MANIAK ZACZYNA
Czasami trzeba spojrzeć na pewne rzeczy z odpowiedniej perspektywy, żeby ujrzeć ich pełny obraz. Coś może się bowiem na pierwszy rzut oka wydawać jednoznaczne, ale wcale takie nie być. W „Once Upon a Time” nigdy nie było tak, że coś jest czarne albo białe. Nie ma tam bohaterów całkowicie dobrych lub całkowicie złych, zawsze pojawia się jakiś odcień szarości. Żeby dobrze poznać daną postać, trzeba przede wszystkim poznać jej historię; spojrzeć na nią ze wszystkich stron. Wtedy jest się w stanie ją całkowicie zrozumieć. Między innymi dlatego tak bardzo lubię ten serial — pomimo, że oparty na baśniach, w których zazwyczaj podział na dobro i zło jest dość wyraźny, pokazuje, że w prawdziwym życiu to wcale nie jest takie proste.
W osiemnastym odcinku trzeciego sezonu, twórcy skupiają się na postaci Cory. Przedstawiają jeden z wczesnych etapów jej życia i pomagają zrozumieć, dlaczego stała się taka, jaką poznaliśmy ją w poprzednich odsłonach.
W osiemnastym odcinku trzeciego sezonu, twórcy skupiają się na postaci Cory. Przedstawiają jeden z wczesnych etapów jej życia i pomagają zrozumieć, dlaczego stała się taka, jaką poznaliśmy ją w poprzednich odsłonach.
MANIAK O SCENARIUSZU
Autorami scenariusza są Jane Espenson („Buffy: The Vampire Slayer”) i Daniel T. Thomsen („Kroniki Sary Connor”). Tytuł brzmi dość enigmatycznie — „Bleeding Through”, a oznacza coś w rodzaju: „Przenikając”, „Wydostając się na wierzch” (określenia takiego używa się między innymi wtedy, kiedy coś jest widoczne spod warstwy farby, ale także metaforycznie).
Regina pragnie dowiedzieć się więcej o przeszłości Zeleny i okolicznościach jej porzucenia przez Corę. W związku z tym postanawia się skontaktować ze zmarłą matką. Potrzebować będzie jednak pomocy osoby, która odpowiada za jej śmierć. Tymczasem w scenach retrospekcji, jak nietrudno się domyślić, śledzimy przeszłość Cory.
I znów to te ostatnie stanowią najciekawszy element odcinka. Scenarzyści bardzo zręcznie wnikają w głąb matki Reginy i Zeleny, przekonująco ukazując jej dramat. Nareszcie widzom dane jest poznać tę postać całkowicie, od każdej strony, a w efekcie lepiej zrozumieć. Nadal będzie mieć pewne cechy, które niekoniecznie przypadną do gustu, ale to uczyni ją nawet bardziej ludzką, a przez to interesującą. Dodatkowo twórcy tworzą ładną klamrę, zagęszczając sieci powiązań pomiędzy kolejnymi bohaterami, a także udzielając satysfakcjonujących odpowiedzi na kilka pytań, w tym ujawniając prawdziwe powody nienawiści Cory wobec Evy, matki Śnieżki.
Na szczęście w teraźniejszości również jest emocjonująco. Przede wszystkim bardzo cieszy niezmiernie interesujący rozwój relacji Reginy i Śnieżki. To odcinek tak samo o Corze, jak i właśnie o nich. Scenarzyści rozpisują bohaterki kapitalnie, tworząc dla nich przewspaniałe wspólne sceny. Śnieżka i Regina wiele przeszły i mocno dojrzały, co zostaje bardzo dobrze podkreślone. Szczególnie widać to w przypadku tej drugiej i to nie tylko w przypadku relacji z Mary Margaret, ale też z Robinem Hoodem.
Jak zwykle świetnie rozpisana jest Zelena, której wórcy zapewnili arcyciekawe sceny z Titeliturym. Jest kilka zaskoczeń i zwrotów akcji, a dialogi są wprost wyborne. Zdecydowanie czuć w nich specyficzne pióro Espenson.
Powoli rozwijany jest też wątek wprowadzony w poprzednim odcinku, który dotyczył Kapitana Haka. Scenarzyści ładnie go sygnalizują i jednocześnie nie przeszarżowują.
Powoli rozwijany jest też wątek wprowadzony w poprzednim odcinku, który dotyczył Kapitana Haka. Scenarzyści ładnie go sygnalizują i jednocześnie nie przeszarżowują.
MANIAK O REŻYSERII
Odcinek reżyseruje Romeo Tirone („Dexter”, „Once Upon a Time in Wonderland”). Potrafi on nadać poszczególnym momentom odpowiedni nastrój, co szczególnie czuć podczas scen przyzywania ducha Cory. Jest klimatycznie, czasem niepokojąco, a bywa nawet strasznie. Tirone znakomicie radzi też sobie z bardziej osobistymi dla bohaterów chwil, potrafiąc wyciągnąć na wierzch najskrytsze emocje bohaterów. Ostatecznie tworzy odsłonę przyjemną, ciekawą i wzruszającą.
