Maniak ocenia #122: "Buffy Season 10: Angel and Faith" #2

MA­NIAK PI­SZE WSTĘP


„An­gel” to ty­po­wy przy­kład spin-offa, któ­re­mu uda­ło się osią­gnąć po­pu­lar­ność ory­gi­na­łu. In­spi­ro­wa­ny czar­ny­mi kry­mi­na­ła­mi se­rial o wam­pi­rze z du­szą spo­tkał się z cie­płym przy­ję­ciem za­rów­no kry­ty­ki, jak i fa­nów. Po­wsta­ło pięć se­zo­nów, a na­stęp­nie oficjal­na ko­mik­so­wa kon­ty­nu­acja w ra­mach wy­daw­nic­twa IDW (k­tó­re w mię­dzy­cza­sie prze­ję­ło pra­wa do ko­mik­sów od Dark Horse). Na­stęp­nie ty­tuł wró­cił do Dark Hor­se, gdzie w ra­mach dzie­wią­te­go se­zo­nu „Bu­ffy” po­wsta­ła se­ria „An­gel & Faith”. Jej pierw­sza od­sło­na wy­szła zna­ko­mi­cie, a po­czą­tek dru­giej był moim zda­niem bar­dzo uda­ny (sz­cze­gó­ły tu­taj).
Na dru­gi nu­mer cze­ka­łem jak na szpil­kach, bar­dzo cie­kaw, czy kon­wen­cja, ja­ką ob­ra­li Vic­tor Gisch­ler i Will Con­rad w pierw­szym nu­me­rze, spraw­dzi się tak­że w po­zo­sta­łych.

MA­NIAK O SCE­NA­RIU­SZU


Gisch­ler znów pro­wa­dzi hi­sto­rię dwu­to­ro­wo. Z jed­nej stro­ny przy­glą­da­my się Faith i jej pra­cy dla Deep­scan, na­to­miast z dru­giej An­ge­lo­wi, któ­ry po spo­tka­niu z Na­dirą kon­ty­nu­uje śledz­two w spra­wie cho­chli­ków.
Wą­tęk Faith jest do­sko­na­le wy­wa­żo­ny i spraw­nie po­pro­wa­dzo­ny. Na po­czą­tek sce­na­rzy­sta za­pew­nia spo­ro wzru­sze­nia i emo­cji, wspa­nia­le roz­pi­su­jąc sce­nę osta­tecz­ne­go po­że­gna­nia Faith i Gile­sa. Chwi­lę po­tem, na otar­cie łez, ser­wu­je so­lid­ną daw­kę in­te­li­gent­nych żar­tów ję­zy­ko­wych i sy­tu­acyj­nych. Wresz­cie prze­cho­dzi do pierw­szo­rzęd­nie roz­pi­sa­nych scen ak­cji, okra­szo­nych spe­cy­ficz­nym, peł­nym iro­nii po­czu­ciem hu­mo­ru. Ca­łość pod­su­mo­wu­je nie­złą koń­ców­ką.
Hi­sto­ria An­ge­la jest mniej zróż­ni­co­wa­na, ale to wca­le nie ozna­cza, że gor­sza. Przede wszyst­kim bar­dzo czuć w niej kli­mat czar­nych kry­mi­na­łów, co z ko­lei przy­bli­ża ją do pierw­szych se­zo­nów te­le­wi­zyj­ne­go „An­ge­la”. Jest śledz­two, jest bar pe­łen ty­pów spod ciem­nej gwiaz­dy, ba — jest na­wet ktoś w ro­dza­ju ta­jem­ni­czej femme fa­tale. Kon­wen­cja przed­nia i ide­al­nie do­pa­so­wa­na do po­sta­ci. Zwłasz­cza, że wzbo­ga­co­na o odro­bi­nę an­ge­lo­we­go hu­mo­ru. Sam wą­tek jest zaś bar­dzo cie­ka­wy — przede wszyst­kim ze wzglę­du na kil­ka po­ja­wia­ją­cych się w nim ta­jem­nic i su­ge­stii. Już nie mo­gę do­cze­kać się dal­sze­go cią­gu.

MA­NIAK O RY­SUN­KACH


Will Con­rad kon­ty­nu­uje to, co za­czął w po­przed­nim nu­me­rze. Na­da­je więc ry­sun­kom spo­ro re­ali­zmu i mro­ku, dość do­brze wpa­so­wu­jąc się w at­mos­fe­rę sce­na­riu­sza. W jego pra­cach moż­na do­strzec kil­ka błę­dów w ana­to­mii po­sta­ci, ale w grun­cie rze­czy, opra­wa gra­ficz­na jest bar­dzo szcze­gó­ło­wa i do­pra­co­wa­na. Szcze­gól­ne wra­że­nie ro­bią pie­czo­ło­wi­cie przy­go­to­wa­ne tła oraz ory­gi­nal­ne pro­jek­ty po­two­rów. Cał­kiem nie­źle ry­sow­nik ra­dzi so­bie rów­nież z eks­pre­sją bo­ha­te­rów — nie ma ani jed­ne­go ka­dru, na któ­rym nie da­ło­by się od­czy­tać z twa­rzy po­sta­ci tego, jak w da­nym mo­men­cie się czu­ją.
Ca­łość z po­wo­dze­niem ko­lo­ru­je Mi­chelle Ma­desn. U niej za­chwy­ca przede wszyst­kim bar­dzo uda­na za­ba­wa świa­tło­cie­niem, na­da­ją­ca ry­sun­kom pew­ną głę­bię.

MA­NIAK OCE­NIA


Na ra­zie duet Gi;sch­ler-Con­rad wy­wią­zu­je się ze swe­go za­da­nia bar­dzo przy­zwo­icie. Mam na­dzie­ję, że tak już zo­sta­nie, po­nie­waż dro­ga, ja­ką ob­ra­li, wy­glą­da na wła­ści­wą.

DO­BRY

Komentarze