Maniak inaczej #16: Królowa Śniegu pokazuje pazurki, czyli "Once Upon a Time" S04E03

MA­NIAK TY­TU­ŁEM WSTĘPU


Uwa­­ga! We wpi­­sie zna­j­du­­ją się: szcze­­gó­­ło­­wy opis i ana­­li­­za ka­ż­dej sce­­ny od­ci­n­ka. Je­­śli oma­­wia­­na od­sło­­na „Once Upon a Time” je­sz­cze za Wami, to le­­piej kli­k­ni­j­cie tu­­taj, by po­­znać mo­­ją opi­­nię bez ry­­zy­­ka po­­p­su­­cia so­­bie za­­ba­­wy.
„Once Upon a Time” nie tra­ci tem­pa. Twór­cy z po­wo­dze­niem za­sie­wa­ją ko­lej­ne tro­py i da­ją wi­dzom wspa­nia­łe pole do ma­new­ru, je­śli cho­dzi o zbie­ra­nie owych po­szlak i skła­da­nie ich w jed­ną ca­łość. A ja uwiel­biam ta­ką za­ba­wę! Co więc ta­kie­go wy­da­rzy­ło się w te­go­ty­go­dnio­wej od­sło­nie se­ria­lu?

MA­NIAK ANA­LI­ZU­JE


Tra­dy­cyj­nie za­cznij­my od ty­tu­łu — i tym ra­zem jest bo­wiem nie­zmier­nie cie­ka­wy oraz oczy­wi­ście, wie­lo­znacz­ny. „Roc­ky Road”, bo tak za­ty­tu­ło­wa­ny jest od­ci­nek, to przede wszyst­kim okre­śle­nie sma­ku lo­dów (cze­ko­la­da z orze­cha­mi i pian­ka­mi). Po pierw­sze, sta­no­wi więc od­wo­ła­nie do sto­ry­brooke’owej pro­fe­sji po­sta­ci od­gry­wa­nej przez Eli­za­beth Mi­tchell, a tak­że (już bar­dziej kon­kret­nie) do jed­nej ze scen, w któ­rej lody o ta­kim sma­ku są sprze­da­wa­ne. „Ro­cky Road” moż­na jed­nak po­trak­to­wać też bar­dziej do­słow­nie, jako „ka­mie­ni­stą dro­gę”. W tym wy­pad­ku bę­dzie to na­wią­za­nie do pe­ry­pe­tii wie­lu głów­nych bo­ha­te­rów: Emmy, Elsy, Re­gi­ny czy Ro­bi­na.

Ro­dzin­na prze­chadz­ka.

Wie­ża ze­ga­ro­wa Sto­ry­brooke, po­wol­ny zjazd ka­me­ry w dół na uli­cę, a po­tem, gdy już wie­my, gdzie je­ste­śmy, spraw­ny mon­taż i wi­dzi­my Ro­bi­na, Ma­rian oraz ich syna, Ro­lan­da. Ro­bin to oczy­wi­ście od­da­ny mąż, któ­ry sta­ra się, by Ma­rian do­brze po­czu­ła się w no­wym, dziw­nym dla niej miej­scu. Opo­wia­da więc o róż­nych cu­dow­no­ściach i tym, co po­do­ba się Ro­lan­do­wi. A wie­cie, co ro­bią ma­łe dzie­ci, je­śli się o nich mó­wi w ich to­wa­rzy­stwie? Oczy­wi­ście się wtrą­ca­ją. Kie­dy więc szla­chet­ny łucz­nik opo­wia­da o obia­dach w ba­rze U Bab­ci, jego sy­nek musi na­po­mknąć też o lo­dach, któ­re uwiel­bia — ty­po­we. A że po­ra­nek wy­glą­da na dość cie­pły (po­miń­my ła­ska­wie fakt lo­do­wej ba­rie­ry), to mo­że by się sku­sić na jed­ną por­cję, zwłasz­cza że lo­dziar­nia tuż obok? Ro­bin nie jest prze­ko­na­ny, więc Ro­land ude­rza do mamy i sto­su­je nie­zby­wal­ny, okrut­ny ar­gu­ment: „Re­gi­na by mi po­zwo­li­ła”. Auć! Ma­rian prze­ły­ka jed­nak dziel­nie śli­nę, wy­mu­sza uśmiech i zga­dza się na za­ku­py w po­bli­skiej Any Gi­ven Sun­dae (ład­na, choć czę­sta w Sta­nach na­zwa: „De­ser lo­do­wy, ja­kie­go so­bie za­pra­gniesz”).

Czy ten uśmiech mo­że być nie­szcze­ry? (pod­po­wiedź: mo­że).

Ro­land i Ro­bin do­sta­ją swo­ją por­cję lo­dów o sma­ku ro­cky road (ale z nich sa­mo­lu­by — so­bie ku­pu­ją, a Ma­rian niech pa­trzy), a na­stęp­nie wła­ści­ciel­ka Any Gi­ven Sun­dae za­po­zna­je się z no­wą miesz­kan­ką Sto­ry­brooke i pro­po­nu­je jej prze­ką­skę na koszt fir­my (no, przy­naj­mniej ktoś za­dba o ko­bie­tę). Za tym ge­stem stoi jed­nak ukry­ty cel, bo oto wi­dzi­my, jak bo­ha­ter­ka po kry­jo­mu maj­stru­je przy przy­go­to­wa­nym de­se­rze i do­pra­wia go odro­bi­ną swej ma­gii. Oj, nie skoń­czy się to do­brze dla Ma­rian! Ale przy­naj­mniej „wi­dok szczę­śli­wej ro­dzi­ny, roz­grze­wa ser­dusz­ko” wła­ści­ciel­ki lo­dziar­ni (pa­no­wie sce­na­rzy­ści, Schwartz i Go­od­man, w for­mie).
War­to zwró­cić przy oka­zji uwa­gę na grę Eli­za­beth Mi­tchell (jed­nej z mo­ich ulu­bio­nych ak­to­rek z „Za­gu­bio­nych”). W cu­dow­ny spo­sób jest jed­no­cze­śnie sym­pa­tycz­na i nie­po­ko­ją­ca. Te nie­jed­no­znacz­ne uśmie­chy, ta wspa­nia­ła in­to­na­cja! Jak do­brze, że do­łą­czy­ła w tej po­łów­ce se­zo­nu do ob­sa­dy — tej roli nie da­ło się ob­sa­dzić le­piej.

