MANIAK ROZPOCZYNA
Kiedy „Revolution” wchodziło na antenę NBC, skusił mnie przede wszystkim koncept tego serialu. Świat, w którym nagle wysiada absolutnie cała elektryczność, wydał mi się niezmiernie ciekawy i mający spory potencjał. Choć ostateczny efekt nie był doskonały i niepozbawiony wad, to jednak całkiem przypadł mi do gustu i bardzo dobrze bawiłem się przy kolejnych odcinkach.
Od samego początku, w „Revolution” nie poświęcano szczególnie dużo miejsca wątkom fantastyczno-naukowym, a bardziej skupiano się na postaciach i relacjach ich łączących. Science-fiction było dodatkiem — przyjemnym, ale nie najważniejszym. W drugim sezonie nadal utrzymywana jest taka równowaga, ale znalazło się miejsce także na odrobinę fantasy. A ponieważ nigdy go za wiele, tym chętniej zasiadam przed ekranem.
MANIAK O SCENARIUSZU
Scenariusz piątego odcinka, zatytułowanego „One Riot, One Ranger” ("Jeden problem — jeden strażnik” — powiedzenie, używane w stosunku do Strażników Teksasu), napisali wspólnie David Rambo oraz Ben Edlund. Kontynuują oni wątki z poprzednich odcinków. Do Willoughby przybywają przedstawiciele Teksasu, aby negocjować z Patriotami. Własne plany wobec przybyszy ma Miles. Tymczasem do bohaterów dołączają Monroe i Charlie, Neville kontynuuje swe knowania, a Aaron próbuje zrozumieć, co się z nim dzieje.
Najciekawiej wypada jak zwykle wątek Neville’a, a to dlatego, że sporo w nim zaskoczeń, a sytuacja obraca się o 180 stopni. Scenarzyści rozegrali wszystko po mistrzowsku, nie zapominając przy tym o cechach każdej postaci — przede wszystkim oportunistycznego i dwulicowego Neville’a. Przy okazji na jaw wychodzą również wewnętrzne gierki wewnątrz ugrupowania Patriotów, co może potoczyć się w całkiem interesującym kierunku.
Niezła jest też część, skupiająca się na głównych bohaterach w Willoughby. Próba przeciągnięcia Teksańczyków na własną stronę i wiążące się z nią niebezpieczeństwa trzymają w napięciu, a dzięki wplątaniu w całą sprawę powrotu Monroe i Charlie, są intrygujące pod względem rozwoju postaci. Wszystko to prowadzi do zaskakującej końcówki, która wbija w fotel.
Najsłabsza jest historia Aarona. Zyskujemy nieco wglądu w jego postać, głównie za sprawą retrospekcji. I choć zdarza się kilka całkiem umiejętnie rozpisanych scen, to całość utkana jest ze sztampowych, przemielonych, a przez to przewidywalnych elementów. Ratują ją jedynie wspomniane we wstępie elementy fantastyczne.
MANIAK O REŻYSERII
„One Riot, One Ranger” wyreżyserował Frederick E. O Toye ("Person of Interest”, „Żona idealana”). Dość wprawnie pokazuje akcję i potrafi utrzymać napięcie. Umiejętnie prowadzi aktorów i ekipę, przygotowując odcinek, który ogląda się przyjemnie i bez poczucia nudy. Całość utrzymuje konsekwentnie w stylistyce tego, co zaprezentowano w poprzednich odsłonach i nie dodaje żadnych innowacji. Świadom ograniczeń budżetowych stara się je zrekompensować kilkoma dobrze zastosowanymi sztuczkami, które nie rażą nachalnością i taniością.
MANIAK O AKTORACH
Obsada, jak zawsze, w większości spisuje się na piątkę. Tradycyjnym wyjątkiem od reguły jest tu Tracy Spiridakos, która wciąż nie wychodzi poza bezpieczną strefę jednej groźnej miny w kilku wariacjach i działającej na nerwy intonacji. Cała reszta jest jednak bezbłędna.
I tak Elizabeth Mitchell jako Rachel po raz kolejny pokazuje całe spektrum swych możliwości, każdą scenę odgrywając nienagannie i za każdym razem ujmując. Nie gorszy jest partnerujący jej Billy Burke, który potrafi nadać Milesowi prawdziwą głębię.
Pozytywnie zaskakuje Zak Orth, który z dużą starannością pokazuje wszystkie rozterki Aarona i czyni to na wielu poziomach. Miłą niespodziankę sprawia także Jessica Collins, wcielająca się w Cynthię. Nie jest w tym odcinku nijaka i przezroczysta jak w poprzednich i zyskuję pewną barwę.
Znakomity jest David Lyons, dla którego scenarzyści przygotowali niezwykle ciekawy materiał do zagrania. Aktor realizuje go kapitalnie i po raz kolejny udaje mu się ukazać Monroe w nowym świetle.
Oczywiście największe wrażenie robi Giancarlo Esposito, który w skomplikowaną postać niejednoznacznego Neville’a wciela się po mistrzowsku.
Niezły jest także Jim Beaver ("Supernatural”, „Dexter”), wcielający się w jednego z przedstawicieli Teksasu — Johna Franklina Fry’a. To aktor dobrany bardzo dobrze nie tylko pod względem powierzchowności. Beaver doskonale rozumie konwencję i choć można odnieść wrażenie, że opiera się nieco na stereotypach, to jego występ (jakkolwiek krótki) jest barwny i bardzo dobry.
MANIAK O TECHNIKALIACH
Od strony technicznej, choć nie uniknięto kilku niedociągnięć, jest przyzwoicie. Zdjęcia bywają gdzieniegdzie nieco chaotyczne, ale kamera na ogół prowadzona jest poprawnie. Montaż również jest niczego sobie — poza kilkoma drobnymi błędami. Efekty specjalne wykorzystane są pomysłowo i nie rażą w oczy. Bardzo dobrze słucha się towarzyszącej bohaterom muzyki.
Jim Beaver znowu wygląda, jak jakiś redneck xD tylko tym razem ma kapelutek zamiast czapki z daszkiem, co za urozmaicenie!
OdpowiedzUsuń-Ej Beaver, musisz wyglądać swojsko, jak zawsze! Zapuść trochę brodę, będzie dobrze.
-Ale.... ja całkiem dobrze wyglądam w garniturze...
-Co Ty tam mamroczesz?
-..nie, nic...
No cóż - trzeba jednak przyznać, że Beaverowi takie role pasują.
OdpowiedzUsuń