MANIAK ZACZYNA
Bardzo lubię, kiedy historia jaką dostaję, ma sens; kiedy jest tworzona w konkretnym celu i nie pozostaje bez wpływu na bohaterów, biorących w niej udział. Dobra opowieść powinna być skrojona tak, by postaci wyciągnęły z niej wnioski i nauczyły się czegoś nowego; by znalazły się z punktu A, w jakim są na początku, w wynikającym z ich podróży punkcie B.
Szczególne znaczenie ma to w baśniowym „Once Upon a Time”. Twórcy nie idą tropem prostych historyjek i mówią jasno — każdy może się zmienić; każdy zasługuje na drugą szansę. Sposób, w jaki realizują to w swym serialu zawsze bardzo mi się podobał, a dziewiąty odcinek trzeciego sezonu, to właśnie miejsce na małe podsumowanie i rozrachunek — co takiego bohaterowie wynieśli z przygody w Nibylandii?
Szczególne znaczenie ma to w baśniowym „Once Upon a Time”. Twórcy nie idą tropem prostych historyjek i mówią jasno — każdy może się zmienić; każdy zasługuje na drugą szansę. Sposób, w jaki realizują to w swym serialu zawsze bardzo mi się podobał, a dziewiąty odcinek trzeciego sezonu, to właśnie miejsce na małe podsumowanie i rozrachunek — co takiego bohaterowie wynieśli z przygody w Nibylandii?
MANIAK O SCENARIUSZU
Autorami scenariusza do odcinka są Christine Boylan („Uczciwy przekręt”) i Daniel T. Thomsen („Terminator: Kroniki Sary Connor”), a tytuł brzmi „Save Henry” („Ocalić Henry’ego”) i jest bardzo czytelny.
Przede wszystkim śledzimy bezpośrednią kontynuację wydarzeń z poprzedniego odcinka. Pan ma teraz serce Henry’ego, co zapewnia mu nieśmiertelność. Brygada ratunkowa rusza na pomoc chłopcu. Tymczasem w retrospekcjach obserwujemy kulisy adopcji Henry’ego przez Reginę.
„Save Henry” to nade wszystko historia bardzo emocjonalna. Niemal każdy z bohaterów dostaje tu swoje pięć minut, które przeznaczone jest na swego rodzaju podsumowanie i zamknięcie pewnego etapu w jego życiu. Przy czym żadne z tych pięciu minut nie jest ani trochę wymuszone i jasno wynika z tego, co wydarzyło się w poprzednich odcinkach.
Szczególnie ważna w „Save Henry” jest Regina, która, obok Titeliturego, poczyniła chyba największy postęp spośród wszystkich bohaterów. Jej historia, uzupełniona wzruszającymi retrospekcjami, poprowadzona zostaje fantastycznie.
Dialogi napisane są bardzo porządnie, jest też miejsce na odrobinę całkiem dobrego humoru. Śledząc kolejne wydarzenia ma się jednak wrażenie, że wszystko udaje się bohaterom zbyt łatwo i gdzieś tkwi pewien haczyk. Rzeczywiście, scenarzyści zaskakują kilkoma zwrotami akcji, w tym niezmiernie interesującym końcowym — historia z Piotrusiem Panem jest jeszcze daleka od szczęśliwego zakończenia.
Przede wszystkim śledzimy bezpośrednią kontynuację wydarzeń z poprzedniego odcinka. Pan ma teraz serce Henry’ego, co zapewnia mu nieśmiertelność. Brygada ratunkowa rusza na pomoc chłopcu. Tymczasem w retrospekcjach obserwujemy kulisy adopcji Henry’ego przez Reginę.
„Save Henry” to nade wszystko historia bardzo emocjonalna. Niemal każdy z bohaterów dostaje tu swoje pięć minut, które przeznaczone jest na swego rodzaju podsumowanie i zamknięcie pewnego etapu w jego życiu. Przy czym żadne z tych pięciu minut nie jest ani trochę wymuszone i jasno wynika z tego, co wydarzyło się w poprzednich odcinkach.
Szczególnie ważna w „Save Henry” jest Regina, która, obok Titeliturego, poczyniła chyba największy postęp spośród wszystkich bohaterów. Jej historia, uzupełniona wzruszającymi retrospekcjami, poprowadzona zostaje fantastycznie.
