MANIAK WE WSTĘPIE
Z dziełami popkultury, czy też w ogóle szerzej, z opowiadanymi za pomocą wszelakich mediów historiami, jest pewien problem. Jeśli jest się nimi zalewanym zewsząd, niemalże codziennie (a żyjemy w takich czasach, że absolutnie tak jest), to ostatecznie łatwo zauważyć pewne schematy, według których kolejne opowieści są budowane. Im łatwiej zaś takie schematy odbiorcy wychwycić, tym trudniej jest twórcy zaskoczyć i pokazać coś świeżego, nowego, powodującego opad szczęki. Czasami jednak, zupełnie nie o to chodzi.
Są takie historie, które, choć swoją konstrukcją zupełnie nie powalają i są bardzo przewidywalne, oferują odbiorcy coś innego — zwyczajną frajdę, przyjemność oraz chwilę odprężenia. I taką historię opowiadają twórcy czwartego odcinka serialu „Gwiezdne Wojny. Rebelianci”.
MANIAK O SCENARIUSZU
Odcinek zatytułowano: „Fighter Flight”, czyli „Przelot myśliwcem”, co odnosi się do kluczowej sekwencji lotu myśliwcem TIE. Autorem scenariusza jest Kevin Hopps („Young Justice), który po poprzedniej, dość mrocznej odsłonie, serwuje widzom znacznie lżejszą opowieść.
Hera wysyła niemogących dojść do porozumienia i stale kłócących się Ezrę i Zeba po zapasy oraz pewien rzadki owoc. Zwyczajna z pozoru wycieczka przeistacza się w pełną niebezpieczeństw i wrażeń przygodę z Imperium w tle.
Jak nie trudno się domyślić, scenarzysta serwuje klasyczną historię, w której skłóceni bohaterowie muszą wspólnie stawić czoła niebezpieczeństwu, przez co ostatecznie się do siebie zbliżają i zapominają o konflikcie. Dodajmy do tego typowe dla gatunku prawidła: np. wroga, który ma cela jak przysłowiowa baba z wesela i nie jest w stanie trafić w bohaterów nawet z bliska albo serię przypadków, które prowadzą do katastrofy. Wszystko to oglądaliśmy na ekranie już multum razy. W przypadku „Fighter Flight” można jednak powiedzieć: „No i co z tego?”. Odcinek dostarcza bowiem tyle zabawy, że od razu zapomina się o sztampowej fabule.
Przede wszystkim twórcy wpakowują w tę odsłonę animacji mnóstwo dobrego, sympatycznego humoru, który bawić będzie nie tylko tę młodszą widownię (do której serial jest przecież również skierowany), ale też starszego, bardziej wymagającego widza — nawet jeśli ów humor jest odrobinę slapstickowy i miejscami zbyt prosty. Do tego dodani zostają znakomicie rozpisani bohaterowie oraz prawdziwie porywająca przygoda, w jaką zostają przypadkiem wplątani. Wszystko polane gwiezdnowojennym sosem. No i jest myśliwiec TIE! Ostatecznie więc „Fighter Flight” śledzi się z szerokim uśmiechem na twarzy i czerpie z niego sporo radości.
MANIAK O REŻYSERII
Odcinek wcześniej był Steward Lee, tym razem reżyseruje więc Steven G. Lee. Tworzy on odsłonę bardzo dynamiczną, w której idealnie wyważa elementy akcji z humorem. Doskonale realizuje sekwencje pościgów, scenę lotu myśliwcem czy też walki ze szturmowcami. Ma świetne wyczucie czasu i doskonale wie, kiedy następuje odpowiedni moment, by rozładować napięcie. A przy tym wszystkim genialnie nawiązuje do ogólnej stylistyki „Gwiezdnych Wojen”. Mnie więcej nie potrzeba.
MANIAK O AKTORACH
„Fighter Flight” przede wszystkim opiera się na dynamice Ezra-Zeb, w związku z czym najwięcej pracy mają w odcinku użyczający im głosu: Taylor Gray oraz Steven Blum. Z tak odpowiedzialnym zadaniem aktorzy radzą sobie pierwszorzędnie. Grayowi udaje się podkreślić młodzieńczą zadziorność, zapał oraz delikatną złośliwość Ezry. Blum jako Zeb stara się pokazać w głosie zarówno zewnętrzną zgorzkniałość bohatera, a także tkwiące głęboko duże dziecko. Dzięki tak odegranym postaciom dostrzec można zarówno pewne dzielące ich różnice, jak i sporo podobieństw, które ostatecznie bohaterowie sami w sobie nawzajem odkrywają.
Pozostała obsada tym razem pozostaje raczej na drugim planie. Freddie Prinze Jr., Tiya Sircar i Vanessa Marshall nie mają zbyt wiele do zagrania, a pojedyncze kwestie nie stanowią dla nich większego problemu.
MANIAK O TECHNIKALIACH
Graficznie nadal jest w porządku. Otoczenia zaprojektowano ładnie i choć może nie są one szczególnie różnorodne, to i tak bardzo szczegółowe i dobrze nawiązujące do świata „Gwiezdnych Wojen”. Postaci zaś, jak zwykle, zaprojektowane są w specyficzny, ciekawy sposób.
Bardzo przyłożono się do animacji. Ruchy postaci są dość płynne i naturalne, a sekwencje lotu statków i myśliwców bardzo dynamiczne. Zadowala też mimika bohaterów — nieco uproszczona, ale staranna.
Oprawa muzyczna znów zostaje przygotowana z dużą pieczołowitością. Słychać trochę Johna Williamsa, a trochę kompozytora serialu, Kevina Kimera, który dodaje do bazy gwiezdnowojennych utworów kilka swoich pomysłów. Powstała mieszanka jest bardzo strawna, a kompozycje zostają trafnie dobrane do kolejnych scen.
MANIAK OCENIA
Czwarty odcinek „Rebeliantów” nie posuwa akcji mocno do przodu ani nie jest szczególnie innowacyjny pod względem fabularnym. A mimo wszystko jest odcinkiem bardzo dobrym.
DOBRY |
Komentarze
Prześlij komentarz
Komentarze, zawierające treści obraźliwe, wulgarne, pornograficzne oraz reklamowe zostaną usunięte. Zostaliście ostrzeżeni.