MANIAK ZACZYNA
Na czwarty sezon „Once Upon a Time” czekałem z wielu powodów. Po pierwsze dlatego, że jest to mój ulubiony emitowany obecnie serial — to pewnie jasne, dla wszystkich, którzy odwiedzają mnie regularnie. Po drugie, twórcy pozostawili bohaterów w niezmiernie ciekawych momentach w ich życiu i bardzo byłem ciekaw, jak dane postaci w określonych sytuacjach się zachowają. No i po trzecie, w czwartym sezonie miały zadebiutować Elsa i Anna oraz inni bohaterowie z „Krainy lodu”. Sami więc rozumiecie — nie da się w takim wypadku nie czekać.
Po czterech i pół miesiąca oczekiwania „Once Upon a Time” powraca do amerykańskiej telewizji. I robi to w sposób prawdziwie spektakularny, dostarczając wszystkiego, na co czekałem, a także o wiele, wiele więcej.
MANIAK O SCENARIUSZU
Pierwszy odcinek czwartego sezonu serialu piszą oczywiście jego twórcy, Edward Kitsis i Adam Horowitz. Wybierają dla niego dość ciekawy tytuł, a mianowicie: „A Tale of Two Sisters” („Opowieść o dwóch siostrach”), którym zapowiadają główną tematykę (relacje Elsy i Anny), a także nawiązują do powieści Dickensa pt. „Opowieść o dwóch miastach”.
Śledzimy cztery linie fabularne. Oglądamy retrospekcje z Arendelle, w których przedstawiono losy Elsy i Anny po wydarzeniach z „Krainy lodu”; towarzyszymy Reginie w trudnych dla niej chwilach; obserwujemy świeżo upieczone małżeństwo Belli i Titeliturego i wreszcie: śledzimy pierwsze kroki Elsy w Storybrooke. Dzieje się więc sporo.
Retrospekcje napisano bardzo porządnie. Scenarzystom udaje się trafnie uchwycić wyjątkową atmosferę „Krainy lodu”. Wszyscy bohaterowie zachowują się więc tak, jak ich filmowe pierwowzory: Anna jest optymistyczna i pełna zapału, Elsa trochę wycofana, Kristoff ironiczny, Bazaltar enigmatyczny, a Sven (bo i on się pojawia) uroczy. Sprawnie wychodzi także rzucenie ich wszystkich w wir nowej przygody oraz powiązanie z większym światem „Once Upon a Time”. Pojawia się kilka ciekawych wątków i tajemnice, które zapowiadają się obiecująco.
Ciekawie potraktowana jest również Regina. Po finale trzeciego sezonu bohaterka znalazła się w bardzo trudnej sytuacji i pytanie brzmiało: „Jak się zachowa? Czy znów stanie się czarnym charakterem, czy też może scenarzyści wezmą pod uwagę wielki postęp, jakiego dokonała?”. Oczywiście odpowiedź jest bardziej skomplikowana, niż mogłoby się z początku wydawać, a reakcja Reginy stopniowo się zmienia. W końcu jednak bohaterka znajduje interesujące rozwiązanie problemu i jeśli dalej podąży tym tropem, to pozwoli też widzom poznać odpowiedź na pewne od dawna palące pytanie.
Nie mniej intryguje Titelitury. Ten także nie znajduje się w komfortowej sytuacji — małżeństwo z Bellą zbudował na kłamstwie i wciąż zmaga się ze swoim uzależnieniem od magii. Takiego człowieka, który kroczy na granicy dwóch ścieżek, Kitsis i Horowitz rozpisują niezwykle umiejętnie. Jest choćby przepiękny monolog, wygłoszony przez bohatera na cmentarzu; są odwołania do „Pięknej i Bestii” Disneya; jest wreszcie znakomita scena tuż przed końcem odcinka, w której pojawia się pewien znany z animacji Disneya przedmiot. Będzie emocjonująco!
Zadowala pomysł na Emmę w tym sezonie. Bohaterka jest pełna poczucia winy i stara się jakoś naprawić krzywdę, wyrządzoną Reginie — nie spodziewałem się, że aż tak się przejmie. Całkiem interesująco wychodzą też jej relacje z Hakiem — niby coś tam iskrzy, ale nie tak zupełnie. Ciekawie się to ogląda.
No i wreszcie Elsa w Strobrooke. Jest odrobina humoru, kilka nawiązań do animacji i tajemnice. Na razie bohaterka jeszcze nie wchodzi z nikim w interakcję, a twórcy skupiają się raczej na jej konfrontacji z nową, przerażającą bądź co bądź, rzeczywistością. I trzeba przyznać, że to dobre rozwiązanie. Wszystko dzieje się bowiem w swoim tempie, bez pośpiechu i z pomysłem. Oby tak dalej.
