MANIAK ROZPOCZYNA
Uwielbiam filmy animowane z wytwórni Disneya — między innymi dlatego, że każdy, niezależnie od wieku, może w nich znaleźć coś dla siebie. Tak też jest z „Krainą lodu”.
Długo zwlekałem z recenzją tej produkcji, ale to dlatego, że bardzo zależało mi na obejrzeniu dwóch wersji językowych — polskiej i oryginalnej, angielskiej. Niedawno udało mi się obejrzeć tę drugą i mogę teraz z czystym sumieniem napisać coś więcej o tej oscarowej animacji. Zanim jednak przejdę do rzeczy, to krótko opowiem o niesamowitej historii powstawania filmu.
Do adaptacji „Królowej śniegu” wytwórnia Disneya po raz pierwszy przymierzała się już w 1943 roku, kiedy Samuel Goldwyn zaproponował wspólne przedsięwzięcie — film aktorski o Hansie Christianie Andersenie z animowanymi wstawkami, inspirowanymi najsłynniejszymi baśniami autora. Do współpracy ostatecznie nie doszło (choć Goldwyn i tak wyprodukował film, całkowicie aktorski, który okazał się wielkim sukcesem), tym niemniej pomysł disneyowskiej wersji „Królowej śniegu” nie zginął.
Długo zwlekałem z recenzją tej produkcji, ale to dlatego, że bardzo zależało mi na obejrzeniu dwóch wersji językowych — polskiej i oryginalnej, angielskiej. Niedawno udało mi się obejrzeć tę drugą i mogę teraz z czystym sumieniem napisać coś więcej o tej oscarowej animacji. Zanim jednak przejdę do rzeczy, to krótko opowiem o niesamowitej historii powstawania filmu.
Do adaptacji „Królowej śniegu” wytwórnia Disneya po raz pierwszy przymierzała się już w 1943 roku, kiedy Samuel Goldwyn zaproponował wspólne przedsięwzięcie — film aktorski o Hansie Christianie Andersenie z animowanymi wstawkami, inspirowanymi najsłynniejszymi baśniami autora. Do współpracy ostatecznie nie doszło (choć Goldwyn i tak wyprodukował film, całkowicie aktorski, który okazał się wielkim sukcesem), tym niemniej pomysł disneyowskiej wersji „Królowej śniegu” nie zginął.
Do ekranizacji baśni podchodzono wiele razy, ale zawsze pojawiał się ten sam problem — jak sprawić, by bohaterowie i historia przemawiały do współczesnego odbiorcy? Pomysłów było wiele, jednak władze wytwórni wciąż je ostatecznie odrzucały.
W końcu nadszedł rok 2008. Chris Buck („Tarzan”) zaproponował powrót do projektu i otrzymał zielone światło. Film miał być zatytułowany „Anna and the Snow Queen” („Anna i Królowa Śniegu”) i być tradycyjnie animowany. Jednak i tu pojawiły się problemy. Nadzorujący wszystkie przedsięwzięcia Disneya John Lasseter nie był do końca zadowolony z pracy Bucka — choć historia była lekka i zabawna, to czegoś wciąż w niej brakowało, a bohaterowie byli zbyt jednowymiarowi. Ekipa wróciła więc znów do pracy. I wtedy pojawił się pomysł — a może by tak uczynić główne bohaterki siostrami? Natychmiast tę myśl podchwycono i wreszcie wszystko ruszyło z miejsca. Wkrótce do prac nad scenariuszem zatrudniono Jennifer Lee („Ralph Demolka”), a do napisania piosenek Roberta Lopeza oraz Kristin Anderson-Lopez („Kubuś i przyjaciele”). Ci ostatni mocno wpłynęli zaś na ostateczną wizję, pisząc piosenkę „Let it Go”, która tchnęła scenarzystkę do zmiany usposobienia jednej z bohaterek. I tak nadszedł listopad 2013, kiedy „Kraina lodu” miała premierę.
