MANIAK KLECI WSTĘP
Osiem lat. Tyle czekałem na kontynuację jednej z najwspanialszych (moim zdaniem) gier w historii komputerowej rozrywki — „Dreamfalla”. Trzy dni temu wreszcie się doczekałem.
Saga „Najdłuższa podróż” zawsze zajmowała w moim sercu miejsce szczególne. Jej dwie pierwsze części składowe, to jedne z najlepiej opowiedzianych i moich ulubionych historii — głębokie, inteligentne i przede wszystkim mocno absorbujące. W moim mniemaniu stanowią one niepodważalny dowód na to że grę komputerową można uznać za dzieło sztuki.
Skłamałbym jednak, gdybym stwierdził, że „Dreamfall: Chapters” wyczekiwałem tylko z powodu ogromnych walorów artystycznych poprzedniczek. Owszem, był to jeden z najważniejszych powodów, ale nie jedyny. Na grę czekałem też dlatego, by wreszcie poznać losy bohaterów, których twórcy pozostawili w niezwykle dramatycznych chwilach. Przez osiem lat tkwiłem w niewiedzy, co do tego, jak dalej potoczy się historia Zoë Castillo, April Ryan i Kiana Alvane. I wreszcie poznałem przynajmniej częściowe odpowiedzi na nurtujące mnie pytania.
MANIAK O FABULE
Pierwszą księgę „Dreamfall: Chapters” (gra podzielona jest na pięć takich ksiąg, które będą ukazywać się mniej więcej co dwa miesiące) zatytułowano: „Reborn”, czyli „Odrodzeni”. Jest to tytuł nieprzypadkowy i stanowi klucz w interpretacji wielu wydarzeń z gry. Ale od początku.
„Reborn” otwiera przepiękna scena, która w pewnym sensie, choć oczywiście nie do końca (by zostawić graczom pole do spekulacji oraz ziarno nadziei) wyjaśnia, co stało się z April Ryan. Twórcy od razu chwytają za gardło i oddziałują na emocje (przechodzące dreszcze oraz rozdziawiona buzia towarzyszyły mi przez cały prolog). Tuż po tej scenie, następuje oczywiście historia właściwa, składająca się z dwóch rozdziałów oraz interludium (które, wbrew nazwie, nie ma miejsca w środku, a na samym końcu).
Pierwszy rozdział skupia się na Zoë Castillo oraz konsekwencjach poprzedniej części gry. Dowiadujemy się, co tak naprawdę stało się z bohaterką oraz jaki wpływ na Stark, świat nauki, miało wypuszczenie na rynek maszyny snów złowrogiej WATICorp. Powoli poznajemy kilka tajemnic i śledzimy zgrabnie napisaną opowieść osnutą wokół motywu strachu i jego przezwyciężania. Najważniejsza jest jednak w tym rozdziale sama Zoë. Obserwujemy jej stopniowy emocjonalny rozwój, a pod koniec jesteśmy świadkami doskonałej kulminacji, w której postać musi stawić czoła swej przeszłości. To, jaką podejmie decyzję (a właściwie, jaką decyzję podejmie za nią gracz), będzie miało znaczący wpływ na dalszą część gry.
W drugim rozdziale przenosimy się najpierw do świata magii, Arkadii, i poznajemy dalsze losy Kiana Alvane, apostoła tajemniczych Azadi. Ten fragment także ma bardzo introspektywny wymiar i pozwala wejrzeć graczom w głąb bohatera. Bohatera, który po tym, co uczynił pod koniec „Dreamfalla”, postawiony jest w bardzo nieciekawym położeniu. To znakomita okazja dla twórców, by poruszyć wiele interesujących problemów, w tym: wiary i fanatyzmu, szacunku dla ludzkiego życia, czy wreszcie poświęcenia oraz możliwości zmiany. Już tutaj Ragnar Tørnquist i spółka pokazują wielki talent do opowiadania angażujących emocjonalnie i inteligentnych historii, a stawiając Kiana (i gracza) przed niespodziewanymi i bardzo niejednoznacznymi wyborami, jeszcze bardziej swe wielkie umiejętności uwidaczniają. Nie bez znaczenia dla opowieści jest też rysująca się w tle intryga, która, mam nadzieję, rozwinie się w ciekawym kierunku.
