MANIAK NA POCZĄTEK
Kto by się spodziewał, że serial emitowany na kanale CW może budzić tak wiele emocji. Stacja znana jest w końcu raczej z seriali młodzieżowych, które niekoniecznie prezentowały szczególnie wysoki poziom (choć są oczywiście nieliczne wyjątki). A jednak się da. I to przez duże „de”.
„Arrow” to serial bardzo dobry. Nie wybitny, bo ma parę mankamentów, ale wciąż na wysokim poziomie pod wieloma względami: scenariuszowym, reżyserskim czy aktorskim (rzecz jasna z kilkoma odstępstwami od tej reguły). Produkcja trzyma widza w napięciu, a jej twórcy w doskonały sposób czerpią z komiksów DC, przedstawiając ciekawe pomysły i reinterpretacje pewnych motywów. W efekcie otrzymujemy porządne, rozrywkowe widowisko, którego oglądanie dostarcza sporo frajdy. I udowadnia to trzeci odcinek drugiego sezonu.
MANIAK O SCENARIUSZU
Tę odsłonę „Arrow” zatytułowano „Broken Dolls” czyli „Zepsute lalki”. Scenariusz napisali: Keto Shimizu (”The Cape”) oraz jeden z twórców serialu, Marc Guggenheim. Całość zaczyna się od bezpośredniej kontynuacji dramatycznej końcówki poprzedniego odcinka. Podjęty zostaje także wątek niejakiego Bartona Mathisa (dość luźnej interpretacji Dollmakera, który pojawił się w pierwszych numerach odświeżonego „Detective Comics”). Black Canary, która powoli odkrywa swoje sekrety; aresztowanej Moiry Queen i wreszcie wyspy, na której Oliver znalazł się po rozbiciu statku.
Główna historia, skupiająca się na wspomnianym już Mathisie, została poprowadzona całkiem nieźle. Przede wszystkim dała ona scenarzystom możliwość na rozwinięcie relacji na polu: Quentin Lance-Oliver Queen, z której chętnie korzystają. Jak sami twórcy kiedyś przyznali, chcą stworzyć coś na wzór stosunków pomiędzy Batmanem a komisarzem Gordonem i rzeczywiście idą w tę stronę. Myślę, że jest to kierunek jak najbardziej trafny. A przy okazji pozwala także na kilka smaczków i mrugnięć okiem do widza, jak spotkania na dachu. Sama sprawa Mathisa rozegrana jest dość klasycznie — mamy kilka zwrotów akcji, dramatyczny punkt kulminacyjny i ratunek w ostatniej chwili. Nieco to przewidywalne, ale w gruncie rzeczy dostarcza sporo frajdy. Gdzieś tam na boku powiązane jest to też z wątkiem rozhisteryzowanej Laurel, który trochę tę frajdę psuje, ale na szczęście nie aż tak bardzo.
Nie gorsze są również historie poboczne. Dowiadujemy się trochę więcej o Black Canary, która okazuje się być powiązana z pewną dużą postacią z uniwersum DC. Scenarzyści bawią się troszkę bohaterką i wykazują dużą pomysłowością, przedstawiając choćby swoją, osadzoną w arrowowej rzeczywistości wersję jej supermocy (tutaj opartej raczej na technologii, niż nadludzkich umiejętnościach). Wszystko to sprawdza się nieźle, a zwłaszcza dołożenie do mieszanki Roya Harpera oraz pomocnicy Black Canary, Sin.
Intrygująco zapowiada się wątek Moiry Queen, w którym następuje dość dramatyczny zwrot akcji. Pozwala on nie tylko zgłębić relacje Moiry i Thei, ale też otwiera całkiem ciekawe możliwości scenariuszowe. Pytanie tylko, w jakim kierunku udadzą się twórcy.