MANIAK O SCENARIUSZU
Fabuła „Krainy lodu” nie jest na pierwszy rzut oka szczególnie skomplikowana. Magiczna moc Elsy sprowadza na królestwo Arendelle wieczną zimę. Anna, jej siostra, rusza odnaleźć Elsę, a w poszukiwaniach towarzyszą jej: pochodzący z gór Kristoff oraz jego renifer Sven. Po drodze napotkają zabawnego bałwana Olafa oraz tajemnicze trolle i będą musieli zmierzyć się z surową pogodą.
Z oryginalnej baśni Andersena zostało tu niewiele — są pewne główne założenia (wyprawa, odłamek lodu w sercu itd.), ale wokół nich osnuta zostaje tak naprawdę zupełnie inna historia. Nie umiem powiedzieć, czy koniecznie lepsza (a to dlatego, że „Królową Śniegu” od zawsze uwielbiałem i bardzo często do niej wracam), ale na pewno historia na miarę naszych czasów i pod wieloma względami przełomowa. Przełomowa, ponieważ jej twórcy z powodzeniem bawią się utartymi w świecie animacji schematami. To nie jest kolejny typowy disneyowski film o księżniczce i wielkiej miłości od pierwszego wejrzenia. Wręcz przeciwnie. To tak naprawdę wspaniale poprowadzona opowieść o akceptacji samego siebie i przezwyciężaniu strachu. Historia o tym, że „inny” niekoniecznie oznacza „obcy” czy „gorszy”. Wreszcie, jest to jedna z pierwszych animacji Disneya, która jasno daje do zrozumienia, że miłość nie jest czymś, co przychodzi od razu, od pierwszej chwilil; w której daną osobę spotkamy i że pierwsze wrażenie często może być mylne. A wszystko to podane w formie, która idealnie łączy lekki, sympatyczny humor z powagą i solidną dawką przygody.
Duża siła „Krainy lodu” tkwi w bardzo mądrej konstrukcji historii i wielokrotnym wodzeniu widza za nos. Jest kilka bardzo zgrabnie pomyślanych zwrotów akcji, a ostateczne rozwiązanie (choć dość oczywiste, jeśli się głębiej nad tym zastanowić), dla osób przyzwyczajonych do pewnych utartych w baśniach motywów, może się wydać zaskakujące. I bardzo dobrze, bo taki element niepewności w dzisiejszych filmach, coraz częściej powielających wiele rozwiązań, wydaje się szczególnie wartościowy.
Opłaciła się długa praca nad poszczególnymi postaciami, ponieważ napisane są doskonale, a przede wszystkim są świetnie zrównoważone. Mamy przemiłą, kochającą, ale też nieco naiwną protagonistkę Annę; wycofaną, ogarniętą przez strach Elsę; tajemniczego Hansa; sceptycznego, nieco zapatrzonego w siebie Kristoffa i wreszcie przezabawnych: Olafa i Svena. Każdy z tych bohaterów ma w sobie przysłowiowe to coś i z każdym z nich można na swój sposób się zżyć. Łatwo z wieloma z nich się utożsamić, co z kolei pomaga głębiej wejść w świat filmu i lepiej zrozumieć jego przesłanie. Przede wszystkim jednak, pozwala świetnie się bawić.
MANIAK O PIOSENKACH
Jak wspomniałem wcześniej, autorami piosenek są Robert Lopez i Kristin Anderson-Lopez — małżeński duet, który wcześniej napisał dla Disneya utwory do „Kubusia i przyjaciół”. Nie mieli łatwego zadania, zwłaszcza dlatego, że byli świadomi, iż ich praca będzie porównywana do dzieł Alana Menkena i Howarda Ashmana — osób, stojących za sukcesem musicalowych animacji z okresu tzw. renesansu Disneya (1989–1999).
Z dwudziestu pięciu piosenek stworzonych przez Lopezów, do filmu ostatecznie trafiło osiem. Wszystkie utwory są muzycznie zróżnicowane i większość z nich wpada w ucho (najbardziej „Let It Go”, „For the First Time in Forever”, „Do You Want to Build a Snowman” oraz „Love is an Open Door”). Każda piosenka jest umieszczona w uzasadnionym miejscu i każda pozwala widzom dowiedzieć się czegoś więcej o danych bohaterach. Lopezowie współpracowali z Jennifer Lee i często wzajemnie podsuwali sobie pewne pomysły.
