MANIAK ROZPOCZYNA
Pierwszy odcinek „Penny Dreadful” okazał się naprawdę miłą niespodzianką. Doskonały, odwołujący się do klasyki horroru scenariusz, nienaganna reżyseria, wspaniałe role aktorskie, ciężka atmosfera i mnóstwo tajemnic — więcej do szczęścia mi nie potrzeba.
Na powrót do fascynującego świata wiktoriańskiego Londynu, w którego zakamarkach czai się niebezpieczeństwo, musiałem troszkę poczekać, choć podobnie jak odcinek pierwszy, drugi pojawił się na oficjalnej stronie stacji Showtime jeszcze przed telewizyjną premierą. Zastanawiał mnie kierunek, jaki obiorą twórcy po intrygującym pilocie i czy uda się utrzymać jego niesamowity klimat. Muszę przyznać, że bardzo miło mnie zaskoczono. Dlaczego?
Na powrót do fascynującego świata wiktoriańskiego Londynu, w którego zakamarkach czai się niebezpieczeństwo, musiałem troszkę poczekać, choć podobnie jak odcinek pierwszy, drugi pojawił się na oficjalnej stronie stacji Showtime jeszcze przed telewizyjną premierą. Zastanawiał mnie kierunek, jaki obiorą twórcy po intrygującym pilocie i czy uda się utrzymać jego niesamowity klimat. Muszę przyznać, że bardzo miło mnie zaskoczono. Dlaczego?
MANIAK O SCENARIUSZU
Drugi odcinek został zatytułowany „Séance” czyli „Seans spirytystyczny”. Stanowi to odwołanie do jednego z ważnych dla fabuły tej odsłony serialu momentów, o którym za chwilę. Za scenariusz, tak jak w przypadku wszystkich pozostałych odcinków, odpowiada John Logan. Śledzimy kilka ważnych wątków. Przyglądamy się doktorowi Victorowi Frankensteinowi i jego potworowi (ależ to się niefortunnie rymuje), towarzyszymy sir Malcolmowi Murrayowi i Vanessie Ives w dalszym śledztwie, a także obserwujemy Ethana Chandlera, który spotyka tajemniczą irlandzką imigrantkę.
Przede wszystkim zachwycają wspólne momenty Victora i stworzonego przez niego Proteusa. Logan przedstawia niezmiernie ciekawe spojrzenie na relację ich łączącą, bawiąc się powieścią Mary Shelley i stawiając doktora w zupełnie innym świetle, niż w książce. Wspólne chwile bohaterów są niezwykle poruszające, a scena wieńcząca tę historię (a zarazem cały odcinek) mocno zaskakuje i odciska emocjonalne piętno.
Nie wolno jednak zapomnieć o wątku głównym, który dotyczy śledztwa sir Malcolma Murraya. Tutaj scenarzysta nawiązuje przede wszystkim do mitologii egipskiej (którą osobiście uwielbiam), mieszając jej elementy z własnymi pomysłami. Wychodzi z tego fascynująca mieszanka, dzięki czemu wątek ten śledzi się z wypiekami na twarzy. Pojawia się także wspomniany przeze mnie seans spirytystyczny. Stanowi on swoiste epicentrum odcinka (używam tu tego słowa nieprzypadkowo, bo ta chwila naprawdę wstrząsa) i zdradza trochę więcej na temat Vanessy Ives oraz samego Murraya, a także pozwala wprowadzić motyw opętania przez złe duchy, który prawdziwie przeraża (przynajmniej mnie, którego opętania zawsze przerażały).
Najspokojniej jest u Chandlera, choć i tu Logan zasiewa pewne ziarna, które mogą przerodzić się w intrygującą historię. Przede wszystkim wprowadza nową, dość ciekawą postać, Bronę Croft, z którą bohater nawiązuje kontakt. Mam przeczucie, że ich relacja w znaczący sposób wpłynie na rozwój fabuły.
Poza Broną Croft pojawia się jeszcze jedna nowa postać, a mianowicie Dorian Gray, który oparty jest na głównym bohaterze „Portretu Doriana Graya” autorstwa Oscara Wilde’a. Logan podchodzi do bohatera tak samo jak do reszty — bierze z oryginału to, co najważniejsze i dodaje własną interpretację. Graya na razie nie pojawia się dużo, ale każdy z jego krótkich występów zapada w pamięć.
