„REVENGE” S03E06
Tytuł: „Dissolution” („Rozpad”)
Scenariusz: Gretchen J. Berg i Aaron Harberts („Roswell”)
Reżyseria: Bobby Roth („Skazany na śmierć”)
Odcinek kręci się wokół tytułowego rozpadu, który odnieść można właściwie do jego wszystkich wątków. Conrad oświadcza, że sprzedaje posiadłość Graysonów, Daniel spotyka byłą dziewczynę, Sarę, natomiast Nolan i Jack działają na własną rękę.
Główny wątek skonstruowano dość klasycznie — pojawia się problem, który Emily dość sprawnie rozwiązuje. Od monotonni ratują go jednak skrzętnie zaplanowane manipulacje bohaterki, które śledzi się z prawdziwą przyjemnością. Tym niemniej, znacznie ciekawiej wypadają wątki poboczne. W „Dissolution” na razie je zarysowano, jednak już sam taki wstęp wydaje się fascynujący. Szczególnie dobrze zapowiada się historia, powiązana z Danielem i jego byłą dziewczyną. Duży wkład ma w nią Charlotte, która powoli wyrasta na małą intrygantkę. W tej kwestii może się jeszcze sporo wydarzyć, a Emily z pewnością będzie miała twardy orzech do zgryzienia. Dużo emocji budzi też wątek Jacka i Nolana, zwłaszcza, że scenarzyści bardzo mądrze rozwijają te postaci, pozwalając ich relacji ewoluować w intrygującym kierunku. Działania tych bohaterów są bardzo przemyślane i odbijają się sporym echem w świecie serialu. To dobrze — każde działanie ma wszak jakieś konsekwencje.
Reżyser realizuje scenariusz sprawnie, skupiając się przede wszystkim na emocjach bohaterów. Dzięki temu, choć tempo opowieści nie jest zbyt szybkie, całość ogląda się w sporym napięciu.
Aktorsko serial pozostaje mniej więcej na tym samym poziomie. Jak zwykle błyszczą Emily VanCamp (serialowa Emily Thorne oraz Madeleine Stowe (Victoria Grayson), które bardzo dobrze rozumieją swe bohaterki. Sprzeczne uczucia i zagubienie doskonale pokazuje także Gabriel Mann jako Nolan. Dość przyzwoicie wypadają Nick Wechsler w roli Jacka oraz Josh Bowman jako Daniel Grayson. Miłym dodatkiem do obsady jest gościnnie występująca Annabelle Stephenson („H2O: Wystarczy kropla wody”), której Sara to bohaterka bardzo przekonująca. Porządnie gra także Henry Czerny jako Conrad Grayson.
Zdjęcia są jak zwykle przepiękne. Zrealizowano je w miłej dla oka kolorystyce, a ponadto są odpowiednio ostre i płynne. Montaż nie pozostawia wiele do życzenia — kolejne ujęcia połączone są logicznie i poprawnie. Imponujące są kostiumy bogatszych mieszkańców Hamptons, cieszy także wspaniała scenografia. Atmosferę jak zwykle genialnie podkreślają kompozycje Fila Eislera.
DOBRY |
„SLEEPY HOLLOW” S01E06
Tytuł: „The Sin Eater” („Zjadacz grzechów”)
Scenariusz: Aaron Rahsaan Thomas („Kryminalne zagadki Nowego Jorku”), Alex Kurtzman („Fringe: Na granicy światów”) i Mark Goffman („Białe kołnierzyki”)
Reżyseria: Ken Olin („Agentka o stu twarzach”)
Odcinek rozpoczyna się od przezabawnej sceny, podczas której Ichabod i Abbie wspólnie oglądają mecz bejsbolu. Scenarzyści po raz kolejny umiejętnie zderzają dwie rzeczywistości — tę Crane’a i tę porucznik Mills — dostarczając sporo zabawy. Humorystyczny akcent na początku to jednak tylko zmyłka, bo reszta tej odsłony „Sleepy Hollow” jest już mroczniejsza.
Crane znika bez śladu, a Katrina pojawia się przed Abbie i ostrzega ją przed Jeźdźcem Bez Głowy, który może powrócić. Powstrzymać może go tylko tajemniczy zjadacz grzechów. W retrospekcjach widzimy zaś pierwsze spotkanie Crane’a i Katriny, a także obserwujemy to, co skłoniło go do zmiany frontu podczas wojny o niepodległość USA.