Prawdziwa historia rozpoczyna się jednak już po wizycie w Arkadii. Znów powracamy wtedy do Zoë Castillo i lądujemy w Europolis — czyli Europie przyszłości (w skład której wchodzą między innymi: Polska, Czechy, część krajów bałkańskich, Niemcy, Holandia, Belgia oraz część Francji). Tu oczywiście także w jakimś stopniu ważna jest bohaterka, ale tym razem zwraca się też uwagę na wszystko to, co znajduje się wokół. Twórcy szkicują bowiem bardzo depresyjną wizję świata. Świata, nad którym władzę sprawują korporacje i służąca im, sprywatyzowana policja. Świata, w którym ludziom wydaje się, że są wolni, ale gdy przyjrzeć się mu z bliska, dostrzec można szereg ograniczeń, z których nie wszyscy zdają sobie sprawę. Świata, w którym, z powodu zanieczyszczeń, panuje wieczny mrok, a ludzie nie znają słońca. Świata, w którym je się głównie produkty sztuczne, syntetyczne. Takich określeń wymieniać można by bez końca. Najciekawsze jest jednak to, że pomimo tych wszystkich ciemnych stron, Europolis prawdziwie fascynuje. Jest w Propaście, czyli czeskim mieście, do którego przeprowadza się Zoë z Casablanki, wiele ciekawych rzeczy. Ogromna różnorodność etniczna obywateli; genialna, wykształcona na przestrzeni lat odmiana angielskiego (pełno w niej wstawek z różnych europejskich języków, w tym polskiego — słyszałem, co prawda, głównie mniej lub bardziej ostre przekleństwa, jak: „dupek”, „suka” czy „kutas”, ale też zwroty do rozmówcy, takie jak: „kolo”, „ziomal” i „babka”) czy wreszcie rozmaite poglądy polityczne wielu mieszkańców — to wszystko składa się na porywający, szczegółowy niczym w powieści, obraz wielkiego europejskiego molochu. Takie Europolis można odebrać jako pewien (niepozbawiony podstaw) wyraz obaw twórców gry o kierunek, w jakim nieuchronnie dziś podążamy.
Umiejscowienie Zoë Castillo w tym niepokojącym świecie i ukazanie na tle społeczno-politycznych problemów, otwiera przed twórcami wiele możliwości narracyjnych. Fantastycznie rozwijają postać i wprowadzają niezmiernie ciekawych bohaterów pobocznych, przez pryzmat których patrzymy na Zoë. Jest więc dość intrygujący psychoterapeuta, charyzmatyczna pracodawczyni czy bardzo wierzący w słuszność swych działań członek kampanii wyborczej jednej z kandydatek do parlamentu Europolis. Nikt nie pozostaje bez wpływu na główną bohaterkę, której losy determinowane są nie tylko przez wybory gracza, ale także przez działania innych. Całość oczywiście osnuta jest wokół tajemnicy, której kolejne elementy na razie jeszcze nie układają się w jednoznaczną całość, ale już nurtują.
No i wreszcie interludium, w którym kierujemy zupełnie nową, bardzo tajemniczą i dość nietypową bohaterką. Nie chcę za wiele zdradzać, więc powiem tylko, że w tej częci gry widzimy pewne znajome z „Najdłuższej podróży” miejsce, dowiadujemy się kilku faktów i zostajemy pozostawieni z wieloma, niedającymi spokoju pytaniami (a na odpowiedzi trochę naprowadza tytuł).
Ogólnie rzecz biorąc, „Reborn” to doskonały wstęp do nowej historii w świecie „Najdłuższej Podróży” i mam nadzieję, że kolejne odsłony „Dreamfall: Chapters” będą tak samo dobre, jeśli nie lepsze.
MANIAK O ROZGRYWCE
„Dreamfall: Chapters” można by tak właściwie zakwalifikować do gatunku gier przygodowych, choć byłaby to klasyfikacja dość uproszczona. To prawda, jest wiele znanych z przygodówek elementów: prowadzenie dialogów, zbieranie przedmiotów, przyglądanie się otoczeniu oraz rozwiązywanie zagadek. Po pierwsze, zostały one jednak zaimplementowane w bardzo innowacyjny sposób, a po drugie, wzbogacono je o inne, znane bardziej z interaktywnych filmów pokroju „The Walking Dead”, rozwiązania.
Sterowanie jest proste i dość intuicyjne. Bohaterami poruszamy za pomocą strzałek lub klasycznego „WSAD-a”, a w interakcje z elementami otoczenia wchodzimy naciskając lewy przycisk myszy po uprzednim nakierowaniu wskaźnika (przy czym na szczęście nie polujemy na piksele, bo wystarczy tylko nieznacznie zbliżyć kursor do danego elementu).
Znakomicie prowadzi się dialogi. Każda opcja podana jest jako krótkie hasło, w którym zawarto główną myśl wypowiedzi bohatera. Możemy na takie hasło od razu kliknąć i wtedy posłuchać rozmowy, ale możemy też tylko najechać na nią wskaźnikiem myszy i najpierw wysłuchać tego, dlaczego dana postać chce taki temat poruszyć. W ten sposób można łatwo uniknąć (albo wręcz przeciwnie) drażliwych tematów i skupić się na tych bezpiecznych lub interesujących.
