MANIAK WE WSTĘPIE
Dotychczasowe siedem odcinków dziewiątego sezonu „Jak poznałem waszą matkę”, które zdołałem obejrzeć (ależ ja jestem do tyłu, muszę koniecznie wziąć się za siebie) prezentowało bardzo różny poziom. Było kilka naprawdę dobrych, zabawnych i inteligentnych odsłon, ale były też takie, które raziły niskich lotów humorem i mało wnosiły do fabuły. Pewnie, każdy serial ma wzloty i upadki — to rzecz całkowicie naturalna. Niepokojące było jednak to że te słabsze odcinki pojawiały się dość niebezpiecznie blisko siebie. Wzbudziło to we mnie pewne obawy, dlatego do każdej kolejnej odsłony podchodzę teraz szczególnie ostrożnie i krytycznie. No dobrze, a jakie wrażenie zrobił na mnie w takim razie odcinek ósmy?
MANIAK O SCENARIUSZU
Autorką scenariusza jest Rachel Axler, która znana jest głównie z pracy przy programie „The Daily Show” i kilku pojedynczych odcinkach seriali komediowych. Tytuł tej odsłony brzmi „The Lighthouse”, czyli „Latarnia morska”.
Akcja rozpoczyna się trzydzieści trzy godziny przed ślubem. Konflikt Robin i Loretty, matki Barneya, staje się coraz silniejszy; Ted pragnie wspiąć się na tytułową latarnię morską; Lily wciąż jest zdenerwowana na Marshalla; natomiast ten ostatni zatrzymuje się na moment z Daphne u matki Teda. Wątków jest więc sporo i każdy z nich stoi na innym poziomie.
Najzabawniej wypada historia Loretty i Robin. Sporo tu humoru (czasem okrutnego), za który polubiłem „Jak poznałem waszą matkę” — mnóstwo językowych oraz sytuacyjnych żartów. Bawić można się przy tym świetnie, a na koniec jest też miejsce na wzruszenie.
Na drugim biegunie znajduje się jednak wątek Teda — bezbarwny i raczej mało ciekawy. Jest tu kilka intrygujących akcentów, ale to za mało. Całe szczęście, że historia ta ostatecznie okazuje się podbudową pod niezwykłą końcówkę odcinka.
Akcja rozpoczyna się trzydzieści trzy godziny przed ślubem. Konflikt Robin i Loretty, matki Barneya, staje się coraz silniejszy; Ted pragnie wspiąć się na tytułową latarnię morską; Lily wciąż jest zdenerwowana na Marshalla; natomiast ten ostatni zatrzymuje się na moment z Daphne u matki Teda. Wątków jest więc sporo i każdy z nich stoi na innym poziomie.
Najzabawniej wypada historia Loretty i Robin. Sporo tu humoru (czasem okrutnego), za który polubiłem „Jak poznałem waszą matkę” — mnóstwo językowych oraz sytuacyjnych żartów. Bawić można się przy tym świetnie, a na koniec jest też miejsce na wzruszenie.
Na drugim biegunie znajduje się jednak wątek Teda — bezbarwny i raczej mało ciekawy. Jest tu kilka intrygujących akcentów, ale to za mało. Całe szczęście, że historia ta ostatecznie okazuje się podbudową pod niezwykłą końcówkę odcinka.
Prześmiesznie jest u Lily, zwłaszcza dzięki genialnym grom językowym. Muszę przyznać, że uwielbiam wszelkie lingwistyczne igraszki, a tutaj okazują się one wyjątkowo dobre. W połączeniu z kontynuowanym z poprzednich odcinków żartem z barmanem Linusem, wypadają fantastycznie.
Scenarzystka przyzwoicie radzi sobie także z postacią Marshalla. Wciągając go w wir wywołujących uśmiech na twarzy perypetii, daje mu szansę na to by dorósł i stał się bardziej zdecydowany. Mam nadzieję, że to nie chwilowa zmiana i twórcy rozwiną ten wątek w kolejnych odcinkach.
MANIAK O REŻYSERII
Reżyserką, tradycyjnie jest związana z „Jak poznałem waszą matkę” od pierwszych odcinków Pamela Fryman. Akcję jak zwykle prowadzi klasycznie, w stylistyce typowych komedii sytuacyjnych. Zręcznie podkreśla humor, dbając o to by każdy żart zaprezentować we odpowiednim momencie. Świetnie uwydatnia także przekazywane w scenariuszu emocje.
MANIAK O AKTORACH
Obsada aktorska spisuje się, podobnie jak reżyserka, raczej tak jak zazwyczaj. W tym odcinku zdecydowanie prym wiodą Cobie Smulders w roli Robin i gościnnie występująca jako Loretta Stinson, Frances Conroy. Aktorki świetnie dogadują się na ekranie i znakomicie ukazują relację między swymi postaciami. Trochę w ich cieniu ginie przez to wcielający się w Barneya Neal Patrick Harris, któremu brakuje w kilku scenach pazura.
Josh Radnor, czyli serialowy Ted, standardowo gra przyzwoicie, ale wciąż brakuje mu tej przysłowiowej iskierki, która sprawiłaby, że na dłużej przykułby uwagę widzów.
Problemów z tym zdecydowanie nie ma Alyson Hannigan, która ponownie wznosi się na komediowe wyżyny, bawiąc bez reszty.
Ciekawie wypada tandem: Jason Segel (Marshall), Sherri Shepherd (Daphne) i Harry Groener (Clint, ojczym Teda), których interakcje wypadają na ekranie prześmiesznie — oczywiście w pozytywnym tego słowa znaczeniu.
MANIAK O TECHNIKALIACH
Technicznie jest bez zaskoczeń. Zdjęcia przygotowano porządnie, odpowiedni nakład pracy włożono także w klasycznie zrealizowany montaż. Scenografia, wciąż ta sama od wielu odcinków, być może nie zachwyca szczegółami i drobnymi niuansami, ale jej siła tkwi w prostocie (która jednak nie jest doprowadzona do ekstremum). Świetna jest muzyka, dobrze akcentująca najważniejsze sceny odcinka.
Komentarze
Prześlij komentarz
Komentarze, zawierające treści obraźliwe, wulgarne, pornograficzne oraz reklamowe zostaną usunięte. Zostaliście ostrzeżeni.