MANIAK ZACZYNA
Nagła decyzja o anulowaniu serialu bardzo często negatywnie wpływa na jego zakończenie. Twórcy niejednokrotnie nie są na nią gotowi i nie udaje im się zamknąć wszystkich wątków. W ten sposób powstaje zmora wszystkich fanów — otwarte zakończenie (obowiązkowo zawieszenie akcji w najbardziej emocjonującym momencie), które już nigdy nie będzie mieć szansy na kontynuację (chyba, że uda się w innym medium, jak komiks, książka czy film).
Z „Once Upon a Time in Wonderland” sprawa wygląda nieco inaczej. Twórcy serialu od początku zapowiadali bowiem, że choć nie wykluczają większej ilości sezonów, historia, którą opowiedzą w pierwszym z nich, będzie historią zamkniętą. Obietnicy tej dotrzymują, ale czy proponowane przez nich zakończenie satysfakcjonuje?
MANIAK O SCENARIUSZU
Scenariusz finału napisali niemalże wszyscy twórcy serialu(poza Jane Espenson): Edward Kitsis, Adam Horowitz oraz Zack Estrin. Odcinek zatytułowano „And they lived…” („I żyli…”), co stanowi ciekawą zabawę słynnym baśniowym zwrotem „I żyli długo i szczęśliwie”. Niedopowiedzenie sugeruje, że bohaterowie przeżyją jeszcze wiele przygód, choć trzeba zauważyć, że samo zakończenie układa się dla większości postaci pomyślnie.
Wszystko zaczyna się tam, gdzie zakończył się poprzedni odcinek. Dżafar i Amara kończą zaklęcie, dzięki czemu stają się najpotężniejszymi czarnoksiężnikami na świecie (pierwszy ukłon w kierunku „Aladyna” Disneya, a będzie ich jeszcze kilka) Oczywiście Dżafar nie ma najmniejszego zamiaru dzielić się władzą, w związku z czym Alicja i Amara zmuszone zostają do ucieczki. Muszą teraz zaplanować, jak powstrzymać ambicje okrutnego czarnoksiężnika.
Scenariusz pełen jest niespodziewanych zwrotów akcji. Niemalże do samego końca twórcy trzymają widza w niepewności, co do dalszych losów bohaterów i w bardzo przemyślany sposób grają na jego emocjach, podsuwając także kilka fałszywych tropów. Na szczęście każdy wątek ma tu swoje zakończenie. Nie zdradzę chyba zbyt wiele, jeśli powiem, że bohaterom udaje się ostatecznie pokonać Dżafara, a jego koniec podobny jest do tego, jaki spotyka disneyowego odpowiednika (kolejne odwołanie do „Aladyna”). Idealnie domknięty jest również wątek Alicji i Cyrusa, Willa i Anastasii oraz wreszcie samej Krainy Czarów, której mieszkańcy, przynajmniej na chwilę, zaznają spokoju. Finał naprawdę satysfakcjonuje i wzrusza, a choć nie pozostawia żadnych pytań, to wcale nie zamyka drogi do ewentualnej kontynuacji przygód niektórych z bohaterów. Cieszy to szczególnie, ponieważ istnieje dzięki temu szansa na to, że zobaczymy ich ponownie, tym razem w serialu-matce, czyli „Once Upon a Time” (w przypadku Sochy wiadomo, że na pewno tak się stanie, trzymam kciuki za Rigby, a po cichu liczę też na zemstę Andrewsa).
Wszystko zaczyna się tam, gdzie zakończył się poprzedni odcinek. Dżafar i Amara kończą zaklęcie, dzięki czemu stają się najpotężniejszymi czarnoksiężnikami na świecie (pierwszy ukłon w kierunku „Aladyna” Disneya, a będzie ich jeszcze kilka) Oczywiście Dżafar nie ma najmniejszego zamiaru dzielić się władzą, w związku z czym Alicja i Amara zmuszone zostają do ucieczki. Muszą teraz zaplanować, jak powstrzymać ambicje okrutnego czarnoksiężnika.
Scenariusz pełen jest niespodziewanych zwrotów akcji. Niemalże do samego końca twórcy trzymają widza w niepewności, co do dalszych losów bohaterów i w bardzo przemyślany sposób grają na jego emocjach, podsuwając także kilka fałszywych tropów. Na szczęście każdy wątek ma tu swoje zakończenie. Nie zdradzę chyba zbyt wiele, jeśli powiem, że bohaterom udaje się ostatecznie pokonać Dżafara, a jego koniec podobny jest do tego, jaki spotyka disneyowego odpowiednika (kolejne odwołanie do „Aladyna”). Idealnie domknięty jest również wątek Alicji i Cyrusa, Willa i Anastasii oraz wreszcie samej Krainy Czarów, której mieszkańcy, przynajmniej na chwilę, zaznają spokoju. Finał naprawdę satysfakcjonuje i wzrusza, a choć nie pozostawia żadnych pytań, to wcale nie zamyka drogi do ewentualnej kontynuacji przygód niektórych z bohaterów. Cieszy to szczególnie, ponieważ istnieje dzięki temu szansa na to, że zobaczymy ich ponownie, tym razem w serialu-matce, czyli „Once Upon a Time” (w przypadku Sochy wiadomo, że na pewno tak się stanie, trzymam kciuki za Rigby, a po cichu liczę też na zemstę Andrewsa).
