MANIAK ZACZYNA
Jak już pewnie wiecie, na serial „Penny Dreadful” czekałem z bardzo wielu powodów, niemal od początku ogłoszenia prac nad nim. Przyznam, że największym wabikiem było nazwisko Evy Green, jednej z moich ulubionych aktorek, ale oczywiście dużą rolę odegrał też sam zarys fabuły, który wydał mi się niezmiernie ciekawy i oryginalny. Przyszło co do czego i, rzeczywiście, serial okazał się produkcją głęboką, niesamowicie przyjemną i bardzo inteligentną. Nic więc dziwnego, że na ostatni odcinek sezonu czekałem z zapartym tchem. Niezmiernie polubiłem poszczególnych bohaterów, oczekiwałem więc wciągającej, pomysłowo zrealizowanej historii doprowadzającej ich losy do jakiegoś przełomowego momentu. A co takiego dostałem?
MANIAK O SCENARIUSZU
Odcinek został zatytułowany dość sprytnie: „Grand Guignol”. Grand Guignol był bowiem francuskim teatrem, w którym pokazywano przede wszystkim krwawe horrory. Jest więc pewne odwołanie do tematyki serialu jako takiej, a także nawiązanie na innej płaszczyźnie, do miejsca akcji wiodących w odcinku wydarzeń, którym jest teatr właśnie.
Wszystko zaczyna się tam, gdzie skończyło się w poprzednim odcinku. Vanessa oświadcza, że wie, gdzie może być Mina, w związku z czym nieustraszona drużyna sir Malcolma Murraya szykuje się do jej odbicia. W tle zaś rozwijane są wątki poszczególnych postaci: Dorian Gray zyskuje nowe doświadczenia, Caliban musi poradzić sobie z odrzuceniem, Frankenstein znajduje się w niespodziewanej sytuacji, a Ethan i Brona przechodzą ciężkie chwile.
Główny wątek serialu, czyli poszukiwania Miny, domknięto niemal całkowicie (pozostawiając jedynie drobną furtkę) i w bardzo satysfakcjonujący sposób. Scenarzysta mocno odszedł przy tym od „Draculi” Stokera, ale wyszło to serialowi zdecydowanie na dobre. Co się zaś tyczy pozostałych wątków, to te poszły w niezwykle ciekawym kierunku i dość ładnie się ze sobą zbiegły.
Przede wszystkim zadbano o rozwój postaci Vanessy, która powoli zaczyna akceptować siebie taką, jaka jest. Nie jest to jeszcze akceptacja pełna i pewnie do takiej długa droga, ale trzeba przyznać, że Logan prowadzi tę postać doskonale, co zresztą szczególnie widać w doskonałej, świetnie rozegranej, niedopowiedzianej końcówce, która, mówiąc szczerze, idealnie sprawdziłaby się także jako zakończenie całego serialu.
Na sile przybrała także historia Frankensteina i Calibana. Los stawia bohaterów w nowym położeniu i serwuje im ciężką próbę, a by wyjść z niej zwycięsko, obaj posuwają się do ekstremów — z różnym skutkiem. To naprawdę fascynujące śledzić tę intrygującą relację stwórcy i stwora, zwłaszcza, że Logan tak inteligentnie korzysta z powieści Shelley.
Wszystko zaczyna się tam, gdzie skończyło się w poprzednim odcinku. Vanessa oświadcza, że wie, gdzie może być Mina, w związku z czym nieustraszona drużyna sir Malcolma Murraya szykuje się do jej odbicia. W tle zaś rozwijane są wątki poszczególnych postaci: Dorian Gray zyskuje nowe doświadczenia, Caliban musi poradzić sobie z odrzuceniem, Frankenstein znajduje się w niespodziewanej sytuacji, a Ethan i Brona przechodzą ciężkie chwile.