Twórcy poruszają w odcinku kilka bardzo ciekawych motywów. Zadają pytanie o wagę wypełniania swych obowiązków, istotę przyjaźni, oraz związki pomiędzy winą a poświęceniem. Czynią to w sposób nienachalny i subtelny, tworząc jednocześnie niezmiernie ciekawe portrety bohaterów. Szczególnie zachwyca tutaj wgląd w postać Crane’a, niezła jest także sylwetka nowego bohatera, tytułowego zjadacza grzechów. Całość okraszono zaś niebanalnymi, płynnymi dialogami.
Ken Olin, dla którego to drugie podejście do „Sleepy Hollow” (wcześniej reżyserował odcinek drugi) radzi sobie całkiem dobrze. Świetnie utrzymuje atmosferę tajemniczości i zagrożenia, a także ładnie dba o wizualną stylizację. Inaczej pokazuje retrospekcje oraz wizje Katriny, a inaczej akcję w teraźniejszości, pomagając widzowi od razu zorientować się, co takiego widzi. Nie zawsze jego pomysły się sprawdzają (retrospekcje choćby, mają nieco zbyt senny wydźwięk), ale odcinek ogląda się dobrze.
Aktorsko przede wszystkim znów spisują się aktorzy, odgrywający główne role. I tak Nicole Beharie (Abbie) oraz Tom Mison (Ichabod) nadają odcinkowi sporo dynamizmu i doskonale pokazują emocje. Świetnie gra też John Noble („Fringe: Na granicy światów”) jako zjadacz grzechów — ma on w sobie pewną specyficzną wrażliwość, która świetnie wpisuje się w postać. Przyzwoicie gra Lyndie Underwood w roli Jennifer Mills, natomiast jak zwykle drewniana okazuje się Katia Winters, wcielająca się Katrinę.
Praca kamery z reguły jest przyzwoita i płynna, choć zdjęcia bywają czasem rozmazane. To oczywiście celowy zabieg reżysera i operatora, ale mnie wcale nie leży. Intrygująco wyszła za to kolorystyka zdjęć — od barw jaskrawych, przez sporo zimnych odcieni niebieskich, aż po kolory mroczne i nieprzyjemne. Dość ciekawie w kilku momentach rozwiązano montaż. Fantastycznie przygotowano kostiumy, które ładnie nawiązują do tych, jakie ludzie nosili podczas wojny o niepodległość USA. Mądrze wykorzystano i solidnie przygotowano efekty specjalne. Muzyka odpowiednio buduje atmosferę.
Odcinek rozpoczyna się od przezabawnej sceny, podczas której Ichabod i Abbie wspólnie oglądają mecz bejsbolu. Scenarzyści po raz kolejny umiejętnie zderzają dwie rzeczywistości — tę Crane’a i tę porucznik Mills — dostarczając sporo zabawy. Humorystyczny akcent na początku to jednak tylko zmyłka, bo reszta tej odsłony „Sleepy Hollow” jest już mroczniejsza.
Crane znika bez śladu, a Katrina pojawia się przed Abbie i ostrzega ją przed Jeźdźcem Bez Głowy, który może powrócić. Powstrzymać może go tylko tajemniczy zjadacz grzechów. W retrospekcjach widzimy zaś pierwsze spotkanie Crane’a i Katriny, a także obserwujemy to, co skłoniło go do zmiany frontu podczas wojny o niepodległość USA.
Twórcy poruszają w odcinku kilka bardzo ciekawych motywów. Zadają pytanie o wagę wypełniania swych obowiązków, istotę przyjaźni, oraz związki pomiędzy winą a poświęceniem. Czynią to w sposób nienachalny i subtelny, tworząc jednocześnie niezmiernie ciekawe portrety bohaterów. Szczególnie zachwyca tutaj wgląd w postać Crane’a, niezła jest także sylwetka nowego bohatera, tytułowego zjadacza grzechów. Całość okraszono zaś niebanalnymi, płynnymi dialogami.
Ken Olin, dla którego to drugie podejście do „Sleepy Hollow” (wcześniej reżyserował odcinek drugi) radzi sobie całkiem dobrze. Świetnie utrzymuje atmosferę tajemniczości i zagrożenia, a także ładnie dba o wizualną stylizację. Inaczej pokazuje retrospekcje oraz wizje Katriny, a inaczej akcję w teraźniejszości, pomagając widzowi od razu zorientować się, co takiego widzi. Nie zawsze jego pomysły się sprawdzają (retrospekcje choćby, mają nieco zbyt senny wydźwięk), ale odcinek ogląda się dobrze.
