MANIAK KLECI WSTĘP
Miyazaki Hayao (宮崎駿) to wielki artysta, który ma na swym koncie wielkie osiągnięcia, zarówno komiksowe jak i filmowe. Nie bez powodu nazywany jest on japońskim Disneyem (choć sam takiego określenia nie lubi), a obrazy takie jak: „Nausicaä z Doliny Wiatru”, „Mój sąsiad Totoro”, „Księżniczka Mononoke” czy „Spirited Away: W krainie bogów” zyskały uznanie na całym świecie i można śmiało powiedzieć, że są jednymi z najlepszych animacji w historii.
Rok temu Miyazaki ogłosił, że odchodzi na filmową emeryturę. I choć takie odejście ze świata filmu zapowiadał już wielokrotnie, tym razem jego decyzja jest ostateczna. Zanim jednak twórca na dobre porzucił pracę przy animacjach, przygotował „Kaze tachinu” (『風立ちぬ』), który do polskich kin wejdzie pod koniec sierpnia jako „Zrywa się wiatr”. Produkcję miałem okazję obejrzeć niedawno i mogę powiedzieć jedno — Miyazaki pożegnał się z widzami w przepiękny sposób.
MANIAK O SCENARIUSZU
„Kaze tachinu” to opowieść o Horikoshim Jirō (堀越二郎), inżynierze odpowiedzialnym za projekt samolotu Mitsubishi A6M „Zero”, wykorzystywanym przez Japończyków podczas II wojny światowej. Film stanowi adaptację mangi Miyazakiego pod tym samym tytułem, która z kolei w części oparta jest na prawdziwych losach Jirō, a w części na powieści Horiego Tatsuo (堀辰雄) także zatytułowanej „Kaze tachinu”. Tytuł taki nawiązuje zaś do wiersza Paula Valéry’ego pt. „Le Cimetière marin” („Cmentarz morski”) a dokładniej do wersu, który brzmi: „Le vent se lève!… Il faut tenter de vivre!” („Zrywa się wiatr!… Spróbujmy żyć: tak trzeba!”).
Opowieść zaczyna się jeszcze w dzieciństwie Jirō, a wraz z postępem akcji, śledzimy rozwój bohatera i jego projektów. Równolegle do wątku samolotowego rozgrywa się wątek miłosny (to właśnie tutaj Miyazaki czerpie z powieści Horiego) — przepięknie i bardzo japońsko opowiedziany. Są też świetnie rozpisane sekwencje snów, które pozwalają zajrzeć w duszę głównego bohatera i stanowią pewnego rodzaju komentarz do działań wojennych Japończyków.
„Kaze tachinu” to przede wszystkim bardzo szczegółowy portret Horikoshiego Jirō — postaci nie zawsze przekonującej, czasami wręcz przeciętnej i bezbarwnej, ale w gruncie rzeczy skomplikowanej i gdzieś tam ostatecznie potrafiącej zaskarbić sympatię widza. Miyazaki doskonale wie, jak opowiedzieć jego historię i uderzyć w odpowiednie tony — tak, by chwycić za serce. Łącząc prawdę historyczną (między innymi wspaniale odwzorowując realia oraz sam proces projektowania i budowy samolotu) z fikcją (wątek miłosny), tworzy historię piękną i przejmującą, w której porusza wiele ciekawych kwestii. W filmie można odnaleźć problem wynalazcy i wynalazku (znakomicie podsumowany w scenie wieńczącej obraz), motyw poświęcenia, istoty prawdziwej miłości oraz przyjaźni. Całość okraszona jest wyrażoną jednoznacznie, choć nie dosadnie (Miyazaki docenia inteligencję widzów) krytyką konfliktów zbrojnych oraz roli Japonii w II wojnie światowej. No i sporo w filmie japońskości — podpatrzyć można pewne obyczaje, poznać zupełnie inną od naszej mentalność czy wreszcie zaobserwować to, co działo się Kraju Wschodzącego Słońca w dwudziestoleciu międzywojennym — a działo się wiele, by wspomnieć choćby o tzw. wielkim trzęsieniu w regionie Kantō, kryzysie finansowym, czy nagonkach politycznych. Poszczególne wydarzenia grają dużą rolę w życiu głównego bohatera, a otaczająca go rzeczywistość jest na bieżąco komentowana w błyskotliwych dialogach z jego przyjacielem Honjō (本庄), szefem Kurokawą (黒川), niemieckim turystą Castropem czy wreszcie, w scenach marzeń sennych, z duchowym mentorem Jirō — Giovannim Capronim.