Any Gi­ven Sun­dae w tle.

Tym ra­zem na kar­cie ty­tu­ło­wej po­ja­wia się lo­dziar­nia Any Gi­ven Sun­dae. A to su­ge­ru­je, że du­żą ro­lę w od­cin­ku za­gra jej wła­ści­ciel­ka. I rze­czy­wi­ście tak jest. Na ra­zie jed­nak, prze­no­si­my się do skle­pu pana Gol­da.

„Co tak pa­trzy­cie? Ja nic nie wiem.”

Gol­da od­wie­dza­ją Elsa, Emma i Hak, któ­rzy pra­gną do­wie­dzieć się cze­goś wię­cej na te­mat tej pierw­szej. W koń­cu to u nie­go zna­leź­li ta­jem­ni­czą urnę. Gold jed­nak wszyst­kie­go się wy­pie­ra — ni­gdy nie wi­dział Elsy ani jej sio­stry na oczy. Gru­pa mimo wszyst­ko jest po­dejrz­li­wa, więc pod­stęp­ny Gold po­sta­na­wia im udo­wod­nić: pro­si Bel­lę, by uży­ła na nim szty­le­tu i tym sa­mym zmu­si­ła do po­wie­dze­nia praw­dy. Oczy­wi­ście nikt nie wie, że szty­let w po­sia­da­niu Bel­li jest fał­szy­wy (Gold, ty dra­niu).
Wnio­sek na­su­wa je­den — Ti­te­li­tu­ry do­sko­na­le wie, kim jest Elsa i jak zna­la­zła się w urnie (cze­go sama Elsa nie­ste­ty nie pa­mię­ta). Ma jed­nak ja­kiś cel, by za­cho­wać to wszyst­ko w ta­jem­ni­cy. Bar­dzo je­stem cie­kaw, jaki to cel i czy ca­ła in­try­ga ma coś wspól­ne­go z ta­jem­ni­czą tia­rą z pre­mie­ry se­zo­nu.

Taka ład­na fry­zu­ra!

Prze­no­si­my się w prze­szłość, do Aren­delle. Na sam po­czą­tek okrop­nie wy­glą­da­ją­cy, kom­pu­te­ro­wo wy­ge­ne­ro­wa­ny za­mek, a po­tem twór­cy za­bie­ra­ją nas we­wnątrz (gdzie jest o wie­le ład­niej). Tam wi­dzi­my El­sę w ka­pi­tal­nej fry­zu­rze — po­dob­nej do tej, ja­ką mia­ła pod­czas ko­ro­na­cji w „Kra­inie Lodu”.
Bo­ha­ter­ka wciąż mar­twi się o swą sio­strę, An­nę, któ­ra wy­ru­szy­ła do ta­jem­ni­czej Przy­sta­ni Mgieł (czy­li Za­cza­ro­wa­ne­go Lasu). Kri­stoff za­pew­nia bo­ha­ter­kę, że wszyst­ko bę­dzie w po­rząd­ku. Ta jed­nak nie chce dać za wy­gra­ną i po­sta­na­wia ru­szyć za sio­strą. Nic jed­nak tak do­brze na nią nie dzia­ła jak lo­gicz­ne ar­gu­men­ty, o czym Kri­stoff do­sko­na­le wie (ach te dia­lo­gi!).
Wtem, do kom­na­ty wcho­dzi straż­nik (twór­cy wi­dać sie­dzie­li dłu­go na tum­bl­rze i prze­glą­da­li ko­men­ta­rze sfru­stro­wa­nych przed­sta­wi­cie­li róż­nych ras, po­nie­waż rze­czo­ne­go straż­ni­ka gra ak­tor o hin­du­skich ry­sach), któ­ry przy­no­si złe wie­ści. Hans i jego bra­cia (cie­szę się, że się­gnię­to po jego po­stać i tro­chę też roz­wi­nię­to ją wzglę­dem tej fil­mo­wej) szy­ku­ją się do ata­ku na Aren­delle. Kri­stoff po­sta­na­wia iść na zwia­dy, by zba­dać spra­wę, ale Elsa ka­te­go­rycz­nie mu tego za­bra­nia. Czy to go jed­nak zdo­ła po­wstrzy­mać?

Bur­mistrz otwar­ta na miesz­kań­ców.

Bar­dzo zgrab­ne przej­ście z re­tro­spek­cji do te­raź­niej­szo­ści (o­djazd ka­me­ry, po­tem na­jazd i ład­ne, dłuż­sze uję­cie)i znaj­du­je­my się w ra­tu­szu, w któ­rym nowa bur­mistrz, Śnież­ka, or­ga­ni­zu­je spo­tka­nie z miesz­kań­ca­mi. Chce na nim omó­wić klu­czo­we dla spo­łecz­no­ści spra­wy. Sfru­stro­wa­ni miesz­kań­cy nie ma­ją jed­nak ocho­ty współ­pra­co­wać, tyl­ko jak naj­szyb­ciej do­wie­dzieć się o lo­do­wej ba­rie­rze i tym, kto ją stwo­rzył. Szyb­ko wy­ni­ka za­mie­sza­nie (bied­na Śnież­ka, tak się sta­ra), a tym­cza­sem Ma­rian za­czy­na słab­nąć. Ob­raz za­czy­na wi­ro­wać, dźwię­ki stop­nio­wo za­ni­kać (pa­no­wie od efek­tów i dźwię­ku po­rząd­nie się przy­kła­da­ją, choć re­ży­ser­sko wy­pa­da to wszyst­ko dość kla­sycz­nie), aż w koń­cu bo­ha­ter­ka tra­ci przy­tom­ność i upa­da, a na jej gło­wie po­ja­wia się bia­łe pa­smo — do­kład­nie ta­kie, jak na gło­wie Anny w „Kra­inie lodu”. Wi­dać lody z Any Gi­ven Sun­dae za­czy­na­ją dzia­łać. Cie­ka­we dla­cze­go wła­ści­ciel­ka chcia­ła skrzyw­dzić aku­rat Ma­rian…

Ko­mik­sy do­bre na wszyst­ko.