Aktorsko przede wszystkim znów spisują się aktorzy, odgrywający główne role. I tak Nicole Beharie (Abbie) oraz Tom Mison (Ichabod) nadają odcinkowi sporo dynamizmu i doskonale pokazują emocje. Świetnie gra też John Noble („Fringe: Na granicy światów”) jako zjadacz grzechów — ma on w sobie pewną specyficzną wrażliwość, która świetnie wpisuje się w postać. Przyzwoicie gra Lyndie Underwood w roli Jennifer Mills, natomiast jak zwykle drewniana okazuje się Katia Winters, wcielająca się Katrinę.
Praca kamery z reguły jest przyzwoita i płynna, choć zdjęcia bywają czasem rozmazane. To oczywiście celowy zabieg reżysera i operatora, ale mnie wcale nie leży. Intrygująco wyszła za to kolorystyka zdjęć — od barw jaskrawych, przez sporo zimnych odcieni niebieskich, aż po kolory mroczne i nieprzyjemne. Dość ciekawie w kilku momentach rozwiązano montaż. Fantastycznie przygotowano kostiumy, które ładnie nawiązują do tych, jakie ludzie nosili podczas wojny o niepodległość USA. Mądrze wykorzystano i solidnie przygotowano efekty specjalne. Muzyka odpowiednio buduje atmosferę.
DOBRY |
„THE BLACKLIST” S01E07
Tytuł: „Frederick Barnes (No. 47)”
Scenariusz: J. R. Orci („Fringe”)
Reżyseria: Michael Watkins („Z Archiwum X”)
Tym razem Elizabeth Keen i Raymond Reddington mierzą się z tytułowym Frederickiem Barnesem — genialnym naukowcem, który jednak wymknął się spod kontroli i stał się równie genialnym… terrorystą. W miarę śledztwa bohaterowie odkrywają kolejne informacje o przestępcy, jego rodzinne koneksje oraz niezmiernie ciekawe motywy działań. To zaś stawia ich w moralnie niejednoznacznej sytuacji, a dzięki temu odcinek zmusza widzów do refleksji. Cała sprawa to jednak tylko tło, a najważniejsze są relacje głównych bohaterów. Te, po bardzo burzliwym poprzednim odcinku, są nadal rozwijane i trzeba przyznać, że Orci robi to niezwykle umiejętnie i doskonale rozumie dynamikę pomiędzy Lizzie a Redem. Całkiem interesująco kreśli też postać agenta Resslera, ukazując jego nowe oblicze. No i są wspaniałe dialogi, często pełne ironii — a ironię Maniak uwielbia.
Reżyser radzi sobie z tą odsłoną całkiem dobrze. Tu już jego drugi odcinek „The Blacklist” i prowadzi go z odpowiednim wyczuciem, zachwycając przede wszystkim doskonałymi scenami akcji i pościgów.
Tym razem Elizabeth Keen i Raymond Reddington mierzą się z tytułowym Frederickiem Barnesem — genialnym naukowcem, który jednak wymknął się spod kontroli i stał się równie genialnym… terrorystą. W miarę śledztwa bohaterowie odkrywają kolejne informacje o przestępcy, jego rodzinne koneksje oraz niezmiernie ciekawe motywy działań. To zaś stawia ich w moralnie niejednoznacznej sytuacji, a dzięki temu odcinek zmusza widzów do refleksji. Cała sprawa to jednak tylko tło, a najważniejsze są relacje głównych bohaterów. Te, po bardzo burzliwym poprzednim odcinku, są nadal rozwijane i trzeba przyznać, że Orci robi to niezwykle umiejętnie i doskonale rozumie dynamikę pomiędzy Lizzie a Redem. Całkiem interesująco kreśli też postać agenta Resslera, ukazując jego nowe oblicze. No i są wspaniałe dialogi, często pełne ironii — a ironię Maniak uwielbia.
Reżyser radzi sobie z tą odsłoną całkiem dobrze. Tu już jego drugi odcinek „The Blacklist” i prowadzi go z odpowiednim wyczuciem, zachwycając przede wszystkim doskonałymi scenami akcji i pościgów.
