MANIAK PISZE WSTĘP
Od samego początku ponowna adaptacja „Dziecka Rosemary” Iry Levina budziła we mnie sprzeczne uczucia. Pierwsze do niej podejście, autorstwa Romana Polańskiego, jest pod wieloma względami idealne. Jego film można interpretować na wiele sposobów, dzięki spowijającej go atmosferze tajemnicy i mocnej subiektywizacji świata przedstawionego. Oglądając obraz, nigdy do końca nie wiemy, czy wszystko, co się dzieje w nim dzieje, jest jedynie wytworem wyobraźni bohaterki, czy czymś, co rozgrywa się naprawdę.
Zupełnie nowe spojrzenie na historię Rosemary rozmijało się z celem, dlatego że mogło albo spłycić wymowę pierwszego filmu, narzucając jedną interpretację albo zwyczajnie powtórzyć to, co raz zostało już powiedziane. Twórcy znaleźli się więc od razu na pozycji straconej. Im jednak bardziej sceptycznie odnosiłem się do tego projektu, tym większą ochotę miałem zobaczyć jego ostateczny efekt i zweryfikować swoje obawy. Ponieważ właśnie ukazała się pierwsza z dwóch części miniserialu, mogę tego wreszcie dokonać. Przynajmniej połowicznie.
Zupełnie nowe spojrzenie na historię Rosemary rozmijało się z celem, dlatego że mogło albo spłycić wymowę pierwszego filmu, narzucając jedną interpretację albo zwyczajnie powtórzyć to, co raz zostało już powiedziane. Twórcy znaleźli się więc od razu na pozycji straconej. Im jednak bardziej sceptycznie odnosiłem się do tego projektu, tym większą ochotę miałem zobaczyć jego ostateczny efekt i zweryfikować swoje obawy. Ponieważ właśnie ukazała się pierwsza z dwóch części miniserialu, mogę tego wreszcie dokonać. Przynajmniej połowicznie.
MANIAK O SCENARIUSZU
Pierwsza część miniserialu zatytułowana została „Night 1” („Noc 1”) — nieco mylnie, ponieważ jej akcja dzieje się dłużej niż jedną noc. Jest to prawdopodobnie odwołanie do znamiennej nocy pod koniec odcinka, która ma bardzo duże znaczenie fabularne. Możliwe też, że chodzi zwyczajnie o noc wyświetlania miniserialu. Scenariusz napisali James Wong („Oszukać przeznaczenie”, „American Horror Story”) oraz Scott Abbott („Królowa potępionych”), a więc ludzi, którym gatunek horroru nie jest obcy. Teoretycznie więc, powinni sobie ze swoim zadaniem poradzić. W praktyce wygląda to jednak nieco inaczej.
Akcja miniserialu rozpoczyna się po tym, jak Rosemary Woodhouse traci dziecko. Wkrótce potem przeprowadza się wraz z mężem do Paryża, gdzie poznają tajemnicze małżeństwo Castavetów. Scenariusz oparty jest na powieści Iry Levina „Dziecko Rosemary”, a także, jak sugerują napisy początkowe, jej kontynuacji pt. „Syn Rosemary”. Póki co nawiązań do tej drugiej części nie dostrzegłem, możliwe, że pojawią się one w kolejnym odcinku — prawdopodobnie czerpać z niej będzie zakończenie.
Twórcy wprowadzają do pierwotnej historii, której bardzo wierny był film Polańskiego, a więc pierwsza adaptacja dzieła, szereg kosmetycznych zmian. Nie wpływają one znacząco na odbiór miniserialu, a niektóre z nich wychodzą mu na dobre. Przede wszystkim akcja dzieje się współcześnie oraz przeniesiona została z Nowego Jorku do Paryża. Inne niż w pierwowzorze są także profesje głównych bohaterów. Przynosi to trochę świeżości i pozwala wprowadzić do historii pewne nowe motywy.
Nieco inne jest również małżeństwo Castavetów — w oryginale małżeństwo ekscentrycznych, a przez to przerażających staruszków, tutaj bardzo enigmatyczni, wysoko postawieni obywatele Paryża. Na myśl przywodzą oni Gavina i Olivię Doranów z „666 Park Avenue”, serialu, który sporo z „Dziecka Rosemary” czerpał. Trochę taka modyfikacja ujmuje z historii niejednoznaczności, czyniąc zagrożenie, z jakim przyjdzie się Woodhouse’om zmierzyć, bardziej oczywistym. I tu tkwi największy problem nowej adaptacji — scenarzyści nie do końca mogą się zdecydować, jaką obrać drogę.
