MANIAK ROZPOCZYNA
„Trzynaście” to moja ulubiona liczba (to tylko plotki, że przynosi nieszczęście — ktoś chciał jej zrobić złą reputację). A ponieważ dziś będzie właśnie trzynasta odsłona rubryki „Maniak poleca” to zdecydowałem się poświęcić ją czemuś, co szczególnie lubię i uważam, że naprawdę warto się z tym zapoznać, zwłaszcza, że w Polsce nie cieszy się to coś jakąś wielką popularnością.
Opowiem zatem o mojej ulubionej serii książek, zatytułowanej „Mroczne materie”. W jej skład wchodzą trzy tytuły: „Zorza północna” (w późniejszym wydaniu „Złoty Kompas”), „Magiczny nóż”, oraz „Bursztynowa luneta”. To utwory pełne niesamowitych pomysłów, głębokich przemyśleń i wciągającej przygody. Określane są mianem „anty-Narnii” i nawiązują do wielu konceptów filozoficznych, teologicznych i fizycznych. Zaintrygowani?
MANIAK PISZE DALEJ
Na „Mroczne materie” trafiłem w gruncie rzeczy przez przypadek. Wszystko zaczęło się od notki na blogu Ragnara Tørnquista, autora gier „Najdłuższa podróż” oraz „Dreamfall” (pisałem o nich tutaj). Wyszedł wtedy zwiastun filmu „Złoty kompas”, który oparty jest na pierwszej części serii i Tørnquist bardzo ciepło wypowiedział się o książkach, nazywając je jednym ze źródeł inspiracji. Powieści nie były wtedy jeszcze szerzej dostępne w Polsce (kiedy wydano je po raz pierwszy, przeszły raczej bez większego echa), ale postanowiłem chociaż zobaczyć film (czego zazwyczaj nie robię przed zapoznaniem się z pierwowzorem). Film w końcu się ukazał i choć, jak się później okazało, nie był adaptacją idealną (dość mocno stonowano w nim wszelkie kontrowersyjne elementy), spodobał mi się na tyle, bym w końcu sięgnął po całą trylogię (która z racji premiery, oczywiście została wznowiona). I zakochałem się od pierwszego przeczytania.
Akcja „Mrocznych materii” rozgrywa się w kilku różnych światach, należących do dużego zbioru wieloświata (czy też, jak kto woli, multiwersum). Pierwsza część rozpoczyna się w rzeczywistości w gruncie rzeczy podobnej do naszej, która jednak różni się w kilku, podstawowych aspektach. Przede wszystkim, każdemu człowiekowi towarzyszy tzw. dajmon (lub dajmona) — posiadające własną osobowość odzwierciedlenie jego duszy, które ma formę zwierzęcia. Główną bohaterką jest dwunastoletnia dziewczynka, Lyra Belaqua. Przez odkrycie swojego wuja, Lorda Asriela, zostaje uwikłana w intrygę, która zaważy o przyszłości światów. Przeżywając niesamowite przygody, dojrzewa i dąży do odkrycia prawdy o wieloświecie oraz tajemniczym Pyle.
Akcja „Mrocznych materii” rozgrywa się w kilku różnych światach, należących do dużego zbioru wieloświata (czy też, jak kto woli, multiwersum). Pierwsza część rozpoczyna się w rzeczywistości w gruncie rzeczy podobnej do naszej, która jednak różni się w kilku, podstawowych aspektach. Przede wszystkim, każdemu człowiekowi towarzyszy tzw. dajmon (lub dajmona) — posiadające własną osobowość odzwierciedlenie jego duszy, które ma formę zwierzęcia. Główną bohaterką jest dwunastoletnia dziewczynka, Lyra Belaqua. Przez odkrycie swojego wuja, Lorda Asriela, zostaje uwikłana w intrygę, która zaważy o przyszłości światów. Przeżywając niesamowite przygody, dojrzewa i dąży do odkrycia prawdy o wieloświecie oraz tajemniczym Pyle.
W serii podjęta jest przede wszystkim tematyka religijna. Wiele środowisk katolickich wypowiada się o „Mrocznych materiach” nieprzychylnie, uważając je za pozycję antychrześcijańską. To jednak nie do końca prawda i sam powiedziałbym raczej, że autor, Philip Pullman, nie tyle próbuje pokazać religię w złym świetle, ale raczej unaocznić czytelnikom niebezpieczeństwa fanatyzmu, nadmiernego dogmatyzmu (czyli bezkrytycznego przyjmowania twierdzeń jako prawdy, bez uprzedniej weryfikacji) oraz tego, jak można wykorzystać religię do złych celów, w tym do sprawowania kontroli. Ponadto przedstawia bardzo ciekawe spojrzenie na dojrzewanie, przyjaźń i miłość. Jako źródło inspiracji, podaje między innymi „Raj Utracony” Johna Miltona; nawiązuje także do poezji Williama Blake’a.
W „Mrocznych materiach” podoba mi się wiele rzeczy — od koncepcji świata (zawsze lubiłem ideę współistnienia wielu różnych rzeczywistości) oraz płynnego stylu i języka, przez fantastycznych, przemawiajacych do czytelnika bohaterów i wciągającej fabuły, aż po szereg motywów filozoficznych i teologicznych, które podejmuje autor.
W „Mrocznych materiach” podoba mi się wiele rzeczy — od koncepcji świata (zawsze lubiłem ideę współistnienia wielu różnych rzeczywistości) oraz płynnego stylu i języka, przez fantastycznych, przemawiajacych do czytelnika bohaterów i wciągającej fabuły, aż po szereg motywów filozoficznych i teologicznych, które podejmuje autor.
MANIAK KOŃCZY
„Mroczne materie” oferują niezwykłą przygodę w fascynujących światach, która uzmysławia wiele wciąż ważnych dla ludzi problemów. Naprawdę warto sięgnąć po książki należące do serii, która, nawiasem mówiąc, znalazła się trzecia na liście ulubionych powieści Brytyjczyków, zaraz po „Władcy Pierścieni” i „Dumie i uprzedzeniu”.
Ciężko mi się zgodzić z "prawdziwą miłością" dwójki dwunastolatków... Chociaż to jedna z niewielu rzeczy, do których można się tutaj przyczepić.
OdpowiedzUsuńRozumiem Twoje zastrzeżenia, bo rzeczywiście ta część jest trochę ciężka do przełknięcia z racji wieku głównych bohaterów. Ma to jednak sens o tyle, że: po pierwsze, bohaterowie mają po 12 lat, ale mentalnie są znacznie dojrzalsi (przez to wszystko, co przeszli i zrozumieli); po drugie, taki zabieg umożliwił autorowi stworzenie pewnego rodzaju antytezy wobec Adama i Ewy i wreszcie po trzecie, dał mu możliwość zabrania głosu w sprawie seksualności człowieka.
OdpowiedzUsuńNaciąganie tego typu rzeczy na potrzeby historii uważam za niepoważne. Poza tym, jakich by nie użyć tutaj argumentów, to nadal dzieciary - w dodatku zbyt smarkate, żeby w ogóle tego typu tematy poruszać.
OdpowiedzUsuńTyle, że w tym wypadku, wiek to naprawdę tylko liczba.
OdpowiedzUsuńTrzeba było wybrać sobie starszych bohaterów, tyle tylko powiem.
OdpowiedzUsuńByć może masz rację. Ale mnie się podoba jak jest.
OdpowiedzUsuń