Aktorzy raczej spisują się dobrze. Są genialne role główne, czyli te należące do Megan Boone i Jamesa Spadera (z naciskiem na tego drugiego) jest całkiem porządnie zagrany przez Diego Klattenhoffa agent Ressler i są wreszcie niezłe role gościnne, w tym Davida Zayasa („Dexter”) jako Manny’ego Soto oraz trochę gorszego Roberta Seana Leonarda („Dr House”) w tytułowej roli Barnesa.
Technicznie wychodzi nawet dobrze, poza kilkoma szczegółami. Kamera prowadzona zazwyczaj jest logicznie i płynnie, zawodzi za to miejscami chaotyczny montaż. Udana jest czasami surowa scenografia, ładnie wygląda także charakteryzacja. Kolejne wydarzenia dobrze ilustrują świetnie dobrane piosenki.
Technicznie wychodzi nawet dobrze, poza kilkoma szczegółami. Kamera prowadzona zazwyczaj jest logicznie i płynnie, zawodzi za to miejscami chaotyczny montaż. Udana jest czasami surowa scenografia, ładnie wygląda także charakteryzacja. Kolejne wydarzenia dobrze ilustrują świetnie dobrane piosenki.
DOBRY |
„HOSTAGES” S01E07
Tytuł: „Hail Mary” („Zdrowaś Maryjo”)
Scenariusz: Rick Eid („Dark Blue”) i Alon Aranya („Connecting the Dots”)
Reżyseria: Matt Earl Beesley („Revenge”)
Odcinek rozpoczyna się od kolejnej ekspozycji — postaci po raz n-ty powtarzają to, co widz dawno już wie. Całość przeplatana jest bardzo sztampową spowiedzią. Potem pojawia się kolejny sztuczny problem, który na siłę przedłuża akcję. Napięcie znów budowane jest więc sztucznie, w sposób nieprzemyślany i często mało logiczny. Do tego dochodzą nudno rozpisane wątki rodzinne i miłosne. A wszystko przyprawione naprawdę kiepskimi dialogami. Jest jednak pewna mocna strona odcinka — w pewnym momencie następuje naprawdę dobry zwrot akcji, a widzowie dostają sporo wskazówek i wyjaśnień. A to prowadzi do mocnej końcówki, choć pewnie ta i tak zostanie w magiczny sposób zbagatelizowana w kolejnej odsłonie. Ostatecznie więc „Hail Mary” jest połączeniem złych oraz dobrych pomysłów i podczas niektórych scen wzdycha się ze znudzenia, a kolejne ogląda z zapartym tchem.
Od strony reżyserskiej również jest bardzo nierówno. Z jednej strony, Beesley ma ciekawe pomysły montażowe, a kilka scen rozgrywa naprawdę dobrze, potrafiąc wbić w przysłowiowy fotel. Z drugiej zaś, przez większość odcinka rozwleka akcję, a kilka rozwiązań jest zupełnie nietrafionych, jak choćby kiczowata scena pocałunku, podczas której nagle wzrasta głośność grającej w tle piosenki. „Hostages” nie miało być komedią romantyczną.
Aktorsko nic się nie zmienia. Nadal mamy więc niezłych głównych bohaterów (a więc Toni Collette jako Ellen Sanders, Dylana McDermotta jako agenta Carlisle’a i Tate’a Donovana jako Briana Sandersa) porządnych pobocznych (Sandrine Holt w roli Sandrine, Rhysa Coiro w roli Kramera, Jamesa Naughtona w roli prezydenta i wyborną Mary Elizabeth Mastrantonio w roli coraz bardziej tajemniczej pierwszej damy), kiepskie dzieciaki (Mateusa Warda i Quinn Shephard, wcielających się w młode pokolenie Sandersów) i bardzo dobry gościnny występ Larry’ego Pine’a („House of Cards”, „Homeland”).
Technicznie nawet w porządku. Do zdjęć i montażu nie można mieć zarzutów, na medal spisali się też charakteryzatorzy. Muzyka niezmiennie kiepska.