Dialogi napisane są bardzo porządnie, jest też miejsce na odrobinę całkiem dobrego humoru. Śledząc kolejne wydarzenia ma się jednak wrażenie, że wszystko udaje się bohaterom zbyt łatwo i gdzieś tkwi pewien haczyk. Rzeczywiście, scenarzyści zaskakują kilkoma zwrotami akcji, w tym niezmiernie interesującym końcowym — historia z Piotrusiem Panem jest jeszcze daleka od szczęśliwego zakończenia.
MANIAK O REŻYSERII
Odcinek reżyseruje Brytyjczyk Andy Goddard („Downtown Abbey”) i cieszę się, że to akurat na niego postawiono, ponieważ doskonale udaje mu się uwydatnić emocje, płynące z historii. Najlepiej wychodzą mu te wszystkie spokojne momenty, w których czas jest na refleksję czy podsumowanie. Goddard doskonale wie, jak osiągnąć swój cel i konsekwentnie go realizuje, perfekcyjnie grając na uczuciach widza.
Nie oznacza to jednak, że gdy ma się porządnie zadziać, to Goddard się gubi. Wręcz przeciwnie — sceny akcji realizuje z dużym rozmachem i potrafi wywołać niepokój, a także umiejętnie zwiększyć napięcie. Wspaniale rozwiązuje także pewną kluczową chwilę, która jest na tyle subtelna, by niczego niespodziewający się widz nie odgadł jej znaczenia, ale też odpowiednio wyraźna, by uważni mogli dostrzec jej sens.
MANIAK O AKTORACH
To zdecydowanie odcinek Lany Parilli, która znakomicie przenosi na ekran rozwiązania scenarzystów. Jest świetna zarówno w niezwykle wzruszających retrospekcjach, jak i w scenach w Nibylandii, w których starannie pokazuje rozwój Reginy, swojej bohaterki.
Fantastycznie gra również Robert Carlyle, który wciela się Titeliturego. Jego postać ma wiele różnych obliczy, a w każdym Carlyle pokazuje tyle samo charyzmy.
Bardzo podobały mi się interakcje Ginnifer Goodwin (Śnieżka) i Jennifer Morrison (Emma), które dzielą pewną bardzo emocjonalną scenę i przenoszą trudne relacje swych postaci na nowy poziom.
Zarzucić nic nie można Michaelowi Raymond-Jamesowi — Neal wypada porządnie i przekonująco, zwłaszcza w scenie pojednania z Titeliturym.
Niezła jest Rose McIver w roli Dzwoneczka. To także postać, która wiele przeszła i McIver całkiem przyzwoicie udaje się to uchwycić.
Jared Gilmore jako Henry wypada dość dobrze. Zalicza kilka udanych scen (w tym jedną niezwykle emocjonującą), a pod koniec udaje mu się też pokazać od innej aktorskiej strony.
Gościnnie możemy usłyszeć Giancarlo Esposito w roli Sidneya i szkoda, że tylko usłyszeć — to genialny aktor, który stworzył w pierwszym sezonie wspaniałą postać.
MANIAK O TECHNIKALIACH
Odcinek zachwyca bardzo dobrymi zdjęciami, zwłaszcza w scenach retrospekcji. Świetny jest także montaż — dynamiczniejszy w Nibylandii i nieco spokojniejszy w Storybrooke.
Po raz kolejny serial zachwyca kostiumami (zarówno baśniowymi, jak i tymi, które noszą mieszkańcy Storybrooke) oraz charakteryzacją (doskonałe fryzury i makijaż). Udana jest większość efektów specjalnych.
Muzycznie Mark Isham znów staje na wysokości zadania — jego kompozycje wciąż mocno oddziałują na uczucia widza, a po seansie nie chcą przez dłuższy czas wyjść z głowy.
Po raz kolejny serial zachwyca kostiumami (zarówno baśniowymi, jak i tymi, które noszą mieszkańcy Storybrooke) oraz charakteryzacją (doskonałe fryzury i makijaż). Udana jest większość efektów specjalnych.
Muzycznie Mark Isham znów staje na wysokości zadania — jego kompozycje wciąż mocno oddziałują na uczucia widza, a po seansie nie chcą przez dłuższy czas wyjść z głowy.
MANIAK OCENIA
Twórcy podrzucają kolejny świetny odcinek „Once Upon a Time”. To jedna z najlepszych odsłon w pierwszej połowie trzeciego sezonu.
DOBRY |
Komentarze
Prześlij komentarz
Komentarze, zawierające treści obraźliwe, wulgarne, pornograficzne oraz reklamowe zostaną usunięte. Zostaliście ostrzeżeni.