Główna historia, skupiająca się na wspomnianym już Mathisie, została poprowadzona całkiem nieźle. Przede wszystkim dała ona scenarzystom możliwość na rozwinięcie relacji na polu: Quentin Lance-Oliver Queen, z której chętnie korzystają. Jak sami twórcy kiedyś przyznali, chcą stworzyć coś na wzór stosunków pomiędzy Batmanem a komisarzem Gordonem i rzeczywiście idą w tę stronę. Myślę, że jest to kierunek jak najbardziej trafny. A przy okazji pozwala także na kilka smaczków i mrugnięć okiem do widza, jak spotkania na dachu. Sama sprawa Mathisa rozegrana jest dość klasycznie — mamy kilka zwrotów akcji, dramatyczny punkt kulminacyjny i ratunek w ostatniej chwili. Nieco to przewidywalne, ale w gruncie rzeczy dostarcza sporo frajdy. Gdzieś tam na boku powiązane jest to też z wątkiem rozhisteryzowanej Laurel, który trochę tę frajdę psuje, ale na szczęście nie aż tak bardzo.
Nie gorsze są również historie poboczne. Dowiadujemy się trochę więcej o Black Canary, która okazuje się być powiązana z pewną dużą postacią z uniwersum DC. Scenarzyści bawią się troszkę bohaterką i wykazują dużą pomysłowością, przedstawiając choćby swoją, osadzoną w arrowowej rzeczywistości wersję jej supermocy (tutaj opartej raczej na technologii, niż nadludzkich umiejętnościach). Wszystko to sprawdza się nieźle, a zwłaszcza dołożenie do mieszanki Roya Harpera oraz pomocnicy Black Canary, Sin.
Intrygująco zapowiada się wątek Moiry Queen, w którym następuje dość dramatyczny zwrot akcji. Pozwala on nie tylko zgłębić relacje Moiry i Thei, ale też otwiera całkiem ciekawe możliwości scenariuszowe. Pytanie tylko, w jakim kierunku udadzą się twórcy.
I wreszcie sceny retrospekcji — te jak zwykle są przygotowane znakomicie. Pojawiają się nowe tajemnice, a bohaterowie muszą poradzić sobie z kolejnym niebezpieczeństwem. Wszystko to prowadzi do niespodziewanej końcówki, która uzmysławia, że nic nie jest takie, jakim się wydawało.
Ogólnie rzecz ujmując, to choć scenariusz ma kilka wyraźnych wad (głównie o imieniu Laurel), to jako całość jest naprawdę dobry. Dostajemy niezłe dialogi, sporo nawiązań do komiksów, a także dość mocną jak na CW historię.
MANIAK O REŻYSERII
Reżyseruje Glen Winter ("Tajemnice Smallville”) i udaje mu się stworzyć solidny pod względem realizatorskim odcinek. Umiejętnie buduje napięcie, wykorzystując sprawdzone filmowe sztuczki. Stosuje ciekawe rozwiązania w ukazaniu akcji, trochę bawiąc się formą i pokazując wydarzenia z wielu perspektyw. Daje również interesujące wytyczne montażystom.
MANIAK O AKTORACH
Zawsze mam problem z oceną gry Stephena Amella, bo z jednej strony jest dość sztywny, a z drugiej ma kilka przebłysków, które każą twierdzić, że po prostu taki jest pomysł na postać Arrowa — ma być nieco posągowa i nader poważna, a w lżejszych scenach powinna dać większy upust emocjom. Doskonale widać to jeśli porówna się grę Amella w fragmentach z teraźniejszości z tymi, które dzieją się na wyspie.
Wspaniale radzi sobie Paul Blackthorne w roli funkcjonariusza Quentina Lance’a. Wraz z Amellem wchodzi w bardzo ciekawe interakcje i bohaterowie wypadają razem na ekranie znakomicie, tworząc zgrany duet.
Mam trochę zastrzeżeń do Michaela Eklunda, który wciela się w Bartona Mathisa. Dollmaker jest w jego wykonaniu nieco przesadzony, co wywołuje miejscami niezamierzony, parodystyczny efekt. Czasem zdarzy się jednak, że potrafi przerazić.
Kate Cassidy jako Laurel Lance, która w wątku Dollmakera odgrywa sporą rolę, niestety znów zawodzi. Aktorka każdą kwestię wypowiada z taką samą, zmęczoną intonacją i ozdabia ją jedną, tylko delikatnie zróżnicowaną miną.