MANIAK O REŻYSERII
Ralph Hemecker, człowiek, który stoi za większością kluczowych odsłon serialu, reżyseruje także i pierwszy odcinek czwartego sezonu. Cieszę się, że to właśnie jemu powierzono „A Tale of Two Sisters”. Już pierwszymi, bardzo dynamicznymi scenami podkreśla swój kunszt.
Doskonale ukazuje sceny akcji, realizując doskonałe, krótkie ujęcia. Bardzo umiejętnie buduję atmosferę wykorzystując przede wszystkim powolne najazdy kamery i ciekawą kompozycję kadru. Jest też kilka innych świetnych pomysłów — pokazywanie akcji pod ciekawym kątem, użycie slow motion, interesujące przejścia między kolejnymi scenami… Wszystko to wykorzystane w jak najbardziej odpowiednich momentach odcinka, tak by wzmocnić ich efekt na widzu.
Doskonale ukazuje sceny akcji, realizując doskonałe, krótkie ujęcia. Bardzo umiejętnie buduję atmosferę wykorzystując przede wszystkim powolne najazdy kamery i ciekawą kompozycję kadru. Jest też kilka innych świetnych pomysłów — pokazywanie akcji pod ciekawym kątem, użycie slow motion, interesujące przejścia między kolejnymi scenami… Wszystko to wykorzystane w jak najbardziej odpowiednich momentach odcinka, tak by wzmocnić ich efekt na widzu.
MANIAK O AKTORACH
Nowe obsadowe nabytki sprawdzają się genialnie. Georgina Haig („Fringe”) jest jako Elsa dokładnie taka, jaką znamy ją z filmu. Poważna, dostojna, nieco wycofana, a w scenach w Storybrooke poważnie przestraszona — wszystko to wychodzi Haig bardzo przekonująco.
Prawdziwym odkryciem jest jednak dla mnie debiutująca na małym ekranie Elizabeth Lail, która wciela się w Annę. Bije od niej niesamowita sympatia, mnóstwo optymizmu i pogoda ducha, a to w tej roli jest najważniejsze.
Troszkę obawiałem się Scotta Michaela Fostera („Greek”) w roli Kristoffa — jakoś zupełnie mijał mi się z wytworzonym wcześniej obrazem bohatera. Na szczęście Fosterowi udaje się trafnie uchwycić sedno Kristoffa i pozytywnie mnie zaskoczyć. Takie zaskoczenia lubię.
No i wreszcie jest John Rhys-Davies („Siogun”. „Władca Pierścieni”), który użycza głosu królowi trolli, Bazaltarowi. Powiem jedno — zdecydowanie przebija oryginał, a jego wybór do tej roli był strzałem w dziesiątkę.
Oczywiście stała obsada również nie zawodzi. Przede wszystkim wspaniałymi umiejętnościami popisuje się Lana Parilla w roli Reginy. Mimika, gra spojrzeń, intonacja, gestykulacja, wszelkie manieryzmy — wszystko to łączy w naprawdę przemyślaną kreację, która nie raz łapie za gardło.
Doskonały jest również powracający po długiej przerwie Giancarlo Esposito, jako Sydney. Szkoda tylko, że ma niewiele chwil na zaprezentowanie swych możliwości, ale to już zażalenia do scenarzystów.
Trudna rola przypada Seanowi Maguire’owi. Jego Robin Hood znajduje się w położeniu bardzo nierealnym i aktorowi na pewno ciężko było sobie wyobrazić taką sytuację. Na szczęście efekt jego pracy bardzo zadowala, a jego wspólna scena z Parillą wyciska łzy.
Robert Carlyle to oczywiście klasa sama w sobie, więc jego Titelitury musi być zachwycający. Rzeczywiście taki jest. Poczucie winy podczas monologu na cmentarzu (i utrzymanie emocji na bardzo długich ujęciach), szarmanckość podczas przepięknej sceny tańca czy wreszcie ekscytacja w końcowych minutach odcinka — wszystko zagrane znakomicie. Carlyle troszkę spycha przez to na drugi plan partnerującą mu Emilie de Ravin, ale i ta potrafi zaskoczyć kilkoma dobrymi scenami.
I docieramy do Jennifer Morrison, czyli de facto odtwórczyni roli głównej bohaterki serialu, Emmy. Trzeba powiedzieć, że niestety gra bardzo nierówno. Kiepska jest w pierwszych swych scenach, w których troszkę nie trafia z intonacją, nieco lepsza w środku odcinka. Mam nadzieję, że w kolejne występy włoży więcej starań.
Oczywiście nie zawodzi Colin O’Donoghue jako Hak, który dostarcza kilka zabawnych momentów. Humor zapewnia też Lee Arenberg w roli Gburka — jakież ten aktor ma komediowe wyczucie!
