MANIAK ZACZYNA
Są w „Once Upon a Time” takie wątki i zagadki, które nie dają spokoju.
I tak na przykład, od kiedy w serialu pokazano kawałek przeszłości Titeliturego, spokoju nie daje kwestia jego ojca. Kim był? Co takiego zrobił, że zyskał miano tchórza? Co zaszło między nim a Titeliturym?
Od początku trzeciego sezonu spokoju nie daje zaś Piotruś Pan. Jaki ma cel? Do czego potrzebny mu Henry? I skąd zna Titeliturego?
Na te i inne tematy można snuć wiele teorii, składając do kupy wszystkie małe tropy podsuwane przez twórców serialu. Ósmy odcinek trzeciego sezonu „Once Upon a Time” pozwala zweryfikować wszelkie wątpliwości i wreszcie poznać odpowiedzi na palące pytania. Czy jednak są to odpowiedzi satysfakcjonujące i czy to dobrze, że twórcy nie pozostawiają tych zagadek nierozwiązanych?
I tak na przykład, od kiedy w serialu pokazano kawałek przeszłości Titeliturego, spokoju nie daje kwestia jego ojca. Kim był? Co takiego zrobił, że zyskał miano tchórza? Co zaszło między nim a Titeliturym?
Od początku trzeciego sezonu spokoju nie daje zaś Piotruś Pan. Jaki ma cel? Do czego potrzebny mu Henry? I skąd zna Titeliturego?
Na te i inne tematy można snuć wiele teorii, składając do kupy wszystkie małe tropy podsuwane przez twórców serialu. Ósmy odcinek trzeciego sezonu „Once Upon a Time” pozwala zweryfikować wszelkie wątpliwości i wreszcie poznać odpowiedzi na palące pytania. Czy jednak są to odpowiedzi satysfakcjonujące i czy to dobrze, że twórcy nie pozostawiają tych zagadek nierozwiązanych?
MANIAK O SCENARIUSZU
Napisanie scenariusza powierzono duetowi scenarzystów, którzy z serialem związani są już od dawna: Davidowi H. Goodmanowi oraz Robertowi Hullowi. Tytuł odwołuje się zaś do znanego z opowieści i Piotrusiu Panie cytatu i brzmi „Think Lovely Thoughts”, czyli „Pomyśl o czymś miłym”. Zdanie to zostaje w niezwykle ciekawym kontekście tu wykorzystane.
Fabuła jak zwykle przebiega dwutorowo. Mamy więc z jednej strony retrospekcje i poznajemy w nich dramatyczną historię Titeliturego oraz jego ojca, Malcolma. Z drugiej strony śledzimy sceny rozgrywające się w teraźniejszości, w których obserwujemy, jak Piotruś Pan kontynuuje manipulować Henrym, a także towarzyszymy brygadzie ratunkowej w misji ocalenia chłopca.
Tym razem akcja posuwa się mocno do przodu. W odcinku dzieje się sporo zarówno w scenach w odległej przeszłości, jak i tych, które miejsce mają obecnie, w Nibylandii. W tych pierwszych scenarzyści stawiają przede wszystkim na emocje. Opowieść, jaką snują znakomicie łączy się z tym, co dzieje się w życiu bohaterów później i pokazuje, jak często historia lubi zataczać koło. Doskonały jest też zwrot akcji na sam koniec, choć uważni widzowie mogli się już go wcześniej domyślić (mnie się udało już kilka odcinków wstecz).
W tych drugich na pierwszy plan wysuwają się bardzo trudne relacje pomiędzy wszystkimi postaciami. Wszystko, co od początku trzeciego sezonu było delikatnie zarysowane, w tej odsłonie prawdziwie wybucha i ma znaczący wpływ na przebieg akcji oraz bardzo dramatyczne zakończenie, w którym manipulacje Piotrusia Pana wkraczają na zupełnie nowy poziom. Rozpisane jest to wszystko naprawdę inteligentnie i wspaniale trzyma w napięciu.
Fabuła jak zwykle przebiega dwutorowo. Mamy więc z jednej strony retrospekcje i poznajemy w nich dramatyczną historię Titeliturego oraz jego ojca, Malcolma. Z drugiej strony śledzimy sceny rozgrywające się w teraźniejszości, w których obserwujemy, jak Piotruś Pan kontynuuje manipulować Henrym, a także towarzyszymy brygadzie ratunkowej w misji ocalenia chłopca.
Tym razem akcja posuwa się mocno do przodu. W odcinku dzieje się sporo zarówno w scenach w odległej przeszłości, jak i tych, które miejsce mają obecnie, w Nibylandii. W tych pierwszych scenarzyści stawiają przede wszystkim na emocje. Opowieść, jaką snują znakomicie łączy się z tym, co dzieje się w życiu bohaterów później i pokazuje, jak często historia lubi zataczać koło. Doskonały jest też zwrot akcji na sam koniec, choć uważni widzowie mogli się już go wcześniej domyślić (mnie się udało już kilka odcinków wstecz).
W tych drugich na pierwszy plan wysuwają się bardzo trudne relacje pomiędzy wszystkimi postaciami. Wszystko, co od początku trzeciego sezonu było delikatnie zarysowane, w tej odsłonie prawdziwie wybucha i ma znaczący wpływ na przebieg akcji oraz bardzo dramatyczne zakończenie, w którym manipulacje Piotrusia Pana wkraczają na zupełnie nowy poziom. Rozpisane jest to wszystko naprawdę inteligentnie i wspaniale trzyma w napięciu.
