MANIAK TYTUŁEM WSTĘPU
Uwaga! We wpisie znajdują się: szczegółowy opis i analiza każdej sceny odcinka. Jeśli omawiana odsłona „Once Upon a Time” jeszcze za Wami, to lepiej kliknijcie tutaj, by poznać moją opinię bez ryzyka popsucia sobie zabawy.
Jak już pewnie zdążyliście się domyślić, jestem ogromnym fanem „Once Upon a Time” i każdy odcinek oglądam z dużą przyjemnością. Przy czym staram się nie być widzem biernym i daję się wciągnąć w zabawę, jaką proponują twórcy serialu. Każdej scenie przyglądam się zatem bardzo uważnie, starając się wyłapać wizualne nawiązania do animacji Disneya i różnych dzieł popkultury; analizując rozwiązania fabularne; snując teorie… Pomyślałem sobie: „Po co to wszystko zatrzymywać dla siebie?”. I w ten sposób narodził się pomysł na notki, w których przeanalizuję każdy odcinek serialu, scena po scenie. Mam nadzieję, że się Wam spodobają!
MANIAK ANALIZUJE
Pierwszy odcinek czwartego sezonu zatytułowany jest „A Tale of Two Sisters”, co można przetłumaczyć jako „Opowieść o dwóch siostrach”. To bardzo wyraźne nawiązanie do „Opowieści o dwóch miastach” Charlesa Dickensa, a także dość jasna wskazówka co do przewodniego motywu odcinka — relacji dwóch sióstr z „Krainy lodu” (bo to ten film Disneya jest na tapecie w pierwszej połowie czwartego sezonu serialu), czyli Elsy i Anny.
Zaczyna się z grubej rury i od razu od znajomych z „Krainy lodu” obrazków. Znanej z animacji scenie sztormu, tam pokazanej tylko na chwilę podczas piosenki, możemy przyjrzeć się z bliska i poznać jej zupełnie nowy kontekst.
Widzimy więc nie tylko tonący statek (bardzo przyzwoite efekty specjalne i dość dobre odtworzenie sceny z „Krainy lodu”), ale też to, co dzieje się w środku. Seria dynamicznych, nieźle zmontowanych ujęć, niespokojne ruchy kamery i wreszcie na ekranie pokazuje się matka Elsy i Anny, Idun, która szybko przygotowuje list. Okazuje się, że jest coś, o czym jej córki nie wiedzą i jest to na tyle ważne, by para królewska zaryzykowała życie. Chwilę później pojawia się i ojciec, Adgar. Jest pełen wątpliwości, ale Idun wie, co robi i jest przekonana o słuszności swych działań. List szybko znajduje się w butelce, butelka w rozszalałym morzu (a nuż trafi do Arendelle), a potem statek tonie. Czyli jest już pierwsza tajemnica — coś, co maniak lubi najbardziej.
O co dokładnie chodzi i czy ma to związek z pochodzeniem mocy Elsy? Myślę, że to możliwe, choć w gruncie rzeczy zaryzykowałbym twierdzenie, że ma to coś wspólnego także z pochodzeniem samej… Elsy. Jakby się głębiej nad tym zastanowić, nikt inny w rodzinie nie przejawiał podobnych mocy (a przynajmniej nic na ten temat nie wiadomo), więc może dziewczyna nie jest biologiczną córką Adgara i Idun? A może jest w tej rodzinie ktoś, o kim nie wiemy? I pewnie zdobycie informacji było celem wyprawy.
Przenosimy się do Arendelle, pięć lat później. Elsa i Anna odwiedzają groby rodziców i składają na nich kwiaty. Następnie królowa Arendelle zapowiada siostrze niespodziankę. Typowa ekspozycyjna scena, ale zrealizowana całkiem sprawnie.
Pierwsze, co rzuca się w oczy, to wielki wysiłek scenografów, charakteryzatorów i kostiumologów. Symboliczne głazy z runiczną inskrypcją, krajobraz wokół, wygląd Elsy i Anny — we wszystko włożono ogrom pracy, co chyba nie powinno ujść niczyjej uwadze. Efekt jest naprawdę powalający.
Same aktorki też spisują się znakomicie. Od Elizabeth Lail w roli Anny bije ten sam optymizm, co od wersji animowanej, Georgina Haig jest zaś jako Elsa odpowiednio wycofana. Bohaterki obsadzono naprawdę kapitalnie.
Zaczyna się z grubej rury i od razu od znajomych z „Krainy lodu” obrazków. Znanej z animacji scenie sztormu, tam pokazanej tylko na chwilę podczas piosenki, możemy przyjrzeć się z bliska i poznać jej zupełnie nowy kontekst.
Bardzo ładne wizualne nawiązania: na górze kadr z „Once’a”, na dole z „Krainy lodu”. |
Widzimy więc nie tylko tonący statek (bardzo przyzwoite efekty specjalne i dość dobre odtworzenie sceny z „Krainy lodu”), ale też to, co dzieje się w środku. Seria dynamicznych, nieźle zmontowanych ujęć, niespokojne ruchy kamery i wreszcie na ekranie pokazuje się matka Elsy i Anny, Idun, która szybko przygotowuje list. Okazuje się, że jest coś, o czym jej córki nie wiedzą i jest to na tyle ważne, by para królewska zaryzykowała życie. Chwilę później pojawia się i ojciec, Adgar. Jest pełen wątpliwości, ale Idun wie, co robi i jest przekonana o słuszności swych działań. List szybko znajduje się w butelce, butelka w rozszalałym morzu (a nuż trafi do Arendelle), a potem statek tonie. Czyli jest już pierwsza tajemnica — coś, co maniak lubi najbardziej.
O co dokładnie chodzi i czy ma to związek z pochodzeniem mocy Elsy? Myślę, że to możliwe, choć w gruncie rzeczy zaryzykowałbym twierdzenie, że ma to coś wspólnego także z pochodzeniem samej… Elsy. Jakby się głębiej nad tym zastanowić, nikt inny w rodzinie nie przejawiał podobnych mocy (a przynajmniej nic na ten temat nie wiadomo), więc może dziewczyna nie jest biologiczną córką Adgara i Idun? A może jest w tej rodzinie ktoś, o kim nie wiemy? I pewnie zdobycie informacji było celem wyprawy.
Krajobraz, kształt kamieni i inskrypcje odtworzono prawie jeden do jednego. Na górze „Once Upon a Time”, na dole „Kraina lodu”. |
Przenosimy się do Arendelle, pięć lat później. Elsa i Anna odwiedzają groby rodziców i składają na nich kwiaty. Następnie królowa Arendelle zapowiada siostrze niespodziankę. Typowa ekspozycyjna scena, ale zrealizowana całkiem sprawnie.
Pierwsze, co rzuca się w oczy, to wielki wysiłek scenografów, charakteryzatorów i kostiumologów. Symboliczne głazy z runiczną inskrypcją, krajobraz wokół, wygląd Elsy i Anny — we wszystko włożono ogrom pracy, co chyba nie powinno ujść niczyjej uwadze. Efekt jest naprawdę powalający.
Same aktorki też spisują się znakomicie. Od Elizabeth Lail w roli Anny bije ten sam optymizm, co od wersji animowanej, Georgina Haig jest zaś jako Elsa odpowiednio wycofana. Bohaterki obsadzono naprawdę kapitalnie.