Wszystko to okraszono naprawdę dobrze napisanymi dialogami, stylizowanymi nieco na dawną angielszczyznę i zawierającymi sporo mrugnięć okiem do widza oraz gier słownych — ba, słychać nawet dialog, w którym bohaterowie nawiązują do pojawiających się w tamtych czasach książkach penny dreadful.
Przede wszystkim zachwycają wspólne momenty Victora i stworzonego przez niego Proteusa. Logan przedstawia niezmiernie ciekawe spojrzenie na relację ich łączącą, bawiąc się powieścią Mary Shelley i stawiając doktora w zupełnie innym świetle, niż w książce. Wspólne chwile bohaterów są niezwykle poruszające, a scena wieńcząca tę historię (a zarazem cały odcinek) mocno zaskakuje i odciska emocjonalne piętno.
Nie wolno jednak zapomnieć o wątku głównym, który dotyczy śledztwa sir Malcolma Murraya. Tutaj scenarzysta nawiązuje przede wszystkim do mitologii egipskiej (którą osobiście uwielbiam), mieszając jej elementy z własnymi pomysłami. Wychodzi z tego fascynująca mieszanka, dzięki czemu wątek ten śledzi się z wypiekami na twarzy. Pojawia się także wspomniany przeze mnie seans spirytystyczny. Stanowi on swoiste epicentrum odcinka (używam tu tego słowa nieprzypadkowo, bo ta chwila naprawdę wstrząsa) i zdradza trochę więcej na temat Vanessy Ives oraz samego Murraya, a także pozwala wprowadzić motyw opętania przez złe duchy, który prawdziwie przeraża (przynajmniej mnie, którego opętania zawsze przerażały).
Najspokojniej jest u Chandlera, choć i tu Logan zasiewa pewne ziarna, które mogą przerodzić się w intrygującą historię. Przede wszystkim wprowadza nową, dość ciekawą postać, Bronę Croft, z którą bohater nawiązuje kontakt. Mam przeczucie, że ich relacja w znaczący sposób wpłynie na rozwój fabuły.
Poza Broną Croft pojawia się jeszcze jedna nowa postać, a mianowicie Dorian Gray, który oparty jest na głównym bohaterze „Portretu Doriana Graya” autorstwa Oscara Wilde’a. Logan podchodzi do bohatera tak samo jak do reszty — bierze z oryginału to, co najważniejsze i dodaje własną interpretację. Graya na razie nie pojawia się dużo, ale każdy z jego krótkich występów zapada w pamięć.
Wszystko to okraszono naprawdę dobrze napisanymi dialogami, stylizowanymi nieco na dawną angielszczyznę i zawierającymi sporo mrugnięć okiem do widza oraz gier słownych — ba, słychać nawet dialog, w którym bohaterowie nawiązują do pojawiających się w tamtych czasach książkach penny dreadful.
MANIAK O REŻYSERII
Juan Antonio Bayona po raz kolejny reżyseruje pierwszorzędnie. Znów nie jest zbyt dosłowny, starając się przed wszystkim odwoływać do naszych własnych lęków. Pokazuje więc jak najmniej, a wiele sugeruje, osiągając tym samym znakomity efekt. W tym odcinku trochę rzadziej korzysta z dłuższych ujęć, którymi tak umiejętnie budował atmosferę w pilocie, ale nie rezygnuje z nich zupełnie.
Na wyżyny Bayona wybija się w scenie seansu spirytystycznego. Choć środki, których używa, nie są bardzo wyrafinowane, a raczej dość klasyczne, to udaje mu się stworzyć niesamowity klimat zagrożenia. Skupia się nie na feerii bijących z ekranu efektów specjalnych (wręcz przeciwnie — unika ich stosowania), a stawia raczej na kreacje aktorów, dzięki czemu poczucie lęku staje się dla widza jeszcze bardziej realne.
