Maniak ocenia #192: "Bogowie"

MA­NIAK NA WSTĘPIE


Ostat­nie naj­gło­śniej­sze pol­skie ki­no­we pro­duk­cje to w więk­szo­ści albo fil­my hi­sto­rycz­ne, albo bio­gra­ficz­ne. Mie­li­śmy już w tym roku ob­raz o Ry­szar­dzie Ku­kliń­skim („Jack Strong”) kil­ka o Po­wsta­niu War­szaw­skim („Pow­sta­nie War­szaw­skie”, „Mia­sto 44”), a te­raz przy­szedł czas na „Bo­gów” — film o Zbi­gnie­wie Re­li­dze, zmar­łym nie tak daw­no kar­dio­chi­rur­gu i po­li­ty­ku, któ­ry stał za pierw­szym uda­nym prze­szcze­pem ser­ca w Pol­sce.
O „Bo­gach” gło­śno by­ło jesz­cze dłu­go przed pre­mie­rą. Pierw­sze ma­te­ria­ły z pro­duk­cji, a póź­niej zwia­stu­ny na­stra­ja­ły bar­dzo po­zy­tyw­nie i da­wa­ły na­dzie­ję na po­ry­wa­ją­cy film. Na­dzie­je te po­twier­dził sze­reg na­gród, ja­kie ob­raz otrzy­mał na nie­daw­nym fe­sti­wa­lu w Gdy­ni (m.in. za naj­lep­szy film i naj­lep­szą głów­ną ro­lę mę­ską). Wresz­cie na­de­szła ki­no­wa pre­mie­ra, na któ­rą cze­ka­łem z za­par­tym tchem.

MA­NIAK O SCE­NA­RIU­SZU


Sce­na­riusz na­pi­sał Krzysz­tof Rak, au­tor „O­stat­niej ak­cji”. Już sam ty­tuł, „Bo­go­wie”, su­ge­ru­je kon­cep­cję, ja­ką ob­rał sce­na­rzy­sta. Film nie jest za­tem głę­bo­kim stu­dium Re­li­gi jako czło­wie­ka (zresz­tą na ta­pet wzię­ty jest tyl­ko wy­ci­nek jego ży­cia), a po­ka­zu­je go ra­czej przez pry­zmat dzia­łań stric­te za­wo­do­wych (nie ma więc tu zbyt du­żo o ro­dzi­nie, bo i też w ży­ciu Re­li­gi na pierw­szym miej­scu by­ła wte­dy pra­ca) i sta­wia nie­ba­nal­ne py­ta­nia o ich słusz­ność. Ob­ra­zu­je, jak po­czy­na­nia słyn­ne­go kar­dio­chi­rur­ga oraz wy­da­rze­nia wo­kół nich go de­finio­wa­ły i przy­bli­ża­ły do ob­ra­ne­go celu.
Jed­na z po­cząt­ko­wych scen od­by­wa się w pro­sek­to­rium, gdzie Re­li­ga otwie­ra cia­ło zmar­łe­go męż­czy­zny i wyj­mu­je z niej ser­ce — tak w ra­mach ra­mach ćwi­czeń. Już tu­taj ła­two do­strzec pew­ne klu­czo­we ce­chy cha­rak­te­ru bo­ha­te­ra, któ­re Rak z po­wo­dze­niem roz­wi­ja w ko­lej­nych sce­nach. A wi­dzi­my w nich m.in przej­ście Re­li­gi do kli­ni­kI w Za­brzu, jej bu­do­wę, licz­ne pro­ble­my, a w koń­cu klu­czo­we ope­ra­cje. Wszyst­ko to jest nie­zmier­ne cie­ka­we — więk­szość z nas zna pew­nie tyl­ko su­che fak­ty, a w „Bo­gach” opo­wie­dzia­na jest sto­ją­ca za nimi, po­ry­wa­ją­ca i wie­lo­krot­nie za­ska­ku­ją­ca hi­sto­ria.
Fa­bu­ła fil­mu po­pro­wa­dzo­na jest dość spraw­nie. Ob­raz opie­ra się przede wszyst­kim na dia­lo­gach (ale bez obaw — to w żad­nym wy­pad­ku nie jest pro­duk­cja prze­ga­da­na), a te na­pi­sa­ne są do­sko­na­le. Gdy po­trze­ba, bije z nich spo­ra doza hu­mo­ru (cię­te ri­po­sty!), w in­nych mo­men­tach sce­na­rzy­sta sta­ra się nimi pod­kre­ślić dra­ma­tyzm sy­tu­acji. Każ­da sce­na w na­tu­ral­ny spo­sób pro­wa­dzi do ko­lej­nej (cza­sem na za­sa­dzie cu­dow­nej iro­nii), a na­pię­cie nie­ustan­nie ro­śnie, pro­wa­dząc do per­fek­cyj­nie prze­my­śla­ne­go fina­łu.
Sce­na­rzy­sta ma­lu­je przy tym cie­ka­wy por­tret czło­wie­ka zde­ter­mi­no­wa­ne­go, bez­kom­pro­mi­so­we­go, za wszel­ką ce­nę dą­żą­ce­go do celu, ale też ma­ją­ce­go wie­le sła­bo­ści (skłon­ność do na­ło­gów) i ła­two wpa­da­ją­ce­go w fu­rię. Czło­wie­ka, któ­ry osta­tecz­nie znaj­du­je w so­bie tak­że po­kła­dy po­ko­ry. Rak po­ka­zu­je jego nie­sa­mo­wi­tą dro­gę do celu, ak­cen­tu­jąc wa­gę każ­de­go sta­wia­ne­go na niej kro­ku — na­wet, je­śli jest to krok wstecz. A wszyst­ko na tle bar­dzo trud­nych re­aliów, nie tyl­ko tych we­wnątrz kra­ju, ale tak­że w po­dzie­lo­nym śro­do­wi­sku le­kar­skim, któ­re po­my­sły Re­li­gi trak­to­wa­ło z du­żą re­zer­wą.
Świet­nie za­ry­so­wa­ni są też bo­ha­te­ro­wie po­bocz­ni. Nikt nie jest tu zbęd­ny — każ­dy od­gry­wa w hi­sto­rii swo­ją ro­lę i rzu­ca na nią nowe świa­tło. Dzię­ki pa­cjen­tom od­kry­wa­my więc ludz­ką stro­nę Re­li­gi; dzię­ki współ­pra­cu­ją­cym z nim le­ka­rzom mo­że­my tro­chę się do­wie­dzieć na te­mat jego re­la­cji mię­dzy­ludz­kich oraz spe­cy­ficz­nym spo­so­bie pra­cy itd.

