Maniak ocenia #116: Seriale różne #1

MA­NIAK ZA­CZY­NA


Czas na ma­łe zmia­ny. Po­nie­waż mam strasz­ne za­le­gło­ści se­ria­lo­we, a co za tym idzie rów­nież re­cen­zjo­we, za­de­cy­do­wa­łem, że ogra­ni­czę licz­bę se­ria­li, któ­re bę­dę oce­niał w dłuż­szych tek­stach. Ozna­cza to, że od tej pory, peł­ne re­cen­zje bę­dę pi­sał tyl­ko na te­mat tych ty­tu­łów, któ­re za­li­czam do czo­łów­ki mo­ich ulu­bio­nych. Co zaś z po­zo­sta­ły­mi?
Na te rów­nież znaj­dzie się miej­sce — wła­śnie z ich po­wo­du po­wsta­nie w ra­mach „Ma­niak oce­nia” ką­cik „Se­ria­le róż­ne” któ­re­go pierw­szą od­sło­nę wła­śnie czy­ta­cie. Bę­dę w nim za­miesz­czał mi­ni­-re­cen­zje wszyst­kich po­zo­sta­łych se­ria­li prze­ze mnie oglą­da­nych (wy­jąt­ki uczy­nię dla waż­niej­szych od­cin­ków, jak pi­lo­ty czy fi­na­ły se­zo­nów). Struk­tu­ra tych mi­ni­-re­cen­zji po­zo­sta­nie taka sama — opi­szę więc wszyst­kie ele­men­ty da­ne­go od­cin­ka od sce­na­riu­sza po tech­ni­ka­lia, z tym wy­jąt­kiem, że w bar­dziej skon­den­so­wa­nej for­mie.
Wszyst­ko ja­sne? No to je­dzie­my.

„RE­VENGE” S03E05


Ty­tuł: „Con­trol” („Kon­tro­la”)
Sce­na­riusz: Ted Sulli­van („Part­ner­ki”)
Re­ży­se­ria: Al­li­son Liddi-Brown

Mo­ty­wem prze­wod­nim od­cin­ka jest ty­tu­ło­wa kon­tro­la — jej utra­ta i pró­ba od­zy­ska­nia. W od­cin­ku roz­wi­ja­nych jest kil­ka wąt­ków. Emi­ly sta­ra się zba­dać spra­wę wy­pad­ku Con­ra­da i księ­dza Pau­la, Aiden re­ali­zu­je wła­sne za­mia­ry, co do ro­dzi­ny Gray­so­nów, Mar­gaux zbli­ża się do Jac­ka, a Pa­trick od­kry­wa in­try­gi No­la­na. Po­wo­li wszyst­ko za­czy­na się łą­czyć w jed­ną, fa­scy­nu­ją­cą ca­łość. Spo­ro tu cie­ka­wie roz­pi­sa­nych ma­chi­na­cji oraz fa­bu­lar­nych zwro­tów. Nie za­bra­kło tak­że skom­pli­ko­wa­nych re­la­cji mi­ło­snych. W zde­cy­do­wa­nie cie­ka­wym kie­run­ku roz­wi­ja­ją się Emi­ly oraz Pa­trick. Od stro­ny re­ży­ser­skiej ca­łość wy­glą­da na­praw­dę przy­zwo­icie i trzy­ma w na­pię­ciu.
Nie­źle wy­pa­da­ją też ak­to­rzy, zwłasz­cza Emi­ly Van­Camp (E­mi­ly Thorne) i Made­leine Stowe (Vic­to­ria Gray­son), któ­re zna­ko­mi­cie od­da­ją wie­lo­znacz­ność swych po­sta­ci. Świet­na jest rów­nież Ka­rine Va­na­sse w roli Mar­gaux. Cał­kiem przy­zwo­icie gra­ją Nick Wech­sler (Jack) i Josh Bow­man (Da­niel). Hen­ry Czer­ny jako Con­rad Gray­son po­zo­sta­je nie­co ma­nie­rycz­ny, ale jest tak­że dość in­try­gu­ją­cy. Za­rzu­tów nie moż­na mieć do Barry’ego Slo­ane’a w roli Aide­na. Jak zwy­kle do­bry jest Gab­riel Mann jako No­lan. Po­do­ba mi się też kre­acja Ju­sti­na Har­tleya, któ­ry wcie­la się w Pa­tric­ka. Mniej de­ner­wu­ją­ca niż zwy­kle jest Chris­ta Allen jako Char­lotte.
Tech­nicz­nie od­ci­nek wy­glą­da do­brze. Kil­ka scen wy­pa­da szcze­gól­nie efek­tow­nie, bar­dzo ład­na jest ogól­na ko­lo­ry­sty­ka zdjęć. Zna­ko­mi­te są rów­nież stro­je. Mu­zy­ka w uda­ny spo­sób bu­du­je na­strój.

