MANIAK PISZE WSTĘP
Tak jak się tego spodziewałem, pierwsza część miniserialu, opartego na powieści „Dziecko Rosemary” Iry Levina, choć oferowała kilka ciekawych pomysłów scenariuszowych i realizatorskich, niestety ostatecznie nie okazała się dziełem dobrym. Przez niezdecydowanie twórców, którzy w jednym momencie dają nadzieję na historię otwartą na wiele interpretacji, a w drugim całkowicie tę nadzieję odbierają, miniserial okazuje się niespójny i pełen dysonansów. Z całą pewnością nie można było dostrzec tam magii adaptacji Polańskiego, nawet pomimo reżyserii bardzo utalentowanej Agnieszki Holland. Jedynymi zaletami części pierwszej były bardzo dobre występy większości aktorów oraz stojące na przyzwoitym poziomie technikalia. Łatwo się więc domyślić, że po części drugiej nie spodziewałem się wiele — rzeczywiście, pomimo świadomości, że bierze ona na tapet najciekawszą część historii Rosemary, zdawałem sobie sprawę, że jej realizacja pozostawi wiele do życzenia. A jak jest rzeczywistości?
MANIAK O SCENARIUSZU
Drugą część zatytułowano analogicznie do pierwszej: „Night 2” („Noc 2”). Za scenariusz także odpowiadają Scott Abbott i John Wong.
Po znamiennej nocy z końcówki poprzedniego odcinka okazuje się, że Rosemary zaszła w ciążę. Z początku wszystko wydaje się w porządku, ale wkrótce zaczynają pojawiać się pierwsze niepokojące symptomy.
Scenarzyści mieli w tej części bardzo duże pole do popisu. To właśnie po tym, jak Rosemary zachodzi w ciążę, zaczyna się dla niej największy dramat i koszmar. Abbott i Wong rzeczywiście sporo swojej uwagi poświęcają bohaterce. To im się naprawdę chwali, bo w całej historii to ona winna być najważniejsza. Sposób w jaki ujmują jej spojrzenie na świat jest całkiem niezły. Dość dobrze rozpisują akcję i to co dzieje się w trakcie ciąży. Kobieta powoli traci kontakt z rzeczywistością, a wszyscy, na których może liczyć, odwracają się do niej plecami. Sceny z punktu widzenia bohaterki napisano wspaniale, choć miejscami wtórnie wobec adaptacji Polańskiego, ale to już kwestia oparcia miniserialu na tym samym dziele. I wszystko byłoby w porządku, gdyby na tym poprzestano. Nie powstałby może twór szczególnie oryginalny, ale przynajmniej konsekwentny w ukazywaniu świata przedstawionego. Niestety, scenarzyści konsekwentni nie są.
Wszystko to co Abbott i Wong budują niszczą chwilami, w których każą widzowi spojrzeć na wszystkie wydarzenia z innej perspektywy. Wtedy podają wszystko na tacy, odzierając historię z warstwy tajemniczości i niepewności. I choć momentami zastanawiamy się, czy to wszystko nie jest ułudą głównej bohaterki, to twórcy co jakiś czas ostro przypominają nam, że nie. W ten sposób „Dziecko Rosemary” staje się zwyczajnym, niewyróżniającym się straszakiem z satanistycznymi motywami i całkiem dobrymi dialogami — niczym wyjątkowym. Upierać można by się, że gdzieś w tym wszystkim jest jakieś drugie dno, że scenarzyści chcą się podzielić swoimi przemyśleniami na temat kobiecej ciąży, jednak skutecznie to drugie dno ginie pod warstwą kiepskich scenariuszowych rozwiązań.
MANIAK O REŻYSERII
Agnieszka Holland popełnia te same błędy, co w części pierwszej — wespół ze scenarzystami nie może się zdecydować, jak pokazać historię Rosemary Woodhouse.
Najlepiej wychodzą jej więc sceny, w których pozostajemy blisko bohaterki. Reżyserka kunsztownie przedstawia jej strach i zagrożenie. Razem z Rosemary wiele przeżywamy, do tego stopnia, że wręcz czujemy jej cierpienie. Przynajmniej na samym początku, ponieważ taką atmosferę zaszczucia i bezbronności skutecznie Holland potem niszczy, realizując wiele scen w zbyt przesadzonej, brutalnej stylistyce. W założeniu mają one powodować oszołomienie, ale niestety spora ich część budzi raczej mimowolny uśmiech na twarzy — zwłaszcza te, które pokazują efektowne śmierci bohaterów (nie, nie jestem sadystą).
Największym zmarnowanym potencjałem okazuje się jedna z ostatnich scen, kiedy Rosemary zagląda do kołyski nowonarodzonego dziecka. U Polańskiego widz śledzi jedynie reakcję bohaterki, u Holland ogląda niemowlaka wraz z nią, co skutecznie odbiera tej chwili jakąkolwiek magię. Nie można w ten sposób, co prawda, zarzucić Holland ślepego naśladownictwa, ale oryginalność, na jaką się kusi, okazuje się ostatecznym gwoździem do trumny miniserialu.