Znana z finału scena tym razem od przodu. |
Cyk i niczym za machnięciem czarodziejskiej różdżki przenosimy się w obecne czasy (no, plus minus, bo w once’owym świecie jest dopiero początek 2013 roku). Elsa właśnie wydostała się z tajemniczej urny — wychodzi ze stodoły z finału poprzedniego sezonu i dociera do jezdni, gdzie zauważa tabliczkę z nazwą miejscowości — Storybrooke. Jest wyraźnie zaniepokojona, a twórcy podkreślają to w dosadny, acz wierny „Krainie lodu” sposób — dziewczyna przestaje panować nad swoją mocą. Cieszę się, że o tym niuansie nie zapomniano.
Po takim wstępie pojawia się karta tytułowa. Za każdym razem w „Once Upon a Time” widać na niej inne symbole, które odnoszą się do głównej tematyki danego odcinka. Tym razem widzimy charakterystyczną śnieżynkę przemykającą przez ekran i spadające w tle płatki śniegu. Czyli wyraźne odwołanie do „Krainy lodu”, ale też do pewnego ważnego dla fabuły odcinka przedmiotu.
Następnie przenosimy się do samego serca baśniowego miasteczka, by potowarzyszyć Reginie. Przyznam, że to na kontynuację jej wątku czekałem z największą niecierpliwością. Po tym, jak tajemniczą kobietą, którą Emma uratowała przed śmiercią i zabrała z przeszłości do Storybrooke, okazała się Marian, żona Robina Hooda, sprawy mocno się pokomplikowały. Regina, Robin i Emma znaleźli się w trudnym położeniu i bardzo mnie ciekawiło, jak każde z nich zareaguje.
Na początek mamy pełną wyrzutów sumienia Emmę (choć Morrison ma w tej scenie taką intonację, jakby chciała powiedzieć — „No, weź… W ogóle o co ci chodzi?”), która stara się jakoś załagodzić sytuację. Słowa nie są jednak w stanie pomóc na złamane serce. Regina bardzo cierpi, ale jest też wściekła i bliska powrotu na dawną ścieżkę (Lana Parilla tak cudownie to gra — smutne spojrzenie, delikatne wahanie w głosie).
Jak by tego było mało, chwilę później pojawia się Robin wraz z Marian. Ta jest oczywiście nieufna i pełna oskarżeń wobec Reginy, co tylko wszystko pogarsza. Nie pomaga nawet interwencja Śnieżki, Księcia (który rzuca obowiązkowy żarcik) i Henry’ego. Padają więc ostre słowa („Przecież to potwór!”), a zrozpaczona Regina szybko (i z gracją) się ulatnia. Zatroskani Emma i spółka postanawiają dać jej na tę chwilę trochę spokoju, choć martwi ich to, jak cała sytuacja na nią wpłynie.
Emocji jest sporo, dialogi są bardzo porządnie napisane i cała scena stanowi porządny punkt wyjścia do dalszych wydarzeń.
Było dramatycznie, czas na odrobinę humoru. Gburek (nawiasem mówiąc, trochę szkoda, że ostatnio jego postać jest sprowadzana do kogoś, kto ma rozluźnić napięcie w serialu) jedzie samochodem wraz z najgorszym kierowcą, jakiego mógł sobie wybrać — Śpioszkiem. Serio, cierpiący na narkolepsję krasnal za kierownicą to nie jest dobry pomysł — Gburek powinien o tym wiedzieć. Ale może po prostu lubi poczuć dreszczyk emocji…?
Tak czy siak, jak można się domyślić, Śpioszek zasypia wkrótce za kierownicą, a pech chce, że tą samą drogą idzie Elsa. To dla niej pierwsze spotkanie z takim wynalazkiem, jak samochód, więc można sobie wyobrazić jej reakcję. Tak, tak — ogromny strach i mnóstwo lodu. Ale przynajmniej (nieświadomie!) ratuje krasnalom życie i zatrzymuje pojazd, nad którym stracili kontrolę. Scenę dodatkowo uatrakcyjniają świetne efekty specjalne, dobra gra aktorska, sprawny montaż i cudowna kompozycja Marka Ishama. Mniam.
Elsa kontynuuje swoją podróż wgłąb Storybrooke. Kolejną scenę rozpoczyna powolny najazd kamery na sylwetkę bohaterki, podlany obowiązkowym, przerwanym z nienacka przez przejazd motocykla, slow motion. Dziewczyna nadal jest pełna niepokoju, a moc wymyka się coraz bardziej spod kontroli (co sugeruje nie tylko pojawiająca się za Elsą lodowa ścieżka, ale też kryształki lodu na dłoniach). Wzrokiem szuka czegoś znajomego, aż tu nagle zauważa witrynę z suknią ślubną, która coś jej przypomina. Co dokładnie? Tego dowiadujemy się w retrospekcjach.
Elsa prowadzi siostrę po schodach. Anna jest zniecierpliwiona, pełna domysłów i chce natychmiast wiedzieć, jaka czeka ją niespodzianka — twórcy wraz z aktorką idealnie odzwierciedlają osobowość nieco nadpobudliwej bohaterki z filmu.
Siostry docierają na strych (świetna scenografia inspirowana stylem pomieszczeń w „Krainie lodu”). Niespodzianką okazuje się suknia ślubna Idun — Elsa chce, by Anna włożyła ją w dniu swego ślubu z Kristoffem. Wręcza siostrze również naszyjnik z wisiorkiem w kształcie śnieżynki (pamiętacie jeszcze kartę tytułową?) i każe się jej przebrać. W międzyczasie bohaterki wymieniają zabawne dialogi na temat Svena i Kristoffa (przy okazji znajdzie się w nich usprawiedliwienie nowej fryzury narzeczonego Anny, ale o niej za jakiś czas).
Nagle Elsa trafia na stary pamiętnik matki. Znajduje w nim wpis, który bardzo silnie oddziałuje na jej emocje, co zwiastuje nie tylko kolejny utwór Ishama w tle, ale także płatki śniegu nad bohaterką (świetny pomysł i efekt). Na podstawie notatki Elsa wysnuwa wniosek, że śmierć Adgara i Idun nastąpiła z jej winy i wybiega. Czyli pojawia się kolejna tajemnica.
I znów Storybrooke. Świeżo upieczone małżeństwo Goldów w samochodzie. Bella zapewnia Titeliturego, że wszystko będzie w porządku. Ten wysiada z pojazdu i udaje się w kierunku grobu syna. Następuje przepiękny monolog (i seria bardzo ładnych, dłuższych ujęć), w którym bohater wspomina przeszłość, odnosi się do swych słabości i przysięga poprawę.
Wątek tego bohatera też spędzał mi sen z powiek. W poprzednich odcinkach Titelitury nie był do końca szczery z Bellą i podsunął jej fałszywy sztylet — przedmiot, dający posiadaczowi władzę nad Mrocznym. Monolog, jaki wygłasza przy grobie syna wyznacza nowe kierunki, w jakich scenarzyści chcą rozwijać tę postać; pokazuje postęp, jaki już Gold uczynił i wreszcie: pozwala uronić łezkę. Świetna robota scenarzystów! Oczywiście, znając bohatera, wszystko może się jeszcze zdarzyć. Ale nie uprzedzajmy faktów.
Tym sposobem docieramy do jednej z najlepszych scen z całego odcinka — rozmowy Robina i Reginy. Rany, jak ona wyciska łzy (a wiecie już pewnie, że na takie chwyty zawsze daję się nabrać i ryczę jak bóbr). Ten uśmiech nadziei na twarzy Reginy, gdy słynny złodziej zapewnia o prawdziwości swego uczucia! A potem jej szklane oczy, gdy mówi, że obowiązuje go przysięga małżeńska wobec Marian i przez to nie mogą być razem! I ta muzyka Ishama (genialna zabawa starszym motywem muzycznym Złej Królowej i zupełnie zmieniająca jego wymowę aranżacja)!