Tym­cza­sem w ba­rze U Bab­ci Re­gi­na i Hen­ry prze­glą­da­ją ko­mik­sy (oczy­wi­ście, po­nie­waż to se­rial z ma­są od­nie­sień do Di­sneya, mu­szą to być ko­mik­sy Ma­rve­la, tu: „Thor” i „S.H.I.E.L.D.”) i mi­ło spę­dza­ją czas. Ko­mik­sy to jed­nak tyl­ko pre­tekst — Re­gi­na chce do­wie­dzieć się wię­cej o Księ­dze z opo­wia­da­nia­mi i dys­kret­nie wy­py­tu­je o nią syna. Chło­pak jed­nak na­bie­ra po­dej­rzeń i po­sta­na­wia za­py­tać wprost, o co cho­dzi. Z po­cząt­ku nie­chęt­na, Re­gi­na w koń­cu wy­ja­wia mu swój plan od­na­le­zie­nia au­to­ra Księ­gi, na któ­ry wpa­dła w pre­mie­rze se­zo­nu (zmie­nia na­wet tę część ze zmu­sza­niem na proś­bę — syn u boku i Re­gi­na zu­peł­nie mięk­nie). Hen­ry, bar­dzo pod­eks­cy­to­wa­ny po­my­słem mat­ki, po­sta­na­wia jej po­móc i w ten spo­sób roz­po­czy­na się „Ope­ra­cja Man­gu­sta”. Czy­li wszel­kie oba­wy o cof­nię­cie Re­gi­ny w roz­wo­ju by­ły nie­uza­sad­nio­ne. A jak jesz­cze ma Henry’ego za pra­wą rę­kę, to moż­na prze­stać się bać.
Na­gle do baru wbie­ga prze­ra­żo­ny Ro­bin. Głu­pio mu, ale nie miał się do kogo zwró­cić. Cho­dzi oczy­wi­ście o Ma­rian. Re­gi­na, chcąc nie chcąc, zga­dza się po­móc uko­cha­ne­mu.

Re­gi­na cier­pi, Ro­bin cier­pi, wszy­scy cier­pią.

Na­tych­miast uda­je­my się do ra­tu­sza. Za­nim Re­gi­na przyj­rzy się Ma­rian musi jed­nak rzu­cić zło­śli­wą uwa­gę w stro­nę Śnież­ki, któ­ra po­wie­si­ła w czar­no­-bia­łym, ele­ganc­kim po­miesz­cze­niu… ko­lo­ro­wy ob­ra­zek z ptasz­kiem. Na­praw­dę, gu­sta gu­sta­mi, ale ten ob­ra­zek ni­jak tam nie pa­su­je. No, ale to Śnież­ka jest te­raz bur­mi­strzem.
Na­gle do ra­tu­sza wpa­da­ją Elsa, Emma i Hak. Na­tych­miast za­uwa­ża­ją za­mro­żo­ną Ma­rian, a Elsa od razu mó­wi jak temu za­ra­dzić — po­trze­ba wy­ra­zu praw­dzi­wej mi­ło­ści (czy­li znów, tak jak w fil­mie). Ro­bin przy­stę­pu­je do po­ca­łun­ku, ale ten nie dzia­ła. I choć Ksią­żę pró­bu­je po­rów­nać sy­tu­ację do tej z Fre­de­ri­ckiem — lód sta­no­wi zbyt gru­bą ba­rie­rę — to wszy­scy wie­my, dla­cze­go po­ca­łu­nek nie od­cza­ro­wu­je Ma­rian. Ro­bin po pro­stu ko­cha ko­goś in­ne­go.
Re­gi­na obie­cu­je przyj­rzeć się klą­twie i zo­ba­czyć, czy ja­koś da się jej za­ra­dzić, a tym­cza­sem Emma po­sta­na­wia zba­dać spra­wę i po­szu­kać w mia­stecz­ku win­ne­go. Za­nim wyj­dzie usły­szy jesz­cze ma­ły wjazd na am­bi­cję od Re­gi­ny (któ­ra w su­mie ma ra­cję — coś ostat­nio ma­gia Emmy sła­bo dzia­ła) i po­wie Ha­ko­wi, by za­brał El­sę w bez­piecz­ne miej­sce.

Po­do­bień­stwo pierw­sza kla­sa.

I znów Aren­delle. Oczy­wi­ście Kri­stoff nie po­słu­chał Elsy i na wła­sną rę­kę udał się na zwia­dy — ku nie­za­do­wo­le­niu Sve­na, któ­ry stro­fu­je przy­ja­cie­la po dro­dze. Przy oka­zji — co­raz bar­dziej utwier­dzam się w prze­ko­na­niu, że chcę wła­sne­go re­ni­fe­ra — ten w „Once Upon a Time” jest po pro­stu cu­dow­ny.
W koń­cu Kri­stoff do­cie­ra do miej­sca, z któ­re­go mo­że bez­piecz­nie ob­ser­wo­wać Han­sa. Ty­ler Ja­cob Moore jest w tej roli obłęd­ny — nie dość, że wy­glą­da zu­peł­nie tak, jak Hans w „Kra­inie lodu”, to jesz­cze ide­al­nie prze­no­si jego wszyst­kie ma­nie­ry­zmy. Bar­dzo do­brze po­ka­za­no tu też jego re­la­cje z brać­mi, któ­re w „Kra­inie lodu” zo­sta­ły tyl­ko de­li­kat­nie za­ry­so­wa­ne. Jako naj­młod­szy brat rze­czy­wi­ście nie miał lek­ko i mu­sia­ło to moc­no wpły­nąć na jego oso­bo­wość.
Szcze­gól­nie cie­ka­we jest jed­nak w tej sce­nie ob­ra­zek, któ­ry Hans stu­diu­je. Przed­sta­wia on bo­wiem ta­jem­ni­czą urnę, w któ­rej uwię­zio­na by­ła Elsa. Za­nim Hans za­ata­ku­je Aren­delle i za­sią­dzie na jego tro­nie, musi tę urnę zdo­być, by po­ko­nać lo­do­we za­gro­że­nie…

Elsa ob­my­śla stra­te­gię obro­ny.

