody zaliczają w odcinku Una Stubbs jako pani Hudson, Louise Brealey jako Molly Hooper, Andrew Scott jako Moriarty (w świetnie zrealizowanej scenie wewnątrz umysłu Sherlocka), Timothy Carlton i Wanda Ventham jako rodzice Sherlocka (warto zaznaczyć, że są to jednocześnie rodzice Cumberbatcha) oraz Louis Moffat jako młody Holmes (tak, z tych Moffatów - jaki ten brytyjski aktorski świat mały...). Wszyscy z nich grają poprawnie i dokładają swą cegiełkę do sukcesu odcinka.
MANIAK O TECHNIKALIACH
Operatorzy kamery kontynuują sherlockową tradycję, co owocuje naprawdę ładnymi poz względem technicznym zdjęciami. Znów można podziwiać miłą dla oczu kolorystykę zdjęć, odpowiednią ostrość i ciekawą stylistkę. Dobrze rozwiązano także montaż. Co prawda, jest tu mniej interesujących rozwiązań w stosunku do poprzednich odcinków, ale pomimo to, nie będzie przesadą stwierdzenie, że "His Last Vow" pozostawia pd tym względem w tyle wiele innych produkcji, nie tylko serialowych. Świetna jest także scenografia. Wrażenia robią zwłaszcza: wnętrze biurowca, w którym rozgrywa się część akcji oraz posiadłość Appledore, której właścicielem jest Magnussen. Genialna jest oczywiście (to w "Sherlocku" standard) muzyka, która wzmacnia wrażenia z oglądania.
MANIAK OCENIA
"His Last Vow" to godne zamkniecie trzeciej serii "Sherlocka", które oglądałem z czystą przyjemnością. Zdecydowanie otrzymaliśmy jeden z najlepszych odcinków tego serialu. A teraz byle do serii czwartej i oby jakieś tam niskobudżetowe produkcje jak "Hobbit" czy "Star Trek" nie stanęły jej na drodze.
DOBRY |
Komentarze
Prześlij komentarz
Komentarze, zawierające treści obraźliwe, wulgarne, pornograficzne oraz reklamowe zostaną usunięte. Zostaliście ostrzeżeni.