MANIAK PISZE WSTĘP
Pierwsza część „Amnesii”, czyli „The Dark Descent” była znakomitą grą z gatunku survival horror. Twórcom udało się niezwykle skutecznie zbudować w niej niepokojącą atmosferę i poczucie czyhającego na każdym kroku zagrożenia. Składało się na to wiele ciekawych rozwiązań: świetne wykorzystanie światłocienia, doskonała oprawa dźwiękowo-muzyczna, brak możliwości walki oraz widok z perspektywy pierwszej osoby. Ucieczka przed żądnymi krwi potworami, chowanie się w ciemnych zakamarkach czy szafach — wrażeń i dreszczyku emocji, jakich dostarczyła ta gra, nigdy nie zapomnę. Trochę kiepska była, co prawda, fabuła, ale choć zazwyczaj mocno zwracam uwagę na ten element gier, to w „Amnesii” jakoś szczególnie mi to nie przeszkadzało.
Jakiś czas po tym, jak ukończyłem rozgrywkę, pojawiły się pierwsze informacje o kontynuacji „Amnesii”, zatytułowanej „A Machine for Pigs”. A wiecie, jak to jest — kiedy ukazuje się kontynuacja czegoś, co się mocno lubi, to ma się wobec niej konkretne oczekiwania. Ja liczyłem na to że będzie więcej, lepiej i straszniej. Tymczasem druga część „Amnesii” jest trochę jak lustrzane odbicie pierwszej.
Zdecydowanie najmocniejszym elementem „A Machine for Pigs” jest fabuła. Akcja gry rozgrywa się pod koniec XIX wieku, a głównym bohaterem jest cierpiący na zanik pamięci (coby tytułowi stała się zadość) Oswald Mandus. Poznajemy go w dość dramatycznym momencie. Jego dwaj synowie, Edwin i Enoch, zostali porwani i uwięzieni w podziemiach, w których działa tajemnicza, monstrualnych rozmiarów maszyna. Musimy więc przejść przez posiadłość i ruszyć w mroczne zakamarki Londynu, a potem pod ziemię, by ich uratować. Okazuje się jednak, że nic nie jest takie, jakim się na początku wydaje, a cała intryga jest bardziej skomplikowana.
Trzeba przyznać, że historia skonstruowana jest bardzo umiejętnie i choć nie jest pozbawiona kilku drobnych mankamentów (niektóre zwroty akcji bywają zbyt przewidywalne), to dzieje Mandusa śledzi się z zapartym tchem — jak dobry film. Z dużym zaciekawieniem odkrywałem kolejne elementy przedstawionego w „Amnesii” świata oraz tajemnice z nim związane. Z niepokojem zaglądałem w głąb psychiki głównego bohatera i poznawałem wszystko to, co wraz z rozwojem fabuły sobie przypominał. Wreszcie, z ogromną satysfakcją dotarłem do końca, by obejrzeć znakomity finał.
Twórcy poruszają w „A Machine for Pigs” takie motywy, jak wiara i fanatyzm, szaleństwo oraz poświęcenie dla rodziny — oczywiście w bardzo pokrętny sposób, tak aby nie tylko zmusić do refleksji, ale też mocno postraszyć i zbudować doskonałą atmosferę. I na tym polu udaje się im to w stu procentach — pod tym względem pierwsza „Amnesia” nie może się z dwójką równać.
Pod względem rozgrywki „A Machine for Pigs” jest jednak, niestety, gorszym braciszkiem „The Dark Descent”. Na pierwszy rzut oka znajdziemy wiele podobieństw, ale jeśli się w grę zagłębić, to dostrzeże się, że jest o wiele mniej rozbudowana. Z otoczeniem bardzo rzadko można wejść w interakcję, a ze znanego z pierwszej części systemu fizyki korzysta się tylko wtedy, gdy przewidzieli to twórcy gry. Nie ma inwentarza ani wskaźników zdrowia i trzeźwości umysłu. Odpada więc zbieranie przedmiotów (a w zamian wystarczy sporadycznie przenieść coś z punktu A do punktu B — może ze trzy, cztery razy), leczenie (to następuje automatycznie), a i o stan psychiki głównego bohatera nie trzeba dbać, bo to nadzwyczaj silna jednostka. Ba, nie trzeba się też martwić o lampę olejną, którą bohater oświetla drogę — olej jest w niej nieskończony. Odpada więc strategiczne myślenie i oszczędzanie zasobów, które w jedynce potęgowały poczucie zagrożenia.