DO­BRY

„THE BLACK­LIST” S01E06


Ty­tuł: „Gi­na Za­ne­ta­kos (No. 152)”
Sce­na­riusz: Wen­dy West („De­xte­r”)
Re­ży­se­ria: Adam Ar­kin („Ju­sti­fied: Bez prze­ba­cze­nia”)

Za­czy­na się nie­win­nie — od se­kwen­cji wpro­wa­dza­ją­cej prze­ciw­ni­ka od­cin­ka. Na­stęp­nie śle­dzi­my nie­zwy­kle emo­cjo­nu­ją­cą kon­ty­nu­ację koń­co­wej sce­ny po­przed­niej od­sło­ny se­ria­lu — kon­fron­ta­cję Eli­za­beth oraz jej mę­ża, Toma. Wspa­nia­le ro­ze­gra­na od stro­ny sce­na­riu­szo­wej, ide­al­nie wpro­wa­dza w na­strój nie­pew­no­ści, jaka ogar­nia głów­ną bo­ha­ter­kę. Sta­no­wi też cie­ka­we wpro­wa­dze­nie w dal­szy ciąg od­cin­ka, moc­no po­wią­za­ny z głów­ną fa­bu­łą i wąt­kiem Toma. In­try­ga na­kre­ślo­na jest pierw­szo­rzęd­nie, a jej roz­wią­za­nie sa­tys­fak­cjo­nu­je, choć nie roz­wie­wa wszel­kich wąt­pli­wo­ści. Bar­dzo do­brze roz­wi­nię­te są tak­że re­la­cje Eli­za­be­th-Re­dding­ton.
Re­ży­ser­sko Ar­kin ra­dzi so­bie świet­nie — two­rzy od­ci­nek spój­ny i in­te­re­su­ją­cy od stro­ny re­ali­za­tor­skiej. Każ­da se­kwen­cja po­my­śla­na jest sen­sow­nie i ra­zem sta­no­wią one lo­gicz­ną ca­łość.
Jak zwy­kle ak­tor­sko naj­le­piej spraw­dza się James Spa­der, któ­ry ge­nial­nie od­da­je na ekra­nie enig­ma­tycz­ność Red­ding­to­na. Wtó­ru­je mu Me­gan Boone, bar­dzo wia­ry­god­nie po­ka­zu­jąc emo­cje swo­jej bo­ha­ter­ki, Eli­za­beth. Przy­zwo­icie gra tak­że, wcie­la­ja­cy się w Toma, Ryan Eggold, choć zda­rza­ją mu się słab­sze sce­ny. Fan­ta­stycz­nie ra­dzi so­bie Mar­ga­ri­ta Le­vie­va („Re­venge”) — przy­pa­da jej rola ty­tu­ło­wej Giny Za­ne­ta­kos i trze­ba przy­znać, że jest wprost stwo­rzo­na dla niej.
Tech­nicz­nie w „The Blac­klist” bez zmian. Zdję­cia i mon­taż ro­bią wra­że­nie, cho­re­ogra­fia walk za­do­wa­la, a pio­sen­ki, to­wa­rzy­szą­ce wi­dzo­wi w klu­czo­wych sce­nach, do­bra­no ide­al­nie. Tro­chę od­sta­ją od tego stwo­rzo­ne na po­trze­by se­ria­lu kom­po­zy­cje Dave’a Por­te­ra i Jame­sa S. Le­vine’a, ale cóż — nie ma rze­czy do­sko­na­łych.

