MANIAK PISZE WSTĘP
Już piąty tydzień mam z serialem „Gotham” poważny problem. Pomimo, że bardzo go lubię (i stawiam kolejnym odcinkom same „dobre”) to jednak mam tę świadomość, że jest to produkcja dość dziwna i niekonsekwentna. Tak jakby twórcy niekoniecznie wiedzieli, czy pójść bardziej w gotycką groteskę Tima Burtona, czy mroczny realizm Christophera Nolana. I o ile w kwestii scenografii taka hybryda sprawdza się naprawdę świetnie, o tyle różnorodność, jeśli chodzi o kreacje aktorskie, trochę już z równowagi wytrąca. Dziwnie patrzy się na dość naturalnie, przekonująco zagrane postaci skonfrontowane z karykaturalnymi, przerysowanymi osobnikami — trochę serial traci na tym pewnej wiarygodności (przy czym mowa tu oczywiście o wiarygodności w ramach świata przedstawionego). Kolejne odcinki utwierdzają mnie więc w przekonaniu, że „Gotham” to serial dość nierówny i niedoskonały. Tak jest też tym razem.
MANIAK O SCENARIUSZU
Piątą odsłonę serialu zatytułowano „Viper”. Jest to nazwa znajdującego się w centrum fabuły narkotyku i oznacza dosłownie: „żmija”. Autorką scenariusza jest Rebecca Perry Cutter, która współpracowała już z Bruno Hellerem, twórcą serialu, przy „Mentaliście”.
Na ulicach Gotham pojawia się tajemniczy narkotyk, który po zażyciu daje nadludzką siłę, ale jednocześnie powoduje ubytek wapnia, co może doprowadzić do śmierci. W śledztwo w sprawie substancji zostają zaangażowani Gordon i Bullock (skoro zabójstwa to dla nich pikuś, to dlaczego nie sprzątnąć dochodzenia sprzed rąk wydziału ds. narkotyków). Tymczasem wojna pomiędzy Falcone’em i Maronim przybiera na sile, Pingwin wciąż knuje, a Bruce zagląda do akt Wayne Enterprises w poszukiwaniu nieścisłości.
Sprawa tygodnia wciąż rozpisana jest według tych samych, sprawdzonych schematów. Jej rozwój szczególnie więc nie zaskakuje. Znane z poprzednich odcinków: podjęcie tropu, konfrontacja, genialna dedukcja Gordona i ostateczne starcie wciąż tu są. I choć wykorzystano je może nieco bardziej pomysłowo, to jednak trochę takie fabularne ramy powoli zaczynają się nudzić. Deską ratunkową tego wątku, a przynajmniej dla fanów komiksów, okazują się ciekawie pomyślane powiązania ze znaną historią oraz uwzględnienie w scenariuszu Venomu — substancji, z której korzystał m.in. Bane. Szkoda tylko, że czarne charaktery znów są napisane raczej kiepsko (choć, dzięki niejednoznacznym motywacjom, udaje się do ich działań dodać pewnego rodzaju drugie dno) i tylko ci działający zza kulisów mają jakiś potencjał, który można kreatywnie wykorzystać w przyszłych odcinkach.
Tradycyjnie więc, historia osadzona w centrum odcinka ustępuje miejsca tym pobocznym. Spośród nich najciekawsze jest spojrzenie na gangsterski półświatek Gotham. Wyrachowane działania Maroniego, ryzykowny krok Pingwina, intrygi Fish Mooney — to wszystko składa się na zajmującą, porywającą opowieść, która znów uwidacznia prawdziwe oblicze miasta. Rozpisane jest to wszystko niezwykle pomysłowo i mam nadzieję, że wkrótce te wątki przybiorą na sile — zwłaszcza, że już wpływają na głównych bohaterów.
No i wreszcie problematyczny Wayne. Z jednej strony twórcy rozwijają postać młodego Bruce’a w intrygującym kierunku, powoli kształtując jego osobowość i upodabniając do postaci znanej z komiksów. Z drugiej strony, ma się nieodparte wrażenie, że to wszystko dzieje się odrobinę za szybko. Na korzyść przemawia jednak powiązanie wątku Wayne’a ze sprawą tygodnia oraz większą historią, która rozgrywa się w tle.
MANIAK O REŻYSERII
Reżyseruje Tim Hunter („Hannibal”, „American Horror Story”) i odcinek spod jego ręki jest dość nierówny. O ile większość scen rozplanowuje w dość ciekawy sposób, a stylistyki narzuconej w pierwszych odcinkach przez Cannona trzyma się rozsądnie i nieniewolniczo, to zdarza mu się kilka potknięć, które negatywnie wpływają na odbiór poszczególnych sekwencji. Bywa więc, że przestaje dbać o stylistyczną spójność przedstawionego w „Gotham” świata i popuszcza nieco wodze fantazji. I tak na przykład, zamiast postawić bohaterów i widzów przed realnym zagrożeniem w scenie konfrontacji z jednym ze złoczyńców, serwuje scenę o niezamierzonym, komediowym wydźwięku. Trochę to boli.