Główny wątek serialu, czyli poszukiwania Miny, domknięto niemal całkowicie (pozostawiając jedynie drobną furtkę) i w bardzo satysfakcjonujący sposób. Scenarzysta mocno odszedł przy tym od „Draculi” Stokera, ale wyszło to serialowi zdecydowanie na dobre. Co się zaś tyczy pozostałych wątków, to te poszły w niezwykle ciekawym kierunku i dość ładnie się ze sobą zbiegły.
Przede wszystkim zadbano o rozwój postaci Vanessy, która powoli zaczyna akceptować siebie taką, jaka jest. Nie jest to jeszcze akceptacja pełna i pewnie do takiej długa droga, ale trzeba przyznać, że Logan prowadzi tę postać doskonale, co zresztą szczególnie widać w doskonałej, świetnie rozegranej, niedopowiedzianej końcówce, która, mówiąc szczerze, idealnie sprawdziłaby się także jako zakończenie całego serialu.
Na sile przybrała także historia Frankensteina i Calibana. Los stawia bohaterów w nowym położeniu i serwuje im ciężką próbę, a by wyjść z niej zwycięsko, obaj posuwają się do ekstremów — z różnym skutkiem. To naprawdę fascynujące śledzić tę intrygującą relację stwórcy i stwora, zwłaszcza, że Logan tak inteligentnie korzysta z powieści Shelley.
Dużo ciekawego wydarzyło się też u Chandlera. Co prawda twórcy już od pierwszych odcinków dawali delikatne wskazówki na temat tego, co z tym bohaterem jest nie tak, ale ostateczne potwierdzenie tych domysłów i tak może zaskoczyć, a przynajmniej sprawić dreszczyk emocji.
Mimo zamknięcia głównej historii, zdecydowanie jest w świecie „Penny Dreadful” miejsce na drugi sezon. Obejrzę go z przyjemnością, zwłaszcza, że będzie miał dwa odcinki więcej niż pierwszy.
MANIAK O REŻYSERII
Drugie spotkanie reżysera Jamesa Hawesa z „Penny Dreadful” jest bardzo udane. Przede wszystkim pozwala on płynąć akcji w naturalnym tempie — niczego na siłę nie przyspiesza i daje tym samym poczucie, że historia toczy się swobodnie, w sposób niewymuszony. Hawes ma wiele świetnych pomysłów na ujęcia, które prowadzi w sposób przemyślany. Wielokrotnie buduje atmosferę powolnymi najazdami kamery, czasem pozwala widzowi spojrzeć na akcję z góry, wreszcie, dość często pokazuje pewne symbole, zwiastując przy tym kierunki, w jakich może potoczyć się dalsza fabuła. Wszystko to sprawdza się niesamowicie dobrze, a przy tym jest w miarę spójne z tym, co budowano w poprzednich odcinkach. Jedyny zgrzyt następuje podczas sceny wielkiej walki — Hawes nie do końca nad nią panuje, przez co na ekran wkrada się nieco zbędnego chaosu, który troszkę wytrąca z równowagi.
MANIAK O AKTORACH
Pisząc o aktorach standardowo zacznę od przegenialnej Evy Green w roli Vanessy Ives. To jak z femme fatale czy opętanej przez demona może w mgnieniu oka przeistoczyć się w zagubioną dziewczynę jest niesamowite, a przy tym bardzo przekonujące. Green tworzy tu rolę doskonałą i oglądanie jej na ekranie to największa przyjemność płynąca z „Penny Dreadful” — nie ze względu na wygląd zewnętrzny aktorki, ale właśnie ze względu na grę.
No dobrze, a jak z pozostałymi aktorami? Również znakomicie.
Timothy Dalton wspaniale wciela się w sir Malcolma Murraya, odnajdując złoty środek pomiędzy swoistą dostojnością i pewnym stoicyzmem a wrażliwością. Aktor dostarcza kilka naprawdę dobrych scen, w których coraz lepiej odsłania ludzkie oblicze Murraya. I jest w tym pierwszorzędny.
No dobrze, a jak z pozostałymi aktorami? Również znakomicie.
