MANIAK NA POCZĄTEK
Gdyby zapytać przypadkowego przechodnia, jaka wytwórnia filmowa odpowiada za animacje: „Królewna Śnieżka”, „Pinokio”, „Śpiąca królewna”, „101 dalmatyńczyków”, „Mała syrenka”, „Piękna i Bestia”, „Aladyn” czy „Król Lew”, raczej nie miałby żadnych problemów z dopasowaniem ich do Walt Disney Pictures. Schody zaczęłyby się pewnie przy „Make Mine Music”, „Fun and Fancy Tree” czy „Oliverze i Spółce”. Są bowiem takie filmy Disneya (oczywiście nie tylko, to doskonale pasuje do każdej innej wytwórni,) które żyją w cieniu tych większych, popularniejszych. Często nie do końca słusznie.
Dziś będzie o jednym z takich filmów. Nie zebrał dobrych recenzji, nie okazał się hitem, a w Polsce nawet nie miał oficjalnej premiery kinowej, na VHS, Blu-ray czy DVD. Ot, czasem przemknął przez ekrany telewizyjne, w wersji z lektorem. To wszystko. A jednak warto się „Taranem i magicznym kotłem”, bo o nim mowa, zainteresować.
MANIAK O FILMIE
„Taran i magiczny kocioł” oparty jest na serii pięciu książek Lloyda Alexandra pt. „Kroniki Prydainu”, przy czym jego autorzy zaczerpnęli głównie wątki z dwóch pierwszych części: „Księgi trzech” (wydanej niedawno w Polsce) oraz „Czarnego kotła”. Nie jest to adaptacja szczególnie wierna, a raczej luźna wariacja na temat.
Główny bohater to chłopiec o trochę niefortunnym dla polskiego widza imieniu Taran. Jest on pomocnikiem świniopasa na małej farmie, należącej do czarodzieja Dallbena. Marzy o wielkich przygodach. Wkrótce powierzona mu w opiece sympatyczna świnka Hen Wen, która ma umiejętność pokazywania przyszłości, zostaje porwana przez sługi demonicznego Rogatego Króla. Chce on ją wykorzystać, by zdobyć legendarny Czarny Kocioł, dzięki któremu uda mu się ożywić armię umarłych i podbić świat. Chłopiec rusza na pomoc, a przygody, które po drodze przeżyje, na zawsze zmienią jego życie.
Kiedy film powstawał, pokładano w nim wielkie nadzieje. Miała to być istna „Królewna Śnieżka” nowego pokolenia, a na jej produkcję wydano ponad 40 milionów dolarów. Wszystko zaczęło się już w 1971 roku, ale dopiero dziewięć lat później, kiedy stery nad animacją objął Joe Hale (artysta, który pracował m.in. przy „Śpiącej Królewnie”, „101 dalmatyńczykach” czy „Bernardzie i Biance”) wszystko ruszyło do przodu na poważnie. Hale nie miał łatwego zadania — skondensowanie pentalogii Alexandra do półtoragodzinnego filmu wszak wiązało się z wieloma wyzwaniami. Przede wszystkim, ponieważ była to era, w której królowały „Dungeons and Dragons” czy „Indiana Jones”, Hale’owi marzyła się animacja nieco mroczniejsza i poważniejsza. Jednym z kroków, jakie obrał, było powiększenie roli Rogatego Króla, na początku mniej wyrazistego i bardziej wycofanego. Zdecydowano też, by w centrum akcji osadzić imponującą sekwencję przyzywania armii umarłych.
Hale, by stworzyć oryginalny i przemawiający do widza świat, postanowił zatrudnić artystów z zewnątrz — takich, którzy zajmowali się ilustrowaniem fantasy. Jednym z nich był choćby Mike Ploog, znany rysownik komiksowy. Ponadto nad filmem pracowali: Mel Shaw („Bernard i Bianka”, „Piękna i Bestia”), Don Griffith („Kopciuszek”, „Robin Hood”), Mike Hodgson („Super Friends”, „Król Lew”), Charlie Philippi („Alicja w Krainie Czarów”, „Piotruś Pan”), Michael Peraza („Lis i pies”, „Wielki mysi detektyw”) czy nawet Tim Burton (jego chyba przedstawiać nie trzeba?). Inspiracji czerpano wiele, a przykładowo, postaci rysowane były na modłę tych, które pojawiły się w „Piotrusiu Panie”.