No właśnie — z poczuciem zagrożenia też jest problem, bo choć nadal wobec potworów gracz jest bezbronny, to raz, że w gruncie rzeczy po jakimś czasie potwory przestają straszyć, a zaczynają co najmniej budzić politowanie; dwa, że miejsc do chowania nie jest za dużo, więc trzeba po prostu uciekać, a w większości przypadków to nie jest trudne (raz udało mi się nawet przebiec przez potwora); trzy, że sztuczna inteligencja nie jest szczególnie dobrze zaprogramowana. W efekcie najstraszniej jest jeszcze zanim natkniemy się na pierwsze monstra, bo wtedy w grę wchodzi nasza własna wyobraźnia i lęk przed nieznanym. Potem gdzieś to wszystko ulatuje.
I jest jeszcze jeden mankament — „A Machine for Pigs” to gra bardzo krótka i starcza na zaledwie kilka godzin rozgrywki — zdecydowanie za mało, by móc w pełni zanurzyć się w jej świecie.
Graficznie jest przyzwoicie. Silnik zdążył się troszkę zestarzeć od czasów pierwszej „Amnesii”, ale i tak gra wygląda nieźle. Duża w tym zasługa przede wszystkim znakomitych projektów świata. Horrorowe scenerie w nieco steampunkowym klimacie robią naprawdę duże wrażenie. Wykładane kostką uliczki Londynu mają doskonały klimat, wnętrze posiadłości charakteryzuje odpowiedni przepych, a podziemia są ciasne i nieprzyjemne. Nienaganne jest także wykorzystanie światłocienia, dzięki czemu twórcy trochę nadrabiają błędy, jakie popełnili projektując rozgrywkę. Dodatkowo na ekranie pojawiają się ciekawe efekty, gdy zbliżamy się do potworów, co też nieźle oddziałuje na wyobraźnię.
Z potworami natomiast jest problem, bo choć na początku wydają się przerażające, to ostatecznie, kiedy uważnie się im przyjrzymy, odbierzemy je raczej za zabawne — w przeciwieństwie do tych, które pojawiły się w jedynce.
Za sporą część straszenia w grze odpowiadają wszelkie odgłosy, brzęki i szelesty. Dźwiękowcy stanęli na wysokości zadania i w bardzo wielu miejscach to właśnie pojedyncze dźwięki potrafiły sprawić, że podskakiwałem w fotelu albo zaczynałem wątpić w swoje bezpieczeństwo. Pod tym względem nie mam naprawdę nic do zarzucenia. No, może poza tym, jak brzmiały potwory — chrumkanie aż tak przerażające nie jest.
Niezła jest muzyka autorstwa Jessiki Curry. Nie tworzy ona kompozycji, których miło słuchałoby się poza grą, a raczej dopasowuje kolejne utwory do konkretnych sytuacji, ale takie podejście się sprawdza. Zresztą Curry dość ładnie nawiązuje stylem do pierwszej „Amnesii”, choć szkoda, że rezygnuje z charakterystycznego motywu, który w jedynce towarzyszył podczas spotkań z potworami, bo trochę to produkcji ujmuje.
Aktorów w „A Machine for Pigs” niewielu. Usłyszymy między innymi Toby’ego Longwortha („The Wright Way”) w roli głównego bohatera i Marka Ropera („Milczący świadek”) jako tajemniczy głos w słuchawce. Nie są to aktorzy szczególnie znani czy pierwszoligowi, ale radzą sobie całkiem nieźle, umiejętnie podkreślając głosem przymioty swoich postaci. W mniejszej roli pojawia się też debiutant Zak Craig, który swego głosu użycza Edwinowi i Enochowi, synom głównego bohatera, ale jego występ ogranicza się do kilku kwestii i wabienia gracza.
Druga część „Amnesii” to gra świetna fabularnie, ale rozgrywkowo przeciętna. Zabrakło wielu elementów, które czyniły pierwszą część wyjątkową, przez co „A Machine for Pigs” jest udana tylko połowicznie. Szkoda.