Tym­cza­sem Elsa pla­nu­je dzia­ła­nia obron­ne wraz z do­wódz­twem aren­dell­skich żoł­nie­rzy. Po chwi­li do kom­na­ty, jak gdy­by ni­gdy nic (se­rio, Elsa, po­pra­cuj nad ochro­ną) wbie­ga Kri­stoff, któ­ry in­for­mu­je kró­lo­wą (nie­za­do­wo­lo­ną, że jej nie po­słu­chał) o tym, cze­go uda­ło mu się do­wie­dzieć. Opo­wia­da o pla­nie Han­sa i ukry­tej w ja­ski­ni w Pół­noc­nej Kra­inie urnie, któ­ra mo­że uwię­zić lu­dzi po­dob­nych El­sie (a jak wie­my, ta­kich jak ona jest przy­naj­mniej jesz­cze jed­na sztu­ka). Pro­po­nu­je, że weź­mie kil­ku żoł­nie­rzy i uda się do ja­ski­ni (w prze­ci­wień­stwie do Han­sa, zna te­ren i mo­że tam szyb­ko do­trzeć), by znisz­czyć ar­te­fakt. Elsa pro­po­nu­je jed­nak za­miast żoł­nie­rzy sie­bie. Och, uwiel­biam tak na­pi­sa­ne po­sta­ci ko­bie­ce — sil­ne i zde­cy­do­wa­ne!

Gbu­rek wie­dzie wście­kłych miesz­kań­ców na pi­kie­tę.

Krót­ka wi­zy­ta w Stor­brooke. Wście­kli oby­wa­te­le mias­tecz­ka (z eta­to­wy­mi ostat­nio nie­za­do­wo­lo­ny­mi Gbur­kiem i bab­cią Kap­tur­ka na cze­le) pla­nu­ją po­wstrzy­mać tego, kto stoi za za­mro­że­niem Ma­rian. Oczy­wi­ście wy­cią­ga­ją lo­gicz­ny wnio­sek, że musi być to Elsa (mi­mo za­strze­żeń, jak zwy­kle roz­waż­ne­go Ar­chie’e­go Hoo­pe­ra), bo prze­cież nikt inny nie po­tra­fi wła­dać lo­dem. Na­tych­miast ru­sza­ją gru­pą od­na­leźć dziew­czy­nę. Wszyst­kie­mu przy­glą­da się zaś wła­ści­ciel­ka Any Gi­ven Sun­dae. Na jej twa­rzy po­ja­wia się de­li­kat­ny uśmiech — o to jej cho­dzi­ło, Sto­ry­brooke ma ob­ró­cić się prze­ciw­ko El­sie.

Elsa i Kri­stoff nad Pół­noc­ną Do­li­ną.

Po­wra­ca­my do Aren­delle. Elsa i Kri­stoff ru­sza­ją w dro­gę do Pół­noc­nej Do­li­ny. Tak im się spie­szy­ło, że bo­ha­ter­ka nie zdą­ży­ła się na­wet prze­brać. Ale je­śli lubi cią­gnąć dłu­gą suk­nię po le­sie, to niech cią­gnie.
Pod­czas wę­drów­ki sły­szy­my bar­dzo cie­ka­wą roz­mo­wę Elsy z Kri­stof­fem. Kró­lo­wa Aren­delle, mimo tego, że ma ko­cha­ją­cą sio­strę, czu­je się tro­chę sa­mot­na. Urna sta­no­wi dla niej do­wód, że ist­nie­je jesz­cze ktoś taki jak ona. Tro­chę ina­czej na spra­wę pa­trzy Kris­toff — dla nie­go ro­dzi­na to ro­dzi­na, nie­za­leż­nie od tego, jak bar­dzo jej człon­ko­wie się od nas róż­nią.
Bo­ha­te­ro­wie wresz­cie do­cie­ra­ją do Pół­noc­nej Do­li­ny. Te­raz zo­sta­je zej­ście w jej dół. Nie­ste­ty nie moż­na po­słu­żyć się ma­gią i stwo­rzyć lo­do­wych scho­dów (bo Hans mógł­by to wy­cza­ić, a poza tym efek­ty pew­nie by­ły­by okrop­ne), więc trze­ba zejść po li­nie. Po­wo­dze­nia w tej suk­ni.

Elsa chce od­na­leźć ta­jem­ni­czą,
któ­ra tak jak ona po­tra­fi wła­dać lo­dem,

Krót­kie spoj­rze­nie na Sto­ry­brooke (tro­chę urwa­ne, szko­da), a po­tem znaj­du­je­my się przy Haku i El­sie. Bo­ha­ter­ka nie chce zo­stać od­pro­wa­dzo­na w bez­piecz­ne miej­sce i pra­gnie do­wie­dzieć się cze­goś wię­cej o oso­bie z po­dob­ny­mi do niej mo­ca­mi. Hak jed­nak od sa­me­go po­cząt­ku pla­no­wał nie po­słu­chać Emmy (tak się bu­du­je za­ufa­nie?) i zba­dać spra­wę na wła­sną rę­kę, więc pro­po­nu­je El­sie po­moc.
Wresz­cie Will Scar­let!

Wra­ca­my do Sto­ry­brooke. Ksią­żę i Emma uda­ją się do le­śne­go obo­zu Ro­bi­na Hoo­da (to za­baw­ne, że on i jego dru­ży­na miesz­ka­ją w na­mio­tach w le­sie, pod­czas gdy resz­cie przy­pa­dły przy­tul­ne dom­ki) w celu od­na­le­zie­nia ja­kichś po­szlak w spra­wie Ma­rian. Znaj­du­ją jed­nak coś, a ra­czej ko­goś, zu­peł­nie nie­spo­dzie­wa­ne­go — zna­ne­go z „Once Upon a Time in Won­der­land” Wi­lla Scar­le­ta! Mi­chael So­cha jak zwy­kle jest w tej roli do­sko­na­ły i cał­ko­wi­cie krad­nie sce­nę Je­nni­fer Mo­rri­son oraz Jo­sho­wi Da­lla­so­wi.
Przy­ła­pa­ny na mysz­ko­wa­niu w cu­dzym na­mio­cie Will szyb­ko się zmy­wa, a nie­pa­trzą­ca pod nogi Emma nie jest go w sta­nie do­go­nić. Od cze­go ma się jed­nak wy­spor­to­wa­ne­go ta­tę — Ksią­żę jed­nym su­sem po­wa­la zbie­ga. Ten w koń­cu przy­zna­je się do tego, kim jest i opo­wia­da o swo­ich po­dej­rze­niach a pro­pos Ma­rian. Kie­ru­je bo­ha­te­rów do lo­dziar­ni, w któ­rej, jak wie­my z po­przed­nie­go od­cin­ka, asor­ty­ment nie ucier­piał mimo dość dłu­giej prze­rwy w do­sta­wie prą­du.

