Maniak ocenia #158: "Gingitsune" S01E06

MA­NIAK SŁO­WEM WSTĘPU


„Gin­git­su­ne” to jed­no z naj­przy­jem­niej­szych ani­me, ja­kie oglą­da­łem — nie wiem cze­mu tak bar­dzo ocią­gam się z ko­lej­ny­mi od­cin­ka­mi. Za każ­dym ra­zem, gdy wra­cam do tego se­ria­lu i od­twa­rzam ko­lej­ne od­sło­ny, prze­no­szę się do cu­dow­nej, sie­lan­ko­wej i opty­mi­stycz­nej kra­iny, w któ­rej, na­wet je­śli po­ja­wią się pew­ne pro­ble­my, to z po­mo­cą przy­ja­ciół moż­na je za­wsze roz­wią­zać.
Opo­wieść o sin­to­istycz­nym chra­mie, zwią­za­nych z nim lu­dziach oraz bo­skich, li­sich po­słań­cach urze­ka jed­nak nie tyl­ko opty­mi­stycz­nym na­stro­jem i lek­ką at­mos­fe­rą. Jest w niej też spo­ro ja­poń­sko­ści — ja­poń­skich oby­cza­jów oraz ja­poń­skie­go spo­so­bu by­cia. To zna­ko­mi­ta oka­zja, by po­czuć wy­jąt­ko­wy kli­mat tego kra­ju oraz po­znać tro­chę fak­tów na te­mat sin­to­izmu.

MA­NIAK O SCE­NA­RIU­SZU


Szó­sty od­ci­nek ani­me za­ty­tu­ło­wa­no „Don­na kao shi­te­ru?” (『どんな顔してる?』), czy­li „Ja­ką mam mi­nę?”, „Jak wy­glą­da­m?”. Jest to bez­po­śred­ni cy­tat i na­wią­za­nie do po­sta­ci Sa­to­ru. Sce­na­riusz po­now­nie na­pi­sał Yama­gu­chi Hi­ro­shi.
Kon­struk­cja fa­bu­ły jest bar­dzo pro­sta. Ko­le­żan­ki Ma­ko­to do­wia­du­ją się o tym, że za­miesz­kał u niej Sa­to­ru i po­sta­na­wia­ją mu wy­pra­wić przy­ję­cie po­wi­tal­ne. Pro­blem w tym, że sam za­in­te­re­so­wa­ny nie jest tym po­my­słem za­chwy­co­ny.
Taka pro­sta hi­sto­ria zo­sta­je jed­nak opo­wie­dzia­na w bar­dzo sym­pa­tycz­ny spo­sób. Zde­rze­nie róż­nych cha­rak­te­rów, pro­ble­my z za­ufa­niem do lu­dzi, ra­dze­nie so­bie z uczu­cia­mi i kla­sycz­ne, szczę­śli­we za­koń­cze­nie zo­sta­ją po­da­ne w spe­cy­ficz­nym, ja­poń­skim so­sie, do­pra­wio­nym szczyp­tą do­bre­go hu­mo­ru. I jest też miej­sce na ma­łe wzru­sze­nie —  a przy­naj­mniej dla mnie, któ­re­go roz­ło­żyć emo­cjo­nal­nie nie trud­no.
Szcze­gól­nie cie­ka­wy jest tym ra­zem roz­wój Sa­to­ru, kon­ty­nu­owa­ny z po­przed­nich od­cin­ków. Wi­dzi­my jak bo­ha­ter co­raz bar­dziej się otwie­ra i do­sto­so­wu­je do no­we­go oto­cze­nia. To zaś wpły­wa na ko­lej­ne po­sta­ci i re­la­cje mię­dzy nimi, co zo­sta­je po­ka­za­ne nie­zwy­kle umie­jęt­nie.