Szczęśliwe zakończenie znów przechodzi Reginie koło nosa. Rozpacz szybko ustępuje jednak miejsca wściekłości (mówiłem już, że mimika Parilli jest doskonała?), a potem: bach — pęka lustro. Bohaterka szybko podnosi odłamek i coś jej się przypomina. Co? Oczywiście Sydney.
Szpitalny korytarz, Regina zmierza do ukrytej za drzwiami na kod celi, w której znajduje się jej „Lustro”. W tej roli oczywiście genialny Giancarlo Esposito, który po długiej nieobecności powraca na plan serialu i tym samym wzmacnia jego obsadę.
Regina zwraca się do Sydneya wprost — ktoś stoi na drodze do jej szczęścia i trzeba się tego kogoś pozbyć. Czy tym samym twórcy wyrzucają do kosza cały postęp, jaki bohaterka zrobiła na przestrzeni trzech poprzednich sezonów? Tak to po tej scenie wygląda, ale na szczęście nie na tym kończy się podróż bohaterki w „The Tale of Two Sisters”.
Tymczasem Bella pokazuje Titelituremu opuszczoną posiadłość, w której chce z nim spędzić miesiąc miodowy. Budynek pojawił się po rzuceniu nowej klątwy i wygląda na to że nie znajduje się w niczyim posiadaniu.
Titelitury wykorzystuje chwilę, by potajemnie podmienić sztylety i podsunąć Belli ten prawdziwy. Szkoda, że to tylko półśrodek, który nie zmaże jego kłamstwa, a po prostu bardziej je zatuszuje. Ale przynajmniej bohater znajduje w sobie na tyle siły, by oddać swój najcenniejszy przedmiot ukochanej. Może znajdzie się też siła, by do wszystkiego się przyznał? Cóż, na razie się na to nie zanosi, bo oto oczom Titeliturego ukazuje się tajemniczy, magiczny artefakt (o nim za moment), który wyraźnie wydaje się mu znajomy. Na chwilę go jednak ignoruje i podąża za Bellą, która pokazuje salę balową.
Titelitury oczywiście proponuje taniec. Pstryk i nowożeńcy mają na sobie charakterystyczne stroje (piękna suknia Belli i charakterystyczne szaty Titeliturego-Bestii — kostiumolog Eduardo Castro sprawia, że znane z animacji kostiumy znakomicie sprawdzają się w produkcji aktorskiej), żyrandol rozbłyskuje światłem, a z gramofonu płyną dźwięki melodii „Beauty and the Beast”, prześlicznie zaaranżowanej.
Jak się stworzy taką atmosferę, to nieważny staje się dla widza fakt, że Robert Carlyle raczej tańczyć nie potrafi, a filmowcy sprytnie starają się to ukryć, pokazując nogi aktora sporadycznie (akurat wtedy, gdy stoi i unosi partnerkę). Odwołania do Disneya i urok, jaki bije z pary Goldów starczają w zupełności, by przymknąć na te niedociągnięcia oko.
Mniej więcej w tym samym czasie, zatroskana rodzina w składzie: Śnieżka, Książę, Emma, Henry i mały Neal debatuje (no, ten ostatni, to raczej śpi) na temat Reginy. Henry proponuje, że do niej zadzwoni. Tymczasem rozmowa Emmy i Śnieżki zbacza na temat Haka. Główna bohaterka zdaje się zaprzeczać istniejącemu związkowi (ach, ta gatunkowa sztampa) i wtem pojawia się rzeczony pirat, który informuje o tym, co udało mu się ustalić w sprawie Złej Królowej. Emma ładnie dziękuje i stara się go zbyć, ale kim byłby Killian Jones, gdyby tak łatwo dał za wygraną? Para postanawia więc porozmawiać na osobności.
Hak próbuje dać Emmie do zrozumienia, że mimo kryzysu w miasteczku, warto też zadbać o siebie i swoje życie. Na nic jednak jego tłumaczenia, bo przecież wiadomo, że takie słowa jak „Storybrooke” i „spokój” nie chodzą w parze. Nie ma takiej opcji. Nadbiegają więc Gburek ze Śpioszkiem i wykrzykując: „Ktoś przypuścił na nas atak!”, wpadają na Emmę i Haka. Szybko streszczają całe zajście na drodze (pomijając nieodpowiedzialne wsadzenie Śpioszka za kierownicę), a wcielający się w Gburka Lee Arenberg dodaje trochę komediowego tonu (ta śmiertelna powaga, z którą recytuje mniej poważne kwestie!). Emma szybko zauważa lodową ścieżkę, ale zanim nią podąży, znów trafimy do Arendelle (bardzo ładne przejście z teraźniejszości do retrospekcji, brawa dla montażysty).
Anna dogania Elsę i stara się ją jakoś pocieszyć. Siostra pokazuje jej pamiętnik matki. Okazuje się, że Adgar i Idun wcale nie wypłynęli w misję dyplomatyczną (żegnajcie teorie ze ślubem Roszpunki), a cel ich wyprawy związany był właśnie z Elsą — czyli na razie moje przypuszczenia działają.
Twórcy poruszają przy tym ważny dla odcinka motyw poczucia winy, a uważny widz dostrzeże pewne paralele między historią Elsy a historią Reginy. Ten mniej uważny dostanie jeszcze podpowiedź w postaci słowa „potwór”. A nieuważny będzie musiał obejść się smakiem. W każdym razie, lubię takie tematyczne powiązania pomiędzy retrospekcjami a scenami w teraźniejszości.
Oczywiście Anna nie spisuje siostry na straty i stara się ją zapewnić, że słowa w pamiętniku matki są wyjęte z kontekstu. I ma też pomysł — mogą porozmawiać o wszystkim z jej przyszłymi… teściami. Taka kochana z niej siostra! Zresztą Elizabeth Lail przecudownie ją gra i, muszę to powtórzyć, znakomicie przenosi wszystkie cechy bohaterki znane z animacji. Urok, optymizm, nadpobudliwość i pewnego rodzaju niezdarność — wszystko tu jest, dokładnie w takiej formie, jaką znamy.
Przenosimy się na moment do Storybrooke. Najpierw krótkie spojrzenie na kamienną statuetkę trolla (zgrabne połączenie tematyczne z retrospekcją), a potem akcja właściwa. Emma i Hak podążają śladami Elsy, która zamyka się w starym magazynie i znajduje bezpieczną kryjówkę. Nic nie wie na temat ścigających ją ludzi i jest przekonana, że mają wobec niej złe zamiary. Strach znów bierze nad nią górę i wtem pojawia się śnieżny potwór. Tak, dokładnie ten sam, który był w „Krainie lodu”. I trzeba przyznać, że twórcy efektów specjalnych bardzo się postarali, bo potwór raz, że podobny do pierwowzoru; a dwa, że jego wygląd i animacja nie kłują w oczy. Można? Można.