Ma­rian nie wy­glą­da naj­le­piej.

Tym­cza­sem z Ma­rian jest co­raz go­rzej. Lo­do­wa klą­twa co­raz bar­dziej zbli­ża się do ser­ca ko­bie­ty. Re­gi­na jest w sta­nie wy­my­ślić tyl­ko jed­no roz­wią­za­nie, ale ostrze­ga Ro­bi­na, że musi jej cał­ko­wi­cie za­ufać. Hood się zga­dza.
Rany — ile to wszyst­ko musi Re­gi­nę kosz­to­wać! Na pew­no nie jest jej ła­two, ale trzy­ma się ko­bie­ta nie­źle (La­na Pa­ri­lla gra to fan­ta­stycz­nie). Znów war­to spoj­rzeć na ogrom­ny po­stęp, jaki bo­ha­ter­ka uczy­ni­ła. Daw­na Re­gi­na nie by­ła­by tak chęt­na do po­mo­cy.

Ti­te­li­tu­ry za­wsze znaj­dzie ja­kąś ra­dę.

W in­nym za­kąt­ku mia­stecz­ka Hak i Elsa od­wie­dza­ją Ti­te­li­tu­re­go. Pi­rat ma na nie­go haka (żart za­mie­rzo­ny) — wie, że szty­let, któ­ry znaj­du­je się w po­sia­da­niu Bel­li, nie jest praw­dzi­wy (wpadł na to ni­czym Sher­lock, dro­gą de­duk­cji). Ofe­ru­je jed­nak ci­szę, pod wa­run­kiem, że Mrocz­ny zgo­dzi się po­móc od­na­leźć oso­bę, któ­ra rzu­ci­ła na Ma­rian klą­twę. Ti­te­li­tu­ry nie­chęt­nie, ale w koń­cu przy­sta­je na ta­kie wa­run­ki.
Elsa na­tych­miast wrę­cza mu pa­smo wło­sów Ma­rian (kie­dy ona je zdo­by­ła?!), by ten zro­bił ma­łe cza­ry mary i zre­du­ko­wał za­klę­cie do jego pier­wot­nej po­sta­ci — czy­li… śnie­ży­nek. Przy oka­zji do­wia­du­je­my się nie­co wię­cej o ma­gii w świe­cie „Once Upon a Time” — każ­da jest wy­jąt­ko­wa i choć moż­na zna­leźć po­dob­ne, to ni­gdy dwóch iden­tycz­nych. Ti­te­li­tu­ry uwal­nia więc śnie­żyn­ki ze swej dło­ni i ka­że El­sie oraz Ha­ko­wi za nim po­dą­żyć — na pew­no tra­fią wte­dy do od­po­wie­dzial­nej za klą­twę. Bo­ha­te­ro­wie tak też czy­nią, a my mo­że­my spoj­rzeć na kil­ka przy­zwo­itych efek­tów spe­cjal­nych.

Śnież­ka zgry­wa sil­ną.
Na­dal po­zo­sta­je­my w Sto­ry­brooke i tym ra­zem przy­glą­da­my Śnież­ce, któ­ra usi­łu­je zło­żyć wó­zek ma­łe­go Ne­ala, by wło­żyć go do ba­gaż­ni­ka auta. Wy­raź­nie wi­dać, że so­bie z tym nie ra­dzi, ale prze­cho­dzą­cy obok Ar­chie Ho­oper, za­miast rzu­cić się do po­mo­cy, pyta tyl­ko, czy aby wszyst­ko w po­rząd­ku. A po­tem stoi jak taki tłu­mok i na­wi­ja. No, ale wi­dać świersz­cze już tak ma­ją.
Tak czy siak, Hoo­per do cze­goś się jed­nak przy­da­je. Wi­dząc, jak Śnież­ka za wszel­ką ce­nę sta­ra się spę­dzić każ­dą moż­li­wą chwi­lę przy dziec­ku ra­dzi jej, by cza­sa­mi od­pu­ści­ła, co na pew­no wyj­dzie jej na zdro­wie. Szko­da, że przy tym musi na­chal­nie od­wo­łać się do pio­sen­ki „Let It Go” ale w koń­cu mamy se­zon, sku­pia­ją­cy się na „Kra­inie Lodu”…

Will Scar­let na­dal do usług.

Emma, Ksią­żę i Will Scar­let (dla­cze­go nie sku­li go w kaj­dan­ki?) do­cie­ra­ją do lo­dziar­ni Any Gi­ven Sun­dae. Z ze­wnątrz wszyst­ko wy­glą­da w po­rząd­ku, ale Will nie daje za wy­gra­ną i po­sta­na­wia wła­mać się do środ­ka, by po­ka­zać, że coś jest jed­nak na rze­czy. Ksią­żę nie jest za­chwy­co­ny, choć osta­tecz­nie wspól­nie z Em­mą po­sta­na­wia dać Scar­le­to­wi szan­sę. Osta­tecz­nie to jed­nak Emma roz­pra­co­wu­je drzwi, nie mo­gąc pa­trzeć na to, co wy­pra­wia nie­wpra­wio­ny z no­wo­cze­sny­mi zam­ka­mi Will.
W środ­ku oka­zu­je się, że rze­czy­wi­ście coś nie gra. Po­mi­mo bra­ku ja­kie­go­kol­wiek sy­te­mu chło­dze­nia, lody wca­le się nie to­pią. Will po­le­ca też zaj­rzeć na ty­ły, któ­re, ku wiel­kie­mu zdzi­wie­niu bo­ha­te­rów, oka­zu­ją się być cał­ko­wi­cie sku­te lo­dem. Tak zwy­czaj­nie.
Tym­cza­sem Scar­let, ko­rzy­sta­jąc z nie­uwa­gi Emmy i księ­cia, szyb­ko się zmy­wa, nie omiesz­ku­jąc też uszczk­nąć cze­goś z kasy. Kla­sycz­na sztucz­ka, ale po­zwa­la zgrab­nie przejść do bar­dzo ład­ne­go mo­men­tu, w któ­rym Emma mó­wi ojcu o swo­ich zmar­twie­niach. Ksią­żę na­tych­miast re­agu­je i sta­ra się po­cie­szyć cór­kę oraz spra­wić, by od­zy­ska­ła wia­rę w sie­bie. Po­do­ba mi się spo­sób, w jaki twór­cy roz­wi­ja­ją ich re­la­cje.
Chwi­lę póź­niej zer­ka­my na za­wie­szo­ne nad drzwia­mi śnie­żyn­ki i…

