MANIAK SŁOWEM WSTĘPU
Mam niesamowite serialowe zaległości — nie tylko na blogu, ale ogólnie. Staram się jakoś wszystko ponadrabiać, ale ponieważ lubię sobie utrudniać życie, to zdecydowałem jeden serial oglądać obok na bieżąco i tak też o nim (w miarę możliwości) pisać.
Na „Penny Dreadful” czekam od dawna, co pewnie wiecie z rubryki „Maniak podsumowuje tydzień”. Ostrzyłem sobie ząbki na ten serial przede wszystkim ze względu na występującą w nim Evę Green — zdecydowanie jedną z moich ulubionych aktorek. Ale to nie jedyny powód. Bardzo intrygujące wydały mi się także założenia fabularne. Serial miał bowiem według zapowiedzi być mrocznym horrorem, nawiązującym do słynnych, osiemnasto- i dziewiętnastowiecznych powieści gotyckich, a także, jak sam tytuł wskazuje, tanich i niewymagających, brytyjskich, książkowych straszaków z dziewiętnastego wieku, zwanych właśnie penny dreadful.
Czy te zapowiedzi zgodne były z prawdą?
MANIAK O SCENARIUSZU
Autorem scenariusza do wszystkich odcinków serialu jest John Logan („Gladiator”, „Awiator”, „Hugo”, „Skyfall”). Tytuł pilota brzmi (o dziwo) nie „Pilot”, jak w wielu przypadkach, a „Night Work”, czyli „Nocna robota”. Ma on znaczenie zarówno węższe, odnoszące się do konkretnego fragmentu odcinka oraz propozycji jednej z bohaterek, jak i szersze, nawiązujące do poruszanej w serialu tematyki.
Ethan Chandler, drobny oszust, uliczny showman i znakomity strzelec otrzymuję ofertę współpracy od tajemniczej Vanessy Ives, występującej w imieniu niejakiego sir Malcolma Murraya. Chandler nie zdaje sobie sprawy, co tak naprawdę oferta ze sobą niesie i że odtąd, już nic w jego życiu nie będzie takie samo…
Historia przedstawiona w odcinku jest niezwykle intrygująca, a także dość niepokojąca. Scenarzysta bardzo umiejętnie korzysta z kanonu dziewiętnastowiecznych powieści gotyckich (uważni znajdą nawiązania między innymi do „Draculi” czy „Frankensteina”) i miesza je ze swoimi autorskimi pomysłami. Efekt jest doskonały — oglądając, kojarzy się pewne elementy historii, a jednocześnie jest się ciekawym, jaki będą miały wpływ na całokształt fabuły.
Już w pierwszym odcinku Hogan wyciąga kilka asów z rękawa i zdradza tyle, by było wiadomo, wokół czego kręci się cała intryga, a jednocześnie wiele pozostawia w sferze tajemnicy. Najpełniej kreśli postać sir Malcolma Murraya — już w pierwszym odcinku znamy motywy, które kierują jego działaniami oraz wiemy, że to on stoi za dużą częścią wydarzeń. Niewiele natomiast autor zdradza na temat pozostałych postaci, osnuwając tajemnicą przede wszystkim Vanessę Ives, dzięki czemu czyni ją naprawdę fascynującą.
Świetnie w to wszystko wpasowane są wątki nadnaturalne. Przez ekran przewijają się wampiry, są odniesienia do starożytnego Egiptu (jednej z moich ulubionych starożytnych cywilizacji) i pojawia się koncept półświata. Wszystko to w połączeniu z ponurą, przerażającą atmosferą jest naprawdę porywające.
Bardzo podobają mi się też dialogi. Brzmią naturalnie, a jednocześnie noszą pewne znamiona czasów, w których rozgrywa się akcja serialu. Nie jest to, co prawda, czysta, dziewiętnastowieczna angielszczyzna, która brzmiałaby nieco zbyt bufonowato, ale dość udana hybryda, łącząca płynność współczesnego języka z pewnymi cechami charakterystycznymi tej dawniejszej, trochę bardziej dystyngowanej wersji.
