MANIAK TYTUŁEM WSTĘPU
Na odcinkową grę „The Walking Dead” pewnie nie trafiłbym szybko, gdybym razem z Połówką nie zagrał wcześniej w zupełnie nie związaną z nią… „Amnesię”. To właśnie przez ten świetny survival horror zacząłem bowiem śledzić filmiki z rozgrywki nagrywane przez PewDiePie’a i to na jego kanale zobaczyłem kiedyś fragment egranizacji komiksowych „Żywych trupów” w wykonaniu Telltale Games. Spodobało mi się na tyle, że wraz z Połówką postanowiliśmy sami zagrać. Przeszliśmy kilka odcinków pod rząd, potem czekaliśmy na kolejne, a kiedy już pierwszy sezon dobiegł końca, z podnieceniem wypatrywaliśmy wieści o kontynuacji. Ta nadeszła pod koniec zeszłego roku, kiedy byliśmy w różnych miejscach — Połówka w Japonii, ja w Polsce. Zanim znów mogliśmy wspólnie zasiąść przed ekranem komputera, musieliśmy czekać do początku sierpnia. Potem ciągiem zaliczyliśmy cztery odcinki drugiego sezonu, a niedawno ukończyliśmy też finał. Czy jednak drugi sezon jest tak dobry jak pierwszy? I tak, i nie.
MANIAK O FABULE
Tym razem w centrum akcji znajduje się znana z pierwszego sezonu Clementine — młoda, acz doświadczona przez los dziewczynka. Historia rozpoczyna się jakiś czas po finale jedynki, a bohaterka jest bezpieczna u boku Omida i Chris­sty — tak, jak chciał tego Lee. Bezpieczna, ale do czasu. Wkrótce, wskutek tragicznych wydarzeń, Clementine będzie musiała zdać się na samą siebie…
Najmocniejszą stroną fabuły gry wciąż, tak jak w pierwszym sezonie, jest świetne ukazywanie ludzkich zachowań w obliczu sytuacji ekstremalnych. Twórcy kreślą wspaniałe portrety psychologiczne postaci, pokazując jak różnie zagrożenie może wpłynąć na ich (tychże postaci) działania i charakter. W efekcie powstaje historia niezwykle emocjonalna i mocna, która każe się zastanowić nad istotą człowieczeństwa. To dość odważne stwierdzenie, zwłaszcza jeśli mówi się o grze komputerowej — medium przez wielu wciąż uważane za należące do drugiej kategorii. Ale wierzcie mi — ani trochę tu nie przesadzam.
Scenarzyści dość zgrabnie podejmują wątki pierwszego sezonu i rozwijają je w ciekawych kierunkach. Decyzje gracza podjęte w poprzednich odcinkach nie pozostają bez znaczenia — choć czasami przydałoby się ograniczyć wybór opcji dialogowych i wyeliminować te ewidentnie odnoszące się do wydarzeń, które, owszem, miałyby miejsce, ale gdybyśmy obrali inną ścieżkę.
Nie brakuje też niespodzianek i powodujących opad szczęki zwrotów akcji, ale powoli zaczyna męczyć pewien schemat, zgodnie z którym budowane są kolejne odsłony: najpierw jest umiarkowanie spokojnie, potem rodzi się konflikt, który ostatecznie eskaluje i kiedy ma już wybuchnąć, na horyzoncie pojawiają się zombie i rozpętuje się walka, która ostatecznie zmusza uszczuplony skład bohaterów do przeniesienia się w inne miejsce, a tam wszystko rozpoczyna się od nowa. W trzecim sezonie twórcy będą musieli to jakoś urozmaicić (albo liczyć, jak Dan Brown, że ludzie nadal będą nabierać się na te same chwyty).
Trzeba natomiast pochwalić twórców, że wnoszą mimo wszystko do historii wiele świeżości, pokazując ją z perspektywy dziecka. To świetna decyzja, która urozmaica rozgrywkę, a dzięki kilku narracyjnym sztuczkom, łatwo się z taką dziecięcą bohaterką utożsamić. Tylko znowu jest jedno „ale”, bo w pewnym momencie to wszystko posuwa się za daleko i skutkuje z tym, że ze zdaniem małej dziewczynki liczą się wszyscy dorośli. W porządku — dziewczynki nadzwyczaj dojrzałej, jak na swój wiek, a jednocześnie posiadającej w sobie (w przeciwieństwie do innych) jakieś pokłady moralności, ale nadal… dziewczynki. Trochę to w całej historii zgrzyta.
Osobną kwestią jest zakończenie, a raczej zakończenia, których są aż trzy. Każde z nich daje do myślenia i każde jest równie mocne. Nie jest to ten sam typ oddziaływania na gracza, co na końcu pierwszego sezonu (rozwiązanym genialnie), ale twórcom i tak udaje się ukłuć tam, gdzie mieli, a przy okazji zrzucić poczucie odpowiedzialności za zastane na ekranie wydarzenia na tego, kto przed nim siedzi. Wszystkie trzy zakończenia są bardzo rozbieżne i pojawiło się sporo wątpliwości co do tego, kto będzie głównym bohaterem zapowiedzianego już trzeciego sezonu. Moim zdaniem, jeśli twórcy posłużyliby się sztuczką z początku tego sezonu, to nic nie stoi na przeszkodzie, by nadal była to Clementine. Może się jednak zdarzyć tak, że posterujemy kimś innym — wtedy stawiam na bohaterkę, której losy pozostają nieznane.