W efekcie powstaje scenariusz perfekcyjnie wyważony, złożony i pełny, który jest jednocześnie chyba jednym z najdojrzalszych osiągnięć Miyazakiego i stanowi znakomite zwieńczenie jego pracy przy filmach.
MANIAK O REŻYSERII
Swój scenariusz Miyazaki realizuje w sposób przemyślany, bardzo dokładnie dobierając środki do każdego momentu filmu. W wielu prowadzi narrację powoli i z wyczuciem, ale w kilku pozwala sobie też na odrobinę dramatyzmu oraz wizualne fajerwerki. Piękne, nastrojowe sceny, jak ta, w której Jirō puszcza w stronę ukochanej Naoko (菜穂子) papierowe samoloty, przeciwstawione są scenom o wielkim rozmachu, jak widowiskowo pokazane sny z monstrualnymi niemal samolotami czy symbolicznie ujęte trzęsienie ziemi. Pomimo takich rozbieżności w stylu opowiadania historii, całość jest niezwykle spójna, a wszystko razem robi niesamowite wrażenie i wiele momentów dosłownie zapiera dech w piersi.
Trzeba jednak zaznaczyć, że film nie jest wolny od pewnych uproszczeń i stereotypów — za przykład niech posłuży choćby fakt, że wszyscy Niemcy pokazani w „Kaze Tachinu” są obowiązkowo blondynami. Uproszczenia takie nie zakłócają, co prawda, odbioru filmu, choć czasami (bardzo rzadko) powodują, że w głębi duszy widz powie sobie pobłażliwe „oczywiście” — na szczęście nie dzieje się to często.
Bardzo ciekawym rozwiązaniem jest decyzja Miyazakiego o nagraniu dźwięku w systemie mono. Choć niewątpliwie pomysł taki niósł za sobą pewne ograniczenia, to pozwolił reżyserowi i dźwiękowcom na podkreślenie tych efektów dźwiękowych, które mają dla opowieści największe znaczenie. I rzeczywiście się to sprawdza.
Filmem „Kaze tachinu” Miyazaki po raz kolejny udowadnia swój kunszt i niesamowitą kreatywność — i tak samo jak pod względem scenariusza, reżysersko jest to jedno z jego najwybitniejszych osiągnięć.
MANIAK O AKTORACH
Bardzo interesujących wyborów dokonano przy obsadzaniu ról. Głosu głównemu bohaterowi użyczył Anno Hideaki (庵野秀明), znany głównie z… reżyserii anime „Neon Genesis Evangelion” (『新世紀エヴァンゲリオン』). To jego pierwsza rola głosowa, choć wcześniej udzielał się już aktorsko. Jako Jirō sprawdza się całkiem nieźle. Jego kwestie brzmią nieco jak wyprane z emocji, ale doskonale wpisuje się to w koncepcję postaci, która z zewnątrz jest właśnie takim przeciętniakiem, kimś ginącym w tle; a jednocześnie kimś o dużym, drzemiącym wewnątrz potencjale.
W rolę ukochanej Jirō, Naoko, wcieliła się Takimoto Miori (瀧本美織), aktorka i piosenkarka, którą fani japońskich seriali powinni kojarzyć z „Teppan” (『てっぱん』). Jej głos jest pełen optymizmu i ciepła, a Takimoto wprowadza do poważnego w końcu w swej wymowie filmu nieco nadziei.
Dobrze sprawdza się znany z filmu „Cut” Nishijima Hidetoshi (西島秀俊) w roli Honjō, przyjaciela Jirō, który także projektuje samoloty. Aktor świetnie gra emocjami i doskonale moduluje głosem, budując intrygującą i przyjemną postać.
W szefa głównego bohatera, Kurokawę, wcielił się Nishimura Masahiko (西村雅彦) — znakomity japoński aktor teatralny i filmowy. Tu gra typowego furiata i choć nieco go przerysowuje, to efekt końcowy jest zadowalający, a aktorowi w wielu momentach udaje się nieco rozluźnić atmosferę — bez wątpienia przydaje się tu jego duże komediowe doświadczenie.
Interesująco wypada Steve Alpert, wieloletni kierownik ds. działań Studia Ghibli poza Japonią, dla którego mała rola Niemca Hansa Castropa (postaci zaprojektowanej zresztą w oparciu o wygląd Alperta) to filmowy debiut. Jest dość wiarygodny, mówiąc koślawym japońskim akcentem, choć w momencie, gdy śpiewa po niemiecku… na Niemca do końca nie brzmi. W każdym razie jego rólkę, choć to raczej ciekawostka, można zaliczyć do nawet udanych.