Po tym krótkim przerywniku znów czas na Arendelle i kolejne postaci znane z filmu. Pojawia się bowiem, nie kto inny, a sam Bazaltar (w oryginale Grand Pabbie). Ten akurat nie wygląda już tak dobrze jak potwór śnieżny, a i jego animacja pozostawia sporo do życzenia (jest nieco toporna). Fantastyczny jest natomiast aktor, który użycza mu głosu, a jest to znany z ról w „Siogunie” czy „Władcy Pierścieni” John Rhys-Davies. Twórcy zawsze mieli rękę do takich głosowych ról. Byli już przecież Roger Daltrey, Marylin Manson, Iggy Pop, John Lithgow czy Whoopi Goldberg. Rhys-Davies dołącza do tego zacnego grona i wypada jako Bazaltar znakomicie.
Annie i Elsie udaje się wyciągnąć od Bazaltara ważną informację — ich rodzice płynęli do miejsca zwanego Przystanią Mgieł (oryg. Misthaven). Anna od razu chce się tam udać, by poszukać więcej odpowiedzi, ale Elsa nie jest przekonana i przypomina siostrze, jak zakończyła się wyprawa Adgara i Idun.
Tajemnica częściowo rozwiązana. Czym jest jednak Przystań Mgieł? I czego szukała tam para królewska? Na to pierwsze pytanie odpowiedź poznajemy za moment, natomiast jeśli chodzi o drugie — cóż, trzeba na razie czekać. Sam nadal skłaniam się ku teorii o poszukiwaniu odpowiedzi na temat pochodzenia mocy Elsy, a także pochodzenia samej dziewczyny.
Powrót do Storybrooke i emocjonująca ucieczka przed zdenerwowanym śnieżnym potworem. Bardzo sprawnie zrealizowana sekwencja z naprawdę świetnymi efektami specjalnymi.
Miasteczko znajduje się w niebezpieczeństwie i wszyscy uciekają w popłochu, a tymczasem w ręce Elsy dostaje się najnowsze wydanie „Storybrooke Daily Mirror” (swoją drogą, ciekawe kto ją teraz wydaje, skoro Sydney siedział przez cały czas w celi). W gazecie bohaterka dostrzega zaś reportaż ze ślubu Titeliturego i Belli i zdaje się kojarzyć przynajmniej jedną postać na zdjęciu. Czyżby Elsa już wcześniej zetknęła się z Titeliturym? Na to wygląda.
Szybki powrót na główną ulicę miasteczka i ostatnie spojrzenie na potwora, który zatrzymuje się i zmienia kierunek — teraz zmierza do lasu. Oczywiście nieustraszona Emma rzuca się w pościg.
Następnie wracamy do Reginy, która wyjawia Sydneyowi swoje plany. Dowiadujemy się, że tak naprawdę Marian zawdzięcza swe życie i szczęśliwe zakończenie u boku Robina dobrze znanej nam księdze. Tego, co jest w niej zapisane, nie da się tak zwyczajnie zmienić, ale Zła Królowa ma plan. Chce przenieść się w przeszłość i zabić Marian zanim Emma zdąży ją uratować. Problem polega na tym, że wcale nie pamięta dlaczego ani kiedy schwytała kobietę. I tu wkracza wierny jak pies Sydney (serio — ta go wtrąca do celi na długi czas, a ten nadal zjada jej z ręki). Regina zręcznie umieszcza go wewnątrz zwierciadła (panie i panowie od scenografii oraz efektów specjalnych — brawa, jest lepiej niż w oryginale!) i każe mu pokazać chwilę, w której Marian dostała się w jej ręce.
W tym momencie coś się w Reginie łamie. Widząc przeszłość pokazaną przez Sydneya, zaczyna rozumieć, że nie tędy droga i że wcale nie chce powrócić do dawnych nawyków. Uff, bo już myślałem, że twórcy zupełnie zignorują cały jej postęp. Na szczęście tak się nie dzieje. W dodatku wszystko zagrane jest wspaniale: perfekcyjne spojrzenie (szklane od łez oczy!) i jak zawsze doskonała mimika Parilli mówią więcej niż tysiąc słów.
W miasteczku panuje chaos. Korzysta z tego Elsa, która niepostrzeżenie przemyka się w stronę sklepu pana Golda. Zdolniacha z tej dziewczyny — nie dość, że potrafi czytać runy, to i jeszcze z naszym, łacińskim alfabetem radzi sobie nieźle. Niepokojący utwór muzyczny przybiera na sile i…
…znów trafiamy do Arendelle, gdzie spotykamy Svena, Kristoffa i Elsę.
Muszę coś powiedzieć, zanim omówię tę scenę — renifer, który wciela się w Svena jest fantastyczny! Wielkie brawa dla treserów — dzięki nim postać, która miała prawo działać tylko w animacji, wspaniale sprawdza się w produkcji aktorskiej. Cudowne zwierzę!
No dobrze, poochowałem sobie i poachowałem nad reniferem, ale do rzeczy. Elsa wpada do stajni i wypytuje Kristoffa (w tej roli lepszy niż myślałem Scott Michael Foster, chociaż fryzurą, jakkolwiek fabularnie uzasadnioną, przegrywa z oryginałem) o Annę. Ten próbuje mydlić jej oczy, ale w końcu prawda wychodzi na jaw — Anna postanowiła wyruszyć do Przystani Mgieł i właśnie wchodzi na pokład statku. Elsa szybko wypada ze stajni i pędzi, by powstrzymać siostrę.
Bardzo podoba mi się ta scena od strony scenariuszowej. Dialog pomiędzy Elsą i Kristoffem jest zabawny i czuć w nim ducha postaci z „Krainy lodu”. Chłopak bywa więc nieco ironiczny, ale też troszkę niezdarny i delikatnie nieokrzesany. Bardzo się cieszę, że pomyślano o takich detalach, bo zawsze lubię je wyłapywać.
Znów Storybrooke. Nieustraszeni Emma i Hak przybiegają do obozu Robina Hooda i ostrzegają o nadchodzącym niebezpieczeństwie. Potwór zjawia się chwilę później, a Mały John przez przypadek rozwściecza go jeszcze bardziej (tak to jest, jak się strzela z kuszy, gdzie popadnie). Jedynym ratunkiem zdaje się być Emma, która nagle przypomina sobie, że przecież potrafi korzystać z magii (nie ma co, bystrzacha!). Jej sztuczki jednak na nic się nie zdają, a tylko wzmagają gniew potwora, który powala wszystkich jednym ruchem. Do akcji wkracza waleczna Marian, ale i ta nie ma szans w starciu z zagrożeniem. I wtedy zza drzewa wyłania się Regina.
Zdesperowana Marian błaga o pomoc. Regina spogląda na nią z pogardą i znika. „No nie, drodzy twórcy — cały ten myk z maślanymi oczkami był tylko picem na wodę? Tak się nie robi! Oddajcie mi moją Reginę!” — tak mniej więcej krzyczałem sobie w duchu. Ale oczywiście dałem się nabrać na stary numer, bo Regina chwilę później pojawia się tuż za potworem i wykańcza go firmową kulą ognia (coś za bardzo ostatnio magia Królowej polega na zabawie kulami ognia właśnie…), zanim ten jest w stanie komukolwiek zrobić krzywdę.
Marian wypali jeszcze „Może jednak nie jesteś potworem.” w stronę Reginy, ta druga przyzna jej rację i przywita w Stroybrooke, a potem: cyk i znów się ulotni.
Kryzys zażegnany, więc można iść do domu, walnąć się na kanapie i oglądać Netfliksa. Hak nie wie, co to jest (ach, uwielbiam te nawiązania kulturowe!), ale chętnie by się skusił. Emma musi się jednak zająć wieloma innymi sprawami (Regina i tożsamość osoby, która stworzyła śnieżnego potwora), więc musi Hakowi niestety powiedzieć: „nie”. Ale całusa mu skradnie. Tak, żeby się chłopak nie zniechęcał. W końcu, jak sam mówi — ma czas. O ile jakiś potwór go nie ciachnie i nie ukatrupi (kocham humor Kitsisa i Horowitza).
