MANIAK ZACZYNA
Czego najbardziej nie lubię w opowieściach podzielonych na odcinki? Tego, kiedy historia wlecze się nieubłaganie, a akcja jest na siłę spowalniana różnego rodzaju sztucznymi zabiegami — a to niespodziewana przeszkoda, która pojawiła się zupełnie znikąd; a to bohater ni stąd ni zowąd zmienia zdanie… Na taką przypadłość cierpieli m.in. zakończeni jakiś czas temu „Hostages”. A jak jest w przypadku „Once Upon a Time in Wonderland”? Na szczęście zupełnie inaczej.
Fabuła w serialu prze do przodu we właściwym tempie. Po krótkiej ekspozycji w poprzednim odcinku, w obecnym akcja mocno rusza z kopyta i nie ma w niej miejsca na przystanki czy wypełniacze. To doskonale, bo widać, że historia zmierza w określonym kierunku — zwłaszcza, że serial jest coraz bliżej końca.
MANIAK O SCENARIUSZU
Autorami scenariusza do tej odsłony serialu odcinka są: Adam Nussdorf („Tron: Rebelia”) oraz Rina Mimoun („Priviledged”, „Everwood”). Odcinek zatytułowano „Dirty Little Secrets” ("Małe, brudne sekrety”), co odnosi się do kilku elementów odcinka, a w szczególności do postaci Cyrusa oraz Czerwonej Królowej. Scenarzyści dzielą swą opowieść na trzy, przeplatające się ze sobą części. Przede wszystkim śledzimy podróż Cyrusa i Alicji do Studni Cudów — jedynego miejsca, w którym można odczynić klątwę ciążącą na Willu oraz braciach Cyrusa. Ponadto, Will i Anastasia wyruszają, by odbudować reputację tej drugiej i napotykają na swej drodze Żabrołaka. Do tego oglądamy retrospekcje Cyrusa i dowiadujemy się, w jakich okolicznościach został dżinem.
Najciekawiej wygląda oczywiście ta ostatnia historia. Scenarzyści nie tylko pokazują dawne, zupełnie inne oblicze Cyrusa oraz opowiadają o wydarzeniach, które doprowadziły do jego późniejszej niedoli, ale też dokładają do układanki pewien kawałek, który w idealny sposób rzuca światło na obecną sytuację bohaterów. Dzięki zaskoczeniu fabularnemu, jakie czeka po drodze (choć jeśli spojrzy się na nazwiska aktorów w napisach początkowych, to można łatwo skojarzyć fakty — mój przypadek) wszystko zaczyna się łączyć w pewną całość, a przy okazji dostajemy dowód na to, że twórcy od początku wiedzieli, dokąd w „Once Upon a Time in Wonderland” zmierzają.
Dobrze wypada też wątek podróży do studni cudów. Mamy tu okazję przyjrzeć się z bliska relacji łączącej Alicję i Cyrusa, którą scenarzyści całkiem nieźle i dość wiarygodnie rozpisują. I choć nie unikają zupełnie sztampy i nadmiernej ckliwości, to swych bohaterów piszą w taki sposób, że nie sposób im nie kibicować.
Fantastyczny jest wątek Willa i Anastasii. Całość rozgrywa się tu niespodziewanie szybko. Jest sporo znakomitych psychologicznych gierek Żabrołaka (naprawdę kapitalnie napisana postać), mamy też okazję wejrzeć w głąb Czerwonej Królowej. Twórcy nie zwalniają tempa i stawiają bohaterów w obliczu wyjątkowego zagrożenia. Oczywiście nie obywa się bez genialnie poprowadzonego manipulanta Dżafara, który gotów jest na wszystko, by osiągnąć swój cel.
Wszystko tworzy naprawdę dobrze pomyślaną całość, a fakt, że to już niedaleko do końca historii, nadaje jej jeszcze większego, przysłowiowego kopa.
Na stołku reżyserskim zasiadł Alex Zakrzewski („Zaprzysiężeni”, „Prawo i bezprawie”). Wywiązuje się ze swojego zadania naprawdę świetnie. Na szczyt wybija się w sekwencjach z Żabrołakiem, które realizuje tak, by niepokoiły i trzymały w napięciu. Wykorzystuje do tego bardzo ciekawe sztuczki montażowe. Wspaniale prowadzi także sceny retrospekcji, w których czuć odpowiedni rozmach i dramatyzm. Subtelnie nawiązuje do filmów Disneya, przede wszystkim do „Aladyna”, przenosząc np. niemalże jeden do jednego scenę, w której bandyci, pędzą na koniach. Do tego wszystkiego, doskonale utrzymuje w niepewności do samego końca.
Peter Gadiot pokazuje w tym odcinku zupełnie nowe oblicze, dzięki czemu postać Cyrusa sporo zyskuje. Bardzo dobrze gra zwłaszcza w scenach retrospekcji, gdzie sporo czasu ekranowego dzieli z niezłymi: Razą Jaffreyem („Smash”) oraz Dejanem Loyolą („The Tomorrow People”), którzy odgrywają jego braci.
Standardowo dobra jest Sophie Lowe w roli Alicji, choć trzeba przyznać, że jej postać jest tu raczej wycofana na drugi plan i nie zobaczymy Lowe szczególnie dużo. W tych scenach, w których jednak się pojawia, po raz kolejny udowadnia swoje niezłe aktorskie umiejętności.
Znakomita jest Emma Rigby jako Anastasia. Szczególnie błyszczy w scenach, w których jej postać skonfrontowana jest z Żabrołakiem. Bardzo wiarygodnie pokazuje wtedy przerażenie i strach.