Wykonania również są bez zarzutu. Piosenki filmowe nie są łatwe, bo nie wystarczy zaśpiewać ich czysto, a należy przekazać w nich sporo emocji. Najlepiej z tego zadania wywiązuje się Idina Menzel, której „Let It Go” nie bez powodu zostało nagrodzone Oscarem.
MANIAK O REŻYSERII
Chris Buck i Jennifer Lee podzielili się reżyserskimi obowiązkami następująco: Lee zajmowała się wszystkim związanym z historią, natomiast Buck nadzorował techniczne aspekty filmu. Oboje współpracowali także z montażystą.
Scenariusz został zrealizowany bardzo sprawnie. Film ma duży rozmach i wizualnie robi niesamowite wrażenie. Utrzymany jest w świetnej, bardzo pasującej do nastroju panującego na ekranie kolorystyce — dominują oczywiście zimne barwy, co pozwala mocno wczuć się w klimat. Zadowala nienachalna symbolika i kilka świetnie pomyślanych nawiązań do klasycznych filmów Disneya, np. „Pocahontas”. Cieszą również odwołania do kultury lapońskiej.
Reżyserzy duży nacisk kładą na emocjonalny wydźwięk produkcji i starają się jak najlepiej uwidocznić główny motyw filmu — miłość kontra strach. Te elementy wzmacnia decyzja o uczynieniu filmu animowanym musicalem. Dość dobrze pokierowana jest także obsada, która wszystkie pomysły realizuje znakomicie.
MANIAK O AKTORACH
Aktorzy zostali bardzo starannie dobrani do swych ról. Użyczająca głosu Annie Kristen Bell („Veronica mars”, „Herosi”) od dzieciństwa chciała wystąpić w filmie Disneya. Decyzja o jej obsadzeniu została podjęta po przesłuchaniu piosenek, które nagrała w młodości. Bell wspaniale odzwierciedla w głosie niesamowity wigor bohaterki i sprawia, że łatwo się z nią utożsamić. Doskonale śpiewa.
Pierwszorzędnie gra także Idina Menzel („Zaczarowana”, broadwayowy musical „Wicked”) Broadwayowa weteranka i kilkukrotna laureatka nagrody Tony nie tylko genialnie śpiewa, ale także świetnie oddaje emocje swojej postaci — Elsy. Od razu da się wyczuć w jej głosie niesamowitą wrażliwość, a także strach, wstyd i wycofanie.
Pierwszorzędnie gra także Idina Menzel („Zaczarowana”, broadwayowy musical „Wicked”) Broadwayowa weteranka i kilkukrotna laureatka nagrody Tony nie tylko genialnie śpiewa, ale także świetnie oddaje emocje swojej postaci — Elsy. Od razu da się wyczuć w jej głosie niesamowitą wrażliwość, a także strach, wstyd i wycofanie.
Całkiem nieźle radzi sobie Jonathan Groff („Spojrzenia”) w roli Kristoffa. Bardzo dobrze wychodzi mu ukrywanie pod płaszczykiem ironii oraz sceptycyzmu dużej wrażliwości i bohaterskości.
Absolutnie genialny jest Josh Gad („1600 Penn”) jako bałwan Olaf. Ani razu nie włącza aktorskich hamulców i cały czas idzie na całość, wnosząc do filmu sporo energii i ciepła, a także pewnej dziecięcej (choć aktor sam bynajmniej dzieckiem nie jest) wrażliwości.
Dobrze spisuje się również Santino Fontana (broadwayowy „Cinderella”), który użycza głosu Hansowi. Umiejętnie oddaje różne oblicza swojego bohatera — w zależności od tego, z kim rozmawia, zmienia ton i tembr głosu, dostosowując je do rozmówcy.