Lekka, przyjemna scena dla fanów pary została porządnie napisana i całkiem nieźle zrealizowana — kiczu nie ma co się obawiać.
I tym sposobem docieramy do świetnie zrealizowanej, nawiązującej wizualnie do „Krainy lodu” sceny, w której Emma stara się pocieszyć Reginę i przysięga, że zrobi wszystko, by tamta dostała swoje szczęśliwe zakończenie. Pstryk i Regina wpada na pomysł — skoro wszystko, co zapisano w księdze, musi się sprawdzić, to trzeba odnaleźć jej autora i zmusić go do tego, by napisał to i owo dla Królowej.
I taką Reginę rozumiem — to jest postać, która uczyniła postęp i zmienia się na lepsze. Fakt, część ze zmuszaniem nie jest może do końca moralna, ale i tak cieszę się, że Regina wpada na rozwiązanie, które, przynajmniej w teorii, nikomu nie zrobi krzywdy. A przy okazji przybliży widzów do rozwiązania wielkiej tajemnicy serialu: „Kto napisał księgę?”. Mam na ten temat małą teorię, ale zanim do niej przejdę, przyjrzyjmy się kolejnej, kluczowej scenie.
Titelitury niepostrzeżenie wstaje z łóżka i udaje się do pomieszczenia, w którym zauważył tajemniczy artefakt. Sięga do torebki Belli po sztylet i zaczyna „czary mary”.
Jak mi się podoba sposób, w jaki rozpisano tego bohatera! Zdolny do zmian i szlachetny, gdy trzeba, ale czasem uzależnienie od czarnej magii bierze nad nim górę (też dostrzegacie pewne podobieństwa do Willow z „Buffy”?). No i Robert Carlyle gra to pierwszorzędnie. Lekkie wahanie, a potem pełen satysfakcji uśmiech — coś niesamowitego!
Reginie znów się nie udaje. |
Następnie przenosimy się do samego serca baśniowego miasteczka, by potowarzyszyć Reginie. Przyznam, że to na kontynuację jej wątku czekałem z największą niecierpliwością. Po tym, jak tajemniczą kobietą, którą Emma uratowała przed śmiercią i zabrała z przeszłości do Storybrooke, okazała się Marian, żona Robina Hooda, sprawy mocno się pokomplikowały. Regina, Robin i Emma znaleźli się w trudnym położeniu i bardzo mnie ciekawiło, jak każde z nich zareaguje.
Na początek mamy pełną wyrzutów sumienia Emmę (choć Morrison ma w tej scenie taką intonację, jakby chciała powiedzieć — „No, weź… W ogóle o co ci chodzi?”), która stara się jakoś załagodzić sytuację. Słowa nie są jednak w stanie pomóc na złamane serce. Regina bardzo cierpi, ale jest też wściekła i bliska powrotu na dawną ścieżkę (Lana Parilla tak cudownie to gra — smutne spojrzenie, delikatne wahanie w głosie).
Jak by tego było mało, chwilę później pojawia się Robin wraz z Marian. Ta jest oczywiście nieufna i pełna oskarżeń wobec Reginy, co tylko wszystko pogarsza. Nie pomaga nawet interwencja Śnieżki, Księcia (który rzuca obowiązkowy żarcik) i Henry’ego. Padają więc ostre słowa („Przecież to potwór!”), a zrozpaczona Regina szybko (i z gracją) się ulatnia. Zatroskani Emma i spółka postanawiają dać jej na tę chwilę trochę spokoju, choć martwi ich to, jak cała sytuacja na nią wpłynie.
Emocji jest sporo, dialogi są bardzo porządnie napisane i cała scena stanowi porządny punkt wyjścia do dalszych wydarzeń.
Elsa zatrzymuje pędzący samochód, a my możemy podziwiać bardzo przyzwoite efekty. |
Było dramatycznie, czas na odrobinę humoru. Gburek (nawiasem mówiąc, trochę szkoda, że ostatnio jego postać jest sprowadzana do kogoś, kto ma rozluźnić napięcie w serialu) jedzie samochodem wraz z najgorszym kierowcą, jakiego mógł sobie wybrać — Śpioszkiem. Serio, cierpiący na narkolepsję krasnal za kierownicą to nie jest dobry pomysł — Gburek powinien o tym wiedzieć. Ale może po prostu lubi poczuć dreszczyk emocji…?
Tak czy siak, jak można się domyślić, Śpioszek zasypia wkrótce za kierownicą, a pech chce, że tą samą drogą idzie Elsa. To dla niej pierwsze spotkanie z takim wynalazkiem, jak samochód, więc można sobie wyobrazić jej reakcję. Tak, tak — ogromny strach i mnóstwo lodu. Ale przynajmniej (nieświadomie!) ratuje krasnalom życie i zatrzymuje pojazd, nad którym stracili kontrolę. Scenę dodatkowo uatrakcyjniają świetne efekty specjalne, dobra gra aktorska, sprawny montaż i cudowna kompozycja Marka Ishama. Mniam.
Elsa wyraźnie zdziwiona nietypowym dla niej krajobrazem. |
Elsa kontynuuje swoją podróż wgłąb Storybrooke. Kolejną scenę rozpoczyna powolny najazd kamery na sylwetkę bohaterki, podlany obowiązkowym, przerwanym z nienacka przez przejazd motocykla, slow motion. Dziewczyna nadal jest pełna niepokoju, a moc wymyka się coraz bardziej spod kontroli (co sugeruje nie tylko pojawiająca się za Elsą lodowa ścieżka, ale też kryształki lodu na dłoniach). Wzrokiem szuka czegoś znajomego, aż tu nagle zauważa witrynę z suknią ślubną, która coś jej przypomina. Co dokładnie? Tego dowiadujemy się w retrospekcjach.
Anna i Elsa docierają na strych. |
Elsa prowadzi siostrę po schodach. Anna jest zniecierpliwiona, pełna domysłów i chce natychmiast wiedzieć, jaka czeka ją niespodzianka — twórcy wraz z aktorką idealnie odzwierciedlają osobowość nieco nadpobudliwej bohaterki z filmu.
Siostry docierają na strych (świetna scenografia inspirowana stylem pomieszczeń w „Krainie lodu”). Niespodzianką okazuje się suknia ślubna Idun — Elsa chce, by Anna włożyła ją w dniu swego ślubu z Kristoffem. Wręcza siostrze również naszyjnik z wisiorkiem w kształcie śnieżynki (pamiętacie jeszcze kartę tytułową?) i każe się jej przebrać. W międzyczasie bohaterki wymieniają zabawne dialogi na temat Svena i Kristoffa (przy okazji znajdzie się w nich usprawiedliwienie nowej fryzury narzeczonego Anny, ale o niej za jakiś czas).
Nagle Elsa trafia na stary pamiętnik matki. Znajduje w nim wpis, który bardzo silnie oddziałuje na jej emocje, co zwiastuje nie tylko kolejny utwór Ishama w tle, ale także płatki śniegu nad bohaterką (świetny pomysł i efekt). Na podstawie notatki Elsa wysnuwa wniosek, że śmierć Adgara i Idun nastąpiła z jej winy i wybiega. Czyli pojawia się kolejna tajemnica.