MANIAK O AKTORACH
Tym razem w centrum odcinka znajduje się Rose McGowan („Czarodziejki”, „Elvis”), która po raz drugi odgrywa młodą Corę (w jej starszą wersję znakomicie wcieliła się Barbara Hershey). McGowan radzi sobie z rolą i przekonująco ukazuje dramat postaci, świetnie uzupełniając jej portret.
Aktorce partneruje na ekranie David de Lautour („Miecz prawdy”, „Touch”) jako tajemniczy Jonathan. Dość wiarygodnie pokazuje on różne oblicza bohatera i do ostatniej chwili niepokoi.
Udany jest występ Erica Lange'a („Zagubieni”), który gościnnie wciela się w rolę młodego króla Leopolda. Nie odchodzi on bardzo od odgrywanej przez Richarda Schiffa starszej wersji, ale też nie jest jej niewolnikiem, co owocuje porządną, przemyślaną kreacją.
Znakomita jest też Eva Bourne („Caprica”) w roli księżniczki Evy. Gra postać, którą trudno jednoznacznie ocenić i wychodzi jej to pierwszorzędnie.
Jak zwykle znakomity występ zalicza Lana Parilla jako Regina. Aktorka doskonale pokazuje dojrzewanie swej postaci, a szczególny popis daje we wspólnych scenach z Ginnifer Goodwin, czyli serialową Śnieżką. Ta ostatnia również gra bardzo dobrze — to chyba jeden z jej najlepszych występów w „Once Upon a Time” od dawna.
Kilka naprawdę porządnych scen ma Sean Maguire w roli Robina Hooda — naprawdę przyjemnie go oglądać, zwłaszcza w momentach, gdy musi pokazać sporo emocji.
Rebecca Mader kontynuuje to co robiła w trzecim sezonie „Once Upon a Time” do tej pory — jej Zelena jest znów zagadkowa, niepokojąca, a jednocześnie bardzo magnetyzująca.
Kilka naprawdę porządnych scen ma Sean Maguire w roli Robina Hooda — naprawdę przyjemnie go oglądać, zwłaszcza w momentach, gdy musi pokazać sporo emocji.
Rebecca Mader kontynuuje to co robiła w trzecim sezonie „Once Upon a Time” do tej pory — jej Zelena jest znów zagadkowa, niepokojąca, a jednocześnie bardzo magnetyzująca.
Tradycyjnie perfekcyjnie gra wcielający się w Titeliturego Robert Carlyle, który zwodzi widza do samego końca. To niesamowicie utalentowany aktor, przed którym nie ma zadań niewykonalnych.
Jennifer Morrison w roli Emmy zostaje w tym odcinku zepchnięta na drugi plan, ale w tych kilku scenach, w których przyszło jej zagrać, radzi sobie całkiem nieźle.
Mniej na ekranie gości Colin O’Donoghue jako Hak, ale to nie znaczy, że ma mało do zagrania. Wręcz przeciwnie — musi przekonująco pokazać, jak na jego bohatera wpłynęły wydarzenia poprzedniego odcinka i robi to doskonale.
Mniej na ekranie gości Colin O’Donoghue jako Hak, ale to nie znaczy, że ma mało do zagrania. Wręcz przeciwnie — musi przekonująco pokazać, jak na jego bohatera wpłynęły wydarzenia poprzedniego odcinka i robi to doskonale.
MANIAK O TECHNIKALIACH
Zdjęcia są w serialu bardzo dobre, a kolejne ujęcia pozwalają widzowi wczuć się w wyjątkową atmosferę odcinka. Dużą rolę gra tu starannie przygotowany, porządny montaż, któremu poza małymi niedociągnięciami nie można zbyt wiele zarzucić. Bardzo przyzwoite są efekty specjalne, choć czasem widać ingerencję komputera na ekranie.
Pięknie zaprojektowane, imponujące kostiumy; doskonała, przemyślana charakteryzacja oraz wspaniała scenografia (zachwycają zwłaszcza plenery) to oczywiście dla „Once Upon a Time” standard.
Niezmiennie świetna jest oczywiście muzyka, a Mark Isham doskonale bawi się horrorową konwencją niektórych scen, co wychodzi doskonale.
Pięknie zaprojektowane, imponujące kostiumy; doskonała, przemyślana charakteryzacja oraz wspaniała scenografia (zachwycają zwłaszcza plenery) to oczywiście dla „Once Upon a Time” standard.
Niezmiennie świetna jest oczywiście muzyka, a Mark Isham doskonale bawi się horrorową konwencją niektórych scen, co wychodzi doskonale.
Komentarze
Prześlij komentarz
Komentarze, zawierające treści obraźliwe, wulgarne, pornograficzne oraz reklamowe zostaną usunięte. Zostaliście ostrzeżeni.