Najlepiej wychodzą jej więc sceny, w których pozostajemy blisko bohaterki. Reżyserka kunsztownie przedstawia jej strach i zagrożenie. Razem z Rosemary wiele przeżywamy, do tego stopnia, że wręcz czujemy jej cierpienie. Przynajmniej na samym początku, ponieważ taką atmosferę zaszczucia i bezbronności skutecznie Holland potem niszczy, realizując wiele scen w zbyt przesadzonej, brutalnej stylistyce. W założeniu mają one powodować oszołomienie, ale niestety spora ich część budzi raczej mimowolny uśmiech na twarzy — zwłaszcza te, które pokazują efektowne śmierci bohaterów (nie, nie jestem sadystą).
Największym zmarnowanym potencjałem okazuje się jedna z ostatnich scen, kiedy Rosemary zagląda do kołyski nowonarodzonego dziecka. U Polańskiego widz śledzi jedynie reakcję bohaterki, u Holland ogląda niemowlaka wraz z nią, co skutecznie odbiera tej chwili jakąkolwiek magię. Nie można w ten sposób, co prawda, zarzucić Holland ślepego naśladownictwa, ale oryginalność, na jaką się kusi, okazuje się ostatecznym gwoździem do trumny miniserialu.
MANIAK O AKTORACH
Jeśli warto dla czegoś obejrzeć tę reinterpretację powieści Iry Levina, to są to występy większości aktorów. Zoe Saldana jako Rosemary daje w tej części prawdziwy aktorski popis. Jest niezwykle autentyczna w swojej roli, a przy tym bardzo, w przeciwieństwie do scenarzystów i pani reżyser, konsekwentna, dzięki czemu ani na chwilę nie wątpimy w to co bohaterka na ekranie przeżywa.
Patrick J. Adams jest za to w roli Guya znów kiepski, ale nieco lepszy niż w części pierwszej. Przede wszystkim należy mu zarzucić to że w swą grę wkłada bardzo mało emocji. W połączeniu z niezbyt szerokim, ograniczonym zestawem min, składa się to na występ przeciętny i nieporywający.
Znów absolutnie fantastycznie gra Carole Bouquet. Jej Margaux Castavet kolejny raz jest jednocześnie sympatyczna i niepokojąca, co aktorka w perfekcyjny sposób wyraża dwuznacznym uśmiechem. To naprawdę znakomita rola.
Patrick J. Adams jest za to w roli Guya znów kiepski, ale nieco lepszy niż w części pierwszej. Przede wszystkim należy mu zarzucić to że w swą grę wkłada bardzo mało emocji. W połączeniu z niezbyt szerokim, ograniczonym zestawem min, składa się to na występ przeciętny i nieporywający.
Znów absolutnie fantastycznie gra Carole Bouquet. Jej Margaux Castavet kolejny raz jest jednocześnie sympatyczna i niepokojąca, co aktorka w perfekcyjny sposób wyraża dwuznacznym uśmiechem. To naprawdę znakomita rola.
Kroku Bouquet dotrzymuje bardzo dobry Jason Isaacs, którego otacza pewna aura tajemniczości oraz niebezpieczności. Roman Castavet w ujęciu Isaacsa fascynuje i wzbudza lęk jednocześnie, efektywnie porywając widza.
MANIAK O TECHNIKALIACH
Zdjęcia zrealizowano pod względem technicznym bardzo pieczołowicie. Ponownie zachwycają prześlicznie ukazane paryskie plenery oraz ciekawe wnętrza. Scenografia zresztą stoi na bardzo wysokim poziomie i wszystko dopięto w niej na ostatni guzik. Kolejne ujęcia całkiem sprawnie zmontowano, choć wprawne oko dostrzeże kilka drobnych błędów. Wrażenie robi znakomita charakteryzacja, zwłaszcza w przypadku postaci Rosemary, której wycieńczenie charakteryzatorzy zaznaczyli pierwszorzędnie. Efekty specjalne znów są dość przyzwoite i nie kłują w oczy. Antoni Komasa-Łazarkiewicz tworzy zaś niezłą oprawę muzyczną. Choć nie sposób uniknąć porównań ze ścieżką dźwiękową napisaną przez Komedę do filmu Polańskiego, to trzeba przyznać, że kompozycje proponowane przez Komasa-Łazarkiewicza coś w sobie mają i dość dobrze budują nastrój.
MANIAK OCENIA
Moje obawy co do nowego „Dziecka Rosemary” spełniły się w stu procentach. Twórcy nie potrafili zaproponować widzom czegoś wyjątkowego — niezdecydowani, czy pozostać wiernymi niejednoznacznej adaptacji Polańskiego czy też postawić na większą dosłowność (przy czym tak czy siak żadna z tych dróg nie do końca by się sprawdziła), przygotowali horror niespójny, a przez to nie do końca angażujący widza. Szkoda, ale przynajmniej można popodziwiać Paryż, Saldanę, Bouquet i Isaacsa. Zawsze coś.
Komentarze
Prześlij komentarz
Komentarze, zawierające treści obraźliwe, wulgarne, pornograficzne oraz reklamowe zostaną usunięte. Zostaliście ostrzeżeni.