Jakiś czas po tym, jak ukończyłem rozgrywkę, pojawiły się pierwsze informacje o kontynuacji „Amnesii”, zatytułowanej „A Machine for Pigs”. A wiecie, jak to jest — kiedy ukazuje się kontynuacja czegoś, co się mocno lubi, to ma się wobec niej konkretne oczekiwania. Ja liczyłem na to że będzie więcej, lepiej i straszniej. Tymczasem druga część „Amnesii” jest trochę jak lustrzane odbicie pierwszej.
MANIAK O FABULE
Zdecydowanie najmocniejszym elementem „A Machine for Pigs” jest fabuła. Akcja gry rozgrywa się pod koniec XIX wieku, a głównym bohaterem jest cierpiący na zanik pamięci (coby tytułowi stała się zadość) Oswald Mandus. Poznajemy go w dość dramatycznym momencie. Jego dwaj synowie, Edwin i Enoch, zostali porwani i uwięzieni w podziemiach, w których działa tajemnicza, monstrualnych rozmiarów maszyna. Musimy więc przejść przez posiadłość i ruszyć w mroczne zakamarki Londynu, a potem pod ziemię, by ich uratować. Okazuje się jednak, że nic nie jest takie, jakim się na początku wydaje, a cała intryga jest bardziej skomplikowana.
Trzeba przyznać, że historia skonstruowana jest bardzo umiejętnie i choć nie jest pozbawiona kilku drobnych mankamentów (niektóre zwroty akcji bywają zbyt przewidywalne), to dzieje Mandusa śledzi się z zapartym tchem — jak dobry film. Z dużym zaciekawieniem odkrywałem kolejne elementy przedstawionego w „Amnesii” świata oraz tajemnice z nim związane. Z niepokojem zaglądałem w głąb psychiki głównego bohatera i poznawałem wszystko to, co wraz z rozwojem fabuły sobie przypominał. Wreszcie, z ogromną satysfakcją dotarłem do końca, by obejrzeć znakomity finał.
Twórcy poruszają w „A Machine for Pigs” takie motywy, jak wiara i fanatyzm, szaleństwo oraz poświęcenie dla rodziny — oczywiście w bardzo pokrętny sposób, tak aby nie tylko zmusić do refleksji, ale też mocno postraszyć i zbudować doskonałą atmosferę. I na tym polu udaje się im to w stu procentach — pod tym względem pierwsza „Amnesia” nie może się z dwójką równać.
MANIAK O ROZGRYWCE
Pod względem rozgrywki „A Machine for Pigs” jest jednak, niestety, gorszym braciszkiem „The Dark Descent”. Na pierwszy rzut oka znajdziemy wiele podobieństw, ale jeśli się w grę zagłębić, to dostrzeże się, że jest o wiele mniej rozbudowana. Z otoczeniem bardzo rzadko można wejść w interakcję, a ze znanego z pierwszej części systemu fizyki korzysta się tylko wtedy, gdy przewidzieli to twórcy gry. Nie ma inwentarza ani wskaźników zdrowia i trzeźwości umysłu. Odpada więc zbieranie przedmiotów (a w zamian wystarczy sporadycznie przenieść coś z punktu A do punktu B — może ze trzy, cztery razy), leczenie (to następuje automatycznie), a i o stan psychiki głównego bohatera nie trzeba dbać, bo to nadzwyczaj silna jednostka. Ba, nie trzeba się też martwić o lampę olejną, którą bohater oświetla drogę — olej jest w niej nieskończony. Odpada więc strategiczne myślenie i oszczędzanie zasobów, które w jedynce potęgowały poczucie zagrożenia.
No właśnie — z poczuciem zagrożenia też jest problem, bo choć nadal wobec potworów gracz jest bezbronny, to raz, że w gruncie rzeczy po jakimś czasie potwory przestają straszyć, a zaczynają co najmniej budzić politowanie; dwa, że miejsc do chowania nie jest za dużo, więc trzeba po prostu uciekać, a w większości przypadków to nie jest trudne (raz udało mi się nawet przebiec przez potwora); trzy, że sztuczna inteligencja nie jest szczególnie dobrze zaprogramowana. W efekcie najstraszniej jest jeszcze zanim natkniemy się na pierwsze monstra, bo wtedy w grę wchodzi nasza własna wyobraźnia i lęk przed nieznanym. Potem gdzieś to wszystko ulatuje.