MANIAK O TECHNIKALIACH
Technicznie po raz kolejny Disney nie zawodzi. Podobnie jak w „Zaplątanych”, w „Krainie lodu” zastosowano hybrydę animacji tradycyjnej i komputerowej.
Modele postaci są prześliczne, zróżnicowane i doskonale zanimowane. Każdy z bohaterów przypisany był do innego animatora nadzorującego swój zespół, dzięki czemu udało się każdej nadać pewien indywidualny ton. Cały zespół spisał się naprawdę dobrze, co widać choćby po szczegółowej, niezwykle dopracowanej ekspresji postaci.
Bardzo ładne są także kostiumy, do zaprojektowania których specjalnie zaproszono Jean Gilmore. W strojach widać wyraźną inspirację ludowym norweskim ubiorem z dziewiętnastego wieku. zresztą to niejedyna inspiracja Norwegią, ponieważ cały świat w „Krainie lodu” został zbudowany właśnie w oparciu o tamtejsze krajobrazy. I robi to niesamowite wrażenie. Przepiękne ośnieżone górskie szczyty, fiordy, fantastyczna architektura — wszystko dopięte na ostatni guzik i przywodzące na myśl zapierające dech w piersiach widoki Skandynawii.
Modele postaci są prześliczne, zróżnicowane i doskonale zanimowane. Każdy z bohaterów przypisany był do innego animatora nadzorującego swój zespół, dzięki czemu udało się każdej nadać pewien indywidualny ton. Cały zespół spisał się naprawdę dobrze, co widać choćby po szczegółowej, niezwykle dopracowanej ekspresji postaci.
Bardzo ładne są także kostiumy, do zaprojektowania których specjalnie zaproszono Jean Gilmore. W strojach widać wyraźną inspirację ludowym norweskim ubiorem z dziewiętnastego wieku. zresztą to niejedyna inspiracja Norwegią, ponieważ cały świat w „Krainie lodu” został zbudowany właśnie w oparciu o tamtejsze krajobrazy. I robi to niesamowite wrażenie. Przepiękne ośnieżone górskie szczyty, fiordy, fantastyczna architektura — wszystko dopięte na ostatni guzik i przywodzące na myśl zapierające dech w piersiach widoki Skandynawii.
Zadbano także o odpowiednią technologię, by wiarygodnie pokazać zachowanie śniegu i lodu. Przygotowano między innymi generator płatków śniegu, za pomocą którego wygenerowano ponad 2000 różnych śnieżynek oraz oprogramowanie zwane Matterhorn, które umożliwiło nadanie śniegowi o odpowiedniej faktury i innych właściwości. Efekt jest fantastyczny — tak realistycznie przygotowanego na komputerze śniegu jeszcze nie widziałem.
Muzykę do filmu napisał Christophe Beck („Buffy: The Vampire Slayer”). W kompozycjach wykorzystał tradycyjne norweskie instrumenty i podobnie jak animatorzy, czerpał sporą inspirację z kultury lapońskiej. Ściśle współpracował z Lopezami, dzięki czemu ścieżka dźwiękowa jest bardzo spójna. Słucha jej się z prawdziwą przyjemnością, zwłaszcza, że poszczególne utwory Beck perfekcyjnie dopasował do tego, co dzieje się w danym momencie na ekranie.
Muzykę do filmu napisał Christophe Beck („Buffy: The Vampire Slayer”). W kompozycjach wykorzystał tradycyjne norweskie instrumenty i podobnie jak animatorzy, czerpał sporą inspirację z kultury lapońskiej. Ściśle współpracował z Lopezami, dzięki czemu ścieżka dźwiękowa jest bardzo spójna. Słucha jej się z prawdziwą przyjemnością, zwłaszcza, że poszczególne utwory Beck perfekcyjnie dopasował do tego, co dzieje się w danym momencie na ekranie.
MANIAK O WERSJI POLSKIEJ
I wreszcie kwestia wersji polskiej. Do „Krainy lodu” przygotowano dubbing w aż czterdziestu jeden językach. Wszystko ściśle nadzorował oddział Disneya (Disney Character Voices International).