Jeśli miałbym scenarzyście coś do zarzucenia, to byłaby to zupełnie niepotrzebna scena seksu. Teoretycznie jej zadaniem jest pogłębienie charakteru jednego z bohaterów, ale w praktyce raczej się nie sprawdza, bo zupełnie nie pasuje do stylistyki serialu. To trochę tak, jakby Hogan pomyślał: „Kurczę, robię serial dla Showtime. Musi być seks i nagość. Gdzie by tu wrzucić… O może tu. Jedna scena wystarczy, władze stacji nie będą mogły zarzucić, że serial mało dorosły”. Oczywiście trochę przerysowuję, ale tak to mi niestety wygląda.
MANIAK O REŻYSERII
Pierwszy odcinek reżyseruje Juan Antonio Bayona, m.in. autor jednego z moich ulubionych filmów pt. „Sierociniec”. To osoba bardzo świadoma wszelkich horrorowych chwytów, która potrafi świetnie zbudować napięcie. I tak też jest w „Penny Dreadful”. Bayona fantastycznie realizuje sceny grozy — pozwala najpierw powoli zanurzyć się w niepokojącej atmosferze i zmusza do tego, by to w naszej wyobraźni pojawiły się niepokojące, straszne obrazy, a następnie znienacka atakuje. Taki zabieg potęguje fakt ograniczenia oprawy muzycznej w kluczowych scenach do minimum. Doskonale sprawdzają się także długie ujęcia, które Bayona dość często stosuje, po mistrzowsku budując w ten sposób klimat. Do tego wszystkiego dochodzą: podkreślająca grozę, mroczna, brudna stylistyka oraz ciekawie wykorzystane symbole.
MANIAK O AKTORACH
Twórcom serialu udało się zebrać ekipę bardzo utalentowanych aktorów, a wiele nazwisk imponuje. Dwie najlepsze role należą do Timothy’ego Daltona (najbardziej znanego z roli Bonda w „W obliczu śmierci” oraz „Licencji na zabijanie”) oraz Evy Green („Arsène Lupin”, „Casino Royale”, „Camelot”).
Dalton wciela się w sir Malcolma Murraya — postać niezwykle złożoną i bardzo ciekawą. Kreacja aktora jest bezbłędna, a sceny z jego udziałem ogląda się niezwykle przyjemnie. Nie ma się jednak co dziwić — Dalton to w końcu artysta wielkiej klasy.
Green przypadła rola Vanessy Ives i od razu trzeba powiedzieć, że lepszej aktorki, która mogłaby tę bohaterkę zagrać, nie dało się znaleźć. Enigmatyczna, niebezpieczna, intrygująca, magnetyzująca… Przymiotników mógłbym znaleźć jeszcze mnóstwo. Oczywiście moją wypowiedź nieco koloryzuje fakt, że jestem jej wielkim fanem, ale możecie mi wierzyć — to zdecydowanie jedna z dwóch najlepszych ról całego serialu.Co wcale nie oznacza, że pozostałe są bezbarwne i nijakie. Wręcz przeciwnie.
Dalton wciela się w sir Malcolma Murraya — postać niezwykle złożoną i bardzo ciekawą. Kreacja aktora jest bezbłędna, a sceny z jego udziałem ogląda się niezwykle przyjemnie. Nie ma się jednak co dziwić — Dalton to w końcu artysta wielkiej klasy.
Green przypadła rola Vanessy Ives i od razu trzeba powiedzieć, że lepszej aktorki, która mogłaby tę bohaterkę zagrać, nie dało się znaleźć. Enigmatyczna, niebezpieczna, intrygująca, magnetyzująca… Przymiotników mógłbym znaleźć jeszcze mnóstwo. Oczywiście moją wypowiedź nieco koloryzuje fakt, że jestem jej wielkim fanem, ale możecie mi wierzyć — to zdecydowanie jedna z dwóch najlepszych ról całego serialu.Co wcale nie oznacza, że pozostałe są bezbarwne i nijakie. Wręcz przeciwnie.