I jest jeszcze jeden mankament — „A Machine for Pigs” to gra bardzo krótka i starcza na zaledwie kilka godzin rozgrywki — zdecydowanie za mało, by móc w pełni zanurzyć się w jej świecie.
MANIAK O GRAFICE
Graficznie jest przyzwoicie. Silnik zdążył się troszkę zestarzeć od czasów pierwszej „Amnesii”, ale i tak gra wygląda nieźle. Duża w tym zasługa przede wszystkim znakomitych projektów świata. Horrorowe scenerie w nieco steampunkowym klimacie robią naprawdę duże wrażenie. Wykładane kostką uliczki Londynu mają doskonały klimat, wnętrze posiadłości charakteryzuje odpowiedni przepych, a podziemia są ciasne i nieprzyjemne. Nienaganne jest także wykorzystanie światłocienia, dzięki czemu twórcy trochę nadrabiają błędy, jakie popełnili projektując rozgrywkę. Dodatkowo na ekranie pojawiają się ciekawe efekty, gdy zbliżamy się do potworów, co też nieźle oddziałuje na wyobraźnię.
Z potworami natomiast jest problem, bo choć na początku wydają się przerażające, to ostatecznie, kiedy uważnie się im przyjrzymy, odbierzemy je raczej za zabawne — w przeciwieństwie do tych, które pojawiły się w jedynce.
MANIAK O OPRAWIE DŹWIĘKOWEJ I MUZYCZNEJ
Za sporą część straszenia w grze odpowiadają wszelkie odgłosy, brzęki i szelesty. Dźwiękowcy stanęli na wysokości zadania i w bardzo wielu miejscach to właśnie pojedyncze dźwięki potrafiły sprawić, że podskakiwałem w fotelu albo zaczynałem wątpić w swoje bezpieczeństwo. Pod tym względem nie mam naprawdę nic do zarzucenia. No, może poza tym, jak brzmiały potwory — chrumkanie aż tak przerażające nie jest.
Niezła jest muzyka autorstwa Jessiki Curry. Nie tworzy ona kompozycji, których miło słuchałoby się poza grą, a raczej dopasowuje kolejne utwory do konkretnych sytuacji, ale takie podejście się sprawdza. Zresztą Curry dość ładnie nawiązuje stylem do pierwszej „Amnesii”, choć szkoda, że rezygnuje z charakterystycznego motywu, który w jedynce towarzyszył podczas spotkań z potworami, bo trochę to produkcji ujmuje.
MANIAK O GRZE AKTORSKIEJ
Aktorów w „A Machine for Pigs” niewielu. Usłyszymy między innymi Toby’ego Longwortha („The Wright Way”) w roli głównego bohatera i Marka Ropera („Milczący świadek”) jako tajemniczy głos w słuchawce. Nie są to aktorzy szczególnie znani czy pierwszoligowi, ale radzą sobie całkiem nieźle, umiejętnie podkreślając głosem przymioty swoich postaci. W mniejszej roli pojawia się też debiutant Zak Craig, który swego głosu użycza Edwinowi i Enochowi, synom głównego bohatera, ale jego występ ogranicza się do kilku kwestii i wabienia gracza.
MANIAK OCENIA
Druga część „Amnesii” to gra świetna fabularnie, ale rozgrywkowo przeciętna. Zabrakło wielu elementów, które czyniły pierwszą część wyjątkową, przez co „A Machine for Pigs” jest udana tylko połowicznie. Szkoda.
ŚREDNI |
Gdzieś czytałem, że to właśnie miało pójść w stronę gry opowiadającej historię poprzez eksploracje etc. Coś jak Gone Home, Anna i temu podobne twory. Z jednej strony to dobrze, sam powyższe tytuły uwielbiam, ale podłączanie gry pod markę Amnesia zobowiązywało jednak do czegoś innego. Fani pierwszej odsłony mają prawo poczuć się zawiedzeni.
OdpowiedzUsuńByć może tak miało być, ale wychodzi taki półprodukt, takie "ani w tę ani we w tę", a to naprawdę szkoda.
OdpowiedzUsuńJa czytałem, że twórcy chcieli zmodyfikować rozgrywkę, tak żeby zaskoczyć tych, którzy grali już w jedynkę. Szkoda tylko, że te zmiany ograniczyły się do wycięcia pewnych elementów, a nie dodania nowych. Ale tak już chyba jest, jak się powierzy swoją markę innemu studiu...