W filmie zastosowano głównie tradycyjne, ręcznie rysowane tła i postaci. Gdzieniegdzie użyto także nakręconych na żywo elementów, a także animacji komputerowej, po tym jak część grafików odeszła, by pracować nad „Wielkim mysim detektywem”, w którym wykorzystano je w sekwencji w Big Benie (Michael Peraza dziś śmieje się, że choć „Taran i magiczny kocioł” był pierwszą wydaną animacją Disneya, w której wykorzystano efekty komputerowe, to prekursorem był tu właśnie „Wielki mysi detektyw”). Do produkcji wynaleziono też nową technologię przenoszenia obrazów na folię, zwaną APT. Miała ona zastąpić powszechną wtedy metodę kserografii, ale ostatecznie okazała się mało trwała i wymagała dopracowania.
Produkcja „Tarana i magicznego kotła” napotkała na swej drodze sporo przeszkód. Jedną z nich był strajk ludzi animacji z 1983 roku. Kolejną — nowi ludzie u władz: Michael Eisner, Frank Wells i Jeffrey Katzenberg. Szybko okazało się, że nie mieli zbyt wiele ze światem animacji wspólnego (choć Katzenberg wkrótce się podszkolił). Następny problem ukazał się podczas pokazów testowych, z których wychodziły podirytowane matki z zapłakanymi, przerażonymi dziećmi. Katzenberg zadecydował wtedy — należy wyciąć z filmu 10 minut, w trybie nał. Cóż — trzeba było się podporządkować.
Ostatecznie „Taran i magiczny kocioł” okazał się finansową porażką i zarobił tylko nieco ponad 20 milionów dolarów. Perturbacje podczas produkcji zrobiły swoje, a dodatkowo nie był to film odpowiedni, jak na tamte czasy, ze względu na tematykę. Dziś miałby o wiele większe szanse zaistnieć. Ponadto, przeszkadzać mogła też zbyt mała wierność książkom, choć sam Lloyd Alexander powiedział tak:
Produkcja „Tarana i magicznego kotła” napotkała na swej drodze sporo przeszkód. Jedną z nich był strajk ludzi animacji z 1983 roku. Kolejną — nowi ludzie u władz: Michael Eisner, Frank Wells i Jeffrey Katzenberg. Szybko okazało się, że nie mieli zbyt wiele ze światem animacji wspólnego (choć Katzenberg wkrótce się podszkolił). Następny problem ukazał się podczas pokazów testowych, z których wychodziły podirytowane matki z zapłakanymi, przerażonymi dziećmi. Katzenberg zadecydował wtedy — należy wyciąć z filmu 10 minut, w trybie nał. Cóż — trzeba było się podporządkować.
Ostatecznie „Taran i magiczny kocioł” okazał się finansową porażką i zarobił tylko nieco ponad 20 milionów dolarów. Perturbacje podczas produkcji zrobiły swoje, a dodatkowo nie był to film odpowiedni, jak na tamte czasy, ze względu na tematykę. Dziś miałby o wiele większe szanse zaistnieć. Ponadto, przeszkadzać mogła też zbyt mała wierność książkom, choć sam Lloyd Alexander powiedział tak:
Po pierwsze, muszę powiedzieć, że nie ma żadnego podobieństwa pomiędzy filmem a książką. To powiedziawszy, uważam, że sam film, jako po prostu niezależna produkcja, jest bardzo przyjemny. Świetnie się bawiłem podczas seansu. Mam nadzieję, że ktokolwiek, kto go zobaczy, również będzie się dobrze bawić oraz że sięgnie po książkę. Jest nieco inna. To mocna, poruszająca historia i myślę, że o wiele więcej głębi można znaleźć właśnie w książce.Dziś na pewno jest się w stanie łatwiej docenić „Tarana i magiczny kocioł”. Choć w niektórych momentach może się to wydawać film zbyt mroczny, a czasem zbyt infantylny (przydałoby się go trochę zrównoważyć), to jest przepięknie narysowany i znakomicie zanimowany (to u Disneya oczywiście standard). Rogaty Król to fantastyczny czarny charakter, który obok Diaboliny ze „Śpiącej Królewny” chyba najbardziej zapada w pamięć. Pomimo odstępstw od książek Alexandra, „Taran i magiczny kocioł” ma także wciągającą, przejmującą fabułę. No i jest to animacja pod kilkoma względami przełomowa. Wspominałem już o użyciu efektów komputerowych oraz technice APT. Ponadto, był to pierwszy film Disneya, w którym użyto nowego, znanego logo z białym zamkiem i niebieskim tłem. To też pierwsza po „Alicji w Krainie Czarów” animacja Disneya, w której były napisy końcowe (we wszystkich poprzednich, z wyjątkem „Alicji..” właśnie, napisy zawsze były na początku).
