MANIAK W ROZPOCZĘCIU
Bardzo lubię oglądać horrory, ale nie wszystkie. Niekoniecznie przemawiają do mnie „Piły” czy inne „Hostele”, ale za to z chęcią zanurzam się w świat „Dziecka Rosemary” (Polańskiego), „Blair Witch Project”, „Innych”, „Sierocińca” czy japońskich: „Ring” (『リング』) lub „Klątwy Ju-on” (『呪怨』), a także zagrywam się w „Silent Hille”, „Amnesię” i „Slendera”. Lubię, kiedy twórcy straszaków starają się przerażać nie tyle brutalnością czy wyskakującymi znienacka potworami, a raczej nastrojem i niedopowiedzeniami; kiedy zmuszają widza do tego, by to jego własna wyobraźnia tworzyła to, czego się przestraszy. Taki lęk jest bowiem najbardziej koszmarny.
Pierwsze dwa odcinki „Penny Dreadful” można postawić na półce z moimi ulubionymi horrorami. Twórcy serialu wzbudzali strach po mistrzowsku, kapitalnie tworząc atmosferę niepokoju i oddziałując na różne zmysły. Jak jest w kolejnej części?
Pierwsze dwa odcinki „Penny Dreadful” można postawić na półce z moimi ulubionymi horrorami. Twórcy serialu wzbudzali strach po mistrzowsku, kapitalnie tworząc atmosferę niepokoju i oddziałując na różne zmysły. Jak jest w kolejnej części?
MANIAK O SCENARIUSZU
Trzeci odcinek serialu zatytułowano „Resurrection”, czyli „zmartwychwstanie”, „odrodzenie”. To znakomity wybór, ponieważ można tytuł taki odnieść do wielu pojawiających się w tej odsłonie „Penny Dreadful” motywów.
Zasadniczo śledzimy trzy wątki. Zaglądamy w przeszłość doktora Frankensteina, poznajemy historię jego pierwszego tworu, a także towarzyszymy sir Malcolmowi Murrayowi i jego świcie w kolejnej misji.
Odcinek rozpoczynają sceny retrospekcji. Scenarzysta, John Logan, stopniowo buduje ich ton, wabiąc chwilową sielanką i dodając do niej coraz mocniejsze odcienie mroku. Bardzo umiejętnie pokazuje przy tym kształtowanie się osobowości oraz zainteresowań doktora Frankensteina. Śledzenie tego, co spowodowało u niego fascynację życiem i śmiercią jest niezmiernie zajmujące i poruszające. Zwłaszcza, że nie tylko kolejne wydarzenia, ale także słowa, które słyszy od bliskich, mają wpływ na bohatera i jego osobowość.
Logan tworzy bardzo dokładny obraz Frankensteina i dopracowuje go do perfekcji. Następnie zaś, genialnie kontrastuje go z historią pierwszego potwora. Tutaj mocno korzysta z powieści Mary Shelley, do której w inteligenty sposób się odwołuje. W centrum osadza cierpienie kreatury i jego próbę odnalezienia się w społeczeństwie, starając się, podobnie jak Shelley, odpowiedzieć na pytanie, kto jest większym potworem — twór Frankensteina czy też sam doktor, albo też szerzej: ludzie. Pomimo kilku uaktualnień i zmian w stosunku do pierwowzoru, Logan pozostaje zadziwiająco blisko jego ducha. To dobrze, bo w wielu adaptacjach potwór Frankensteina jest bardzo spłycany.
Niezmiernie interesujący rozwój akcji następuje też w przypadku Murraya i jego nieustraszonej drużyny (wybaczcie taką lekko ironiczną nazwę, ale zwyczajnie bardzo mi się podoba). Pojawia się kilka nowych, fascynujących tropów w sprawie, a powoli odkrywane są kolejne tajemnice Vanessy Ives. Znów są też wampiry (w znakomitej, niezrice’owanej i całe szczęście, niezmeyerowanej odsłonie) i odwołania do starożytnego Egiptu (mniam). Pojawia się także Chandler, którego powody powrotu do Murraya są… Cóż, bardzo prozaiczne. Ale to z kolei dość dobrze wpasowuje się w tę skądinąd intrygującą postać.
Ponarzekam, podobnie jak w przypadku pierwszego odcinka, na scenę seksu — niepotrzebną i trochę spowalniającą akcję. Ale to tylko jedna, drobna, kilkudziesięciosekundowa wada.
MANIAK O REŻYSERII
Po dwóch odcinkach wyreżyserowanych przez Juana Antonio Bayonę, pałeczkę na kolejne dwa przejmuje od niego Irlandka o wdzięcznie brzmiącym nazwisku — Dearbhla Walsh, laureatka nagrody Emmy za „Małą Dorrit”. Trochę się obawiałem tego, jak sobie poradzi, zwłaszcza po genialnej pracy wykonanej przez Bayonę. Różnica jest widoczna, ale na szczęście nieszczególnie mocno.