MANIAK O REŻYSERII
Kari Skogland („Rodzina Borgiów”), reżyser odcinka, nie zaniedbuje żadnego aspektu swojej pracy. Dba o odpowiednie tempo przedstawionej w finale historii. Odcinek wygląda bardzo ładnie, a kadr skomponowano w większości ujęć bez zarzutu — tak, by uwydatnić emocje bohaterów oraz wyjątkową, magiczną atmosferę. Świetną pracę Skogland wykonuje podczas scen akcji, ale to te spokojniejsze wychodzą jej najlepiej, co widać dobrze na przykładzie ostatnich, prawdziwie wzruszających minut.
MANIAK O AKTORACH
Sophie Lowe gra znakomicie. Jej Alicja to dziewczyna zdecydowana, bohaterska, sprytna i przede wszystkim niezwykle dojrzała. Aktorka pierwszorzędnie łączy te wszystkie cechy.
Peter Gadiot nie jest gorszy i z powodzeniem wciela się w Cyrusa. Tak jak w kilku poprzednich odcinkach, udaje mu się pokazać nieco bardziej zadziorne, waleczne oblicze Cyrusa, co bardzo pozytywnie wpływa na rolę.
Michael Socha oczywiście nie zawodzi i znów doskonale odgrywa postać Willa. Jest równie dobry w scenach o komediowym zabarwieniu, co w tych o nastroju bardziej dramatycznym.
Michael Socha oczywiście nie zawodzi i znów doskonale odgrywa postać Willa. Jest równie dobry w scenach o komediowym zabarwieniu, co w tych o nastroju bardziej dramatycznym.
Emma Rigby ma okazję pokazać kilka różnych twarzy. Za każdym razem jest absolutnie fantastyczna i porywająca.
Naveen Andrews to znów niepokojący, momentami przerażający, okrutny i zdeterminowany Dżafar. Do samego końca pozostaje rewelacyjny.
Zuleikha Robinson ma tym razem rolę nieco bardziej wycofaną, ale wciąż (trochę paradoksalnie) wyrazistą. Jej Amara to postać obarczona bagażem doświadczeń, która gotowa jest na ostateczne poświęcenie. Robinson świetnie to rozumie, tworząc bardzo dobrą kreację.
Zuleikha Robinson ma tym razem rolę nieco bardziej wycofaną, ale wciąż (trochę paradoksalnie) wyrazistą. Jej Amara to postać obarczona bagażem doświadczeń, która gotowa jest na ostateczne poświęcenie. Robinson świetnie to rozumie, tworząc bardzo dobrą kreację.
Miłym dodatkiem do obsady są John Lithgow i Whoopi Goldberg, użyczający głosów Białemu Królikowi i jego żonie.
MANIAK O TECHNIKALIACH
Finał nie odbiega technicznie od poprzednich odcinków serialu. Nadal możemy podziwiać bardzo dobre zdjęcia połączone świetnym montażem. Nie rozczarowują (oczywiście jak na OUAT-owe standardy) efekty specjalne, a kilka z nich robi naprawdę duże wrażenie. Na bardzo wysokim poziomie stoi skrupulatnie wykonana charakteryzacja. Tradycyjnie znakomite są kostiumy bohaterów. Mark Isham ilustruje zaś wszystko naprawdę przepiękną oprawą muzyczną.
MANIAK OCENIA
Finał „Once Upon a Time in Wonderland” udowadnia, jak dobry i przemyślany jest to serial. Zakończenie jak najbardziej satysfakcjonuje, a scenarzyści nie pomijają w nim niczego, co na przestrzeni tych trzynastu odcinków stworzyli. Biorą pod uwagę wydarzenia, przez jakie przeszli bohaterowie i starają się, by wpłynęły one na ich obecne usposobienie. Moim zdaniem wychodzi to świetnie. Na pewno będę za „Once Upon a Time in Wonderland” tęsknić. Tymczasem ostatni odcinek i cały serial, dostaje ode mnie mocny:
DOBRY |
Komentarze
Prześlij komentarz
Komentarze, zawierające treści obraźliwe, wulgarne, pornograficzne oraz reklamowe zostaną usunięte. Zostaliście ostrzeżeni.