MANIAK ZACZYNA
Premiera czwartego sezonu „Once Upon a Time” (recenzja, analiza) dostarczyła mi mnóstwo dobrej zabawy. To było idealne wprowadzenie do nowych wątków i historii — twórcy naszkicowali ich główne założenia i podrzucili kilka tropów w związku z ich dalszym rozwojem.
Drugi odcinek czwartej serii skupia się raczej na poszczególnych postaciach oraz kolejnych powiązaniach z filmową „Krainą Lodu”. Pozostałe wątki rozwijane są nieznacznie i w tle (lub też w ogóle, jak kwestia tajemniczego artefaktu odnalezionego przez Titeliturego). Czy to złe podejście? Nie — twórcy w ten sposób pomagają widzowi wczuć się w opowieść oraz utożsamić się z bohaterami i lepiej ich poznać.
No dobrze, jak zatem wypada kolejna odsłona „Once Upon a Time”?
MANIAK O SCENARIUSZU
Odcinek zatytułowano „White Out”, a jego scenariusz napisała Jane Espenson — czyli jedna z moich ulubionych scenarzystek serialowych. Tytuł może oznaczać np. śnieżycę, ale i konkretne zjawisko, polegające na tym, że ilość padającego światła słonecznego jest równa ilości światła odbijanego od śniegu, przez co robi się bielutko i znika horyzont. Stanowi też grę słowną z wyrazem blackout. Wszystko to ma oczywiście swoje uzasadnienie w opowieści. A obserwujemy w niej trzy główne wątki.
W retrospekcjach Anna dociera do Zaczarowanego Lasu i zatrzymuje się u Davida. Tymczasem w teraźniejszości Elsa otacza miasteczko Storybrooke lodową barierą, a Śnieżka zyskuje nowe obowiązki.
Historia Anny i Davida (z czasów, zanim został Księciem) oferuje przede wszystkim intrygujący wgląd w tego drugiego. Możemy zaobserwować powoli zachodzącą w nim zmianę i dowiedzieć się, jak stał się człowiekiem, którego znamy dzisiaj. Nieocenioną rolę w tej ewolucji ma Anna — co jest pomysłem niezłym i dobrze urozmaica wielką sieć powiązań w świecie „Once Upon a Time”.
Retrospekcje oferują jednak coś jeszcze — niezwykłą reinterpretację niejakiej Bo Peep, którą Anglicy i Amerykanie kojarzą z dziecięcej rymowanki. Elementy wierszyka zostały twórczo rozwinięte, dzięki czemu postać mogła zostać ukazana w nowym świetle — świetle zgoła ciekawym.
Wspaniale wypada wątek Elsy. Twórcy starają się przybliżyć widzom tę bohaterkę i pozostają wierni jej przedstawieniu w filmie. Interesujące jest przede wszystkim jej spotkanie i konfrontacja z Emmą. Na jego tle widoczne stają się pewne paralele między tymi postaciami, co ukazano może nieco zbyt dosadnie, ale trafnie. Fascynuje także rola Księcia w tej historii, która jest płynnie powiązana z retrospekcjami. I jeśli miałbym wskazać na jakieś mankamenty, to byłyby to dosłownie dwie, nieudane kwestie — jedno zbyt nachalne odwołanie do „Krainy lodu” oraz jeden czerstwy żarcik.
W odcinku jest też miejsce na odrobinę humoru. W tym celu Espenson posługuje się postacią Śnieżki, którą wrzuca w nietypową sytuację. Dialogi, jakie pisze dla bohaterki są doskonałe — mają w sobie charakterystyczną espensonową ironię oraz cięty humor.
Wątki poboczne są tutaj tylko ledwo zarysowane, ale na pewno będą miały wpływ na dalszy rozwój historii. Szczególnie ekscytuje zakończenie, w którym wprowadzona zostaje nowa postać — na pewno sporo namiesza w Storybrooke.
MANIAK O REŻYSERII
„White Out” reżyseruje Ron Underwood, który z „Once Upon a Time” związany jest od dłuższego czasu (ma na koncie sześć odcinków) i bardzo dobrze ten serial czuje.