Timothy Dalton wspaniale wciela się w sir Malcolma Murraya, odnajdując złoty środek pomiędzy swoistą dostojnością i pewnym stoicyzmem a wrażliwością. Aktor dostarcza kilka naprawdę dobrych scen, w których coraz lepiej odsłania ludzkie oblicze Murraya. I jest w tym pierwszorzędny.
Harry Treadaway jako Frankenstein ponownie spisuje się na medal, nadając swej postaci sporo głębi i pomagając widzom ją lepiej zrozumieć. Prawdziwie wspaniały jest we wspólnych scenach z Rory Kinnearem, świetnie zagranych od strony emocjonalnej. Zresztą Kinnear gra równie dobrze, jeśli nie lepiej, zwłaszcza, że zawsze stara się nie przekroczyć pewnej granicy, o co łatwo w roli Calibana. Widać to szczególnie podczas wzruszającego monologu.
Dobrze wypada Josh Hartnett, któremu po poprzednim odcinku Logan znów dał całkiem niezły materiał i dał mu się wykazać. Jego Ethan Chandler wypada na ekranie dość wiarygodnie i to mimo mniej wiarygodnych dziejów, jakie przeżywa.
Bardzo malutko w tym odcinku Billie Piper w roli Brony Croft oraz Reeve’a Carneya jako Doriana Graya, ale oboje zaliczają solidne występy.Dobrze wypada Josh Hartnett, któremu po poprzednim odcinku Logan znów dał całkiem niezły materiał i dał mu się wykazać. Jego Ethan Chandler wypada na ekranie dość wiarygodnie i to mimo mniej wiarygodnych dziejów, jakie przeżywa.
MANIAK O TECHNIKALIACH
Pod względem technicznym zdjęcia zrealizowano przepięknie i naprawdę przyjemnie się je ogląda. Londyńskie krajobrazy oraz ciasne, mroczne przestrzenie zapierają dech w piersiach. Zawodzą jedynie bardzo krótkie ujęcia podczas scen walk. Podobnie jest zresztą z montażem. Pomysły Hawesa zostają zrealizowane w większości dobrze, czasem potrafią zaskoczyć, ale kiedy przychodzi do scen walk, to coś w nich nie gra.
Jak zawsze brawa należą się dla scenografów, charakteryzatorów i kostiumologów, którzy ze swego zadania wywiązują się pierwszorzędnie i dokładają ogromną cegiełkę, by nie rzec: „cegłę”, do tego, by „Penny Dreadful” miał taką atmosferę, jaką ma.
Niezłe są efekty specjalne. Nie wykorzystano ich, co prawda, szczególnie dużo, ale tam, gdzie je zastosowano, nie można narzekać.
Od strony dźwiękowej także jest świetnie, a na szczególną pochwałę znów zasługuje Abel Korzeniowski, który stworzył mistrzowską oprawę muzyczną.
Jak zawsze brawa należą się dla scenografów, charakteryzatorów i kostiumologów, którzy ze swego zadania wywiązują się pierwszorzędnie i dokładają ogromną cegiełkę, by nie rzec: „cegłę”, do tego, by „Penny Dreadful” miał taką atmosferę, jaką ma.
Niezłe są efekty specjalne. Nie wykorzystano ich, co prawda, szczególnie dużo, ale tam, gdzie je zastosowano, nie można narzekać.
Od strony dźwiękowej także jest świetnie, a na szczególną pochwałę znów zasługuje Abel Korzeniowski, który stworzył mistrzowską oprawę muzyczną.
MANIAK OCENIA
Finał „Penny Dreadful” przerósł moje najśmielsze oczekiwania. Już teraz mogę powiedzieć, że Logan stworzył jeden z najbardziej intrygujących seriali ostatnich lat i mam nadzieję, że scenarzyście i jego współpracownikiem nie zabraknie zapału przy drugiej serii. Trzymam kciuki.
DOBRY |
Komentarze
Prześlij komentarz
Komentarze, zawierające treści obraźliwe, wulgarne, pornograficzne oraz reklamowe zostaną usunięte. Zostaliście ostrzeżeni.