DO­BRY

„HO­STA­GES” S01E06


Ty­tuł: „Si­ster’s Keeper” („O­pie­kun sio­stry­”)
Sce­na­riusz: Jen­ni­fer Schu­ur („Han­ni­bal”, „Hel­l­cats”)
Re­ży­se­ria: Da­vid Von Anc­ken ("Ca­li­for­ni­ca­tion”, „Hell on Wheels”)

Sce­na­riu­szo­wo Schu­ur wy­nio­sła „Ho­sta­ges” na nowe… ni­zi­ny. Ina­czej tego się ująć nie­ste­ty nie da. Za­czy­na się od nie­po­trzeb­nej, eks­po­zy­cyj­nej prze­mo­wy głów­nej bo­ha­ter­ki, a na­stęp­nie na dro­dze San­der­sów i prze­trzy­mu­ją­cych ich ter­ro­ry­stów po­ja­wia się ko­lej­ne utrud­nie­nie — do domu wpa­da z wi­zy­tą stuk­nię­ta sio­stra Ellen. Zu­peł­nie to nie­po­trzeb­ne i zbęd­ne, ale przede wszyst­kim taki za­bieg w bar­dzo sztucz­ny spo­sób bu­du­je na­pię­cie i roz­wle­ka ak­cję. W tle są co praw­da ko­lej­ne in­try­gi po­li­tycz­ne czy dość in­te­re­su­ją­ce hi­sto­rie na­past­ni­ków, ale to wszyst­ko sta­no­wi tyl­ko tło głów­nej hi­sto­rii, któ­ra zu­peł­nie nie po­ry­wa i jest bar­dzo ma­ło wia­ry­god­na.
Re­ży­ser tak­że za­wo­dzi. Oczy­wi­ście w pew­nej czę­ści jest ogra­ni­czo­ny kiep­skim sce­na­riu­szem, ale na­wet sce­ny, któ­re w za­ło­że­niach mia­ły być cie­kaw­sze, re­ali­zu­je jak naj­mniej­szą licz­bą środ­ków, przez co efekt jest zwy­czaj­nie kep­ski.
Ak­to­rzy oczy­wi­ście sta­ra­ją się jak mo­gą. Prym wio­dą tu Toni Co­llette jako Ellen, Ted Do­no­van jako jej mąż i Dy­lan McDer­mott jako agent Dun­can Car­lisle. Nie­złe są też wy­stę­py Rhy­sa Coi­ro i San­drine Holt — ak­to­rów, wcie­la­ją­cych się w po­zo­sta­łych na­past­ni­ków. Stan­dar­do­wo kiep­scy są naj­młod­si — Ma­teus Ward i Quinn She­phard. Nie spraw­dza się tak­że go­ścin­nie wy­stę­pu­ją­ca Nina Arian­da („O pół­no­cy w Pa­ry­żu”), któ­ra od­gry­wa sio­strę Ellen. Prze­ry­so­wu­je ro­lę, czy­niąc swą po­stać ra­czej śmiesz­ną, niż tra­gicz­ną.
Tech­nicz­nie też nie jest szcze­gól­nie. Zdję­cia, uda­ły się tyl­ko czę­ścio­wo, choć mon­ta­żo­wo jest cał­kiem cał­kiem. Kiep­ska jest za to mu­zy­ka, któ­ra zu­peł­nie nie bu­du­je na­stro­ju — wręcz prze­ciw­nie, nisz­czy go. Po­mi­ja­jąc fakt, że i tak tego na­stro­ju jest tu nie­wie­le.