I docieramy do Jennifer Morrison, czyli de facto odtwórczyni roli głównej bohaterki serialu, Emmy. Trzeba powiedzieć, że niestety gra bardzo nierówno. Kiepska jest w pierwszych swych scenach, w których troszkę nie trafia z intonacją, nieco lepsza w środku odcinka. Mam nadzieję, że w kolejne występy włoży więcej starań.
Oczywiście nie zawodzi Colin O’Donoghue jako Hak, który dostarcza kilka zabawnych momentów. Humor zapewnia też Lee Arenberg w roli Gburka — jakież ten aktor ma komediowe wyczucie!
MANIAK O TECHNIKALIACH
Zdjęcia i montaż wykonano z niezwykłą dbałością o szczegóły. Każdą scenę, dzięki doskonałemu prowadzeniu kamery i fantastycznym przejściom pomiędzy kolejnymi ujęciami i scenami, ogląda się z dużą przyjemnością,
Prześliczne są jak zwykle kostiumy i charakteryzacja. Postaci z Arendelle bardzo przypominają swoje pierwowzory — noszą podobne stroje i mają prawie że identyczne fryzury (poza Kristoffem, ale jest to fabularnie uzasadnione). W Storybrooke zaś przede wszystkim zachwycają te elementy podczas sceny tańca Titeliturego i Belli. Jest więc na tym polu sporo nawiązań do stylistyki filmów Disneya.
Nawiązują także scenografowie. Bardzo ładnie aranżują plenery (scena przy grobach w Arendelle) oraz wnętrza (zamek w Arendelle, tajemnicza posiadłość w Storybrooke) i świetnie wzbogacają świat serialu. Trochę zawodzą ich koledzy od komputerowych teł, ale cóż… Nie można mieć wszystkiego.
Efekty specjalne są nierówne. I tak na przykład dobrze wyglądają: sekwencja początkowa, śnieżny potwór czy towarzyszące rzucaniu zaklęć efekty świetlne, ale z drugiej strony zawodzą: komputerowe Arendelle oraz Bazaltar. Tak czy siak i tak poczyniono pod względem duże postępy.
Warto zwrócić uwagę na pracę treserów zwierząt. Renifera, który wciela się w Svena przygotowują wspaniale — tak, że absolutnie kradnie scenę, w której się pojawia.
O kompozycjach Marka Ishama mogę mówić tylko w superlatywach. Jest trochę zabawy starszym materiałem, kilka świetnych, nowych utworów oraz prześliczna aranżacja klasyka. Mnie więcej nie potrzeba.
Prześliczne są jak zwykle kostiumy i charakteryzacja. Postaci z Arendelle bardzo przypominają swoje pierwowzory — noszą podobne stroje i mają prawie że identyczne fryzury (poza Kristoffem, ale jest to fabularnie uzasadnione). W Storybrooke zaś przede wszystkim zachwycają te elementy podczas sceny tańca Titeliturego i Belli. Jest więc na tym polu sporo nawiązań do stylistyki filmów Disneya.
Nawiązują także scenografowie. Bardzo ładnie aranżują plenery (scena przy grobach w Arendelle) oraz wnętrza (zamek w Arendelle, tajemnicza posiadłość w Storybrooke) i świetnie wzbogacają świat serialu. Trochę zawodzą ich koledzy od komputerowych teł, ale cóż… Nie można mieć wszystkiego.
Efekty specjalne są nierówne. I tak na przykład dobrze wyglądają: sekwencja początkowa, śnieżny potwór czy towarzyszące rzucaniu zaklęć efekty świetlne, ale z drugiej strony zawodzą: komputerowe Arendelle oraz Bazaltar. Tak czy siak i tak poczyniono pod względem duże postępy.
Warto zwrócić uwagę na pracę treserów zwierząt. Renifera, który wciela się w Svena przygotowują wspaniale — tak, że absolutnie kradnie scenę, w której się pojawia.
O kompozycjach Marka Ishama mogę mówić tylko w superlatywach. Jest trochę zabawy starszym materiałem, kilka świetnych, nowych utworów oraz prześliczna aranżacja klasyka. Mnie więcej nie potrzeba.
MANIAK OCENIA
Wstęp do czwartego sezonu czaruje atmosferą, zaskakuje rozwiązaniami fabularnym i ostrzy apetyt na dalsze odcinki wieloma tajemnicami. Bawiłem się pierwszorzędnie!
DOBRY |
PS. Jeśli już obejrzeliście odcinek, zajrzyjcie też do mojej analizy.
Komentarze
Prześlij komentarz
Komentarze, zawierające treści obraźliwe, wulgarne, pornograficzne oraz reklamowe zostaną usunięte. Zostaliście ostrzeżeni.