Reżyseria: Matt Earl Beesley („Revenge”)
Odcinek rozpoczyna się od kolejnej ekspozycji — postaci po raz n-ty powtarzają to, co widz dawno już wie. Całość przeplatana jest bardzo sztampową spowiedzią. Potem pojawia się kolejny sztuczny problem, który na siłę przedłuża akcję. Napięcie znów budowane jest więc sztucznie, w sposób nieprzemyślany i często mało logiczny. Do tego dochodzą nudno rozpisane wątki rodzinne i miłosne. A wszystko przyprawione naprawdę kiepskimi dialogami. Jest jednak pewna mocna strona odcinka — w pewnym momencie następuje naprawdę dobry zwrot akcji, a widzowie dostają sporo wskazówek i wyjaśnień. A to prowadzi do mocnej końcówki, choć pewnie ta i tak zostanie w magiczny sposób zbagatelizowana w kolejnej odsłonie. Ostatecznie więc „Hail Mary” jest połączeniem złych oraz dobrych pomysłów i podczas niektórych scen wzdycha się ze znudzenia, a kolejne ogląda z zapartym tchem.
Od strony reżyserskiej również jest bardzo nierówno. Z jednej strony, Beesley ma ciekawe pomysły montażowe, a kilka scen rozgrywa naprawdę dobrze, potrafiąc wbić w przysłowiowy fotel. Z drugiej zaś, przez większość odcinka rozwleka akcję, a kilka rozwiązań jest zupełnie nietrafionych, jak choćby kiczowata scena pocałunku, podczas której nagle wzrasta głośność grającej w tle piosenki. „Hostages” nie miało być komedią romantyczną.
Aktorsko nic się nie zmienia. Nadal mamy więc niezłych głównych bohaterów (a więc Toni Collette jako Ellen Sanders, Dylana McDermotta jako agenta Carlisle’a i Tate’a Donovana jako Briana Sandersa) porządnych pobocznych (Sandrine Holt w roli Sandrine, Rhysa Coiro w roli Kramera, Jamesa Naughtona w roli prezydenta i wyborną Mary Elizabeth Mastrantonio w roli coraz bardziej tajemniczej pierwszej damy), kiepskie dzieciaki (Mateusa Warda i Quinn Shephard, wcielających się w młode pokolenie Sandersów) i bardzo dobry gościnny występ Larry’ego Pine’a („House of Cards”, „Homeland”).
Technicznie nawet w porządku. Do zdjęć i montażu nie można mieć zarzutów, na medal spisali się też charakteryzatorzy. Muzyka niezmiennie kiepska.
ŚREDNI |
„REVOLUTION” S02E07
Tytuł: „The Patriot Act” („Ustawa Patriotów”)
Scenariusz: Anne Cofell Saunders („Tajemnice Smallville”) i Matt Pitts („Fringe: Na granicy światów”)
Reżyseria: Omar Madha („Grimm”)
Zaczyna się mocno — najpierw scenarzyści kontynuują scenę wieńczącą poprzedni odcinek, następnie serwują wybuch (dosłownie), a potem stawiają na drodze bohaterów kolejne niebezpieczeństwa.
Podjęto tu sporo wątków z poprzednich odcinków. Jest więc kwestia Monroe; jest sprawa ojca Rachel; są nowe knowania Patriotów, którzy zamierzają zbadać dziwne wydarzenia z udziałem nanitów; są wreszcie niejednoznaczne działania Neville’a. Każda historia rozwijana jest sukcesywnie, a po drodze czeka sporo zwrotów akcji. Napięcie nie ulatuje ani na chwilę, a przed ekranem siedzi się dosłownie wciśniętym w fotel. Najlepiej jednak wychodzi twórcom pewna niejednoznaczność. Z jednej strony poruszony jest problem zdrady, z drugiej wierności swym ideałom. Doskonale ogląda się bohaterów, którzy postawieni są przed ciężkimi wyborami i muszą zadecydować, co jest dla nich najważniejsze i podjąć takie, a nie inne działania. Do samego końca nie wiadomo kto jak się zachowa i jakie będą tego konsekwencje.
Reżyser dość wprawnie dostosowuje tempo filmowej narracji do poszczególnych wydarzeń. Bardzo konsekwentnie i logicznie buduje kolejne sceny, wykorzystując w różnych momentach różne sztuczki. Czasem bawi się perspektywą, w innych podkreśla dynamizm szybszą realizacją ujęć, czasem zasugeruje coś dźwiękiem. Ogląda się to wyśmienicie.