MA­NIAK O RE­ŻY­SE­RII


Film re­ży­se­ru­je Łu­kasz Pal­kow­ski, au­tor nie­złe­go „Re­zer­wa­tu”. Pro­wa­dzi on nar­ra­cję w cie­ka­wy, prze­my­śla­ny spo­sób. Już od pierw­szych scen — od­two­rzo­ne frag­men­ty te­le­wi­zyj­nych wy­wia­dów za szkla­nym ekra­nem, w któ­re­go rogu od­bi­ja się szpi­tal­ny ko­ry­tarz — wi­dać, że re­ży­ser ma kon­kret­ny po­mysł i nie waha się przed tym, by za­sto­so­wać kil­ka bar­dzo in­te­re­su­ją­cych roz­wią­zań.
Choć „Bo­gów” za­kla­sy­fiko­wać moż­na do ga­tun­ku bio­gra­ficz­nych dra­ma­tów, pro­duk­cję oglą­da się ni­czym do­sko­na­ły thri­ller. Oczy­wi­ście, tak jak wspo­mnia­łem wy­żej, spo­ro jest tu roz­mów, czę­sto po­ka­za­nych na dłu­gich, po­my­sło­wych uję­ciach, ale nie brak­nie też bar­dziej dra­ma­tycz­nych se­kwen­cji (któ­re przede wszyst­kim sta­no­wią sce­ny ope­ra­cji) oraz ele­men­tów w ko­me­dio­wym to­nie. Wszyst­ko ze­spo­lo­ne w nie­sa­mo­wi­cie oglą­dal­ną ca­łość — uwierz­cie, nie­ustan­nie jest się wci­śnię­tym w fo­tel.
Wraż­li­wi mo­gą tro­chę po­na­rze­kać na bar­dzo ob­ra­zo­we po­ka­za­nie scen ope­ra­cji. Ci, któ­rym ta­kie wi­do­ki nie­zbyt od­po­wia­da­ją, bę­dą mu­sie­li dość czę­sto za­kry­wać oczy. Sam też nie prze­pa­dam za oglą­da­niem ope­ra­cji, ale chy­ba licz­ba za­li­czo­nych fil­mów i se­ria­li ja­koś mnie na ta­kie ob­raz­ki znie­czu­li­ła.
Je­śli miał­bym wska­zać coś, co nie do koń­ca mi się w spo­so­bie pro­wa­dze­nia nie­któ­rych scen po­do­ba­ło, to by­ło­by to pod­kre­śla­nie pew­nych emo­cji nie­co rwa­nym mon­ta­żem. Cho­dzi np. o sce­nę, w któ­rej mat­ka pa­cjent­ki idzie ko­ry­ta­rzem w stro­nę sali i na­gle te­le­por­tu­je się tuż pod jej drzwi. Ro­zu­miem za­mysł, nie do koń­ca jed­nak po­do­ba mi się efekt.
Że­by jed­nak nie za­my­kać czę­ści o Pal­kow­skim złym sło­wem, wspo­mnę jesz­cze o do­sko­na­łej fi­na­ło­wej sce­nie. To praw­dzi­wy re­ży­ser­ski maj­stersz­tyk — ide­al­ne pod­su­mo­wa­nie ca­łe­go fil­mu i bar­dzo in­te­li­gent­ne (i je­dy­ne w ca­łym fil­mie) wy­ko­rzy­sta­nie ma­te­ria­łów ar­chi­wal­nych (mo­wa o słyn­nym zdję­ciu). Cu­deń­ko.