Z jednej strony widzimy jak Rosemary powoli stacza się w obłęd, ale jednocześnie nie śledzimy wydarzeń tylko i wyłącznie z jej perspektywy, dostrzegając z boku, że być może wcale nie jest szalona. Brak takiej silnej subiektywizacji przedstawionego świata, a więc czegoś, co zadecydowało o sukcesie filmu Polańskiego, powoduje, że historia staje się niespójna. Jest miejscami zbyt dosłowna i wyrazista, a miejscami zbyt ulotna, przez co trudno się w nią do końca zaangażować. Stwarza to pewien dysonans, który towarzyszy widzowi do samego końca. A szkoda.
Akcja miniserialu rozpoczyna się po tym, jak Rosemary Woodhouse traci dziecko. Wkrótce potem przeprowadza się wraz z mężem do Paryża, gdzie poznają tajemnicze małżeństwo Castavetów. Scenariusz oparty jest na powieści Iry Levina „Dziecko Rosemary”, a także, jak sugerują napisy początkowe, jej kontynuacji pt. „Syn Rosemary”. Póki co nawiązań do tej drugiej części nie dostrzegłem, możliwe, że pojawią się one w kolejnym odcinku — prawdopodobnie czerpać z niej będzie zakończenie.
Twórcy wprowadzają do pierwotnej historii, której bardzo wierny był film Polańskiego, a więc pierwsza adaptacja dzieła, szereg kosmetycznych zmian. Nie wpływają one znacząco na odbiór miniserialu, a niektóre z nich wychodzą mu na dobre. Przede wszystkim akcja dzieje się współcześnie oraz przeniesiona została z Nowego Jorku do Paryża. Inne niż w pierwowzorze są także profesje głównych bohaterów. Przynosi to trochę świeżości i pozwala wprowadzić do historii pewne nowe motywy.
Nieco inne jest również małżeństwo Castavetów — w oryginale małżeństwo ekscentrycznych, a przez to przerażających staruszków, tutaj bardzo enigmatyczni, wysoko postawieni obywatele Paryża. Na myśl przywodzą oni Gavina i Olivię Doranów z „666 Park Avenue”, serialu, który sporo z „Dziecka Rosemary” czerpał. Trochę taka modyfikacja ujmuje z historii niejednoznaczności, czyniąc zagrożenie, z jakim przyjdzie się Woodhouse’om zmierzyć, bardziej oczywistym. I tu tkwi największy problem nowej adaptacji — scenarzyści nie do końca mogą się zdecydować, jaką obrać drogę.
Z jednej strony widzimy jak Rosemary powoli stacza się w obłęd, ale jednocześnie nie śledzimy wydarzeń tylko i wyłącznie z jej perspektywy, dostrzegając z boku, że być może wcale nie jest szalona. Brak takiej silnej subiektywizacji przedstawionego świata, a więc czegoś, co zadecydowało o sukcesie filmu Polańskiego, powoduje, że historia staje się niespójna. Jest miejscami zbyt dosłowna i wyrazista, a miejscami zbyt ulotna, przez co trudno się w nią do końca zaangażować. Stwarza to pewien dysonans, który towarzyszy widzowi do samego końca. A szkoda.
MANIAK O REŻYSERII
Reżyserką miniserialu została Agnieszka Holland („Tajemniczy ogród”, „Europa, Europa”, „W ciemności”). Bez wątpienia nie można jej odmówić wielkiego talentu, niemniej jednak jej pomysł na „Dziecko Rosemary” nie do końca przekonuje. Holland przede wszystkim nie koryguje desubiektywizacji świata przedstawionego i także wydaje się być bardzo niezdecydowana. Siła filmu Polańskiego tkwiła w jego niedosłowności. W dziele Holland rzeczywiście w pewnych momentach mamy z nią do czynienia, ale w innych reżyserka wiele pokazuje, czasem więc epatując scenami gore, czego efekt nie do końca jest udany. Takim zabiegiem miejscami w bardzo prosty sposób próbuje przestraszyć widza i często się jej tonieudaje. Najlepsze w miniserialu są sceny, w których patrzymy na świat oczami Rosemary, kiedy nie wszystko jest oczywiste i widoczne, kiedy całość wydaje się senną marą. Te momenty wychodzą naprawdę znakomicie. Wrażenie jednak psują chwile, kiedy obserwujemy całość z boku. Wtedy wszystko staje się bardziej dosłowne, co znów tworzy duży dysonans i sprzeczność, odbierając dziełu spójność.
Nie do końca udaje się także scena gwałtu Rosemary przez Szatana. Z jednej strony Holland próbuje oddać hołd dziełu Polańskiego, w której moment ten jest prawdziwym reżyserskim majstersztykiem, z drugiej zaś dodaje pewne elementy od siebie. Znów widać spore niezdecydowanie, przez które scena ta traci nie tylko siłę, ale przede wszystkim oryginalność.
