MANIAK ZACZYNA
W serialach zawsze fascynowały mnie przede wszystkim odcinki finałowe. To na nie czekałem zawsze najbardziej, a jeśli były wystarczająco dobre (tak jak zazwyczaj w „Zagubionych” — dzień dobry, sezonie piąty), to później przez kilka (tygo)dni nie mogłem myśleć o niczym innym (objawy maniakalnego korzystania z dóbr popkultury). Nic więc dziwnego, że ostatni odcinek trzeciego sezonu „Once Upon a Time” ekscytował mnie jeszcze na długo przed emisją. Ekscytował, ale i niepokoił.
Finałem pierwszej połowy trzeciego sezonu twórcy „Once Upon a Time” postawili sobie poprzeczkę bardzo wysoko. Poprzeczkę, którą ciężko będzie im przeskoczyć. Pisząc finał drugiej połówki, pewnie nie mieli nawet takich ambicji, ale bardzo się cieszę, że zamiast tego stworzyli dwa, ciekawe odcinki, które dostarczają mnóstwo rozrywki.
Finałem pierwszej połowy trzeciego sezonu twórcy „Once Upon a Time” postawili sobie poprzeczkę bardzo wysoko. Poprzeczkę, którą ciężko będzie im przeskoczyć. Pisząc finał drugiej połówki, pewnie nie mieli nawet takich ambicji, ale bardzo się cieszę, że zamiast tego stworzyli dwa, ciekawe odcinki, które dostarczają mnóstwo rozrywki.
MANIAK O SCENARIUSZU
Scenariusz pierwszej części finału napisali David H. Goodman i Robert Hull, natomiast za drugą odpowiadają Edward Kitsis i Adam Horowitz. Odcinki zatytułowano kolejno: „Snow Drifts” („Śnieżne zamiecie” lub też „Śnieżka się oddala” — bardzo ciekawa dwuznaczność) i „There’s No Place Like Home” („Nie ma to jak w domu”)
W poprzedniej odsłonie Zelena, czyli Zła Czarownica z Zachodu, została pokonana, ale pojawił się nowy problem — otworzył się portal czasowy, nad którym pracowała. W finale zostają do niego wciągnięci Hak i Emma, którzy przez przypadek zakłócają moment poznania Śnieżki i Księcia, co muszą naprawić — w przeciwnym wypadku historia znacznie zmieni swój bieg.
Cała opowieść była zapowiadana przez twórców serialu jako półtoragodzinny film. Rzeczywiście, dwa finałowe, wyemitowane razem odcinki mają takie cechy. Przez większość czasu akcja dzieje się w Zaczarowanym Lesie, a widzowie śledzą coś w rodzaju „Powrotu do przyszłości” w „Once’owych” realiach. Takie zagranie jest ciekawe i umożliwia bardzo inteligentną zabawę tym, co znamy już z poprzednich odcinków. Scenarzyści z niej korzystają, ale to oczywiście tylko dodatek. Najważniejsza jest bowiem postać Emmy.
W poprzedniej odsłonie Zelena, czyli Zła Czarownica z Zachodu, została pokonana, ale pojawił się nowy problem — otworzył się portal czasowy, nad którym pracowała. W finale zostają do niego wciągnięci Hak i Emma, którzy przez przypadek zakłócają moment poznania Śnieżki i Księcia, co muszą naprawić — w przeciwnym wypadku historia znacznie zmieni swój bieg.
Cała opowieść była zapowiadana przez twórców serialu jako półtoragodzinny film. Rzeczywiście, dwa finałowe, wyemitowane razem odcinki mają takie cechy. Przez większość czasu akcja dzieje się w Zaczarowanym Lesie, a widzowie śledzą coś w rodzaju „Powrotu do przyszłości” w „Once’owych” realiach. Takie zagranie jest ciekawe i umożliwia bardzo inteligentną zabawę tym, co znamy już z poprzednich odcinków. Scenarzyści z niej korzystają, ale to oczywiście tylko dodatek. Najważniejsza jest bowiem postać Emmy.
To właśnie na tej bohaterce się skupiają i w doskonały sposób ją rozwijają, zajmując się przede wszystkim takimi kwestiami, jak jej stosunek do Storybrooke, rodziców czy Haka. Podróż, jaką odbywa bohaterka (mówię tu oczywiście o podróży w metaforycznym znaczeniu), jest niezwykle interesująca.
Odcinek intryguje z jeszcze jednego powodu — twórcy poruszają w nim ważny problem konsekwencji każdego dokonanego wyboru i mówią jasno i wyraźnie: „Wszystko co robimy, pociąga za sobą jakiś skutek”. Zilustrowanie tego motywu podróżą w czasie jest może nieco zbyt dosadne, ale też na swój sposób mądre. To co w przeszłości zrobiła Emma, odbija się w teraźniejszości szerokim echem i stanowić będzie fantastyczną podbudowę pod kolejne sezony.