MA­NIAK O AK­TO­RACH


„Bo­go­wie” są ob­sa­dze­ni nie­mal­że ide­al­nie. Chy­ba nie moż­na by­ło so­bie wy­obra­zić w roli Re­li­gi ko­goś lep­sze­go niż To­masz Kot („Ska­za­ny na blu­esa”). Ak­tor wcie­la się w Re­li­gę per­fek­cyj­nie: cha­rak­te­ry­stycz­ny spo­sób po­ru­sza­nia się, przy­gar­bio­na syl­wet­ka, na­wet mi­mi­ka — wszyst­ko to Kot od­twa­rza zna­ko­mi­cie. Do tego do­cho­dzi fan­ta­stycz­na gra emo­cja­mi. Efekt jest na­praw­dę pio­ru­nu­ją­cy i moż­na cza­sem za­po­mnieć, że nie oglą­da się na ekra­nie praw­dzi­we­go Re­li­gi.
Przy­zwo­icie wy­pa­da też Piotr Gło­wac­ki (bar­dzo uta­len­to­wa­ny, cha­ry­zma­tycz­ny, mło­dy ak­tor, któ­re­go moż­na choć­by ko­ja­rzyć z se­ria­lu „In­stynkt”). Two­rzy cie­ka­wą, za­bar­wio­ną hu­mo­rem kre­ację współ­pra­cu­ją­ce­go z Re­li­gą Ma­ria­na Ze­mba­li. Kro­ku mniej wię­cej do­trzy­mu­je mu Szy­mon Piotr War­szaw­ski („Am­bas­sa­da”), któ­ry po­stać An­drze­ja Bo­chen­ka, za­stęp­cy Re­li­gi, tak­że ro­zu­mie do­sko­na­le. Nie jest być mo­że tak cha­ry­zma­tycz­ny jak Gło­wac­ki, ale też nie gi­nie w tle. Bar­dzo do­brze do­pa­so­wa­no też do roli fajt­ła­po­wa­te­go le­ka­rza, Ro­mu­al­da Ci­cho­nia, cha­rak­te­ry­stycz­nie zbu­do­wa­ne­go Ra­fa­ła Za­wie­ru­chę.
No i wresz­cie są też do­sko­na­łe, choć nie­co mniej­sze kre­acje: Jana En­gler­ta (bar­dzo prze­my­śla­na rola pro­fe­so­ra Wa­cła­wa Sit­kow­kie­go), Zbi­gnie­wa Za­ma­chow­skie­go, Ma­ria­na Opa­nii, Kin­gi Preis, Ry­szar­da Ko­ty­sa (fan­ta­stycz­ny wy­stęp!), Mar­ka Siu­dy­ma, Soni Bo­ho­sie­wicz (krót­ki, ko­me­dio­wy epi­zod), Ar­tu­ra Dziur­ma­na, czy też Wła­dy­sła­wa Ko­wal­skie­go. Ba, są na­wet mi­łe epi­zo­dy praw­dzi­wych: Bo­chen­ka i Ze­mba­li.
Je­dy­nym sła­bym ak­tor­skim ogni­wem fil­mu jest Mag­da­le­na Czer­wiń­ska (zna­na głów­nie z dru­go­pla­no­wych wy­stę­pów w se­ria­lach) w roli żo­ny Re­li­gi. W prze­ci­wień­stwie do pier­wo­wzo­ru jest nie­ste­ty nie­co prze­zro­czy­sta i ni­ja­ka. Tra­fia­ją się jej jed­nak cał­kiem przy­zwo­ite sce­ny, jak choć­by ta, w któ­rej przy­jeż­dża do za­ła­ma­ne­go Re­li­gi.