Podobnie rozwiązano tu kwestię wyborów. Nad każdym możemy się odpowiednio długo zastanowić i posłuchać kilku równie przekonujących uzasadnień. Nie jest więc, tak jak w „The Walking Dead”, gdzie decyzję należało podjąć pod wpływem impulsu. Tutaj mamy na nią czas, ale wcale nie ułatwia to wyboru, właśnie dzięki doskonale napisanej argumentacji. Brawo! Oczywiście wybory nie pozostają bez konsekwencji. Niektóre widoczne są już w tym odcinku, inne będą dopiero w kolejnych (o czym informują ładnie przygotowane karty pod koniec).
Zagadki nie są szczególnie wymagające i opierają się głównie na mechanizmie — idź do punktu A, zabierz obiekt X, idź do punktu B, wykorzystaj obiekt X i dostań się do punktu C. Czasem jednak, chwila nieuwagi i można się na chwilę zaciąć, szukając odpowiedniego rozwiązania. To jednak wbrew pozorom nie jest wada, a zaleta, bo takie zagubienie zmusza do eksploracji i pozwala lepiej cieszyć się zbudowanym przez twórców światem. No i jak już się wreszcie znajdzie to, co się przeoczyło, odczuwa się wielką satysfakcję.
Bardzo przemyślano konstrukcję poszczególnych poziomów. Dwa pierwsze (pierwszy rozdział oraz połowa drugiego) są więc niejako rozgrzewką i służą do tego, by gracz zapoznał się z mechaniką rozgrywki; trzeci (druga połowa drugiego rozdziału) jest zaś naprawdę rozbudowany i pozwala graczowi na ogromną swobodę eksploracji i odkrywania wielu zakątków Europolis (można rozmawiać z wieloma ludźmi czy podsłuchiwać zażyłe konwersacje mieszkańców). W czwartym (interludium) jest już tej swobody mniej, bo to dość krótki etap, ale jest za to dość mądra zabawa schematami rozgrywki, przez to, że kierujemy nietypową postacią.
MANIAK O GRAFICE
Twórcy „Dreamfall: Chapters” do zbudowania gry użyli dość popularnego silnika graficznego Unity. Udaje im się wycisnąć z niego ostatnie soki — gra wygląda naprawdę prześlicznie! Modele postaci może nie są do końca idealne, ale bardzo dobrze wpisują się w nieco baśniową stylistykę i są całkiem nieźle (no, może miejscami, ale dosłownie miejscami, delikatnie topornie) zanimowane.
Fantastyczny Czas Narracji, więzienie w Arkadii czy też tętniące życiem Europolis — otoczenie także zaprojektowano przepięknie. Zwłaszcza to ostatnie cieszy wieloma szczegółami oraz fantastyczną stylistyką: nieco mroku, zróżnicowanie kulturowe, światła neonów… Cudo! No i są też bardzo dobre efekty — cieniowanie w czasie rzeczywistym, odbicia świateł, rozmycia obrazu, zabawa ostrością…
Oczywiście trzeba wziąć poprawkę na to, że oprawa, choć piękna, nie jest najnowocześniejsza i ustępuje pewnie ostatnio wydanym, dużym tytułom. Gra nie jest też najlepiej zoptymalizowana. Dla mnie to jednak nie ma znaczenia, bo „Dreamfall: Chapters” zwyczajnie cieszyły moje oko.
MANIAK O MUZYCE
„Dreamfall” miał jedną z najlepiej skomponowanych ścieżek dźwiękowych w grach komputerowych. Za większością utworów stał młody kompozytor Leon Willett, któremu udało się stworzyć coś naprawdę niesamowitego: coś o wielkim, niemal williamsowskim rozmachu; coś bardzo chwytliwego i doskonale dopasowanego do przedstawionego w grze świata.
Do kontynuacji Willett jednak nie niestety powrócił. Zamiast niego, utwory do „Dreamfall: Chapters” skomponował Simon Poole. Nie jest on w tym świecie nowy — już do „Dreamfalla” stworzył dwie, całkiem przyzwoite kompozycje. Tutaj pisze kilka bardzo dobrych (w tym jedną naprawdę zapadającą w pamięć), a ponadto odwołuje się do pracy Willetta (scena w szpitalu), ale mimo wszystko cała ścieżka ma trochę bardziej kameralny wydźwięk. I choć nastrojowości nie można odmówić (jest między innymi bardzo ładny utwór na fortepian), to jednak brakuje w tym wszystkim tego czegoś, co miały kompozycje w poprzedniej części serii.
Narzekać natomiast nie można na dopasowanie muzyki do poszczególnych scen — pod tym względem Poole spisał się znakomicie. Dość dobrze dobrano także piosenki — usłyszymy między innymi norweskiego artystę Egila Olsena (którego nawet spotkamy w grze) czy remiks fantastycznego „Rush” z poprzedniej części.