Walsh swój kunszt udowadnia już w pierwszych minutach odcinka. Tam gdzie Logan nadaje opowieści coraz bardziej posępny ton, tam reżyserka doskonale uwydatnia to coraz mroczniejszą kolorystyką. Zabieg bardzo ciekawy i świetnie podkreślający zamysł scenarzysty. Dalej również radzi sobie pierwszorzędnie. Umiejętnie wyciąga od aktorów emocje, zwłaszcza w części poświęconej potworowi Frankensteina, czyniąc ją niezwykle wzruszającą. Bardzo dobrze też owe emocje akcentuje, stosując przemyślane reżyserskie rozwiązania. W części poświęconej Murrayowi i jego nieustraszonej drużynie Walsh znów bawi się kolorystyką i kilkoma niezłymi pomysłami zręcznie wzbudza ciekawość i niepokój widza.
Bardzo podoba mi się jej metoda straszenia. To, co ma widza przerazić, nie pojawia się znienacka i na chwilę — widz musi z tym strachem obcować i przyglądać się mu przez dłuższy czas. Zabieg, zaczerpnięty pewnie w jakimś stopniu z japońskich horrorów, sprawdza się idealnie. Szkoda tylko, że Walsh raczej rezygnuje z tak wprawnie wykorzystywanych przez Bayonę długich ujęć.
MANIAK O AKTORACH
Gwiazdą odcinka jest bez wątpienia Rory Kinnear, aktor teatralny i filmowy, niedawny laureat Oliviera za rolę Jago w sztuce „Otello”, znany szerszej publiczności z dwóch ostatnich filmów o Bondzie. W „Penny Dreadful” tworzy kreację absolutnie genialną i poruszającą. Świetnie rozumie swoją postać, pierwszego potwora Frankensteina, i z niezwykłą starannością oddaje jej wielowymiarowość, dzięki czemu mocno oddziałuje na widza.
Idealnie z Kinnearem dopełnia się Harry Treadaway jako doktor Frankenstein. Podobnie jak w poprzednich odcinkach, stara się pokazać skomplikowaną naturę bohatera, co czyni po mistrzowsku.
Bardzo miłą niespodzianką jest gościnny występ znakomitego aktora teatralnego, Aluna Armstronga. Gra on bohatera specyficznego i nieco komicznego — niejakiego Vincenta Branda. Cóż to za frajda oglądać go na ekranie! A dodatkowego smaczku dodaje fakt, że scenarzysta subtelnie odwołuje się do wielu sztuk teatralnych, w których aktor brał udział.
Timothy Dalton oczywiście znów pokazuje prawdziwą klasę jako sir Malcolm Murray, zwłaszcza w jednej z ostatnich scen, w której bohater traci nad sobą panowanie. Emocje oraz poczucie bezsilności, jakie Dalton przekazuje, są niezwykle autentyczne.
Hipnotyzuje po raz kolejny Eva Green w roli Vanessy Ives. Nadal otacza jej postać aura tajemniczości, którą aktorka doskonale podkreśla tembrem głosu, mimiką i sposobem poruszania się.
Josh Hartnett jako Ethan Chandler wypada przyzwoicie. Nie jest może najlepszym aktorem z obsady, ale radzi sobie ze swoją rolą i jest w niej dosyć przekonujący.MANIAK O TECHNIKALIACH
Operatorzy kamer pieczołowicie realizują zamysł reżyserki, tworząc zdjęcia niezwykle dopracowane i szczegółowe, głównie w mrocznej, niepokojącej kolorystyce. Dobry jest także montaż — wykonany klasycznie i w odpowiednim tempie, tak by nie zepsuć stworzonej atmosfery. Zachwyca skrupulatna charakteryzacja, a ogrom włożonej w nią pracy szczególnie widać na przykładzie tego, co zrobiono z Rorym Kinnearem. Kostiumy i scenografia wciąż świetnie oddają ducha dziewiętnastowiecznej Anglii. Bardzo dobrze pomagają straszyć widza efekty dźwiękowe, przyjemnie słucha się także prześwietnej muzyki Abla Korzeniowskiego.
MANIAK OCENIA
Trzeci odcinek „Penny Dreadful” dostarcza sporo wrażeń: wzrusza, straszy, niepokoi, ciekawi. Oby tak dalej.
Komentarze
Prześlij komentarz
Komentarze, zawierające treści obraźliwe, wulgarne, pornograficzne oraz reklamowe zostaną usunięte. Zostaliście ostrzeżeni.