Titelitury nad grobem syna. |
I znów Storybrooke. Świeżo upieczone małżeństwo Goldów w samochodzie. Bella zapewnia Titeliturego, że wszystko będzie w porządku. Ten wysiada z pojazdu i udaje się w kierunku grobu syna. Następuje przepiękny monolog (i seria bardzo ładnych, dłuższych ujęć), w którym bohater wspomina przeszłość, odnosi się do swych słabości i przysięga poprawę.
Wątek tego bohatera też spędzał mi sen z powiek. W poprzednich odcinkach Titelitury nie był do końca szczery z Bellą i podsunął jej fałszywy sztylet — przedmiot, dający posiadaczowi władzę nad Mrocznym. Monolog, jaki wygłasza przy grobie syna wyznacza nowe kierunki, w jakich scenarzyści chcą rozwijać tę postać; pokazuje postęp, jaki już Gold uczynił i wreszcie: pozwala uronić łezkę. Świetna robota scenarzystów! Oczywiście, znając bohatera, wszystko może się jeszcze zdarzyć. Ale nie uprzedzajmy faktów.
Robin odwiedza Reginę — czas przygotować chusteczki. |
Tym sposobem docieramy do jednej z najlepszych scen z całego odcinka — rozmowy Robina i Reginy. Rany, jak ona wyciska łzy (a wiecie już pewnie, że na takie chwyty zawsze daję się nabrać i ryczę jak bóbr). Ten uśmiech nadziei na twarzy Reginy, gdy słynny złodziej zapewnia o prawdziwości swego uczucia! A potem jej szklane oczy, gdy mówi, że obowiązuje go przysięga małżeńska wobec Marian i przez to nie mogą być razem! I ta muzyka Ishama (genialna zabawa starszym motywem muzycznym Złej Królowej i zupełnie zmieniająca jego wymowę aranżacja)!
Szczęśliwe zakończenie znów przechodzi Reginie koło nosa. Rozpacz szybko ustępuje jednak miejsca wściekłości (mówiłem już, że mimika Parilli jest doskonała?), a potem: bach — pęka lustro. Bohaterka szybko podnosi odłamek i coś jej się przypomina. Co? Oczywiście Sydney.
Sydney gotów służyć swej królowej. |
Szpitalny korytarz, Regina zmierza do ukrytej za drzwiami na kod celi, w której znajduje się jej „Lustro”. W tej roli oczywiście genialny Giancarlo Esposito, który po długiej nieobecności powraca na plan serialu i tym samym wzmacnia jego obsadę.
Regina zwraca się do Sydneya wprost — ktoś stoi na drodze do jej szczęścia i trzeba się tego kogoś pozbyć. Czy tym samym twórcy wyrzucają do kosza cały postęp, jaki bohaterka zrobiła na przestrzeni trzech poprzednich sezonów? Tak to po tej scenie wygląda, ale na szczęście nie na tym kończy się podróż bohaterki w „The Tale of Two Sisters”.
Titelitury nie wie, że półśrodki na nic się nie zdają. |
Tymczasem Bella pokazuje Titelituremu opuszczoną posiadłość, w której chce z nim spędzić miesiąc miodowy. Budynek pojawił się po rzuceniu nowej klątwy i wygląda na to że nie znajduje się w niczyim posiadaniu.
Titelitury wykorzystuje chwilę, by potajemnie podmienić sztylety i podsunąć Belli ten prawdziwy. Szkoda, że to tylko półśrodek, który nie zmaże jego kłamstwa, a po prostu bardziej je zatuszuje. Ale przynajmniej bohater znajduje w sobie na tyle siły, by oddać swój najcenniejszy przedmiot ukochanej. Może znajdzie się też siła, by do wszystkiego się przyznał? Cóż, na razie się na to nie zanosi, bo oto oczom Titeliturego ukazuje się tajemniczy, magiczny artefakt (o nim za moment), który wyraźnie wydaje się mu znajomy. Na chwilę go jednak ignoruje i podąża za Bellą, która pokazuje salę balową.
I znów nawiązania do Disneya. |
Titelitury oczywiście proponuje taniec. Pstryk i nowożeńcy mają na sobie charakterystyczne stroje (piękna suknia Belli i charakterystyczne szaty Titeliturego-Bestii — kostiumolog Eduardo Castro sprawia, że znane z animacji kostiumy znakomicie sprawdzają się w produkcji aktorskiej), żyrandol rozbłyskuje światłem, a z gramofonu płyną dźwięki melodii „Beauty and the Beast”, prześlicznie zaaranżowanej.
Jak się stworzy taką atmosferę, to nieważny staje się dla widza fakt, że Robert Carlyle raczej tańczyć nie potrafi, a filmowcy sprytnie starają się to ukryć, pokazując nogi aktora sporadycznie (akurat wtedy, gdy stoi i unosi partnerkę). Odwołania do Disneya i urok, jaki bije z pary Goldów starczają w zupełności, by przymknąć na te niedociągnięcia oko.
Hak jak zwykle znajduje odpowiedni moment, żeby się pojawić. |
Mniej więcej w tym samym czasie, zatroskana rodzina w składzie: Śnieżka, Książę, Emma, Henry i mały Neal debatuje (no, ten ostatni, to raczej śpi) na temat Reginy. Henry proponuje, że do niej zadzwoni. Tymczasem rozmowa Emmy i Śnieżki zbacza na temat Haka. Główna bohaterka zdaje się zaprzeczać istniejącemu związkowi (ach, ta gatunkowa sztampa) i wtem pojawia się rzeczony pirat, który informuje o tym, co udało mu się ustalić w sprawie Złej Królowej. Emma ładnie dziękuje i stara się go zbyć, ale kim byłby Killian Jones, gdyby tak łatwo dał za wygraną? Para postanawia więc porozmawiać na osobności.
Spokój w Storybrooke? Wolne żarty. |
Hak próbuje dać Emmie do zrozumienia, że mimo kryzysu w miasteczku, warto też zadbać o siebie i swoje życie. Na nic jednak jego tłumaczenia, bo przecież wiadomo, że takie słowa jak „Storybrooke” i „spokój” nie chodzą w parze. Nie ma takiej opcji. Nadbiegają więc Gburek ze Śpioszkiem i wykrzykując: „Ktoś przypuścił na nas atak!”, wpadają na Emmę i Haka. Szybko streszczają całe zajście na drodze (pomijając nieodpowiedzialne wsadzenie Śpioszka za kierownicę), a wcielający się w Gburka Lee Arenberg dodaje trochę komediowego tonu (ta śmiertelna powaga, z którą recytuje mniej poważne kwestie!). Emma szybko zauważa lodową ścieżkę, ale zanim nią podąży, znów trafimy do Arendelle (bardzo ładne przejście z teraźniejszości do retrospekcji, brawa dla montażysty).
Anna czyta pamiętnik matki. |
Anna dogania Elsę i stara się ją jakoś pocieszyć. Siostra pokazuje jej pamiętnik matki. Okazuje się, że Adgar i Idun wcale nie wypłynęli w misję dyplomatyczną (żegnajcie teorie ze ślubem Roszpunki), a cel ich wyprawy związany był właśnie z Elsą — czyli na razie moje przypuszczenia działają.
Twórcy poruszają przy tym ważny dla odcinka motyw poczucia winy, a uważny widz dostrzeże pewne paralele między historią Elsy a historią Reginy. Ten mniej uważny dostanie jeszcze podpowiedź w postaci słowa „potwór”. A nieuważny będzie musiał obejść się smakiem. W każdym razie, lubię takie tematyczne powiązania pomiędzy retrospekcjami a scenami w teraźniejszości.