Odkładając jednak te problemy na bok, inne aspekty pracy reżyserki można uznać za poprawne. Holland dość umiejętnie utrzymuje napięcie, a także dba o nienachalną, pomysłowo umieszczoną symbolikę. Te kilka ciekawych rozwiązań psuje jednak jej brak zdecydowania.
Nie do końca udaje się także scena gwałtu Rosemary przez Szatana. Z jednej strony Holland próbuje oddać hołd dziełu Polańskiego, w której moment ten jest prawdziwym reżyserskim majstersztykiem, z drugiej zaś dodaje pewne elementy od siebie. Znów widać spore niezdecydowanie, przez które scena ta traci nie tylko siłę, ale przede wszystkim oryginalność.
Odkładając jednak te problemy na bok, inne aspekty pracy reżyserki można uznać za poprawne. Holland dość umiejętnie utrzymuje napięcie, a także dba o nienachalną, pomysłowo umieszczoną symbolikę. Te kilka ciekawych rozwiązań psuje jednak jej brak zdecydowania.
MANIAK O AKTORACH
Tam gdzie zawodzą scenarzyści i reżyser, pewną szansą mają aktorzy. I rzeczywiście Zoe Saldana („Avatar”, „Star Trek”, „Colombiana”) zalicza jako Rosemary, główna bohaterka bardzo solidny występ. Z powodzeniem ukazuje pewną naiwność postaci oraz jej postępujące szaleństwo. Nie jest to występ taki jak Mii Farrow w filmie Polańskiego — Saldana nie powiela jej aktorskich trików i stara się grać po swojemu. To bardzo wartościowa i świetnie zagrana rola, która stanowi chyba największą siłę miniserialu.

Fantastyczna jest Carole Bouquet („Tylko dla twoich oczu”, „Mocny przedmiot pożądania”, „Zbyt piękna dla Ciebie”) w roli Margaux Castavet. Aktorka ma w sobie jednocześnie coś sympatycznego, jak i złowieszczego, dzięki czemu udaje jej się zbudować rolę niepokojącą i niejednoznaczną.
Bardzo dobry jest także Jason Isaacs („Braterstwo”, „Patriota”, seria „Harry Potter”) jako Roman Castavet. Jego także otacza pewna aura tajemniczości, co pozwala aktorowi stworzyć kreacje wielowarstwową i skomplikowaną. Wypada pierwszorzędnie.
Bardzo dobry jest także Jason Isaacs („Braterstwo”, „Patriota”, seria „Harry Potter”) jako Roman Castavet. Jego także otacza pewna aura tajemniczości, co pozwala aktorowi stworzyć kreacje wielowarstwową i skomplikowaną. Wypada pierwszorzędnie.
MANIAK O TECHNIKALIACH
Miniserial jest całkiem niezły od strony czysto technicznej. Zdjęcia zrealizowane są pierwszorzędnie. Przepięknie sfotografowane paryskie scenerie robią duże wrażenie, bardzo dobrze są też nakręcone sceny, w których świat oglądamy oczami Rosemary. Całość dość umiejętnie zmontowano, a pomniejsze błędy nie zakłócają odbioru miniserialu. Sama scenografia przygotowana jest niezwykle pieczołowicie i różnorodnie — od tętniących życiem plenerów, po mroczne zakamarki i pomieszczenia. Nienaganne są także efekty specjalne, które tylko czasami za mocno rzucają się w oczy. Atmosferę dość umiejętnie buduje kompozytor, Antoni Komasa-Łazarkiewicz, choć stworzona przez niego ścieżka dźwiękowa nie może się w żaden sposób równać z tą, autorstwa Krzysztofa Komedy, który napisał muzykę do filmu Polańskiego, tworząc między innymi słynną niepokojącą kołysankę.
MANIAK OCENIA
Po pierwszej części miniserialu wciąż zastanawiam się, czy reinterpretacja książki Levina była potrzebna. Nie ogląda się jej jakoś szczególnie źle, ale wrażenie mocno psuje niespójność, wynikająca z wymieszania dwóch różnych koncepcji. W zderzeniu z pierwszą adaptacją „Dziecko Rosemary” dzieło Holland mocno blednie i staje się nieszczególnie wartościowe. Pierwsza część dostaje:
![]() |
ŚREDNI |
Komentarze
Prześlij komentarz
Komentarze, zawierające treści obraźliwe, wulgarne, pornograficzne oraz reklamowe zostaną usunięte. Zostaliście ostrzeżeni.