MANIAK O GRZE AKTORSKIEJ
We wcześniejsze odsłony sagi grałem w znakomitej polskiej wersji językowej. Bardzo przyzwyczaiłem się do głosów Edyty Olszówki, Agnieszki Grochowskiej czy Jarosława Boberka, którzy swoje zadanie wykonali znakomicie. Polska wersja „Dreamfall: Chapters” stoi jednak póki co pod znakiem zapytania, a wiecie — osiem lat. Sięgnąłem więc po angielską i… wcale się nie zawiodłem.
Do gry nie powracają odtwórcy głównych ról w „Dreamfallu”. Nie usłyszymy więc Ellie Conrad-Leigh w roli Zoë ani Gavina O’Connora w roli Kiana. Mnie nie zrobiło to różnicy, bo nieszczególnie związałem się z nimi w poprzedniej części (jak mówiłem, grałem w polską wersję, a angielskie głosy kojarzę tylko z krążących po Internecie filmów), a ci nowi znakomicie dali sobie radę. Mamy więc znakomitą Charlotte Ritchie, która nadaje Zoë sporo charakteru i czaruje przepiękną, lekko zachrypniętą barwą oraz brytyjską wymową. Jest też Nicholas Boulton jako Kian. Nie ma może tego delikatnego tonu w głosie, którym odznaczał się O’Connor, ale jego głęboka barwa pasuje do tego, przez co przeszedł bohater.
Aktorzy wcielający się w postaci poboczne też sprawdzają się dobrze. Idealnie imitują różne akcenty (zwłaszcza ci w Europolis) oraz odpowiednio podkreślają emocje, nadając światu gry wiele wiarygodności.
MANIAK OCENIA
Pierwsza księga „Dreamfall: Chapters” spełniła większość moich oczekiwań. Fascynująca, głęboka fabuła, przemyślana, innowacyjna rozgrywka oraz piękna oprawa audiowizualna składają się na dzieło nietuzinkowe i mam nadzieję, że kolejne księgi również takie będą. Wróciła królowa przygodówek!
![]() |
DOBRY |
Brak polskiego dubbingu mocno mnie zabolał (bo już niemal na pewno takowego się nie doczekamy), ale zaczynam powoli oswajać się z tą myślą. Trudno, takie czasy, nie opłaca się zatrudniać aktorów do nagrań dla przygodówek, bo poniesione koszty się nie zwracają. Ba, przypadek ostatniej części Deponii pokazał, że nawet stworzenie kinowej polskiej wersji to zbyt duży wydatek. CDP przetłumaczył część pierwszą i drugą, a trzeciej nie, bo - jak sami stwierdzili - nie chcą dokładać do interesu. A zatem, khem khem, kupię Dreamfall Chapters. Zwłaszcza że zbiera ciepłe opinie :)
OdpowiedzUsuńKupuj - moim zdaniem naprawdę warto, a angielska wersja językowa (mimo braku Olszówki, Grochowskiej i Boberka) jest bardzo dobra.
OdpowiedzUsuńJak na razie same pozytywne opinie odnośnie tej gry ;). Chyba też się przemogę z tą oryginalną wersją, bo faktycznie dubbing zaczyna figurować jako tzw. marzenie ściętej głowy;/ Co prawda nigdy nie byłam fanką postaci Kiana (a z tego co widzę, pojawia się w rozgrywce), ale sam fakt doczekania się tego arcydzieła w nowej odsłonie przesłania dla mnie wszelkie negatywy (jestem bardziej zżyta z April niż Zoe i nie wiem czy to kwestia tego, że TLJ było 'pierwsze', czy może czegoś innego).
OdpowiedzUsuńNo z dubbingiem na razie nie wiadomo (jeśli w ogóle będzie, to dopiero po wydaniu wszystkich "ksiąg"), ale ten oryginalny naprawdę daję radę. A dodatkowo cieszą te polskie wtrącenia, które w polonizacji mimo wszystko trzeba by było zastąpić (i jeśli taka polonizacja powstanie, to jestem bardzo ciekaw strategii tłumaczy).
OdpowiedzUsuńKian pojawia się w rozgrywce i będzie odgrywał w grze bardzo dużą rolę, ale to jest jednak postać, która mocno ewoluowała od "Dreamfalla" i mnie się udało do niego jakoś tak momentalnie przekonać.
Co do April - też jestem z nią bardziej zżyty niż z Zoë, ale w "Chapters" panna Castillo jest tak znakomicie poprowadzona, że po prostu nie da się jej nie lubić.
Tak czy siak, moim zdaniem warto sięgnąć po "Dreamfall: Chapters" już teraz.