David Ramsey i Emily Bet;t Rickards czyli odtwórcy ról Diggle’a oraz Felicity, jak zwykle radzą sobie świetnie, choć trzeba przyznać, że tym razem scenarzyści nie przygotowali dla nich szczególnie dużych ról.
Z Caity Lotz w roli tajemniczej bohaterki w czerni (czyli Black Canary) mam podobny problem, co z Eklundem. Aktorka również sprawia wrażenie, że miejscami przesadza, przez co zdarza jej się obudzić niezamierzony uśmiech na twarzy widza.
Dobrze sprawdza się za to Bex Taylor-Klaus w roli pomocnicy Canary czyli Sin. Nie jest to rola wybitna, ale też nie jest przerysowana.
Znacznie lepiej niż ostatnio radzi sobie Colton Haynes w roli Roya Harpera. Zdarza się mu kilka słabszych scen, ale ostatecznie da się go oglądać.
Bardzo podobały mi się ekranowe interakcje Willi Holland i Susanny Thompson. Aktorki wypadły wiarygodnie i wzruszająco, dostarczając sporo wrażeń.
Znakomity jest Manu Bennett jako Slade Wilson. To właśnie on jest prawdziwą gwiazdą w scenach retrospekcji, potrafiąc skutecznie przykuć do siebie uwagę widza i zapadając w jego pamięć. Duża w tym zasługa scenarzystów, którzy dostarczyli Bennettowi znakomity materiał pod budowę tej postaci.
Przyzwoicie wypada Celina Jade — gra nawet nieźle, choć nie jakoś wybitnie.
Technicznie jest tak, jak zazwyczaj — zadowalająco, ale nie idealnie. Są więc w większości porządne zdjęcia, a miejscami dość pomysłowe rozwiązania montażowe. Zdarza się jednak, że jest nieco bezładnie, zwłaszcza w scenach walk, choć na szczęście nie we wszystkich. Znakomicie przygotowane są stroje, szczególnie Arrowa i Black Canary. Świetna jest muzyka.
Znów nie jest idealnie, ale tam gdzie zdarzają się elementy słabsze, są też te mocniejsze, co ostatecznie składa się na bardzo dobry efekt końcowy. I w związku z tym, oceniam ten odcinek na
MANIAK O TECHNIKALIACH
Technicznie jest tak, jak zazwyczaj — zadowalająco, ale nie idealnie. Są więc w większości porządne zdjęcia, a miejscami dość pomysłowe rozwiązania montażowe. Zdarza się jednak, że jest nieco bezładnie, zwłaszcza w scenach walk, choć na szczęście nie we wszystkich. Znakomicie przygotowane są stroje, szczególnie Arrowa i Black Canary. Świetna jest muzyka.
MANIAK OCENIA
Znów nie jest idealnie, ale tam gdzie zdarzają się elementy słabsze, są też te mocniejsze, co ostatecznie składa się na bardzo dobry efekt końcowy. I w związku z tym, oceniam ten odcinek na
DOBRY |
Obejrzałam ciutkę, głównie ze względu na strzelanie z łuku (sama szczelam i nie lubię nieudolnego szczelania w filmach) i podobało mi się przygotowanie aktora do tych scen.
OdpowiedzUsuńAle: z kim powiązana jest pani kanarek? Z tego, co pamiętam ona i Arrow zawsze jakoś tam się ku sobie mieli, a tu jakieś trójkąty, kwadraty..? ;D
Uwaga, będą spoilery. Panią Kanarek jest tutaj Sara Lance, czyli siostra Laurel, natomiast powiązana jest z R'as Al Ghulem. No i rzecz jasna, jak to w serialach CW bywa, są trójkąty - Oliver-Sara-Laurel, ale na szczęście, nie o relacje miłosne tu chodzi i nie ma ich tak dużo.
OdpowiedzUsuńtrójkąty z młodszą siostrą? zbulwersowałam się! ;O
OdpowiedzUsuńAle nie z siostrą Olivera, tylko z siostrą Laurel - młodszą od niej o dwa lata tylko.
OdpowiedzUsuń