MANIAK O REŻYSERII
Reżyseruje David Solomon, który swego czasu zrobił wiele świetnych odcinków „Buffy” i ma naprawdę spore, serialowe doświadczenie. To doskonale czuć w „Think Lovely Thoughts”. Solomon prowadzi akcję logicznie i stara się pokazywać ją w zróżnicowany sposób. Każdej chwili nadaje indywidualny ton, tak by jak najlepiej przenieść na ekran zamysł scenarzystów. Niezwykle umiejętnie dozuje napięciem, starając się, by widz ani na chwilę nie poczuł się znudzony. Wychodzi naprawdę znakomicie — to jeden z najlepiej wyreżyserowanych odcinków „Once Upon a Time”.
MANIAK O AKTORACH
Aktorzy nie zawodzą. Świetnie obsadzono rolę młodego Titeliturego. Wyatt Oleff („Animal Practice”) wygląda jak mały Robert Carlyle a i gra, jak na swój wiek, całkiem nieźle — jego strach, smutek czy troska potrafią przekonać.
Bardzo fajnie postać Malcolma, ojca Titeliturego, buduje Stephen Lord („Shameless), który swą kreację opiera przede wszystkim na wielu ciekawych manieryzmach — nerwowym śmiechu, charakterystycznym stylu poruszania się, gestykulacji… Bywa nieco irytujący, ale taki jest zamysł na tę postać — ma być nieprzyjemna. I to się udaje.
Jest wreszcie głos Cienia Piotrusia Pana, czyli Marylin Manson. I wierzcie — lepszej osoby do tak przerażającej roli nie można było wybrać. Już sama barwa głosu Mansona wystarcza, a jest też przecież świetna zabawa intonacją.
No i wreszcie stała obsada. Robert Carlyle jako Titelitury ma w teraźniejszości fantastyczne sceny. Przede wszystkim genialnie gra emocjami i wchodzi w interesujące aktorskie interakcje z wcielającym się w Neala Michaelem Raymond-Jamesem, który także radzi sobie dobrze.
Bardzo fajnie postać Malcolma, ojca Titeliturego, buduje Stephen Lord („Shameless), który swą kreację opiera przede wszystkim na wielu ciekawych manieryzmach — nerwowym śmiechu, charakterystycznym stylu poruszania się, gestykulacji… Bywa nieco irytujący, ale taki jest zamysł na tę postać — ma być nieprzyjemna. I to się udaje.
Jest wreszcie głos Cienia Piotrusia Pana, czyli Marylin Manson. I wierzcie — lepszej osoby do tak przerażającej roli nie można było wybrać. Już sama barwa głosu Mansona wystarcza, a jest też przecież świetna zabawa intonacją.
No i wreszcie stała obsada. Robert Carlyle jako Titelitury ma w teraźniejszości fantastyczne sceny. Przede wszystkim genialnie gra emocjami i wchodzi w interesujące aktorskie interakcje z wcielającym się w Neala Michaelem Raymond-Jamesem, który także radzi sobie dobrze.
Nie można zapomnieć o genialnym Robbiem Kayu, który mimiką, grą spojrzeń i intonacją po raz kolejny kapitalnie tworzy rolę złowieszczego Piotrusia Pana.
Nieźle idzie też Jaredowi Gilmore’owi. Choć nie pokazuje on szczególnych aktorskich umiejętności, to wszystko, przez co Henry w odcinku przechodzi, Gilmore’owi udaje się pokazać w miarę wiarygodnie.
Reszta obsady ma role nieco mniejsze. Na pewno można pochwalić Lanę Parillę — jej Regina nigdy nie przestaje być cudowna. Przyzwoicie radzi też sobie Jennifer Morrison w roli Emmy.
Reszta obsady ma role nieco mniejsze. Na pewno można pochwalić Lanę Parillę — jej Regina nigdy nie przestaje być cudowna. Przyzwoicie radzi też sobie Jennifer Morrison w roli Emmy.
MANIAK O TECHNIKALIACH
Zdjęcia i montaż są w tym odcinku pierwszorzędne — kilka świetnie poprowadzonych dłuższych ujęć, sporo doskonałych, dynamiczniejszych sekwencji i bardzo dobrze zrealizowane nastrojowe sceny ogląda się znakomicie.
Scenografia jest niezła. Najlepiej wygląda oczywiście plan przygotowany w studio oraz plenery, ale i komputerowo wygenerowane rzeczy nie rażą tak bardzo w oczy.
Doskonała jest także charakteryzacja, na którą szczególnie warto zwrócić uwagę w scenach retrospekcji — prawdziwa magia.
No i jest wreszcie muzyka — Mark Isham nie przestaje nią czarować i znów udowadnia, że bez niego „Once Upon a Time” wiele by stracił.
Scenografia jest niezła. Najlepiej wygląda oczywiście plan przygotowany w studio oraz plenery, ale i komputerowo wygenerowane rzeczy nie rażą tak bardzo w oczy.
Doskonała jest także charakteryzacja, na którą szczególnie warto zwrócić uwagę w scenach retrospekcji — prawdziwa magia.
No i jest wreszcie muzyka — Mark Isham nie przestaje nią czarować i znów udowadnia, że bez niego „Once Upon a Time” wiele by stracił.
MANIAK OCENIA
„Think Lovely Thoughts” nieustannie trzyma w napięciu i na długo pozostawia z opadniętą szczęką. Odpowiedzi, jakich udzielają scenarzyści, są z całą pewnością satysfakcjonujące i tak jak lubię mieć pewne pole do manewru i wolę kilka niedopowiedzeń, tak w tej kwestii cieszę się, że zagrano w otwarte karty.
DOBRY |
Komentarze
Prześlij komentarz
Komentarze, zawierające treści obraźliwe, wulgarne, pornograficzne oraz reklamowe zostaną usunięte. Zostaliście ostrzeżeni.