Oczywiście Anna nie spisuje siostry na straty i stara się ją zapewnić, że słowa w pamiętniku matki są wyjęte z kontekstu. I ma też pomysł — mogą porozmawiać o wszystkim z jej przyszłymi… teściami. Taka kochana z niej siostra! Zresztą Elizabeth Lail przecudownie ją gra i, muszę to powtórzyć, znakomicie przenosi wszystkie cechy bohaterki znane z animacji. Urok, optymizm, nadpobudliwość i pewnego rodzaju niezdarność — wszystko tu jest, dokładnie w takiej formie, jaką znamy.
Śnieżny potwór też jak z filmu. No, prawie. |
Przenosimy się na moment do Storybrooke. Najpierw krótkie spojrzenie na kamienną statuetkę trolla (zgrabne połączenie tematyczne z retrospekcją), a potem akcja właściwa. Emma i Hak podążają śladami Elsy, która zamyka się w starym magazynie i znajduje bezpieczną kryjówkę. Nic nie wie na temat ścigających ją ludzi i jest przekonana, że mają wobec niej złe zamiary. Strach znów bierze nad nią górę i wtem pojawia się śnieżny potwór. Tak, dokładnie ten sam, który był w „Krainie lodu”. I trzeba przyznać, że twórcy efektów specjalnych bardzo się postarali, bo potwór raz, że podobny do pierwowzoru; a dwa, że jego wygląd i animacja nie kłują w oczy. Można? Można.
Dla odmiany Bazaltar już troszkę gorzej wygląda. Ale poziom odwzorowania i tak bardzo cieszy. |
Po tym krótkim przerywniku znów czas na Arendelle i kolejne postaci znane z filmu. Pojawia się bowiem, nie kto inny, a sam Bazaltar (w oryginale Grand Pabbie). Ten akurat nie wygląda już tak dobrze jak potwór śnieżny, a i jego animacja pozostawia sporo do życzenia (jest nieco toporna). Fantastyczny jest natomiast aktor, który użycza mu głosu, a jest to znany z ról w „Siogunie” czy „Władcy Pierścieni” John Rhys-Davies. Twórcy zawsze mieli rękę do takich głosowych ról. Byli już przecież Roger Daltrey, Marylin Manson, Iggy Pop, John Lithgow czy Whoopi Goldberg. Rhys-Davies dołącza do tego zacnego grona i wypada jako Bazaltar znakomicie.
Annie i Elsie udaje się wyciągnąć od Bazaltara ważną informację — ich rodzice płynęli do miejsca zwanego Przystanią Mgieł (oryg. Misthaven). Anna od razu chce się tam udać, by poszukać więcej odpowiedzi, ale Elsa nie jest przekonana i przypomina siostrze, jak zakończyła się wyprawa Adgara i Idun.
Tajemnica częściowo rozwiązana. Czym jest jednak Przystań Mgieł? I czego szukała tam para królewska? Na to pierwsze pytanie odpowiedź poznajemy za moment, natomiast jeśli chodzi o drugie — cóż, trzeba na razie czekać. Sam nadal skłaniam się ku teorii o poszukiwaniu odpowiedzi na temat pochodzenia mocy Elsy, a także pochodzenia samej dziewczyny.
Śnieżny potwór nie wydaje się przyjaźnie nastawiony. |
Powrót do Storybrooke i emocjonująca ucieczka przed zdenerwowanym śnieżnym potworem. Bardzo sprawnie zrealizowana sekwencja z naprawdę świetnymi efektami specjalnymi.
Miasteczko znajduje się w niebezpieczeństwie i wszyscy uciekają w popłochu, a tymczasem w ręce Elsy dostaje się najnowsze wydanie „Storybrooke Daily Mirror” (swoją drogą, ciekawe kto ją teraz wydaje, skoro Sydney siedział przez cały czas w celi). W gazecie bohaterka dostrzega zaś reportaż ze ślubu Titeliturego i Belli i zdaje się kojarzyć przynajmniej jedną postać na zdjęciu. Czyżby Elsa już wcześniej zetknęła się z Titeliturym? Na to wygląda.
Szybki powrót na główną ulicę miasteczka i ostatnie spojrzenie na potwora, który zatrzymuje się i zmienia kierunek — teraz zmierza do lasu. Oczywiście nieustraszona Emma rzuca się w pościg.
Przyznam szczerze, że lustro z „OUAT” bardziej do mnie przemawia. |
Następnie wracamy do Reginy, która wyjawia Sydneyowi swoje plany. Dowiadujemy się, że tak naprawdę Marian zawdzięcza swe życie i szczęśliwe zakończenie u boku Robina dobrze znanej nam księdze. Tego, co jest w niej zapisane, nie da się tak zwyczajnie zmienić, ale Zła Królowa ma plan. Chce przenieść się w przeszłość i zabić Marian zanim Emma zdąży ją uratować. Problem polega na tym, że wcale nie pamięta dlaczego ani kiedy schwytała kobietę. I tu wkracza wierny jak pies Sydney (serio — ta go wtrąca do celi na długi czas, a ten nadal zjada jej z ręki). Regina zręcznie umieszcza go wewnątrz zwierciadła (panie i panowie od scenografii oraz efektów specjalnych — brawa, jest lepiej niż w oryginale!) i każe mu pokazać chwilę, w której Marian dostała się w jej ręce.
W tym momencie coś się w Reginie łamie. Widząc przeszłość pokazaną przez Sydneya, zaczyna rozumieć, że nie tędy droga i że wcale nie chce powrócić do dawnych nawyków. Uff, bo już myślałem, że twórcy zupełnie zignorują cały jej postęp. Na szczęście tak się nie dzieje. W dodatku wszystko zagrane jest wspaniale: perfekcyjne spojrzenie (szklane od łez oczy!) i jak zawsze doskonała mimika Parilli mówią więcej niż tysiąc słów.
W mieście rozróba, a tymczasem Elsa wygląda zza węgła… |
W miasteczku panuje chaos. Korzysta z tego Elsa, która niepostrzeżenie przemyka się w stronę sklepu pana Golda. Zdolniacha z tej dziewczyny — nie dość, że potrafi czytać runy, to i jeszcze z naszym, łacińskim alfabetem radzi sobie nieźle. Niepokojący utwór muzyczny przybiera na sile i…
Sven jest zdecydowanie gwiazdą odcinka i basta. Kristoff wypada w sumie lepiej, niż się spodziewałem. Wizualnie jest zaś naprawdę w porządku, chociaż te krótkie włosy… |
…znów trafiamy do Arendelle, gdzie spotykamy Svena, Kristoffa i Elsę.
Muszę coś powiedzieć, zanim omówię tę scenę — renifer, który wciela się w Svena jest fantastyczny! Wielkie brawa dla treserów — dzięki nim postać, która miała prawo działać tylko w animacji, wspaniale sprawdza się w produkcji aktorskiej. Cudowne zwierzę!
No dobrze, poochowałem sobie i poachowałem nad reniferem, ale do rzeczy. Elsa wpada do stajni i wypytuje Kristoffa (w tej roli lepszy niż myślałem Scott Michael Foster, chociaż fryzurą, jakkolwiek fabularnie uzasadnioną, przegrywa z oryginałem) o Annę. Ten próbuje mydlić jej oczy, ale w końcu prawda wychodzi na jaw — Anna postanowiła wyruszyć do Przystani Mgieł i właśnie wchodzi na pokład statku. Elsa szybko wypada ze stajni i pędzi, by powstrzymać siostrę.