SŁA­BY

„RE­VO­LU­TION” S02E06


Ty­tuł: „De­ad Man Walking” („Cho­dzą­cy trup”, od­wo­ła­nie do fil­mu „Przed eg­ze­ku­cją”)
Sce­na­riusz: Trey Ca­lla­way („C­SI: Kry­mi­nal­ne za­gad­ki No­we­go Jor­ku­”) i Paul Grel­long („Ter­ra No­va”)
Re­ży­se­ria: Steve Bo­yum („Nie z tego świa­ta­”)

Po­dob­nie, jak w po­przed­nich od­cin­kach, tu rów­nież śle­dzi­my kil­ka wąt­ków.
Przy­glą­da­my się Ne­ville’owi, któ­ry pra­gnie od­bić syna z rąk Pa­trio­tów, ale cze­ka go nie­mi­ła nie­spo­dzian­ka. Sce­na­rzy­ści nie za­wo­dzą i przy­go­to­wu­ją kil­ka bar­dzo cie­ka­wych zwro­tów ak­cji, moc­no trzy­ma­jąc w na­pię­ciu. Po­ka­zu­ją Ne­ville’a od in­try­gu­ją­cej stro­ny, po raz ko­lej­ny pod­kre­śla­jąc zło­żo­ność jego cha­rak­te­ru. Za­do­wa­la tak­że wgląd w hi­sto­rię to­wa­rzy­szą­cej bo­ha­te­ro­wi Allen­ford.
Nie mniej emo­cjo­nu­ją­co jest w Wi­llough­by, gdzie Pa­trio­ci od­kry­wa­ją plan Mon­roe. Robi się go­rą­co, a po­szcze­gól­ne po­sta­ci zmu­szo­ne zo­sta­ją do tego, by prze­my­śleć, komu tak na­praw­dę są lo­jal­ni. Twór­cy udo­wad­nia­ją, że nie lek­ce­wa­żą wy­da­rzeń z po­przed­nich od­cin­ków i bu­du­jąc ten wą­tek dość roz­waż­nie je wy­ko­rzy­stu­ją, do­dat­ko­wo po­głę­bia­jąc his­torię po­przez po­ka­za­nie prze­szło­ści Mon­roe i tego, co go ukształ­to­wa­ło. A ca­łość wień­czą świet­ną, choć nie do koń­ca nie­spo­dzie­wa­ną koń­ców­ką.
Bar­dzo do­brze re­ali­zu­je to wszyst­ko re­ży­ser. W prze­my­śla­ny spo­sób ope­ru­je zbli­że­nia­mi i bar­dzo do­brze ak­cen­tu­je emo­cje. Nie­źle wy­cho­dzą mu tak­że sce­ny ak­cji.
Ak­tor­sko jest tak jak za­wsze. Ge­nial­nie spi­su­je się oczy­wi­ście Gian­car­lo Espo­si­to, jak za­wsze bez za­rzu­tu od­da­jąc wie­lo­znacz­ność Ne­ville’a. J. D. Pra­do jako Ja­son wy­pa­da na­wet na­wet, ale to tyl­ko dla­te­go, że ma tym ra­zem ro­lę tę­pej ma­szy­ny do za­bi­ja­nia. Ni­cole Ari Par­ker do­brze spraw­dza się jako Allen­ford i wia­ry­god­nie od­da­je dra­mat swej po­sta­ci. Udany jest też wy­stęp Eli­za­beth Mi­tchell, któ­ra prze­ko­nu­ją­co po­ka­zu­je roz­ter­ki Ra­chel. Zna­ko­mi­ci są Billy Burke (Miles) i Da­vid Lyons (Mon­roe). Na ho­ry­zon­cie po­ja­wia się też Željko Iva­nek („Ukła­dy”) i już wpro­wa­dza nie­po­kój.
Od stro­ny tech­nicz­nej na pew­no moż­na po­chwa­lić bar­dzo do­brą pra­cę ka­me­ry. Mon­taż jest po­praw­ny — co praw­da, dość szyb­ki w sce­nach ak­cji, ale na szczę­ście nie czy­ni to ich cha­otycz­ny­mi. Za­do­wa­la­ją: cha­rak­te­ry­za­cja i sce­no­gra­fia.

