MANIAK PISZE WSTĘP
Ponad półtora roku temu udałem się z moją Drugą Połówką do kina na film, który dziś mogę bez zająknięcia określić mianem jednego z najlepszych, jakie oglądałem w swoim życiu. Przy okazji złamałem wtedy zasadę, jakiej staram się trzymać ponad wszystko — obejrzałem adaptację, zanim zapoznałem się z oryginałem. Wtedy nie wyszło, ale oczywiście wcale mnie to do pierwowzoru nie zniechęciło i w końcu, po jakimś czasie, po niego sięgnąłem. Fakt, że nie od razu, bo były gdzieś tam inne rzeczy do czytania lub uciekający przez palce czas (wymówki), ale ostatecznie dałem radę i wciągnąłem się w świat opisywany przez Davida Mitchella w „Atlasie Chmur” — powieści bardzo przemyślanej i niesamowicie inteligentnie skonstruowanej. Czy jednak jest to utwór, który, analogicznie do jego adaptacji, mógłbym określić jedną z najlepszych powieści, jakie kiedykolwiek czytałem?
MANIAK O FABULE
„Atlas Chmur” to tak naprawdę sześć różnych historii, których akcja osadzona jest na sześciu różnych płaszczyznach czasowych. Czytamy więc dziennik Adama Ewinga (amerykańskiego notariusza żyjącego w XIX wieku), w którym motywem przewodnim jest wyzyskiwanie przez białych innych ras; przeglądamy listy kompozytora Roberta Frobishera, który zmaga się z zawiłymi intrygami w wyższych warstwach społeczeństwa w dwudziestoleciu międzywojennym; poznajemy szczegóły śledztwa dziennikarki Louisy Ray, która odkrywa spisek na wysokich szczeblach w latach siedemdziesiątych XX wieku; śledzimy dzieje żyjącego współcześnie wydawcy, Timothy’ego Cavendisha, który wskutek nieporozumienia zostaje zamknięty w domu opieki; wysłuchujemy zeznań Sonmi — klona żyjącego w dystopijnej przyszłości i wreszcie, wraz z niejakim Zachariaszem, wyruszamy w fascynującą podróż po zniszczonej przez kataklizm, postapokaliptycznej Ziemi (tak, tak, dłuuuugie zdanie).
Każdą z tych historii bardzo zgrabnie wpleciono w kolejną. Na początek poukładane są one chronologicznie i przerywane w połowie. Ostatnia opowiedziana jest w całości, a następnie poprzednie są kontynuowane, tyle że teraz w porządku odwrotnym od chronologicznego. To jak matrioszka, którą najpierw rozkładamy na kolejne elementy, a później staramy się ją złożyć.
Ciekawym pomysłem jest również to, że każdy bohater w jakiś sposób, czy to coś czytając, czy oglądając, zapoznaje się z poprzednią opowieścią, która w znaczący sposób wpływa na jego działania. Kompozycja jest więc bez zarzutu i pozwala podkreślić główny motyw oraz przesłanie powieści — to, że wszystko, co robimy, nawet najmniejsze, najbłahsze rzeczy, mają później wpływ nie tylko na życie nasze i naszych bliskich, ale także, czasem w pokrętny sposób, na życie kolejnych pokoleń.
Ciekawym pomysłem jest również to, że każdy bohater w jakiś sposób, czy to coś czytając, czy oglądając, zapoznaje się z poprzednią opowieścią, która w znaczący sposób wpływa na jego działania. Kompozycja jest więc bez zarzutu i pozwala podkreślić główny motyw oraz przesłanie powieści — to, że wszystko, co robimy, nawet najmniejsze, najbłahsze rzeczy, mają później wpływ nie tylko na życie nasze i naszych bliskich, ale także, czasem w pokrętny sposób, na życie kolejnych pokoleń.
To jednak nie wszystko, co Mitchell chce w swej powieści przekazać. Ważną rolę odkrywa w niej także motyw reinkarnacji — nie tylko postaci (każda z nich, oprócz jednej, to kolejne wcielenia poprzedniej), ale też pewnych idei i działań. Szczególnie widoczny jest tu problem wyzyskiwania słabszych przez silniejszych i to w jaki sposób Ci słabsi sobie radzą. Niezależnie od czasów, w jakich dzieje się akcja, zawsze takie powiązania występują, przybierając coraz to nowe maski. Autor doskonale to podkreśla, sugerując zresztą pewne rzeczy wprost w pełnych przemyśleń dialogach, zwłaszcza w części skupionej na Sonmi.
Wszystko to nie miałoby jednak znaczenia, gdyby nie odpowiednio skonstruowani bohaterowie, na których czytelnikowi naprawdę zależy. Tutaj autor naprawdę wywiązał się ze swej pracy znakomicie. Każdy z bohaterów jest inny, ale żadnemu nie brakuje charakteru i duszy. Wszystkim tak samo kibicujemy i każdego wspieramy w jego działaniach. Zresztą nie sposób im nie kibicować, ponieważ są to jednostki bardzo inteligentne, które wiedzą, czego chcą i jak to osiągnąć — bez wyjątku. A przy okazji są bardzo zróżnicowanie — pod względem wieku, płci, etniczności czy wreszcie orientacji seksualnej, za co należą się brawa.