Większość obsady wywiązuje się ze swych zadań znakomicie. Na pewno należy pochwalić Stephena Collinsa, który bardzo wiarygodnie buduje skomplikowaną kreację ojca Rachel. Niezmiennie genialny jest Giancarlo Esposito jako dwulicowy, oportunistyczny Neville. Zadowala gościnna rola Željko Ivanka („Układy”, „Herosi”) jako Calvina Horna — aktor perfekcyjną grą gestów, mimiki i intonacji tworzy niesamowite wrażenie niepokoju. Imponuje Elisabeth Mitchell, która z powodzeniem pokazuje na ekranie różne stany emocjonalne Rachel. Billy Burke (Miles), David Lyons (Monroe) i Zak Orth (Aaron) także radzą sobie nieźle, a jedyne słabsze ogniwa to Tracy Spiridakos (Charlie) oraz J. D. Prado (Jason) — którzy na szczęście nie wysuwają się zbyt mocno na pierwszy plan.
Zdjęcia są bez zarzutu — obraz jest stabilny, a kolejne ujęcia poprowadzone poprawnie. Montażowo bywa różnie — z reguły prawidłowo, ale czasami topornie i niełagodnie. Porywa skrupulatna charakteryzacja oraz doskonała scenografia. Muzyka ładnie uzupełnia odcinek i wpływa na jego emocjonalny odbiór.
Scenariusz: Anne Cofell Saunders („Tajemnice Smallville”) i Matt Pitts („Fringe: Na granicy światów”)
Reżyseria: Omar Madha („Grimm”)
Zaczyna się mocno — najpierw scenarzyści kontynuują scenę wieńczącą poprzedni odcinek, następnie serwują wybuch (dosłownie), a potem stawiają na drodze bohaterów kolejne niebezpieczeństwa.
Podjęto tu sporo wątków z poprzednich odcinków. Jest więc kwestia Monroe; jest sprawa ojca Rachel; są nowe knowania Patriotów, którzy zamierzają zbadać dziwne wydarzenia z udziałem nanitów; są wreszcie niejednoznaczne działania Neville’a. Każda historia rozwijana jest sukcesywnie, a po drodze czeka sporo zwrotów akcji. Napięcie nie ulatuje ani na chwilę, a przed ekranem siedzi się dosłownie wciśniętym w fotel. Najlepiej jednak wychodzi twórcom pewna niejednoznaczność. Z jednej strony poruszony jest problem zdrady, z drugiej wierności swym ideałom. Doskonale ogląda się bohaterów, którzy postawieni są przed ciężkimi wyborami i muszą zadecydować, co jest dla nich najważniejsze i podjąć takie, a nie inne działania. Do samego końca nie wiadomo kto jak się zachowa i jakie będą tego konsekwencje.
Reżyser dość wprawnie dostosowuje tempo filmowej narracji do poszczególnych wydarzeń. Bardzo konsekwentnie i logicznie buduje kolejne sceny, wykorzystując w różnych momentach różne sztuczki. Czasem bawi się perspektywą, w innych podkreśla dynamizm szybszą realizacją ujęć, czasem zasugeruje coś dźwiękiem. Ogląda się to wyśmienicie.
Większość obsady wywiązuje się ze swych zadań znakomicie. Na pewno należy pochwalić Stephena Collinsa, który bardzo wiarygodnie buduje skomplikowaną kreację ojca Rachel. Niezmiennie genialny jest Giancarlo Esposito jako dwulicowy, oportunistyczny Neville. Zadowala gościnna rola Željko Ivanka („Układy”, „Herosi”) jako Calvina Horna — aktor perfekcyjną grą gestów, mimiki i intonacji tworzy niesamowite wrażenie niepokoju. Imponuje Elisabeth Mitchell, która z powodzeniem pokazuje na ekranie różne stany emocjonalne Rachel. Billy Burke (Miles), David Lyons (Monroe) i Zak Orth (Aaron) także radzą sobie nieźle, a jedyne słabsze ogniwa to Tracy Spiridakos (Charlie) oraz J. D. Prado (Jason) — którzy na szczęście nie wysuwają się zbyt mocno na pierwszy plan.
Zdjęcia są bez zarzutu — obraz jest stabilny, a kolejne ujęcia poprowadzone poprawnie. Montażowo bywa różnie — z reguły prawidłowo, ale czasami topornie i niełagodnie. Porywa skrupulatna charakteryzacja oraz doskonała scenografia. Muzyka ładnie uzupełnia odcinek i wpływa na jego emocjonalny odbiór.