Trzeba jednak przyznać, że Hunter ma sporo ciekawych pomysłów. Doskonale realizuje na przykład montaż ulicznych przesłuchań prowadzonych przez Gordona i Bullocka oraz zachwyca oko przemyślaną końcówką.
MANIAK O AKTORACH
Ben McKenzie pod względem aktorskim znów się spisuje na medal i zachwyca w roli Gordona sporą charyzmą oraz naturalnym urokiem. Umiejętnie gra w tym odcinku twarzą, co powinno zadowolić wszystkich tych, którzy narzekali na jego mimikę.
Jak zwykle porządnie wypada Donal Logue, choć tym razem jego postać, Bullock, jest znacznie wycofana na drugi plan, a przez to kreacja Logue’a wydaje się nieco stonowana. Ale humorystyczne akcenty dostarcza.
Cory Michael Smith znów irytuje, ale teraz, zamiast recytowania wszystkich kwestii na uśmiechu, obiera strategię „nieporadnej sierotki”. Efekt jest jednak tak samo paskudny — odgrywanego przez niego Nygmy ciężko słuchać i ciężko też na niego patrzeć.
Nie zachwyca gościnnie występujący Daniel London ( Manhattan”), który wciela się w niejakiego Stana Potolsky’ego. Jego bohater ani nie przeraża, ani nie przejmuje, a jedyne emocje, jakie wywołuje, to uczucie politowania oraz śmiech. Szkoda, można było tę postać zagrać lepiej.
Robin Lord Taylor jako Pingwin kolejny raz genialnie ujmuje dwulicowość postaci, co ogląda się genialnie. Szkoda tylko, że czasem zbacza w stronę karykatury, jak w pilocie pod wodzą Cannona.
Wybornie gra David Zayas, czyniąc Sala Maroniego postacią bardzo niejednoznaczną, temperamentną i groźną. Bardzo cieszę się, że obsadzono go w tej roli, bo dzięki niej ma szansę pokazać ciekawe, aktorskie oblicze.
Intryguje Jada Pinkett Smith w roli Fish Mooney, ale tym razem nie do końca udaje się ją aktorsko poskromić, przez co kilka razy niebezpiecznie przekracza pewną granicę. Na szczęście nie wywołuje wtedy uśmiechu pogardy na twarzy, tylko delikatne uczucie przesytu.
Wprowadzona w poprzednim odcinku do obsady Makenzie Leigh („Deception”) jako Liza z jednej strony fascynuje, lecz z drugiej nie do końca potrafi się przed kamerą otworzyć, przez co jej rola wydaje się nieco stłamszona. Szkoda.
Odtwórca roli młodego Wayne’a, David Mazouz, uatrakcyjnia swą osobą nie do końca przemyślany wątek. Aktor jest jak na swój wiek niezwykle utalentowany, co jak najbardziej udowadnia w kolejnych odcinkach serialu.
Perfekcyjnie gra Sean Pertwee. Jego Alfred jest jednocześnie wyniosły i srogi oraz ciepły i sympatyczny. Aktorowi udaje się te cechy z powodzeniem połączyć i stworzyć złożoną, ciekawą kreację.
Zadowala też rola Sharon Washington („Prawo i bezprawie”). Aktorka wciela się w tajemniczą postać Molly Mathis i choć nie pojawia się na ekranie na długo, to już udaje się jej zwrócić uwagę widza.
MANIAK O TECHNIKALIACH
Zdjęcia zrealizowano poprawnie. Bardzo ładnie przygotowano zbliżenia, dobrze wyglądają też ujęcia z dalszej perspektywy. Ruch kamery zazwyczaj jest gładki i płynny. Pod względem montażowym „Viper” także wygląda całkiem w porządku — kolejne przejścia nie są zbyt rwane i akcję śledzi się dobrze.
Efekty specjalne pod względem technicznym wykonano dość przekonująco, choć miejscami mają dość groteskową, dziwną stylistykę, która nie do końca łączy się z resztą świata przedstawionego. Ten jest zaś znów zbudowany perfekcyjnie — od fantastycznych scenografii, po szczegółową charakteryzację.
Muzycznie, podobnie jak poprzednio, coś się niby poprawia, ale niezupełnie. Oprawa nadal służy jedynie podkreśleniu nastroju kolejnych scen i raczej nie wpada w ucho.
MANIAK OCENIA
„Viper” kontynuuje tradycję poprzednich odcinków i znów pozostawia mnie z dylematem: czy uczepić się niewątpliwych wad, czy też spojrzeć szerzej i dostrzec liczne zalety. Ostatecznie chyba znów postawię najwyższą ocenę, bo mimo licznych niedociągnięć bawiłem się pierwszorzędnie.
DOBRY |
Komentarze
Prześlij komentarz
Komentarze, zawierające treści obraźliwe, wulgarne, pornograficzne oraz reklamowe zostaną usunięte. Zostaliście ostrzeżeni.