DO­BRY

„THE CRA­ZY ONES” S01E06


Ty­tuł: „Hug­ging the Now” („O­bej­mu­jąc te­raź­niej­szo­ść”)
Sce­na­riusz: Ryan Ra­ddatz („1600 Penn”)
Re­ży­se­ria: Fred Sa­vage („W­spół­cze­sna ro­dzi­na”)

Si­mon do­sta­je no­mi­na­cję do na­gro­dy dla naj­lep­sze­go re­kla­mo­daw­cy roku. Jed­nym ze współ­no­mi­no­wa­nych jest daw­na mi­łość Syd­ney — Josh Hayes. Tym­cza­sem agen­cja szy­ku­je re­kla­mę dla fir­my far­ma­ceu­tycz­nej, pro­du­ku­ją­cej pi­guł­ki dla męż­czyzn z pro­ble­mem z erek­cją.
Wąt­ki po­pro­wa­dzo­ne są cie­ka­wie i atrak­cyj­nie. Sce­na­riusz pe­łen jest nie­wy­bred­nych i in­te­li­gent­nych żar­tów oraz ty­po­wej dla Da­vi­da Kelleya, twór­cy se­ria­lu, iro­nii — nie tyl­ko w dia­lo­gach, ale rów­nież w prze­bie­gu ak­cji. Naj­waż­niej­sze są jed­nak pro­ble­my, któ­re od­ci­nek po­dej­mu­je (prze­mi­ja­nie czy wy­ko­rzy­sty­wa­nie czy­ichś uczuć dla wła­snych ce­lów) oraz wy­ni­ka­ją­cy z ich po­ru­sze­nia roz­wój po­sta­ci Syd­ney oraz Si­mo­na. Są też mi­łe na­wią­za­nia dla fa­nów Sary Mi­chelle Gellar i „Buffy”.
Re­ży­ser­sko jest po­praw­nie. Sa­vage dość do­brze pro­wa­dzi eki­pę i ak­to­rów, a tak­że umie­jęt­nie ak­cen­tu­je waż­ne dla od­cin­ka sym­bo­le.
Ak­tor­sko jak zwy­kle po­nad wszyst­kich wy­bi­ja się Will­iams, któ­ry ni­czym się nie przej­mu­je i ani razu nie wci­ska ak­tor­skich ha­mul­ców. Kre­acja Si­mo­na jest przez to spe­cy­ficz­na, ale też nie­sa­mo­wi­cie po­ry­wa­ją­ca. Do­brą ro­bo­tę wy­ko­nu­je rów­nież Gellar jako Syd­ney, do­bra za­rów­no w ko­me­dio­wych mo­men­tach, jak i tych spo­koj­niej­szych, bar­dziej dra­ma­tycz­nych. Ide­al­nie uzu­peł­nia­ją ten duet James Wolk (Zach) Ri­chard Link­la­ter (An­drew) oraz Aman­da Setton (Lau­ren). Cał­kiem przy­zwo­icie wy­pa­da rów­nież go­ścin­nie wy­stę­pu­ją­cy Mi­chael Landes („Up­stairs, down­stairs”) w roli Jo­sha Hay­esa.
Zdję­cia są bar­dzo uda­ne, a na po­chwa­łę za­słu­gu­je tak­że po­rząd­nie wy­ko­na­ny mon­taż. Cie­ka­we jest wy­ko­rzy­sta­nie utwo­rów mu­zycz­nych, któ­re do­brze ak­cen­tu­ją po­szcze­gól­ne ele­men­ty fa­bu­ły.