Josh Hartnett („Helikopter w ogniu”, „Czarna Dalia”) jako kanciarz i awanturnik Ethan Chandler sprawdza się świetnie. Bardzo dobrze czuje się w roli i daje sobie odpowiednio dużo luzu, tak by wypaść jak najbardziej naturalnie.
Harry Treadaway („Recovery”, „The Disappeared”) gra Victora Frankensteina i zdaje się bardzo dobrze rozumieć swojego bohatera. Talent aktora szczególnie widać w scenie dialogu z Daltonem, oraz w scenie zamykającej serial — tyleż zaskakującej, co wzruszającej.
Fantastycznym dodatkiem do obsady (mam nadzieję, że powracającym) jest Simon Russel Beale, znakomity aktor teatralny, z ekranów (dużych i małych) znany między innymi z „Głębokiego błękitnego morza” czy BBC-owej adaptacji „Henryka IV” z 2012 roku. Beale wciela się w ekscentrycznego egiptologa i jest w tej roli przezabawny.
MANIAK O TECHNIKALIACH
Zdjęcia są od strony technicznej doskonałe. Długie ujęcia zrealizowane są bez zarzutu, a pomimo przewagi ciemnej kolorystyki, zawsze widać to co trzeba. Montażysta ustrzegł się większych błędów i dość sprawnie połączył ze sobą poszczególne ujęcia.
Wspaniała jest scenografia. Dziewiętnastowieczną Anglię odtworzono niezwykle pieczołowicie, zadbano także o posępność tych miejsc, które miały przerażać.
Szczegółowa i bardzo sugestywna jest charakteryzacja, którą wykorzystano dość pomysłowo — szczególnie przy przygotowywaniu wielorakich potworów. Dobre są również kostiumy i rekwizyty, odpowiednio dopasowane do epoki. Podobać może się też choreografia walk, choć od razu trzeba zaznaczyć, że nie ma ich w serialu szczególnie dużo.
Świetne wrażenie robi muzyka Abla Korzeniowskiego („Samotny mężczyzna”, „W.E.”). Kompozytor bardzo umiejętnie wykorzystuje instrumenty smyczkowe, tworząc oryginalną, niepokojącą oprawę. Do gustu przypadła mi także ciekawa pod względem wizualnym i muzycznym czołówka.
Wspaniała jest scenografia. Dziewiętnastowieczną Anglię odtworzono niezwykle pieczołowicie, zadbano także o posępność tych miejsc, które miały przerażać.
Szczegółowa i bardzo sugestywna jest charakteryzacja, którą wykorzystano dość pomysłowo — szczególnie przy przygotowywaniu wielorakich potworów. Dobre są również kostiumy i rekwizyty, odpowiednio dopasowane do epoki. Podobać może się też choreografia walk, choć od razu trzeba zaznaczyć, że nie ma ich w serialu szczególnie dużo.
Świetne wrażenie robi muzyka Abla Korzeniowskiego („Samotny mężczyzna”, „W.E.”). Kompozytor bardzo umiejętnie wykorzystuje instrumenty smyczkowe, tworząc oryginalną, niepokojącą oprawę. Do gustu przypadła mi także ciekawa pod względem wizualnym i muzycznym czołówka.
MANIAK OCENIA
Pierwszy odcinek „Penny Dreadful” zupełnie mnie nie zawiódł. Jest bardzo dobrze pomyślany od strony scenariusza (poza tą jedną, nieszczęsną sceną), świetnie wyreżyserowany i zagrany, a także doskonały od strony technicznej. Oby kolejne odcinki były równie dobre, bo jeśli tak, to nowy serial dołączy do grona moich ulubionych.
DOBRY |
Komentarze
Prześlij komentarz
Komentarze, zawierające treści obraźliwe, wulgarne, pornograficzne oraz reklamowe zostaną usunięte. Zostaliście ostrzeżeni.