Hak i Elsa umi­la­ją so­bie prze­chadz­kę roz­mo­wą.

…dzię­ki ma­gii mon­ta­żu prze­no­si­my się do lasu. Jesz­cze nie do­cie­ra­my do celu, ale mo­że­my po­słu­chać dość in­te­li­gent­nie na­pi­sa­nej roz­mo­wy o sto­sun­ku Haka do Emmy. Elsa udzie­la bo­ha­te­ro­wi cie­ka­wych rad, od­no­sząc się tak­że do wła­snych do­świad­czeń. Bar­dzo zgrab­nie to wy­cho­dzi.

Elsa i Kri­stoff w ja­ski­ni z ta­jem­ni­czą urną.

Elsa i Kri­stoff do­cie­ra­ją do ja­ski­ni, w któ­rej znaj­du­je się ta­jem­ni­cza urna. Bo­ha­ter­ka na­tych­miast za­bie­ra ją z miej­sca w celu znisz­cze­nia, ale na­gle po­ja­wia­ją się na niej runy z al­fa­be­tu Fu­þark star­szy. Nie­ste­ty ani Kri­stoff ani Elsa nie są w sta­nie ich od­czy­tać (co jest cie­ka­we, bo dwa od­cin­ki temu Elsa czy­ta­ła pa­mięt­nik za­pi­sa­ny iden­tycz­ny­mi ru­na­mi). Od cze­go jest jed­nak In­ter­net!
Każ­da runa z Fu­þar­ka star­sze­go ozna­cza jed­ną li­te­rę, a do­dat­ko­wo przy­pi­sa­ne ma od­dziel­ne, sym­bo­licz­ne, ma­gicz­ne zna­cze­nie. Na urnie po­ja­wia­ją się trzy zna­ki, któ­re są na­stęp­nie lu­strza­nie od­bi­te. Są to ko­lej­no: la­guz (l), czy­li woda; isaz (i), czy­li lód lub śmierć (zo­bacz­cie ja­kie ko­no­ta­cje) oraz kau­nan (k), czy­li cho­ro­ba, rana lub wrzód. Ra­zem ukła­da­ją się w sta­ro­nor­we­skie sło­wo lik, ozna­cza­ją­ce zwło­ki lub pu­stą bu­tel­kę. Od razu wi­dać, że twór­cy umiesz­cza­ją tu kil­ka bar­dzo cie­ka­wych wska­zó­wek a pro­pos oso­by znaj­du­ją­cej się we­wnątrz urny.
Na­gle do ja­ski­ni wdzie­ra się Hans wraz z brać­mi. Elsa i Kri­stoff dość spraw­nie roz­pra­wia­ją się z więk­szo­ścią na­past­ni­ków (a efek­ty spe­cjal­ne nie kłu­ją szcze­gól­nie w oczy i do­brze od­wo­łu­ją się do „Kra­iny lo­du”). Hans nie był­by jed­nak so­bą, gdy­by nie użył pod­stę­pu. W mgnie­niu oka chwy­ta Kri­stof­fa. Te­raz mo­że po­sta­wić ul­ti­ma­tum — Elsa albo odda urnę, albo Kri­stoff zgi­nie.

„Nie wiem, na­ci­skam Emma i dzia­ła.”

Po­wra­ca­my na chwil­kę do Sto­ry­brooke. Hak i Elsa wresz­cie od­naj­du­ją od­po­wie­dzial­ną za klą­twę wła­ści­ciel­kę Any Gi­ven Sun­dae (k­tó­ra, przy oka­zji, wło­ży­ła na sie­bie cał­kiem nie­złą, bia­łą suk­nię). Bo­ha­te­ro­wie po­zo­sta­ją w ukry­ciu, Hak wy­cią­ga ko­mór­kę (je­go opis tego urzą­dze­nia jest na­praw­dę za­baw­ny — bra­wa dla sce­na­rzy­stów) i sta­ra się za­dzwo­nić do Emmy. Nie­ste­ty sły­szy tyl­ko pocz­tę gło­so­wą. W ta­kiej sy­tu­acji ra­dzi El­sie (wy­raź­nie za­cie­ka­wio­nej pa­nią w suk­ni) pozos­tać w ukry­ciu.

Hans nie żar­tu­je.

I szyb­ko wra­ca­my do Aren­delle. Ży­cie Kri­stof­fa wisi na wło­sku. Elsa w koń­cu ugi­na się przed Han­sem i od­da­je mu urnę, pro­sząc przy tym Kri­stof­fa, by od­na­lazł An­nę i ura­to­wał kró­le­stwo. Hans otwie­ra tym­cza­sem urnę, z któ­rej wy­le­wa bia­łą, płyn­ną sub­stan­cję, po­dob­ną do tej, ja­ką wi­dzie­li­śmy w fina­le trze­cie­go se­zo­nu (po­za ko­lo­rem, bo tam­ta by­ła nie­bie­ska). Na­stęp­nie sub­stan­cja prze­ista­cza się w… wła­ści­ciel­kę Any Gi­ven Sun­dae! Ta na­tych­miast za­mie­nia Han­sa w lód i tym sa­mym ra­tu­je El­sę. Jaki ma w tym cel? To oka­że się za chwi­lę. Ale zwrot ak­cji, trze­ba przy­znać, bar­dzo do­bry.