MANIAK PODSUMOWUJE
Zdecydowanie warto tej animacji dać szansę — to dobry film, który po prostu miał po drodze mało szczęścia. Polecam.
Jak dziś rano obejrzałem to raz jeszcze, mój mózg odmówił posłuszeństwa. Widzę w tym jakąś dziwną wariację 'Władcy Pierścieni', 'Gumisiów', 'He-Mana' i tysiąca innych tekstów popkultury.
OdpowiedzUsuńKiedyś oglądało się to łatwiej.
Nie zgadzam się z jedną rzeczą, którą napisałeś, że w pewnych momentach jest infantylny. Wydaję mi się, że twórcy musieli umieścić w nim pewną delikatność, ale nie nazwałbym jej infantylną. W końcu miał być to film dla dzieci. Niestety coś nie wyszło. I myślę, że nawet dziś miałby problem z zarobieniem poważniejszej sumy.
Ale jest to bardzo wartościowa i ciekawa produkcja, trzeba tylko do niej dojrzeć (i nie mieć zbyt wielkiego zaplecza popkulturowego).
Mój ulubiony mniej znany film Disneya to Bernard i Bianka. Szkoda, że zginął gdzieś w niebycie.
OdpowiedzUsuńTeż uwielbiam "Bernarda i Biankę"! Taki sympatyczny film :)
OdpowiedzUsuńMyślę, że to nie tyle zależy od zaplecza popkulturowego, ile od stosunku do niego. Jeśli jest się w stanie uznać, że w gruncie rzeczy wiele motywów często się powtarza i to zaakceptować, to wtedy aż tak to nie przeszkadza. Przynajmniej tak staram się zawsze na to patrzeć, bo inaczej nie byłbym w stanie przełknąć absolutnie niczego ze współczesnej popkultury.
OdpowiedzUsuńCo do infantylności - rzeczywiście, może to złe słowo, natomiast są pewne problemy ze zrównoważeniem treści tych bardziej poważnych i tych mniej. Przyznam jednak, że bawiłem się na tym filmie świetnie i jest to jedna z moich ulubionych produkcji Disneya.
Zgadam się, że chodzi o stosunek do popkultury. I wiem, że wiele motywów się powtarza od (pop)kultury antyku, aż po dzień dzisiejszy.
OdpowiedzUsuńI nie przeszkadzało mi to nawiązywanie, powielanie tematów, dwa Gollumopodobne stwory. Przyjąłem to bardziej z przymrużeniem oka. Nie raziło mnie to w żadnym wypadku, po prostu śmiać mi się chciało w niektórych momentach, bo widziałem w nich sceny z innych filmów czy seriali. Przyjąłem, w tym przypadku, analityczno-rozrywkowy sposób odbierania tekstów kultury.
Ta bajka naprawdę bardzo mi się podobała i posiadając w sobie te wszystkie nawiązania, motywy była doskonałą ucztą dla zmysłów.
Co do zrównoważenia, to brak balansu widoczny jest chociażby na podstawie kolorystyki. Jest dużo ciemnych i mrocznych scen, te zrobione w jasnych kolorach wyglądają dziwnie, są za krzykliwe. Uważam, że powinni chociaż zmienić balans kolorów, sceny, w których występują dobre postacie powinny być trochę zimniejsze. Bo powstaje za duży kontrast, jakby sceneria ciemna i jasna należały do różnych filmów.
Z Kociniakiem i Złotowską? Taki dobry (i z tego, co się orientuję, to jedyny).
OdpowiedzUsuń