Strzałem w dziesiątkę okazało się obsadzenie wybitnego kyogenisty i aktora filmowego Nisei Nomury Mansaia (二世野村萬斎) w roli Caproniego, czyli duchowego przewodnika i autorytetu Jirō. Aktor stosuje ciekawe głosowe środki i nadaje postaci pewnej pompatyczności, choć ma pewien problem z wymową, kiedy Caproni wtrąca coś po włosku.
MANIAK O TECHNIKALIACH
Pod względem technicznym „Kaze tachinu” jest olśniewający.
Projekty bohaterów są przepiękne i bardzo zróżnicowane. Zadbano także o to, by postaci historyczne przynajmniej w jakimś stopniu przypominały swoich prawdziwych odpowiedników. No i jest doskonała ekspresja, również niezwykle różnorodna — np. w scenie, w której tłum ludzi ucieka z pociągu po trzęsieniu ziemi, każdy reaguje w inny sposób. Takie dbanie o szczegóły bardzo lubię.
Projekty bohaterów są przepiękne i bardzo zróżnicowane. Zadbano także o to, by postaci historyczne przynajmniej w jakimś stopniu przypominały swoich prawdziwych odpowiedników. No i jest doskonała ekspresja, również niezwykle różnorodna — np. w scenie, w której tłum ludzi ucieka z pociągu po trzęsieniu ziemi, każdy reaguje w inny sposób. Takie dbanie o szczegóły bardzo lubię.
Pierwszorzędnie przygotowano tła, które wspaniale odzwierciedlają czasy dwudziestolecia międzywojennego i budzą podziw skrupulatnością. Zachwycają samoloty, a zwłaszcza ogromne maszyny w sekwencjach snów.
Animacja, standardowo dla produkcji Studia Ghibli, jest dopięta na ostatni guzik. Ruchy postaci, pojazdów oraz elementów otoczenia wyglądają naturalnie i są odpowiednio płynne. Momentami można wręcz zapomnieć, że to film animowany.
Świetnie wypada montaż, a zwłaszcza przejścia pomiędzy scenami w rzeczywistości a tymi w snach, które nie dość, że bardzo pomysłowe, to jeszcze zrealizowane z dużą dbałością. Doskonale połączono też poszczególne ujęcia, utrzymując odpowiednie tempo historii.
Dźwięk, który, jak już wspomniałem wyżej, nagrano w systemie mono, ma jeszcze jedną wyjątkową cechę — wszystkie warkoty samolotów zostały stworzone przez… ludzi, którzy do nagrań użyli tylko i wyłącznie swych aparatów mowy. Tworzy to niesamowity efekt. Zresztą cała oprawa dźwiękowa jest genialna i przygotowana z dużą dbałością o najmniejsze nawet detale.
Piękna jest muzyka autorstwa Hisaishiego Jō (久石譲), który już nie raz współpracował z Miyazakim. Jego kompozycje świetnie pasują do wydarzeń na ekranie i doskonale uzupełniają obraz, wzmacniając emocje przekazywane widzom przez reżysera. Idealny jest także wybór piosenki kończącej film — pięknej ballady pt. „Hikōkigumo” (『ひこうき雲』), w wykonaniu Matsutōyi Yumi (松任谷由実).
MANIAK OCENIA
„Kaze tachinu” to film piękny, wzruszający i skłaniający do refleksji; obraz, który na długo zapada w pamięć. Doskonałe pod względem scenariusza, świetnie zrealizowane i porywające wizualnie ostatnie dzieło Miyazakiego mogę z całego serca polecić wszystkim, którzy lubią dobre kino — na pewno się nie zawiedziecie.
O rany jak mnie ten film zawiódł. Był nudny, rozwlekły, bohaterowie zachowywali się jak idioci i dodatkowo miał niewiele wspólnego z historią. Oglądając go miałam wrażenie, że dostałam jakiś półprodukt, że Miyazaki już zmęczony tym co robi i chce przede wszystkim mieć spokój. Szkoda, że taki zakalec to prawdopodobnie ostatni film Studia Ghibli jaki widziałam.
OdpowiedzUsuńScena trzęsienia ziemi taka dobra <3
OdpowiedzUsuńPoza tym świetnie oddany klimat tych czasów. Warto było czekać : D
Warto, warto.
OdpowiedzUsuń