Kró­lo­wa Śnie­gu w peł­nej oka­za­ło­ści.

Hak i Elsa po­sta­na­wia­ją na­tych­miast od­na­leźć Em­mę i opo­wie­dzieć jej o tym, co zna­leź­li. Po­wstrzy­mu­je ich jed­nak wła­ści­ciel­ka Any Gi­ven Sun­dae (my­ślę, że mo­że­my za­cząć na­zy­wać ją od tej pory Kró­lo­wą Śnie­gu), któ­ra unie­ru­cha­mia Haka i uci­na so­bie po­ga­węd­kę z El­są. Opo­wia­da, że już wcze­śniej się spo­tka­ły (co po­ka­za­no sce­nę wcze­śniej), a za­nik pa­mię­ci Elsy to wy­nik za­klę­cia skal­nych tro­lli (ma to sens, bio­rąc pod uwa­gę to, co wie­my o nich z „Kra­iny lo­du”).
Nie to jest jed­nak naj­waż­niej­sza in­for­ma­cja — Kró­lo­wa Śnie­gu wy­ja­wia El­sie, kto uwię­ził ją w urnie. Mia­ła to być Anna, któ­ra osta­tecz­nie zwró­ci­ła się prze­ciw sio­strze pod wpły­wem stra­chu. Nie wiem, na ile moż­na za­ufać Kró­lo­wej Śnie­gu pod tym wzglę­dem, ale chy­ba moż­na za­ło­żyć, że jest w tym, co mó­wi, ma­leń­kie ziar­no praw­dy (ro­zwi­nę ten te­mat za mo­ment). Do­wia­du­je­my się tak­że o po­wo­dach za­mro­że­nia Ma­rian — wła­ści­ciel­ka lo­dziar­ni chcia­ła w ten spo­sób na­uczyć El­sę, że osta­tecz­nie wszy­scy się od niej od­wró­cą (no, trze­ba przy­znać, że się uda­ło).
Na­stęp­nie ko­bie­ta przy­stę­pu­je do dzie­ła i sta­wia Haka w śmier­tel­nie nie­bez­piecz­nym po­ło­że­niu. Na szczę­ście w po­rę po­ja­wia się Emma. I tu ko­lej­ne za­sko­cze­nie — Kró­lo­wa Śnie­gu skądś ją zna! Moż­na chy­ba bez­piecz­nie za­ło­żyć, że nie z Za­cza­ro­wa­ne­go Lasu (bo za­wsze by­li­śmy wte­dy przy bo­ha­ter­ce), więc praw­do­po­dob­nie spo­tka­ły się kie­dyś w Sto­ry­brooke. Moż­li­we też, że po­zna­ły się poza mia­stecz­kiem — albo za­nim Emma do nie­go tra­fiła, albo pod­czas prze­rwy mię­dzy pierw­szą a dru­gą klą­twą. Tak czy siak, coś je łą­czy, a naj­cie­kaw­szy jest fakt, że Emma wca­le te­go nie pa­mię­ta.
Po krót­kiej wy­mia­nie słów Emma ru­sza do ata­ku i od razu pięk­nie so­bie ra­dzi z Kró­lo­wą Śnie­gu, któ­rą po­wa­la jed­nym za­klę­ciem — roz­mo­wa z oj­cem zde­cy­do­wa­nie po­mo­gła jej od­zy­skać wia­rę w sie­bie. W na­stęp­nej ko­lej­no­ści ra­tu­je też uko­cha­ne­go Haka, a jak­że. Nie­ste­ty w mię­dzy­cza­sie Kró­lo­wa Śnie­gu ucie­ka.

Kró­lo­wa Śnie­gu w pa­ła­cu w Aren­delle.

Wra­ca­my do Aren­delle z prze­szło­ści. Kró­lo­wa Śnie­gu i Elsa ra­do­śnie roz­ma­wia­ją o bał­wan­kach i pa­ła­cach z lodu, aż w koń­cu do­cie­ra­ją do kom­na­ty, w któ­rej ta pierw­sza na­tych­miast za­uwa­ża por­tret Ad­ga­ra i Idun, ro­dzi­ców Elsy i Anny. I wte­dy twór­cy zrzu­ca­ją na nas ko­lej­ną bom­bę — Kró­lo­wa Śnie­gu jest sio­strą Idun! Czy­li tak, jak przy­pusz­cza­łem w po­przed­niej ana­li­zie. Roz­wią­za­ne zo­sta­je za­tem kil­ka kwe­stii, ale też po­ja­wia­ją się nowe py­ta­nia.
Ad­gar i Idun na pew­no nie uda­li się do Za­cza­ro­wa­ne­go Lasu, by od­szu­kać Kró­lo­wą Śnie­gu. Cel ich wi­zy­ty zo­sta­je za­tem na­dal owia­ny ta­jem­ni­cą. Wie­my, że Kró­lo­wa Śnie­gu jest ciot­ką Elsy i przy­pusz­czam, że moż­na jej na tym polu za­ufać, choć na ra­zie nie od­rzu­cam cał­ko­wi­cie teo­rii o tym, że mo­że się jed­no­cze­śnie oka­zać bio­lo­gicz­ną mat­ką dziew­czy­ny.
Po­zo­sta­je kwe­stia tego, kto uwię­ził Kró­lo­wą Śnie­gu w urnie. Moim zda­niem by­ła to Idun, na co wska­zu­je kil­ka róż­nych po­szlak. Przede wszyst­kim war­to zwró­cić uwa­gę na mi­nę Kró­lo­wej Śnie­gu, kie­dy wi­dzi por­tret swej sio­stry — nie jest to mina zbyt we­so­ła. Po dru­gie, na py­ta­nie Elsy o to, dla­cze­go o niej wcze­śniej nie sły­sza­ła, od­po­wia­da, że mat­ka pew­nie chcia­ła oszczę­dzić jej dra­stycz­nej hi­sto­rii. Po trze­cie — to na co zwró­ci­łem uwa­gę w po­przed­niej sce­nie: pró­ba wmó­wie­nia El­sie, że to Anna uwię­zi­ła ją w urnie. Mo­że tak na­praw­dę opo­wia­da­ła o so­bie i swej re­la­cji z Idun? My­ślę, że moż­na to bez­piecz­nie za­ło­żyć. No i po czwar­te, wieść o śmier­ci Idun wca­le nie robi na Kró­lo­wej Śnie­gu wiel­kie­go wra­że­nia. Coś musi być w tej kwe­stii na rze­czy.
Cie­ka­we jest też to, co dzie­je się po­tem. Elsa opo­wia­da bo­wiem o swo­jej sio­strze An­nie i jej wy­pra­wie, po czym Kró­lo­wa Śnie­gu obie­cu­je po­moc w jej od­na­le­zie­niu. I znów war­to za­ob­ser­wo­wać jej mi­nę (Eli­za­beth Mi­tchell — uwiel­biam Cię za tę dwu­znacz­ność), któ­ra zde­cy­do­wa­nie nie mó­wi: „Mo­żesz na mnie li­czyć.”, a ra­czej: „Mam pew­ne pla­ny, co do two­jej sio­stry.”.