Podobnie jak w przypadku Sophii Lowe, także Michaela Sochy w „Dirty Little Secrets” nie jest szczególnie dużo. Nadal jednak potrafi skraść każdą scenę, w której się pojawi, niezależnie od tego czy ma ona rozluźnić atmosferę, czy dodać dramatyzmu.
Peta Sergeant błyszczy jako Żabrołak. To postać zagrana znakomicie, a aktorka przeraża i niepokoi. Kroku dotrzymuje jej Naveen Andrews w roli Dżafara. Jak zawsze jest wyśmienity i pokazuje, że dobrze rozumie swego bohatera.
Dobre wrażenie sprawia Leah Gibson („Rogue”) jako strażniczka Studni Cudów, Nyx. Jest niepokojąca i enigmatyczna, co wystarcza, żeby stworzyć wyjątkowy klimat.
Od strony technicznej odcinek wygląda bardzo dobrze. Zdjęcia zrealizowano nieźle, a kolejne ujęcia połączono świetnym montażem — zwłaszcza w sekwencjach z Żabrołakiem. Ciekawie wyszło to także w scenach retrospekcji. Zadowalają efekty specjalne — komputerowe tła ograniczono do niezbędnego minimum, a wszelkie detale, takie jak magiczne mgiełki itp. spełniają swoje zadanie. Znakomita jest charakteryzacja (choć trochę znów zawodzi przygotowanie pod tym względem Pety Sergeant), a kostiumy zachwycają oko. Muzyka Marka Ishama jest baśniowa i niesamowita — doskonale buduje klimat.
Twórcy „Once Upon a Time in Wonderland” fundują znakomity odcinek, który mocno posuwa fabułę do przodu, dając nadzieję na satysfakcjonujące zakończenie. Oby takie było!
MANIAK O REŻYSERII
Na stołku reżyserskim zasiadł Alex Zakrzewski („Zaprzysiężeni”, „Prawo i bezprawie”). Wywiązuje się ze swojego zadania naprawdę świetnie. Na szczyt wybija się w sekwencjach z Żabrołakiem, które realizuje tak, by niepokoiły i trzymały w napięciu. Wykorzystuje do tego bardzo ciekawe sztuczki montażowe. Wspaniale prowadzi także sceny retrospekcji, w których czuć odpowiedni rozmach i dramatyzm. Subtelnie nawiązuje do filmów Disneya, przede wszystkim do „Aladyna”, przenosząc np. niemalże jeden do jednego scenę, w której bandyci, pędzą na koniach. Do tego wszystkiego, doskonale utrzymuje w niepewności do samego końca.
MANIAK O AKTORACH
Peter Gadiot pokazuje w tym odcinku zupełnie nowe oblicze, dzięki czemu postać Cyrusa sporo zyskuje. Bardzo dobrze gra zwłaszcza w scenach retrospekcji, gdzie sporo czasu ekranowego dzieli z niezłymi: Razą Jaffreyem („Smash”) oraz Dejanem Loyolą („The Tomorrow People”), którzy odgrywają jego braci.
Standardowo dobra jest Sophie Lowe w roli Alicji, choć trzeba przyznać, że jej postać jest tu raczej wycofana na drugi plan i nie zobaczymy Lowe szczególnie dużo. W tych scenach, w których jednak się pojawia, po raz kolejny udowadnia swoje niezłe aktorskie umiejętności.
Znakomita jest Emma Rigby jako Anastasia. Szczególnie błyszczy w scenach, w których jej postać skonfrontowana jest z Żabrołakiem. Bardzo wiarygodnie pokazuje wtedy przerażenie i strach.
Podobnie jak w przypadku Sophii Lowe, także Michaela Sochy w „Dirty Little Secrets” nie jest szczególnie dużo. Nadal jednak potrafi skraść każdą scenę, w której się pojawi, niezależnie od tego czy ma ona rozluźnić atmosferę, czy dodać dramatyzmu.
Peta Sergeant błyszczy jako Żabrołak. To postać zagrana znakomicie, a aktorka przeraża i niepokoi. Kroku dotrzymuje jej Naveen Andrews w roli Dżafara. Jak zawsze jest wyśmienity i pokazuje, że dobrze rozumie swego bohatera.
Dobre wrażenie sprawia Leah Gibson („Rogue”) jako strażniczka Studni Cudów, Nyx. Jest niepokojąca i enigmatyczna, co wystarcza, żeby stworzyć wyjątkowy klimat.
MANIAK O TECHNIKALIACH
Od strony technicznej odcinek wygląda bardzo dobrze. Zdjęcia zrealizowano nieźle, a kolejne ujęcia połączono świetnym montażem — zwłaszcza w sekwencjach z Żabrołakiem. Ciekawie wyszło to także w scenach retrospekcji. Zadowalają efekty specjalne — komputerowe tła ograniczono do niezbędnego minimum, a wszelkie detale, takie jak magiczne mgiełki itp. spełniają swoje zadanie. Znakomita jest charakteryzacja (choć trochę znów zawodzi przygotowanie pod tym względem Pety Sergeant), a kostiumy zachwycają oko. Muzyka Marka Ishama jest baśniowa i niesamowita — doskonale buduje klimat.
MANIAK OCENIA
Twórcy „Once Upon a Time in Wonderland” fundują znakomity odcinek, który mocno posuwa fabułę do przodu, dając nadzieję na satysfakcjonujące zakończenie. Oby takie było!
DOBRY |
Komentarze
Prześlij komentarz
Komentarze, zawierające treści obraźliwe, wulgarne, pornograficzne oraz reklamowe zostaną usunięte. Zostaliście ostrzeżeni.