Underwood z powodzeniem buduje nastrój kolejnych scen i pozwala widzowi wczuć się w atmosferę baśniowego świata. Mądrze korzysta ze zbliżeń — tymi dynamicznymi podkreśla dramatyzm sytuacji, a tymi spokojniejszymi stara się uwydatnić emocje bohaterów. Doskonale inscenizuje sceny walk, które są przemyślane i atrakcyjnie podane dla widza. Obronną ręką wychodzi też jeśli chodzi o realizację scen komediowych. No i umiejętnie korzysta ze sprawdzonych reżyserskich sztuczek, które zgrabnie dostosowuje do scenariusza.
MANIAK O AKTORACH
Aktorsko pozytywnie zaskakuje Josh Dallas. Zazwyczaj dość bezbarwny, tym razem wysuwa się na pierwszy plan i ukazuje ciekawe oblicze Księcia w retrospekcjach, a potem kontrastuje je z jego teraźniejszym wcieleniem. Zgrabnie tę różnicę ujmuje.
Ponownie pozytywne wrażenie stwarza Elizabeth Lail w roli Anny. Ma znakomite wyczucie, bije od niej sporo sympatii i jest naturalna w tym, co robi.
Niezwykłą kreację tworzy Robin Weigert („Deadwood”), która wciela się w Bo Peep. To rola bardzo wyrazista, na którą aktorka ma konkretny, całościowy pomysł. Gra swą postać znakomicie, a dzięki sporej charyzmie, mocno zapada w pamięć.
Nieźle radzi sobie Jennifer Morrison, która wciela się w Emmę. Być może nie postawiono przed nią tym razem szczególnie wymagających aktorskich zadań, ale i tak należy ją pochwalić, bo wypada znacznie lepiej niż w poprzednim, nierównym dla niej odcinku.
Georgina Haig jako Elsa jest dość wiarygodna. Dobrze pokazuje strach, z którym musi sobie poradzić bohaterka i zgrabnie lawiruje pomiędzy różnymi odcieniami jej osobowości.
Colin O’Donoghue udowadnia w odcinku prawdziwą klasę — ma w sobie nie tylko sporo luzu, ale także bardzo wrażliwą osobowość. Sceny w których jego Hak wyraża troskę o Emmę są naprawdę wspaniałe.
Ginnifer Goodwin w roli Śnieżki ma szansę pokazać się od komediowej strony i wychodzi jej to kapitalnie.
MANIAK O TECHNIKALIACH
Zdjęcia wykonane są porządnie, a kamerę poprowadzono bardzo płynnie. Możemy podziwiać kilka ładnych, dłuższych ujęć, ale i te krótsze wykonano z dużą starannością. Montaż może nie jest zaś szczególnie innowacyjny, ale tradycyjne rozwiązania sprawdzają się tu dobrze. Cieszy zwłaszcza fakt, że składające się z niedługich ujęć sceny walk, nie są chaotycznymi zlepkami i przygotowano je dość przyzwoicie.
Pod względem kostiumów najbardziej wyróżnia się nowa postać — Bo Peep. Eduardo Castro, przygotowując jej strój, inspirował się nie tylko „Toy Story” Pixara, ale także dawnymi ilustracjami stworzonymi do wierszyka. Hybryda, jaka w ten sposób powstaje, cieszy oko.
Nie zawodzi charakteryzacja. Idealnie pod tym względem przygotowano Annę, Elsę czy Bo Peep, a peruka dla Josha Dallasa w scenach retrospekcji jest fantastyczna (inna kwestia, że Książę nie powinien zapuszczać włosów).
Scenografia jak zwykle składa się z mieszanki wspaniałych plenerów (zielone łąki w retrospekcjach!) oraz pomysłowo przygotowanych wnętrz (elektrownia!). Tym razem nie zawodzą również komputerowe tła — taka lodowa bariera wygląda całkiem nieźle.
Nie można zapomnieć o znakomitych, bardzo różnorodnych i ciekawie dobranych kompozycjach Marka Ishama. Muzyka znów jest magiczna.
MANIAK OCENIA
„White Out” to bardzo dobry, różnorodny odcinek, który ogląda się z niemałą przyjemnością. Oby tak dalej!
![]() |
DOBRY |
PS. Jeśli seans macie już za sobą, zajrzyjcie też do mojej analizy!
Komentarze
Prześlij komentarz
Komentarze, zawierające treści obraźliwe, wulgarne, pornograficzne oraz reklamowe zostaną usunięte. Zostaliście ostrzeżeni.