MANIAK SŁOWEM WSTĘPU
Po pełnym emocji początku trzeciego sezonu „Grimm” nadchodzi jego druga odsłona, która stanowi jednocześnie zamknięcie czteroodcinkowej historii o grimmowej wersji zombie. Historii o tyle ciekawej, że wprowadza pewnego rodzaju nową dynamikę do serialu i z całą pewnością stanowić będzie dobre podłoże dla dalszych odcinków. Zwłaszcza, że jej konsekwencje są nie byle jakie i dają scenarzystom możliwość niebanalnego rozwoju poszczególnych postaci (zwłaszcza Nicka) oraz relacji ich łączących. Wreszcie, historia ta każe zadać sobie pytanie, gdzie tkwi granica pomiędzy dobrem a złem oraz czy brak kontroli nad sobą może usprawiedliwić morderstwo. Wszystko to w fascynującym świecie, w którym pośród nas czają się niebezpieczne stwory. Ale od początku.
MANIAK O SCENARIUSZU
Nie jest bardziej zaskakujące narodzić się dwa razy, niż raz; wszystko w naturze się odradza.
Autorami scenariusza są twórcy serialu — Jim Kouf oraz David Greenwalt. Odcinek zatytułowany został „PTZD” czyli „Post-traumatic Zombie Disorder”, co można przetłumaczyć jako „Pourazowe zaburzenie zombie” (nawiązanie do pourazowego zaburzenia stresowego — PTSD). Tytuł idealnie pasuje do tematyki odcinka, w której Nick zmaga się z następstwami tego, co uczynił jako zombie. Wszystko zaś uzupełnione o trafny cytat z Woltera, mówiący o odrodzeniu.
Akcja rozpoczyna się tam, gdzie zakończyła się w poprzednim odcinku. Hank, Monroe i kapitan Renard wreszcie odnajdują Nicka, a Rosalee udaje się go wyleczyć. Tymczasem Adalind kontynuuje rytuał, zgodnie z wytycznymi Stefanii.
Początek jest iście hitchcockowski — emocje rosną z minuty na minutę, a gdy wreszcie napięcie opada, pojawiają się nowe komplikacje. I to właśnie one — nie początkowe sekwencje — stanowią siłę odcinka. Jest tak przede wszystkim dlatego, że możemy przy okazji zaobserwować interesujący rozwój postaci. Przy okazji zaś, dużą rolę odgrywają moralne konsekwencje całej historii, które rozegrano niezwykle dramatycznie. Jest sporo poczucia winy u Nicka, który gotów nawet oddać się w ręce sprawiedliwości. Jest sporo wsparcia od jego przyjaciół. Jest niebezpieczeństwo w postaci śledztwa w sprawie Nicka. I wreszcie są niejednoznaczne działania Renarda, który dolewa sporo oliwy do ognia. Całość składa się w naprawdę porywającą opowieść, której echa, a przynajmniej wszystko na to wskazuje, jeszcze długo nie umilkną. Zwłaszcza, że wydarzenia odcisnęły mocne piętno na niemal każdym z głównych bohaterów.
Przy tym wszystkim gdzieś tam blednie wątek Adalind. Niby jest intrygująco, ale akcja nie toczy się zbyt szybko, i nie ma dużego postępu. Zresztą, w „PTZD” nie poświęcono tej części serialu zbyt wiele miejsca. Zadowala natomiast, zasugerowany na razie rozwój fabuły, związanej z rodziną królewską. Szykują się ciekawe rzeczy w świecie „Grimm”.
MANIAK O REŻYSERII
Za reżyserię odcinka odpowiada Eric Laneuville („Mentalista”, „The Game”). Znakomicie rozgrywa sekwencję początkową i pokazuje wydarzenia z takiej perspektywy, by jak najlepiej oddać zamysł scenarzystów. Bywa strasznie, niepokojąco i jest sporo akcji. Reżyser doskonale radzi sobie także z dalszą, bardziej osobistą częścią odcinka. Umiejętnie operuje zbliżeniami, bardzo dobrze zamieszcza też pewne sugestie, zwiastujące dalszy rozwój akcji.