DO­BRY

„ELE­MEN­TA­RY” S01E06


Ty­tuł: „An Un­na­tu­ral Arrange­ment” („Układ wbrew na­tu­rze”)
Sce­na­riusz: Cath­ryn Hum­pris („Rin­ge­r”)
Re­ży­se­ria: Chris­tine Moore („Za­przy­się­że­ni”, „A­na­to­mia praw­dy”)

Od­ci­nek krę­ci się wo­kół nie­zmier­nie fra­pu­ją­cej spra­wy, któ­ra po­zwa­la cie­ka­wie roz­wi­nąć kil­ku bo­ha­te­rów. Ca­łość za­czy­na się od na­pa­du na żo­nę Greg­so­na. Na­past­nik z bro­nią w rę­ku po­szu­ku­je po­li­cjan­ta, na szczę­ście ko­bie­cie uda­je się obro­nić. Oka­zu­je się jed­nak, że nic nie jest ta­kie, ja­kim się na po­cząt­ku wy­da­wa­ło.
Spra­wa kry­mi­nal­na po­my­śla­na jest na­praw­dę zna­ko­mi­cie. Spo­ro tu ty­po­wych dla kry­mi­na­łów za­bie­gów — jest my­le­nie tro­pów, są bar­dzo do­brze po­my­śla­ne zwro­ty ak­cji i wresz­cie cie­ka­we roz­wią­za­nie. Tyle wy­star­czy, by sku­tecz­nie przy­kuć do ekra­nu, ale oczy­wi­ście na tym sce­na­rzyst­ka się nie za­trzy­mu­je. Do­rzu­ca pierw­szo­rzęd­nie roz­pi­sa­ne re­la­cje Holme­sa i Wat­son, moc­no ak­cen­tu­jąc ro­lę tej dru­giej i po­wo­li czy­niąc z niej rów­no­rzęd­ne­go part­ne­ra dla Sher­locka. Bar­dzo do­bry jest też wą­tek sa­me­go Greg­so­na i jego psu­ją­ce­go się związ­ku z żo­ną. Być mo­że nie­któ­rzy za­rzu­cą mu ba­nal­ność, ale moim zda­niem świet­nie uję­to tu pro­ble­my mał­żeń­skie, a jed­no­cze­śnie nie ode­bra­no bo­ha­te­ro­wi na­dziei na po­pra­wę. Ca­łość od­cin­ka oczy­wi­ście okra­szo­na jest ge­nial­ny­mi dia­lo­ga­mi.
Re­ży­ser­ka umie­jęt­nie bu­du­je kli­mat ta­jem­ni­czo­ści. Ma kil­ka traf­nych po­my­słów i w więk­szo­ści po­praw­nie kom­po­nu­je kadr (z­da­rza jej się za­le­d­wie kil­ka błę­dów). Bez­błęd­nie za­my­ka od­ci­nek bar­dzo na­stro­jo­wą sce­ną.
Jonny Lee Miller nie roz­cza­ro­wu­je i znów gra zna­ko­mi­cie. Sher­lock w jego in­ter­pre­ta­cji to na­praw­dę in­try­gu­ją­ca po­stać. Po­dob­nie jest z wcie­la­ją­cą się w Joan Wat­son Lucy Liu. Praw­dzi­wy ak­tor­ski po­pis daje jed­nak Aidan Quinn jako pod­ła­ma­ny, zmę­czo­ny, ale zde­ter­mi­no­wa­ny Greg­son. Do­brze gra rów­nież go­ścin­ne wcie­la­ją­ca się w żo­nę Greg­so­na Tal­ia Bal­sam („Mad Men”). Wia­ry­god­nie po­ka­zu­je ona emo­cje tej sil­nej i nie­za­leż­nej ko­bie­ty. Dru­ga z ak­to­rek go­ścin­nych, Sa­rah Wyn­ter („24 go­dzi­ny”) po­dob­nie spraw­dza się w po­rząd­ku.
Zdję­cia zre­ali­zo­wa­no wła­ści­wie i w mia­rę lo­gicz­no po­łą­czo­no je mon­ta­żem. W sce­no­gra­fię wło­żo­no spo­ro pra­cy, co bar­dzo cie­szy. Do­bre są rów­nież dźwięk i mu­zy­ka, choć tej ostat­niej mo­gło­by być wię­cej.

DO­BRY

Komentarze