MANIAK ZACZYNA
Koncepcja trzeciego sezonu „Once Upon a Time” nieco różni się od tej poprzednich. Zamiast jednej, większej historii, twórcy tym razem postawili na dwie oddzielne — jedną na jesień i zimę, drugą na wiosnę. Jedenasty odcinek to zakończenie tej pierwszej, skupiającej się na złowieszczym, nikczemnym Piotrusiu Panie.
Mocno czekałem na tę odsłonę serialu, ponieważ przede wszystkim chciałem się dowiedzieć, jak się sprawdzi i czy obiecywany przez twórców wbijający w fotel finał, rzeczywiście taki będzie. Oczekiwania miałem spore, ale to, co dostałem… Cóż, z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że przeszło nawet te najśmielsze.
MANIAK O SCENARIUSZU
Scenariusz napisali Edward Kitsis i Adam Horowitz, czyli prowadzący produkcję „Once Upon a Time”. Tytuł nadali odcinkowi bardzo trafny i nieco przewrotny w kontekście ostatnich scen: „Going Home” („Powrót do domu”).
Śledzimy ostateczną walkę z Piotrusiem Panem i próbę powstrzymania ponownego rzucenia klątwy. Oglądamy też kilka retrospekcji, które pozwalają zajrzeć w głąb poszczególnych bohaterów i uzupełnić ich historie.
„Going Home” przede wszystkim zachwyca genialnym rozwojem postaci, które wyciągają wnioski z wcześniejszych przygód i zachowują się zgodnie z tym, jak te przygody na nich wpłynęły. Szczególnie ciekawi pod tym względem wydają się Titelitury oraz Królowa. Oboje zdobywają się na niespodziewane gesty, o które wcześniej nikt by ich nie podejrzewał, a które w tym odcinku doskonale podkreślają postęp, jakiego dokonali.
Scenarzyści świetnie też oddziałują na emocje widzów. Nie szczędzą wzruszających momentów, przez co łza kręci się od pewnego momentu w oku nieustannie. Muszę przyznać, że ja zawsze nabieram się na takie sztuczki i jeśli cokolwiek jest w stanie sprawić, że uronię łzę, to jestem w momencie kupiony.
No i jest wreszcie końcówka — niespodziewana i doskonale napisana, która równie dobrze mogłaby skończyć cały serial (ale baśniowe postaci nigdy nie mają odpoczynku, więc oczywiście nie kończy). To, co Kitsis i Horowitz tu wyprawiają, jest genialne, a potem jeszcze ostro doprawiają to klimatem z „Zagubionych”, który mocno czuć w ostatniej scenie. Tak napisanych odcinków chcę więcej!
MANIAK O REŻYSERII
Reżyseruje, jak nietrudno się domyślić, Ralph Hemecker, któremu zazwyczaj powierzane są kluczowe odsłony serialu. Hemecker idealnie realizuje scenariusz Kitsisa i Horowitza, tworząc jeden z najlepszych i najbardziej emocjonalnych odcinków „Once Upon a Time”. Każde jego rozwiązanie jest świetnie przemyślane i składa się na wspaniałe widowisko.
MANIAK O AKTORACH
Bardzo pozytywnie zaskakuje Jennifer Morrison. Udaje jej się udźwignąć ciężar wielu scen odcinka i pokazać się od jak najlepszej strony. To dobrze, bo jako Emma Morrison bywa nierówna.
Genialny jest Robert Carlyle, który ponownie udowadnia swój ogromny aktorski talent i wnosi do roli Titeliturego dokładnie to, czego trzeba. Bardzo wiarygodnie rozwija postać, a jedna z jego ostatnich scen w odcinku to prawdziwe mistrzostwo.
Niesamowita jest także Lana Parilla, która wkłada w rolę Reginy mnóstwo serca. Owocuje to doskonałym momentem z Morrison pod sam koniec — oglądanie jej gry w tej chwili jest niesamowite.
Nie można też zapomnieć o fantastycznej roli Piotrusia Pana, w którego wciela się Robbie Kay. Podobnie jak poprzednio ma okazję pokazać dwa oblicza i w każdym jest równie dobry.
Colin O’Donoghue, który odgrywa kapitana Haka, ma kilka ciekawych scen, w których jak zwykle prezentuje niesamowitą lekkość, ale i, gdy wymaga tego sytuacja, powagę.
Nie zawodzi Michael Raymond-James w roli Neala. Aktor przede wszystkim pierwszorzędnie ukazuje uczucia swego bohatera.
Całkiem przyzwoicie wypadają Ginnifer Goodwin i Josh Dallas jako Śnieżka i Książę — piękna jest zwłaszcza wspólna scena z Morrison, tuż przed końcem odcinka.
Jared Gilmore jako Henry spisuje się w porządku. Także ma okazję pokazać kilka twarzy i choć nie robi tego tak dobrze jak Kay, to i tak daje radę.
Świetnie wypada też Rose McIver, która nieźle ujmuje złożoność Dzwoneczka.
MANIAK O TECHNIKALIACH
Dech w piersiach zapierają wspaniałe zdjecia, które wraz z niemalże bezbłędnym montażem, dobrze podkreślają emocjonalną wymowę odcinka.
Udają się także efekty specjalne. Mniej tym razem wykorzystania komputera (choć oczywiście wciąż efekty komputerowe są), za to sporo jest różnych sztuczek zdjęciowych i te sprawdzają się niezmiernie dobrze.
Genialna jest muzyka Marka Ishama, a w tym odcinku gra ona szczególną rolę i jak nigdy wpływa na jego emocjonalny odbiór.
MANIAK OCENIA
Finał pierwszej połowy trzeciego sezonu „Once Upon a Time” jest nieziemski i trudno będzie mu dorównać. Ocena może więc być tylko jedna:
DOBRY |
Komentarze
Prześlij komentarz
Komentarze, zawierające treści obraźliwe, wulgarne, pornograficzne oraz reklamowe zostaną usunięte. Zostaliście ostrzeżeni.