MANIAK O ROZGRYWCE
Rozgrywka nie zmieniła się drastycznie od czasów pierwszego sezonu. Nadal mamy do czynienia z dobrze znaną fanom gier od Telltale Games mieszanką, składającą się z wyboru odpowiednich opcji dialogowych, podejmowania decyzji, Quick Time Eventów (nieco urozmaiconych względem oryginału) oraz odrobiną eksploracji. I to wszystko sprawdza się w akcji dobrze. Poszczególne elementy bowiem nieźle wyważono i dopasowano do scenariusza, tworząc bardzo przyjemny interaktywny film. Gracz może nie ma tu szczególnie dużo do roboty (w porównaniu do innych gier), ale nie o to też w tym gatunku chodzi. Chodzi raczej o to, by mieć poczucie wpływu na przebieg akcji, a na tym polu „The Walking Dead” na pewno nie zawodzi, choć czasami zdarza się, że takie poczucie to tylko iluzja; że niezależnie od naszych decyzji i tak efekt będzie podobny lub nawet ten sam (choćby końcówka czwartego odcinka). Ale tak też bywa i w życiu — ot, prawo Murphy’ego.
MANIAK O GRAFICE
Graficznie drugi sezon stoi na takim samym poziomie, jak poprzedni. Nadal mamy więc do czynienia ze świetnie wykorzystaną techniką cel-shadingu, dzięki której całość zyskuje ciekawego, komiksowego tonu. W taki sposób twórcom udaje się podkreślić komiksowe korzenie gry i trzeba przyznać, że to się sprawdza.
Oczywiście sam cel-shading na nic by się nie zdał, gdyby nie pozostałe aspkety. Są więc bardzo pieczołowicie przygotowane, różnorodne modele postaci, które naprawdę dobrze, dynamicznie zanimowano (czasem, co prawda, tym animacjom, w momencie podejmowania decyzji, zdarzy się chrupnąć, ale tak już z grami Telltale Games jest). Postarano się także o odpowiednio zróżnicowane względem jedynki otoczenie — rozległe lasy, hangary czy chatki są wystarczająco szczegółowe i nie sprawiają wrażenia pt. „zaraz, gdzieś już to w zeszłym odcinku widziałem/am”.
Świetnie rozwiązano pewne filmowe aspekty — sprawnie zrealizowano montaż poszczególnych scen, a akcję często pokazywano pod takim kątem, by zaznaczyć, że gramy dzieckiem i z takiej też perspektywy oglądamy świat. Pomaga to lepiej utożsamić się z bohaterką.
MANIAK O MUZYCE
Kompozytor, Jared Emerson-Johnson, wykorzystuje głównie utwory, jakie stworzył na potrzeby pierwszego sezonu gry, przygotowując tylko kilka nowych. I w sumie trudno mu się dziwić, bo to co zdziałał w jedynce było bardzo dobre, a w dwójce także sprawdza się wyśmienicie.
Poszczególne kompozycje opierają się często na kilku, nastrojowo połączonych ze sobą dźwiękach; czasem, by podkreślić dramatyzm niektórych scen, bywa też dynamicznie i głośno — czyli standardowe, klasyczne chwyty. Idealnie budują jednak one nastrój i pozwalają lepiej wczuć się w grę — bez muzyki, jakkolwiek powtarzalnej względem poprzedniego sezonu, to nie byłoby to samo przeżycie.
MANIAK O GRZE AKTORSKIEJ
I wreszcie obsada, czyli, notabene, jeden z najmocniejszych punktów drugiego sezonu.
Mamy przede wszystkim doskonałą Melissę Hutchinson w roli Clementine. Aktorka absolutnie genialnie moduluje głosem, w którym, tak jak w pierwszym sezonie, słychać swoistą dziecięcość, ale też naznaczenie różnego rodzaju ciężkimi doświadczeniami. Wbrew pozorom trudno takie cechy dobrze wyważyć, ale Hutchinson czyni to bezbłędnie.
Z dużych nazwisk pojawia się Michael Madsen („Wściekłe psy”, „Donnie Brasco”), który użycza głosu demonicznemu Carverowi. Dzięki idealnym do roli warunkom głosowym, aktor z powodzeniem wyraża bijącą z bohatera nonszalancję oraz grozę.
Usłyszymy także (oraz zobaczymy, ponieważ aktor użyczył, poza głosem, także swego wizerunku) Scotta Portera („Friday Night Lights”) jako, pełniącego rolę growego everymana, Luke’a. Dzięki bardzo przyjemnej, sympatycznej barwie głosu aktora, bardzo łatwo polubić bohatera, w którego się wciela. Porter ponadto bez trudu wyraża emocje i za każdym razem brzmi bardzo naturalnie.
Świetna jest również Christine Lakin („Krok za krokiem”) jako doświadczona, silna Jane. Bardzo dobrze dostosowuje intonację i sposób wypowiadania się, tak aby wytłumić większość emocji bohaterki (co jest dobrze wyjaśnione fabularnie), ale też nie wyjść na robota.
To oczywiście tylko aktorzy najważniejsi, a udział bierze ich w grze o wiele więcej, a w tym kilku, którzy powtarzają swe role z jedynki. Nie chcę jednak pisać elaboratów ani zdradzać szczegółów, by nie psuć Wam niespodzianki. Powiem więc tylko, że cała reszta dała aktorsko radę.
MANIAK OCENIA
Drugi sezon „The Walking Dead” ma kilka wad, zwłaszcza na polu fabularnym, ale nadal jest to niezwykle absorbująca gra, przy której siedzi się tak długo, aż się ją skończy. Dlatego też otrzymuje ocenę:
DOBRY |
Komentarze
Prześlij komentarz
Komentarze, zawierające treści obraźliwe, wulgarne, pornograficzne oraz reklamowe zostaną usunięte. Zostaliście ostrzeżeni.