Nie tylko jednak te straszne momenty Bayonie wychodzą — znakomicie pokazuje również sceny z doktorem Frankensteinem i Proteusem, wyciągając z nich maksymalną dawkę emocji. Szkoda, że kolejny odcinek wyreżyseruje już ktoś inny.
Na wyżyny Bayona wybija się w scenie seansu spirytystycznego. Choć środki, których używa, nie są bardzo wyrafinowane, a raczej dość klasyczne, to udaje mu się stworzyć niesamowity klimat zagrożenia. Skupia się nie na feerii bijących z ekranu efektów specjalnych (wręcz przeciwnie — unika ich stosowania), a stawia raczej na kreacje aktorów, dzięki czemu poczucie lęku staje się dla widza jeszcze bardziej realne.
Nie tylko jednak te straszne momenty Bayonie wychodzą — znakomicie pokazuje również sceny z doktorem Frankensteinem i Proteusem, wyciągając z nich maksymalną dawkę emocji. Szkoda, że kolejny odcinek wyreżyseruje już ktoś inny.
MANIAK O AKTORACH
Najjaśniejszą aktorską gwiazdą tego odcinka jest fenomenalna Eva Green. Szczególne wrażenie robi jej popis aktorski w scenie seansu spirytystycznego, podczas której pokazuje kilka zupełnie różnych obliczy. Jest magnetyzująca i wyjątkowa, a skrupulatność z jaką wciela się w rolę Vanessy Ives prawdziwie zachwyca.
Znakomity jest również Timothy Dalton jako sir Malcolm Murray. Aktor dostaje kilka interesujących scen, które pozwalają mu pogłębić postać. Korzysta z tej okazji, tworząc kreację dojrzałą i przemyślaną.
Świetnie wypada także Harry Treadaway w roli Victora Frankensteina we wspólnych scenach z Alexem Price’em („Father Brown”) wcielającym się w Proteusa. Momenty te mają tak ogromną emocjonalną siłę między innymi właśnie dzięki przekonującej grze obu aktorów.
Znakomity jest również Timothy Dalton jako sir Malcolm Murray. Aktor dostaje kilka interesujących scen, które pozwalają mu pogłębić postać. Korzysta z tej okazji, tworząc kreację dojrzałą i przemyślaną.
Świetnie wypada także Harry Treadaway w roli Victora Frankensteina we wspólnych scenach z Alexem Price’em („Father Brown”) wcielającym się w Proteusa. Momenty te mają tak ogromną emocjonalną siłę między innymi właśnie dzięki przekonującej grze obu aktorów.
Josh Hartnett wciąż gra typowego cwaniaczka, który ukrywa jakąś tajemnicę. Jest jako Ethan Chandler konsekwentny i potrafi przyciągnąć uwagę widza.
Niezła jest partnerująca mu Billie Piper („Doctor Who”). Aktorce z łatwością przychodzi odegranie roli zadziornej, nieco uszczypliwej Brony Croft.
Całkiem intrygująco wypada Reeve Carney („Burza” w reżyserii Julie Taymor) jako Dorian Gray. Ma wstarczajaco dużo charyzmy, by ożywić tę postać i nadać jej ciekawego rysu.
Znów pojawia się Simon Russel Beane w roli egiptologa Ferdinanda Lyle’a i ponownie jest w niej genialny. Manieryzmy, sposób poruszania się, wypowiadania się — wszystko opracował perfekcyjnie.
MANIAK O TECHNIKALIACH
W „Séance”, podobnie jak w pilocie, urzekają znakomite zdjęcia w mrocznej kolorystyce. Praca kamery jest bardzo dobra, a kolejne ujęcia porządnie ze sobą zmontowano. Zachwyca pieczołowicie przygotowana scenografia, która doskonale oddaje klimat wiktoriańskiego Londynu. Kostiumy dopasowano odpowiednio do epoki, zadbano także o szczegółową charakteryzację. Muzyka Abla Korzeniowskiego nie przestaje być świetna — kolejne utwory sprawdzają się nie tylko w scenach przerażających, ale także w tych stonowanych.
Komentarze
Prześlij komentarz
Komentarze, zawierające treści obraźliwe, wulgarne, pornograficzne oraz reklamowe zostaną usunięte. Zostaliście ostrzeżeni.