Średnie pod względem scenariusza sceny z Adalind zyskują na reżyserii. Są odpowiednio niepokojące i mają bardzo oryginalną stylistykę. Laneuville nie stroni w nich od odrobiny gore, ale zawsze jest ono uzasadnione fabularnie i dobrze wpisuje się w całość.
MANIAK O AKTORACH
Aktorsko jest w większości przyzwoicie. Co nie oznacza, że zawsze. Wciąż nie jestem w stanie do końca przekonać się do Davida Giuntoliego. Nie można mu odmówić starań, ale nie zawsze te starania mają dobry efekt, przez co postać Nicka, napisana bądź co bądź całkiem nieźle, może nieco irytować. Największy problem tkwi w tym, że Giuntoliemu brak wyrazu — jest dość szary i przeciętny, przez co nie udaje mu się w pełni udźwignąć ciężaru produkcji. Ma jednak kilka dobrych scen, którymi tę bezbarwność nadrabia. A w reszcie pomaga mu obsada drugoplanowa.
I tak mamy bardzo dobrą Bitsie Tulloch w roli Juliette. Sprawdza się szczególnie w scenach, w których jej bohaterka przeżywa rozterki — Tulloch przedstawia je bardzo wiarygodnie.
Dobrą pracę wykonuje także Russell Hornsby jako Hank. Podobnie jak Tulloch świetnie ukazuje wewnętrzną walkę swojej postaci. Znakomicie wypada również we fragmentach, w których musi pokazać dużą stanowczość.
Bezkonkurencyjny jest oczywiście Silas Weir Mitchell jako Monroe. Gra niesamowicie lekko, przez co sprawia wrażenie niezwykle naturalnego i przekonującego. Kroku dotrzymuje mu ekranowa partnerka, Bree Turner, która wciela się w Rosalee.
Bardzo dobry jest Sasha Roiz odgrywający rolę kapitana Renarda. To postać niezwykle enigmatyczna i niejednoznaczna, a Roiz znakomicie te cechy oddaje na ekranie.
Całkiem dobra jest Claire Coffee jako Adalind, choć zdarza jej się czasami trochę w swej grze przesadzać i przerysowywać pewne zachowania. Na szczęście równoważy to znakomita Shohreh Aghdashloo. Jej Stefania absolutnie kradnie wszystkie sceny, w których się pojawia.
I tak mamy bardzo dobrą Bitsie Tulloch w roli Juliette. Sprawdza się szczególnie w scenach, w których jej bohaterka przeżywa rozterki — Tulloch przedstawia je bardzo wiarygodnie.
Dobrą pracę wykonuje także Russell Hornsby jako Hank. Podobnie jak Tulloch świetnie ukazuje wewnętrzną walkę swojej postaci. Znakomicie wypada również we fragmentach, w których musi pokazać dużą stanowczość.
Bezkonkurencyjny jest oczywiście Silas Weir Mitchell jako Monroe. Gra niesamowicie lekko, przez co sprawia wrażenie niezwykle naturalnego i przekonującego. Kroku dotrzymuje mu ekranowa partnerka, Bree Turner, która wciela się w Rosalee.
Bardzo dobry jest Sasha Roiz odgrywający rolę kapitana Renarda. To postać niezwykle enigmatyczna i niejednoznaczna, a Roiz znakomicie te cechy oddaje na ekranie.
Całkiem dobra jest Claire Coffee jako Adalind, choć zdarza jej się czasami trochę w swej grze przesadzać i przerysowywać pewne zachowania. Na szczęście równoważy to znakomita Shohreh Aghdashloo. Jej Stefania absolutnie kradnie wszystkie sceny, w których się pojawia.
MANIAK O TECHNIKALIACH
Zdjęcia są od strony technicznej przyzwoite. Pochwalić można również dobry, dynamiczny montaż, choć nie jest on wolny od kilku błędów, które szczególnie dają się we znaki podczas scen walk. Zdecydowanie na dużą pochwałę zasługują: staranna charakteryzacja oraz szczegółowa scenografia. Niezłe są efekty specjalne, choć oczywiście nie należy ich porównywać z tymi, które widzimy dziś w kinach. Muzyka dobrze zaś buduje niepokojącą atmosferę.
Komentarze
Prześlij komentarz
Komentarze, zawierające treści obraźliwe, wulgarne, pornograficzne oraz reklamowe zostaną usunięte. Zostaliście ostrzeżeni.