MA­NIAK O TECH­NI­KA­LIACH


Zdję­cia au­tor­stwa Pio­tra So­bo­ciń­skie­go jra są prze­pięk­ne. Sta­no­wią­ce ucztę dla oka, sta­ran­nie przy­go­to­wa­ne dłu­gie uję­cia (te pi­ru­ety ope­ra­to­ra!), świet­nie po­pro­wa­dzo­ne uję­cia zza ple­ców bo­ha­te­ra, do­sko­na­le po­ka­za­ne ope­ra­cje — oglą­da się to na­praw­dę przy­jem­nie. Pro­ble­mem tro­chę jest jed­nak mon­taż, któ­ry miej­sca­mi wy­glą­da na zbyt su­ro­wy, ma­ło ła­god­ny. Ko­lej­ne sce­ny po­łą­czo­ne są czę­sto na za­sa­dzie „ciach”, przez co tro­chę cza­sa­mi bra­ku­je „Bo­gom” płyn­no­ści. Do­sko­na­le zre­ali­zo­wa­ne są jed­nak se­kwen­cje z mon­ta­żem rów­no­le­głym, któ­re ide­al­nie wzma­ga­ją emo­cje wi­dza. No i jest też fan­ta­stycz­nie przy­go­to­wa­na koń­ców­ka.
Cha­rak­te­ry­za­cji nie da się nie po­chwa­lić. Wszy­scy ak­to­rzy są wspa­nia­le upodob­nie­ni do osób, któ­re od­gry­wa­ją, a naj­bar­dziej wi­dać to w przy­pad­ku To­ma­sza Kota — Re­li­ga z nie­go jak ma­lo­wa­ny. Bar­dzo ład­na jest też sce­no­gra­fia, któ­ra  pierw­szo­rzęd­nie od­da­je du­cha epo­ki. Su­ro­we sale szpi­tal­ne, ko­mu­ni­stycz­ny wy­strój wnętrz, ład­ne ple­ne­ry — wszyst­ko to spra­wia wła­ści­we wra­że­nie i do­brze wpi­su­je się w ogól­ną sty­li­sty­kę fil­mu.
Bar­dzo roz­myśl­nie wy­ko­rzy­sta­no prak­tycz­ne efek­ty spe­cjal­ne. Wszel­kie fan­to­my, sztucz­ne or­ga­ny itp. zo­sta­ły wy­ko­rzy­sta­ne w taki spo­sób, by zręcz­nie oszu­kać wi­dza — wszyst­ko wy­glą­da tak, jak­by ak­to­rzy rze­czy­wi­ście prze­pro­wa­dza­li ope­ra­cję na lu­dziach.
Opra­wa dźwię­ko­wa nie bu­dzi za­strze­żeń. Gło­śność jest od­po­wied­nio wy­wa­żo­na, mon­taż wy­pa­da po­praw­nie, a po­szcze­gól­nym efek­tom nie moż­na nic za­rzu­cić pod wzglę­dem przy­go­to­wa­nia (war­to zwró­cić uwa­gę zwłasz­cza na bi­cie ser­ca pod ko­niec fil­mu). Świet­na jest też mu­zy­ka skom­po­no­wa­na przez Bar­to­sza Chaj­dec­kie­go. Od­po­wied­nio do­pa­so­wa­na do po­szcze­gól­nych scen i na tyle chwy­tli­wa, by głów­ny te­mat po­zo­stał w gło­wie po se­an­sie. Spraw­dza­ją się też wy­ko­rzy­sta­ne utwo­ry mu­zy­ki po­pu­lar­nej.

MA­NIAK OCE­NIA


„Bo­go­wie” to zna­ko­mi­cie na­pi­sa­ny, po­rząd­nie wy­re­ży­se­ro­wa­ny i nie­mal per­fek­cyj­nie za­gra­ny film. Ob­raz Pal­kow­skie­go oglą­da się w ki­nie z przy­jem­no­ścią, a tuż po se­an­sie ma się ocho­tę na jesz­cze wię­cej. Bra­wo!

DO­BRY

Komentarze

  1. Zgadzam się z większością recenzji. Film zapada w pamięci z więcej niż jednego powodu.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze, zawierające treści obraźliwe, wulgarne, pornograficzne oraz reklamowe zostaną usunięte. Zostaliście ostrzeżeni.