DOBRY |
„THE CRAZY ONES” S01E07
Tytuł: „Sydney, Australia”
Scenariusz: Tracy Poust i Jon Kinnally („Will i Grace”)
Reżyseria: Bill D’Elia („Ally McBeal”)
Tym razem Simon przygotowuje reklamę dla australijskiej organizacji turystycznej, choć tak naprawdę Australii nienawidzi. Tymczasem Sydney dostaje w prezencie od byłego współpracownika, Danny’ego, piosenkę, którą ten nagrał specjalnie dla niej. Problem w tym, że na piosence wcale się nie kończy…
To kolejny bardzo zabawny odcinek, którego twórcy stawiają przede wszystkim na komizm językowy i dodają do tego odrobinę komizmu sytuacyjnego. W centrum historii znajduje się motyw asertywności, z którą zarówno Simon, jak i Sydney mają problem, co prowadzi do wielu śmiesznych sytuacji. Scenarzyści bardzo dobrze radzą sobie z opowiadaniem historii, sprawnie przeplatają wątki, dostarczają sporo frajdy, a całość podsumowują bardzo zabawną puentą.
Reżyser przenosi scenariusz na ekran doskonale i kolejne sceny realizuje poprawnie. Szczególnie udany jest montaż kilku pomysłów na reklamy dla organizacji turystycznej.
Aktorsko „The Crazy Ones” wciąż na bardzo wysokim poziomie. Szalony Robin Williams jako Simon, bardzo dobrze budująca postać Sarah Michelle Gellar jako Sydney, tworzący ciekawą dynamikę Hamish Linklater i James Wolk jako Andrew i Zach oraz przecudnie ironiczna (ten uśmiech!) Amanda Setton jako Lauren — wszyscy spisują się wspaniale. Nieźli są też aktorzy gościnni — piosenkarz Josh Groban wnosi na ekran ciekawą atmosferę jako Danny, a duet, w skład którego weszli: brytyjski aktor teatralny Ron Bottitta i Jonno Bonners („Person of Interest”) podkreślają komediowy ton.
W kwestiach technicznych nie da się nic zarzucić. Zdjęcia i montaż nie pozostawiają nic do życzenia, charakteryzacja (zwłaszcza w krótkiej scenie retrospekcji) zachwyca, a muzyka i napisane specjalnie na potrzeby odcinka piosenki ubarwiają produkcję.
To kolejny bardzo zabawny odcinek, którego twórcy stawiają przede wszystkim na komizm językowy i dodają do tego odrobinę komizmu sytuacyjnego. W centrum historii znajduje się motyw asertywności, z którą zarówno Simon, jak i Sydney mają problem, co prowadzi do wielu śmiesznych sytuacji. Scenarzyści bardzo dobrze radzą sobie z opowiadaniem historii, sprawnie przeplatają wątki, dostarczają sporo frajdy, a całość podsumowują bardzo zabawną puentą.
Reżyser przenosi scenariusz na ekran doskonale i kolejne sceny realizuje poprawnie. Szczególnie udany jest montaż kilku pomysłów na reklamy dla organizacji turystycznej.
Aktorsko „The Crazy Ones” wciąż na bardzo wysokim poziomie. Szalony Robin Williams jako Simon, bardzo dobrze budująca postać Sarah Michelle Gellar jako Sydney, tworzący ciekawą dynamikę Hamish Linklater i James Wolk jako Andrew i Zach oraz przecudnie ironiczna (ten uśmiech!) Amanda Setton jako Lauren — wszyscy spisują się wspaniale. Nieźli są też aktorzy gościnni — piosenkarz Josh Groban wnosi na ekran ciekawą atmosferę jako Danny, a duet, w skład którego weszli: brytyjski aktor teatralny Ron Bottitta i Jonno Bonners („Person of Interest”) podkreślają komediowy ton.
W kwestiach technicznych nie da się nic zarzucić. Zdjęcia i montaż nie pozostawiają nic do życzenia, charakteryzacja (zwłaszcza w krótkiej scenie retrospekcji) zachwyca, a muzyka i napisane specjalnie na potrzeby odcinka piosenki ubarwiają produkcję.
DOBRY |
„ELEMENTARY” S02E07
Tytuł: „The Marchioness” („Markiza”)
Scenariusz: Christopher Hollier („666 Park Avenue”) i Craig Sweeny („Medium”)
Reżyseria: Sanaa Hamri („Niepokorni”)
Scenariusz: Christopher Hollier („666 Park Avenue”) i Craig Sweeny („Medium”)
Reżyseria: Sanaa Hamri („Niepokorni”)
Scenarzyści wychodzą od doskonale rozplanowanej sceny z grupowej sesji leczenia uzależnień, na której Sherlock trochę się uzewnętrznia. Wkrótce pojawia się jednak niespodziewany gość — jego brat Mycroft, który przybył do Nowego Jorku i chce zainteresować detektywa pewną sprawą. Sprawą, która (a jakże) okazuje się być bardziej złożona, niż wydaje się na pierwszy rzut oka.