Bardzo podoba mi się ta scena od strony scenariuszowej. Dialog pomiędzy Elsą i Kristoffem jest zabawny i czuć w nim ducha postaci z „Krainy lodu”. Chłopak bywa więc nieco ironiczny, ale też troszkę niezdarny i delikatnie nieokrzesany. Bardzo się cieszę, że pomyślano o takich detalach, bo zawsze lubię je wyłapywać.
Emma i jej: „A, no tak, ja umiem czarować!”. |
Znów Storybrooke. Nieustraszeni Emma i Hak przybiegają do obozu Robina Hooda i ostrzegają o nadchodzącym niebezpieczeństwie. Potwór zjawia się chwilę później, a Mały John przez przypadek rozwściecza go jeszcze bardziej (tak to jest, jak się strzela z kuszy, gdzie popadnie). Jedynym ratunkiem zdaje się być Emma, która nagle przypomina sobie, że przecież potrafi korzystać z magii (nie ma co, bystrzacha!). Jej sztuczki jednak na nic się nie zdają, a tylko wzmagają gniew potwora, który powala wszystkich jednym ruchem. Do akcji wkracza waleczna Marian, ale i ta nie ma szans w starciu z zagrożeniem. I wtedy zza drzewa wyłania się Regina.
Regina, pomóż! |
Zdesperowana Marian błaga o pomoc. Regina spogląda na nią z pogardą i znika. „No nie, drodzy twórcy — cały ten myk z maślanymi oczkami był tylko picem na wodę? Tak się nie robi! Oddajcie mi moją Reginę!” — tak mniej więcej krzyczałem sobie w duchu. Ale oczywiście dałem się nabrać na stary numer, bo Regina chwilę później pojawia się tuż za potworem i wykańcza go firmową kulą ognia (coś za bardzo ostatnio magia Królowej polega na zabawie kulami ognia właśnie…), zanim ten jest w stanie komukolwiek zrobić krzywdę.
Marian wypali jeszcze „Może jednak nie jesteś potworem.” w stronę Reginy, ta druga przyzna jej rację i przywita w Stroybrooke, a potem: cyk i znów się ulotni.
Chwila na pocałunek, a potem znów do boju. |
Kryzys zażegnany, więc można iść do domu, walnąć się na kanapie i oglądać Netfliksa. Hak nie wie, co to jest (ach, uwielbiam te nawiązania kulturowe!), ale chętnie by się skusił. Emma musi się jednak zająć wieloma innymi sprawami (Regina i tożsamość osoby, która stworzyła śnieżnego potwora), więc musi Hakowi niestety powiedzieć: „nie”. Ale całusa mu skradnie. Tak, żeby się chłopak nie zniechęcał. W końcu, jak sam mówi — ma czas. O ile jakiś potwór go nie ciachnie i nie ukatrupi (kocham humor Kitsisa i Horowitza).
Lekka, przyjemna scena dla fanów pary została porządnie napisana i całkiem nieźle zrealizowana — kiczu nie ma co się obawiać.
Regina, ulepimy dziś bałwana? |
I tym sposobem docieramy do świetnie zrealizowanej, nawiązującej wizualnie do „Krainy lodu” sceny, w której Emma stara się pocieszyć Reginę i przysięga, że zrobi wszystko, by tamta dostała swoje szczęśliwe zakończenie. Pstryk i Regina wpada na pomysł — skoro wszystko, co zapisano w księdze, musi się sprawdzić, to trzeba odnaleźć jej autora i zmusić go do tego, by napisał to i owo dla Królowej.
I taką Reginę rozumiem — to jest postać, która uczyniła postęp i zmienia się na lepsze. Fakt, część ze zmuszaniem nie jest może do końca moralna, ale i tak cieszę się, że Regina wpada na rozwiązanie, które, przynajmniej w teorii, nikomu nie zrobi krzywdy. A przy okazji przybliży widzów do rozwiązania wielkiej tajemnicy serialu: „Kto napisał księgę?”. Mam na ten temat małą teorię, ale zanim do niej przejdę, przyjrzyjmy się kolejnej, kluczowej scenie.
Panie i Panowie, przed Wami tiara Yena Sida. |
Titelitury niepostrzeżenie wstaje z łóżka i udaje się do pomieszczenia, w którym zauważył tajemniczy artefakt. Sięga do torebki Belli po sztylet i zaczyna „czary mary”.
Jak mi się podoba sposób, w jaki rozpisano tego bohatera! Zdolny do zmian i szlachetny, gdy trzeba, ale czasem uzależnienie od czarnej magii bierze nad nim górę (też dostrzegacie pewne podobieństwa do Willow z „Buffy”?). No i Robert Carlyle gra to pierwszorzędnie. Lekkie wahanie, a potem pełen satysfakcji uśmiech — coś niesamowitego!
W każdym razie w końcu naszym oczom ukazuje się… tiara Yena Sida z segmentu „Uczeń czarnoksiężnika” w filmie „Fantazja”. A to zapewne oznacza, że prędzej czy później zobaczymy w „Once Upon a Time” także samego Sida (bo Myszkę Miki chyba można bezpiecznie odrzucić, co?).
Bardzo ciekawi mnie, jaki mają na niego pomysł twórcy serialu. Sam myślę, że przede wszystkim będzie miał coś wspólnego z Mrocznymi. Może to on ich stworzył? Albo był pierwszym z nich? Wnioskuje to oczywiście po tym, że aby tiara się ukazała, należało użyć sztyletu.
Skłoniłbym się także ku temu, że Yen Sid napisał księgę i to jego będzie chciała odnaleźć Regina. Postać z filmu „Fantazja” została wszak zainspirowana nie tylko poematem Goethego i opartą na nim kompozycją Dukasa, ale też samym Waltem Disneyem („Yen Sid” to zresztą „Disney” czytany od tyłu), który przecież opowiedział nam mnóstwo historii. Co Wy na to?
Anna wyrusza w podróż do Przystani Mgieł. |
Wieczór. Elsa włamuje się do sklepu Pana Golda, a jej oczom ukazuje się naszyjnik, który podarowała Annie. I znów cofamy się do Arendelle, a naszym oczom ukazuje się niezbyt ładne (choć dobrze odwzorowane), komputerowe tło. Dobrze, że przynajmniej delikatnie zamazane, tak, żeby nie kłuło w oczy.
Anna wypływa do Przystani Mgieł. Elsa nie zdoła jej już powstrzymać, ale Kristoff zapewnia, że wszystko będzie w porządku i przy okazji zdradza inną nazwę tajemniczej lokacji. A brzmi ona: „Zaczarowany las”. Czyli to tam płynęli Adgar i Idun!
Na koniec powrót do teraźniejszości, ujęcie na Elsę, ściskającą w dłoni wisiorek i dobrze znane fanom „Once Upon a Time”, ulubione powiedzenie Księcia, pada tym razem z ust bohaterki: „Znajdę cię”. Czyżby Annie stało się coś złego? No, trzeba przyznać, że emocji nie brakuje! Czekam niecierpliwie na dalszy ciąg!
MANIAK KOŃCZY
A Wam jak się podobał wstęp do czwartego sezonu? Macie jakieś własne teorie? Zauważyliście coś jeszcze? Śmiało dajcie znać w komentarzach.
Komentarze
Prześlij komentarz
Komentarze, zawierające treści obraźliwe, wulgarne, pornograficzne oraz reklamowe zostaną usunięte. Zostaliście ostrzeżeni.