Jest też znakomita ostatnia scena — zapowiedź tego, co wydarzy się w czwartym sezonie. Stanowi naprawdę miłą niespodziankę dla fanów serialu oraz filmów Disneya.
Jedynym, czego bardzo w finale brakuje, jest Zelena. Po tak ekscytującej połówce sezonu bardzo się za nią tęskni, dlatego mam nadzieję, że jeszcze kiedyś się w serialu pojawi. Mocno na to liczę.
MANIAK O REŻYSERII
„Snow Drifts” reżyseruje Ron Underwood, natomiast „There’s No Place Like Home” Ralph Hemecker — obaj bardzo doświadczeni i profesjonalni. Nie czuje się jednak, że finał to dzieło dwóch reżyserów. Underwood i Hemecker bardzo ściśle ze sobą współpracują i dostarczają odcinki spójnie ze sobą połączone.
Obaj przede wszystkim świetnie bawią się konceptami z poprzednich odsłon serialu. Wszelkie odwołania, smaczki i mrugnięcia do fanów wychodzą naprawdę dobrze.
Doskonale ukazana jest też emocjonalna podróż głównej bohaterki. Reżyserowie podkreślają, że to głównie jej historia i starają się, by widz znajdował się jak najbliżej niej.
Doskonale ukazana jest też emocjonalna podróż głównej bohaterki. Reżyserowie podkreślają, że to głównie jej historia i starają się, by widz znajdował się jak najbliżej niej.
MANIAK O AKTORACH
Jennifer Morrison wiarygodnie ukazuje podróż Emmy i znakomicie wyraża rozwój bohaterki. Ma szansę wykazać się aktorsko i w pełni z niej korzysta.
Colin O’Donoghue znajduje bardzo dobry środek, by jednocześnie ująć luźność Haka, ale i jego bohaterstwo. Świetnie wypada też we wspólnych scenach z Morrison (których ma mnóstwo).
Ginnifer Goodwin i Josh Dallas jako Śnieżka i Książę są szczególnie dobrzy w scenach w Zaczarowanym Lesie (Śnieżka-wojowniczka rządzi), ale mają też kilka sympatycznych scen w Storybrooke, zwłaszcza pod koniec.
Lana Parilla znów daje prawdziwy popis aktorskich umiejętności. Jest jako Zła Królowa w przeszłości przerażająca, natomiast w teraźniejszości doskonale pokazuje emocje bohaterki. Warto szczególnie zwrócić uwagę na jej mimikę.
Robert Carlyle jako Titelitury, podobnie jak Parilla, nie zawodzi. W scenach w Zaczarowanym Lesie kontynuuje cudowną kreację Mrocznego i wprost szaleje na ekranie, natomiast w Storybrooke jest bardziej stonowany i dostojny.
MANIAK O TECHNIKALIACH
Finał jest naprawdę przepięknie nakręcony — każde ujęcie cieszy oko, a ruchy kamery idealnie dostosowano do tempa akcji. Wspaniale zrealizowano montaż, a jego wykonanie zachwyca zwłaszcza w jednej z końcowych scen.
Kostiumy znów są genialne. Bohaterowie noszą fantastycznie zaprojektowane i wykonane, baśniowe stroje. Są też idealnie ucharakteryzowani,
Zadowala scenografia. Plenery i wnętrza wykorzystano prawidłowo i pokazano od ciekawej strony. Zdarzają się oczywiście kiepskie komputerowe tła, ale nie aż tak często. Zresztą pozostałe efekty stoją na przyzwoitym poziomie.
Oczywiście „Once Upon a Time” wiele by straciło, gdyby nie Mark Isham. Jego kompozycje po raz kolejny są kapitalnie dopasowane do wydarzeń na ekranie.
Kostiumy znów są genialne. Bohaterowie noszą fantastycznie zaprojektowane i wykonane, baśniowe stroje. Są też idealnie ucharakteryzowani,
Zadowala scenografia. Plenery i wnętrza wykorzystano prawidłowo i pokazano od ciekawej strony. Zdarzają się oczywiście kiepskie komputerowe tła, ale nie aż tak często. Zresztą pozostałe efekty stoją na przyzwoitym poziomie.
Oczywiście „Once Upon a Time” wiele by straciło, gdyby nie Mark Isham. Jego kompozycje po raz kolejny są kapitalnie dopasowane do wydarzeń na ekranie.
Komentarze
Prześlij komentarz
Komentarze, zawierające treści obraźliwe, wulgarne, pornograficzne oraz reklamowe zostaną usunięte. Zostaliście ostrzeżeni.