Przede wszystkim zadbano o to by wybrać odpowiednie głosy do piosenek (szczególnie trudne było to w przypadku postaci Elsy). W piętnastu wersjach, w tym naszej polskiej, oddzielnie zatrudniono osoby do dialogów i piosenek, ponieważ czasami, do danej postaci aktorsko pasował ktoś inny. I tak piosenki Elsy śpiewa Katarzyna Łaska, która radzi sobie z materiałem całkiem nieźle (choć nie bez mniejszych zgrzytów) i ma bardzo podobną do Idiny Menzel barwę głosu. Podczas dialogów słyszymy zaś w tej roli Lidię Sadową. Annie głosu w partiach mówionych użycza idealnie dopasowana do bohaterki Anna Cieślak, a w partiach śpiewanych Magdalena Wasylik — wykonawczyni o bardzo ciepłej, dziewczęcej barwie głosu. Świetnym posunięciem było obsadzenie Czesława Mozila w roli Olafa. Ma on bardzo podobny głos i wrażliwość do Josha Gada, dzięki czemu zarówno w oryginale jak i w wersji polskiej sympatyczny i zabawny bałwan wypada tak samo dobrze. Nieźle spisują się w swych rolach także Grzegorz Kwiecień (Hans) i Paweł Ciołkorz (Kristoff). Reżyser dubbingu, Wojciech Paszkowski, dba o to by aktorzy jak najlepiej odwzorowali pracę obsady oryginału.
Przede wszystkim zadbano o to by wybrać odpowiednie głosy do piosenek (szczególnie trudne było to w przypadku postaci Elsy). W piętnastu wersjach, w tym naszej polskiej, oddzielnie zatrudniono osoby do dialogów i piosenek, ponieważ czasami, do danej postaci aktorsko pasował ktoś inny. I tak piosenki Elsy śpiewa Katarzyna Łaska, która radzi sobie z materiałem całkiem nieźle (choć nie bez mniejszych zgrzytów) i ma bardzo podobną do Idiny Menzel barwę głosu. Podczas dialogów słyszymy zaś w tej roli Lidię Sadową. Annie głosu w partiach mówionych użycza idealnie dopasowana do bohaterki Anna Cieślak, a w partiach śpiewanych Magdalena Wasylik — wykonawczyni o bardzo ciepłej, dziewczęcej barwie głosu. Świetnym posunięciem było obsadzenie Czesława Mozila w roli Olafa. Ma on bardzo podobny głos i wrażliwość do Josha Gada, dzięki czemu zarówno w oryginale jak i w wersji polskiej sympatyczny i zabawny bałwan wypada tak samo dobrze. Nieźle spisują się w swych rolach także Grzegorz Kwiecień (Hans) i Paweł Ciołkorz (Kristoff). Reżyser dubbingu, Wojciech Paszkowski, dba o to by aktorzy jak najlepiej odwzorowali pracę obsady oryginału.
Jeśli zaś chodzi o polskie dialogi, to te zostały przygotowane bez zarzutu. Odpowiada za nie Jan Wecsile, a więc jeden z weteranów polskiego dubbingu. Kwestie są przetłumaczone poprawnie, odpowiednio dopasowane do ruchów ust i brzmią płynnie. Całkiem dobrze radzi sobie także Michał Wojnarowski, któremu powierzono tłumaczenie piosenek. Udaje mu się przełożyć je stosunkowo wiernie (co pokażę na przykładzie „Let It Go” w osobnej notce).
MANIAK OCENIA
„Kraina lodu” to nie tylko jeden z najlepszych filmów Disneya ostatnich lat, ale w ogóle. Jego atuty to przede wszystkim bardzo mądra zabawa baśniowymi schematami, świetne piosenki i doskonała, szczegółowa animacja.
DOBRY |
Komentarze
Prześlij komentarz
Komentarze, zawierające treści obraźliwe, wulgarne, pornograficzne oraz reklamowe zostaną usunięte. Zostaliście ostrzeżeni.