MANIAK ROZPOCZYNA
John Constantine to bardzo ciekawa komiksowa postać. Niejednoznaczny mag i egzorcysta zadebiutował w 1984 roku, w serii „Saga o potworze z bagien” i został wymyślony przez Alana Moore’a, autora „Strażników”, „V jak Vendetta” czy „Prosto z piekła”. Swoją własną serię, zatytułowaną „Hellblazer” dostał cztery lata później, w roku 1988. Jego przygody opisywali m.in. tacy uznani scenarzyści jak: Jamie Delano, Warren Ellis, Brian Azzarello czy Andy Diggle. W 2013 roku, po niemal dwudziestu pięciu latach jego wydawania, władze wydawnictwa postanowiły zamknąć „Hellblazera”, a w jego miejsce uruchomili bardziej stonowaną, dziejącą się w głównym uniwersum DC serię pt. „Constantine”. W międzyczasie, w 2005 roku, powstała też luźno nawiązująca do pierwowzoru filmowa produkcja z Keanu Reevesem w głównej roli. Obraz odniósł umiarkowany sukces finansowy, ale nie przypadł do gustu krytykom.
Na początku tego roku ogłoszono serialową wersje przygód Constantine’a i od razu wzbudzono tym pomysłem kontrowersje. Przede wszystkim, nie każdemu przypadł do gustu człowiek odpowiedzialny za całokształt produkcji, czyli David S. Goyer (którego ja bardzo lubię za to, co zrobił przy „Batmanach” Nolana czy „Człowieku ze stali”). Pozytywnie nie nastrajały też plotki o ugrzecznieniu produkcji — serial został wykupiony przez ogólnodostepną stację NBC, a ta nałożyła pewne obostrzenia na ekipę produkcyjną — m.in. nie pozwolono Constantine’owi palić na ekranie (a papieros jest w komiksach jego znakiem rozpoznawczym). Z planu dochodziły też pogłoski o zignorowaniu biseksualnej natury bohatera i ukazaniu go jako heteroseksualisty (te zostały jednak zdementowane przez twórcę serialu). W wielu środowiskach na długo przed premierą było więc o serialu głośno.
Premiera wreszcie nastąpiła. Czy „Constantine” jest tak zły, jak go malowano?
MANIAK O SCENARIUSZU
Scenariusz pilotowego odcinka, zatytułowanego „Non Est Asylum” (co z łaciny oznacza mniej więcej: „Nie ma azylu”), napisali Daniel Cerone („Dexter”) i David S. Goyer, którzy prowadzą produkcję serialu.
Constantine trafia do szpitala psychiatrycznego Ravenscar po tym, jak w wyniku nieudanego egzorcyzmu mała dziewczynka, Astra, zostaje porwana do piekieł przez demona. Wkrótce, niespodziewane wydarzenia każą bohaterowi opuścić placówkę i odszukać córkę przyjaciela, Liv, która znajduje się w (a jakże) śmiertelnym niebezpieczeństwie.
Twórcy przedstawiają w pilocie dość klasyczną, prostą historię, która nieźle sprawdza się jako wprowadzenie do świata serialu. Łączą przy tym wiele tropów z komiksów (m.in. wątek Astry i nieudanego egzorcyzmu, pobyt w Ravenscar czy przeszłość głównego bohatera) ze swoimi własnymi pomysłami (Liv i wątek jej ojca). Udaje się nawet w jakimś stopniu włączyć w to wszystko tytoniowy nałóg bohatera — nie widzimy go, co prawda, z papierosem w ustach, ale często patrzymy, jak bawi się zapalniczką, a w jednej ze scen uważni dostrzegą, jak gasi niedopałek w popielniczce.
Z drugiej strony, jest w pilocie kilka rzeczy, które nie do końca się udają. Przede wszystkim można odnieść wrażenie, że postać głównego bohatera jest miejscami malowana zbyt jaskrawymi barwami. W komiksach bardzo niejednoznaczny, tutaj za często zbacza w stronę szlachetnego bohatera. Przydałoby się trochę więcej odcieni szarości.
Nie sprawdza się też główna postać kobieca, Liv — jest trochę nijaka i bardzo bierna. Twórcy zdali sobie jednak z tego sprawę i już w kolejnych odcinkach jej miejsce zajmie ktoś inny, choć sposób, w jaki się Liv pozbyto, nie należy do najsubtelniejszych i najlepiej uzasadnionych scenariuszowo.