Intryga kryminalna poprowadzona jest klasycznie dla serialu. Jeden trop prowadzi do kolejnego, aż w końcu Holmes, po połączeniu wszystkich poszlak wysnuwa wnioski. Jest kilka zwrotów akcji, parę pomysłowych fabularnych zmyłek, ale w gruncie rzeczy to nie sprawa kryminalna stanowi o sile odcinka, a przeinteligentnie napisane relacje bohaterów. Śledzenie tego, co dzieje się między Sherlockiem, Joan a Mycroftem dostarcza wielkiej frajdy, a doskonałych, pełnych smaczków oraz ironii dialogów słucha się z niemałą przyjemnością. Scenariusz pod tym względem jest naprawdę świetny.
Genialnie spisuje się też reżyser i już od samego początku potrafi zaskoczyć. Wspomnianą otwierającą scenę realizuje perfekcyjnie, a monolog Sherlocka na jednym, długim ujęciu jest przecudowny. Dalej jest tak samo dobrze, a tempo narracji Hamri znakomicie dopasowuje do poszczególnych scen.
Aktorsko — pierwsza klasa. Jonny Lee Miller operuje całym zestawem manieryzmów, na których opiera rolę i jako Sherlock jest wspaniały. Lucy Liu w roli Joan Watson wyśmienicie równoważy szaleństwa Millera. Wcielający się w postać Mycrofta Rhys Ifans swoim stylem bycia mocno ożywia serial. Niezła jest też występująca gościnnie Olivia d’Abo, która odgrywa rolę tytułowej markizy.
Zdjęcia zrealizowane są idealnie. Delikatne, płynne prowadzenie kamery sprawdza się pierwszorzędnie. Przemyślany, sprawnie przygotowany montaż nie zawodzi ani na chwilę. Zachwyt budzi wykorzystanie plenerów. No i jest też wzmagająca ciekawość muzyka oraz niezłe piosenki.
Intryga kryminalna poprowadzona jest klasycznie dla serialu. Jeden trop prowadzi do kolejnego, aż w końcu Holmes, po połączeniu wszystkich poszlak wysnuwa wnioski. Jest kilka zwrotów akcji, parę pomysłowych fabularnych zmyłek, ale w gruncie rzeczy to nie sprawa kryminalna stanowi o sile odcinka, a przeinteligentnie napisane relacje bohaterów. Śledzenie tego, co dzieje się między Sherlockiem, Joan a Mycroftem dostarcza wielkiej frajdy, a doskonałych, pełnych smaczków oraz ironii dialogów słucha się z niemałą przyjemnością. Scenariusz pod tym względem jest naprawdę świetny.
Genialnie spisuje się też reżyser i już od samego początku potrafi zaskoczyć. Wspomnianą otwierającą scenę realizuje perfekcyjnie, a monolog Sherlocka na jednym, długim ujęciu jest przecudowny. Dalej jest tak samo dobrze, a tempo narracji Hamri znakomicie dopasowuje do poszczególnych scen.
Aktorsko — pierwsza klasa. Jonny Lee Miller operuje całym zestawem manieryzmów, na których opiera rolę i jako Sherlock jest wspaniały. Lucy Liu w roli Joan Watson wyśmienicie równoważy szaleństwa Millera. Wcielający się w postać Mycrofta Rhys Ifans swoim stylem bycia mocno ożywia serial. Niezła jest też występująca gościnnie Olivia d’Abo, która odgrywa rolę tytułowej markizy.
Zdjęcia zrealizowane są idealnie. Delikatne, płynne prowadzenie kamery sprawdza się pierwszorzędnie. Przemyślany, sprawnie przygotowany montaż nie zawodzi ani na chwilę. Zachwyt budzi wykorzystanie plenerów. No i jest też wzmagająca ciekawość muzyka oraz niezłe piosenki.
Komentarze
Prześlij komentarz
Komentarze, zawierające treści obraźliwe, wulgarne, pornograficzne oraz reklamowe zostaną usunięte. Zostaliście ostrzeżeni.