Emma wie, że coś jest nie tak.

I już na do­bre wra­ca­my do Sto­ry­bro­oke. Na po­czą­tek krót­ka po­ga­węd­ka Emmy z Księ­ciem i Ha­kiem. Bo­ha­ter­ka wie, że coś w tej ca­łej spra­wie z Kró­lo­wą Śnie­gu nie gra i za­sta­na­wia się, skąd mo­że ją znać. Nie omiesz­ka też trosz­kę na­krzy­czeć na Haka. Na­stęp­nie pod­cho­dzi po­cie­szyć El­sę i po­dzie­lić się z nią swo­imi prze­my­śle­nia­mi. Kró­lo­wa Śnie­gu by­ła w Sto­ry­brooke już wcze­śniej i to nie Emma ją tu spro­wa­dzi­ła (tak, jak by­ło w przy­pad­ku Elsy), więc praw­do­po­dob­nie jej cele nie są zwią­za­ne stric­te z El­są. Cie­ka­we, w ta­kim ra­zie, cze­go do­kład­nie chce…

Ko­lej­na nie­zręcz­na chwi­la mię­dzy Re­gi­ną a Ro­bi­nem.
Ale przy­naj­mniej na chwi­lę wi­dzi­my Złą Kró­lo­wą szczę­śli­wą.

I po­wo­li twór­cy za­czy­na­ją za­my­kać wąt­ki od­cin­ka. Na po­czą­tek wra­ca­my do ra­tu­sza. Ro­bin wy­zna­je Re­gi­nie, że po­ca­łu­nek nie za­dzia­łał na Ma­rian, po­nie­waż tak na­praw­dę ko­cha ko­goś in­ne­go. Na twa­rzy Re­gi­ny na chwi­lę ma­lu­je się szczę­ście, ale oczy­wi­ście ko­bie­ta wie, że Ro­bin nie mo­że opu­ścić żo­ny. Bied­na…
By prze­rwać tę nie­zręcz­ną chwi­lę, do ra­tu­sza wbie­ga Hen­ry, któ­ry ści­ska w rę­ku szka­tuł­kę. Re­gi­na pyta Ro­bi­na, czy jest pe­wien, że jej ufa, po czym przy­stę­pu­je do dzie­ła i wyj­mu­je ser­ce z pier­si Ma­rian, tak by lód nie mógł go do­się­gnąć. Na­stęp­nie obie­cu­je Ro­bi­no­wi, że znaj­dzie le­kar­stwo. I jak tu nie po­dzi­wiać po­stę­pu, jaki ta po­stać uczy­ni­ła?

Po­ca­łu­nek na środ­ku uli­cy.
Za­iste, mi­strzo­wie prze­trwa­nia.

Tym­cza­sem Hak prze­pra­sza Em­mę za to że jej nie po­słu­chał, a jed­no­cze­śnie pyta, dla­cze­go dziew­czy­na mu nie ufa. Emma po­sta­na­wia się wresz­cie otwo­rzyć i mó­wi, że tak na­praw­dę cho­dzi o strach przed stra­tą. Stra­ci­ła już bo­wiem Gra­ha­ma, Nea­la, a na­wet Wal­sha — Haka by nie prze­ży­ła. Pi­rat jest wzru­szo­ny i za­pew­nia Emmę, że je­śli w czymś jest do­bry, to w prze­trwa­niu. I na­stę­pu­je wiel­ki po­ca­łu­nek (na środ­ku uli­cy). Mów­cie, co chce­cie, ale na moje to jest bar­dzo ład­na sce­na i co­raz bar­dziej za­czy­nam ki­bi­co­wać tej pa­rze (choć wcze­śniej na­le­ża­łem do dru­ży­ny zwo­len­ni­ków Nea­la).

Ostat­nie spoj­rze­nie na Kró­lo­wą Śnie­gu i moż­na koń­czyć.

I wresz­cie finał od­cin­ka, a w nim ostat­nie za­sko­cze­nie. No, mo­że nie tak du­że, bo to, że Ti­te­li­tu­ry kom­bi­nu­je, wie­my od sa­me­go po­cząt­ku. No do­brze, a cze­go się do­wia­du­je­my? Otóż oka­zu­je się, że Kró­lo­wa Śnie­gu i Mrocz­ny do­brze się zna­ją. Ma­ło tego, Ti­te­li­tu­ry wy­da­je się znać jej ta­jem­ni­cze pla­ny i jest na­wet w sta­nie za­ofe­ro­wać po­moc (k­tó­rą Kró­lo­wa Śnie­gu na ra­zie od­rzu­ca). Pó­ki co, nie wia­do­mo, skąd  bo­ha­te­ro­wie się zna­ją, ale coś czu­ję, że na rze­czy jest bar­dzo du­ża in­try­ga, na któ­rej Ti­te­li­tu­ry mo­że spo­ro sko­rzys­tać…

MA­NIAK KO­ŃCZY


I na dziś to ko­niec. Jak Wam się po­do­bał od­ci­nek? Co są­dzi­cie o po­sta­ci Kró­lo­wej Śnie­gu? Ma­cie ja­kieś po­my­sły a pro­pos jej pla­nów? Daj­cie znać w ko­men­ta­rzach.

Komentarze