MA­NIAK O RE­ŻY­SE­RII


Mi­sa­wa Shin re­ali­zu­je sce­na­riusz Yama­gu­chie­go w cha­rak­te­ry­stycz­nym dla sie­bie sty­lu. Sta­wia przede wszyst­kim na lek­ką at­mos­fe­rę oraz emo­cje. Czę­sto sto­su­je ty­po­wą dla ani­me prze­sa­dę w po­ka­zy­wa­niu uczuć, ale tam, gdzie to istot­ne, po­tra­fi de­li­kat­nie zbu­do­wać na­strój płyn­ny­mi, po­wol­ny­mi zbli­że­nia­mi. I osią­ga na­praw­dę do­bry efekt, bo od­ci­nek oglą­da się ge­nial­nie.

MA­NIAK O AK­TO­RACH


Ak­to­rzy gło­so­wi spi­su­ją się bez za­rzu­tu. Ka­­ne­­mo­­to Hi­­sa­­ko jako Ma­ko­to umie­jęt­nie pod­kre­śla re­zo­lut­ność i opty­mizm, któ­re wprost try­ska­ją z jej po­sta­ci, a dzię­ki temu two­rzy cie­ka­wą dy­na­mi­kę z po­zos­ta­łą ob­sa­dą.
Ono Ke­­n­shō w roli Sa­to­ru do­sko­na­le gra emo­cja­mi, a ze sta­nu wy­co­fa­nia płyn­nie i wia­ry­god­nie prze­cho­dzi w zde­ner­wo­wa­nie i wy­buch.
Świet­ne są Ko­shi­mi­zu Ami jako Hi­wa­ko oraz Aka­sa­ki Chin’at­su jako Yumi. Ta pierw­sza jest nie­co do­stoj­na i po­waż­na, a ta dru­ga nie­zwy­kle ży­wio­ło­wa i ener­gicz­na, dzię­ki cze­mu ide­al­nie się rów­no­wa­żą.
Miki Shin’i­chi­­­rō, któ­ry uży­cza gło­su Gi­­n­ta­­­rō, tym ra­zem po­ja­wia się tyl­ko w kil­ku klu­czo­wych sce­nach, ale wciąż za­chwy­ca nie­zwy­kłą ła­two­ścią, z ja­ką prze­cho­dzi z lek­ko iro­nicz­ne­go do peł­ne­go tro­ski tonu.
Fu­ji­mu­ra Ay­umi jako Haru jest cu­dow­nie za­dzior­na i upar­ta, a w do­dat­ku wy­da­je z sie­bie cza­sa­mi cie­ka­we, nie­ar­ty­ku­ło­wa­ne krzy­ki, co przy­cho­dzi jej z lek­ko­ścią.

MA­NIAK O TECH­NI­KA­LIACH


War­stwa tech­nicz­na wciąż za­chwy­ca. Prze­pięk­nie za­pro­jek­to­wa­ne po­sta­ci, nie­zwy­kłe, ręcz­nie ma­lo­wa­ne tła oraz płyn­na ani­ma­cja i do­sko­na­ła eks­pre­sja cie­szą oko. Do­sko­na­ły jest tak­że mon­taż po­szcze­gól­nych ujęć — bar­dzo lo­gicz­ny, ła­god­ny i wspa­nia­le pod­kre­śla­ją­cy nie­sa­mo­wi­tą at­mos­fe­rę pro­duk­cji.
Wyś­mie­ni­cie spi­su­ją się dźwię­kow­cy. Efek­ty przy­go­to­wa­no bar­dzo sta­ran­nie, po­praw­nie je rów­nież zmon­to­wa­no i zmik­so­wa­no.
Mu­zy­ka jest prze­pięk­na —  po­wo­li na­stę­pu­ją­ce po so­bie po­je­dyn­cze dźwię­ki po­tra­fią wzmoc­nić efekt od­cin­ka, przez co jesz­cze ła­twiej o to, by pu­ści­ły emo­cje.

MA­NIAK OCE­NIA


Szó­sty od­ci­nek „Gin­git­su­ne” na­dal ma w so­bie wszyst­ko to, co po­przed­nie i o ile ma się w so­bie jesz­cze tro­chę dziec­ka, to oglą­da się go zna­ko­mi­cie.


DO­BRY

Komentarze