MANIAK O JĘZYKU
„Atlas Chmur” to powieść świetnie rozwiązana także pod względem językowym. Każda część napisana jest bowiem inaczej. W tej dziewiętnastowiecznej, autor korzysta z angielszczyzny z tamtych czasów; w listach posługuje się kilkoma ściągniętymi formami (m.in. opuszcza zaimek „I”) i bogatym słownictwem, często związanym z muzyką; część z Louisą Ray pisze prosto i dynamicznie, jak czarny kryminał; w tej współczesnej używa sporo sarkazmu i ironii; w dystopijnej przyszłości bohaterowie upraszczają język, a wybrane przedmioty nazywają… ich markami (filmy to np. disneje, a samochody to fordy) i wreszcie w postapokaliptycznym świecie postaci mówią zupełnie nową, skonstruowaną na potrzeby książki, odmianą języka. Powieść nie jest więc jednorodna stylistyczne, ale to wcale nie oznacza, że czyta się ją źle. Wręcz przeciwnie — taki zabieg przede wszystkim ułatwia czytelnikowi przeniesienie się w czasy akcji i doskonale urozmaica lekturę. Mieszanka różnych stylów pokazuje też coś więcej — prawdziwą wszechstronność autora, dla którego pisanie „Atlasu Chmur” musiało być pewnie sporym wyzwaniem, ale też prawdziwą frajdą. To doskonale czuć podczas lektury.
MANIAK O TŁUMACZENIU
Nie do końca sobie z tym wszystkim poradziła polska tłumaczka, Justyna Gardzińska, dla której, jeśli się nie mylę, „Atlas Chmur” jest powieściowym debiutem. Książkę czytałem po polsku i już na początku coś mi nie zagrało, w związku z czym szybciutko zacząłem porównywać ją z oryginałem.
Przede wszystkim zupełnie nietrafiony jest przekład pierwszej i ostatniej części powieści — czyli tych, dziejących się w dziewiętnastym wieku. Tłumaczka namiętnie latynizuje język, między innymi przestawiając orzeczenie na koniec zdania — a to cechy nie polszczyzny dziewiętnastowiecznej, ale trochę jednak starszej. Nieźle radzi sobie z listami, ale za to trochę zniekształca fragmenty powieści stylizowane na czarny kryminał, gdzieniegdzie stosując zbyt skomplikowane w porównaniu do oryginału słownictwo. Umiejętnie przekłada historię Cavendisha i nawet nieźle radzi sobie z uproszczeniami w części o Sonmi, choć czuć, że są one raczej wymuszone — polski na pewno by w takim kierunku, jak chce Gardzińska, nie ewoluował. Zawodzi częścią osadzoną w postapokaliptycznej przyszłości i zamiast stworzyć odmianę języka wynikającą z tego, co się obecnie w nim dzieje (a tak robi autor w oryginale) stosuje zabieg rustykalizacji. Oczywiście nie czyta się tego źle (poza początkiem i końcem), ale gdzieś tam ucieka takie uczucie, jakie towarzyszy przy lekturze oryginału, a czytelnik czasami może odbierać sprzeczne sygnały. Szkoda, choć oczywiście rozumiem, że tłumaczenie „Atlasu Chmur” nie należało na pewno do zadań łatwych.
MANIAK OCENIA
„Atlas Chmur” to lektura wyjątkowa: wciągająca, skłaniająca do przemyśleń, głęboka i mądra. Myślę, że na pewno to jedna z najlepszych książek, jakie przeczytałem. Polecam ją bardzo mocno, choć jeśli macie taką możliwość, czytajcie raczej po ngielsku niż w polskim przekładzie.
U mnie odwrotnie, zanim poszłam do kina, zdecydowałam się przeczytać książkę. Po polsku. I jakoś tak nie bardzo mi podpasowała. Ciężko się ją czytało, albo styl autora, albo tłumaczki bardzo toporny, najlepsze były chyba fragmenty w tej przyszłości [SPOILERY], gdzie była jedna sieć fast-foodów i klony (zapomniałam już jak to się nazywało), ten fragment gdzie poeta pisał listy do swojego kochanka i ten, w którym zamknęli starusza w domu wariatów. [KONIEC SPOILERÓW] Prawdę powiedziawszy dopiero gdy obejrzałam film, zrozumiałam wiele aspektów książki, z których w trakcie czytania nie zdałam sobie sprawy. Ale nie jestem zbyt cierpliwym czytelnikiem.
OdpowiedzUsuńPrzy okazji, dopiero zauważyłam, że na twoim blog rollu zarówno mój blog (Dolina Kulturalna), jak i Puśka (Recenzje Malkontentki) są nieuaktualnione. Obie w tym samym czasie zmieniłyśmy hosting i niestety od tej pory zmieniły się RSS, czy coś tam takiego. Nie wiem, nie jestem ekspertem :)
Myślę, że to przez tłumaczkę czytało Ci się gorzej - w oryginale jakoś to wszystko lepiej płynie, z tego, co porównywałem. Natomiast film, tak jak wspomniałem, jest cudowny i moim zdaniem w kilku miejscach nawet lepszy od książki.
OdpowiedzUsuńCo do blog rolla - starałem się to jakoś naprawić, od kiedy zmieniłyście hosting, ale niestety nie potrafię :(
Dzięki za komentarz :)