MANIAK O REŻYSERII
Odcinek reżyseruje Neil Marshall, autor głośnego „Zejścia” a od niedawna reżyser także serialowy, który pracował m.in. przy „Grze o tron”. Marshall nadaje „Constantine’owi” dość ciekawy ton. Nie stara się za wszelką cenę przestraszyć widza wyskakującymi znienacka strachami czy też mnożeniem okropności na ekranie. Zamiast tego tworzy delikatnie niepokojącą atmosferę, którą dość konsekwentnie utrzymuje. Korzysta przy tym ze sprawdzonych rozwiązań: zabawy zbliżeniami i oddaleniami, finezyjnych ruchów kamery czy dynamicznego miejscami montażu (którym bardzo umiejętnie się posługuje). Wszystko to spaja dość ciekawą stylistyką. Odcinek ogląda się dzięki temu bardzo dobrze.
MANIAK O AKTORACH
Aktorów dobrano do serialu znakomicie. Matt Ryan („Zabójcze umysły: Okiem sprawcy”) to idealny Constantine, jakby żywcem przeniesiony z kart komiksu. Nie dość, że wygląda dokładnie tak, jak przedstawiało go większość rysowników, to jeszcze doskonale gra i rozumie złożoność postaci. Fantastycznie pokazuje więc emocje i podlewa swą kreację pewnego rodzaju nonszalancją. Efekt jest znakomity.
Dobrze spisuje się też Lucy Griffiths („Czysta krew”) jako Liv. Choć postać, jak wspomniałem wyżej, nie należy do najlepiej rozpisanych, to aktorka sporo z tej roli wyciąga, choć… ma tendencję do częstego pokazywania jednej i tej samej miny.
Charles Halford („Tatastrofa”) jest w roli Chasa, przyjaciela Johna, dość wiarygodny i na pewno nie brakuje mu charyzmy. Nie ma jednak w odcinku sporo scen. Podobnie sprawa ma się z Jeremym Daviesem („Zagubieni”). Dostaje ciekawą, typową (niestety troszkę aktora zaszufladkowano) dla siebie rolę neurotycznego, nieco szalonego naukowca, Ritchie’ego Simpsona i choć gra niesamowicie, to jednak bardzo go mało.
Z Haroldem Perrineau mam problem — wciąż kojarzę go z roli Michaela „they-took-my-son” Dawsona z „Zagubionych”, w których niesamowicie mnie irytował i za każdym razem, gdy widzę go na ekranie, wszystkie te negatywne emocje do mnie wracają. Tak czy siak, odgrywany przez niego anioł Manny ma chyba trochę denerwować widza, więc pod tym względem jest to kreacja udana.
MANIAK O TECHNIKALIACH
Zdjęcia przygotowano bardzo starannie. Kamera jest poprowadzona w różnorodny sposób, tak aby jak najlepiej podkreślić atmosferę danej sceny. Nie ma problemów z płynnością i ostrością kolejnych ujęć, adekwatna jest także kolorystyka. Montaż zrealizowano sprawnie, a momentami bardzo pomysłowo. Uniknięto raczej większych uhybień i nawet tam, gdzie akcja pokazywana jest dynamiczniej, raczej nie popełniono technicznych błędów.
Pozytywnie zaskakują efekty specjalne. Wyglądają dość widowiskowo i są używane rozsądnie. Świetnie przygotowano też kostiumy i charakteryzację — strój głównego bohatera wygląda dokładnie jak w komiksach. Sporo pracy włożono w scenografię — wnętrza mają doskonałą, niepokojącą atmosferę, doskonale wykorzystano również plenery.
Muzyka jest fantastyczna, ale nic w tym dziwnego, bo skomponował ją Bear McCreary, odpowiedzialny m.in. za „Demony Da Vinci”. Utwory McCreary’ego nie tylko skutecznie podkreślają wymowę danych scen, ale też wpadają w ucho i zapadają w pamięć.
MANIAK OCENIA
Pilot „Constantine’a” to solidny początek serialu. Odcinek nie jest idealny, ale całkiem przyzwoity, a opowiedziana przez twórców historia, choć nieszczególnie zaskakuje, ma sporo walorów rozrywkowych. Ogląda się to przyjemnie i na pewno czuć spory potencjał. Oby z niego skorzystano.
DOBRY |
Komentarze
Prześlij komentarz
Komentarze, zawierające treści obraźliwe, wulgarne, pornograficzne oraz reklamowe zostaną usunięte. Zostaliście ostrzeżeni.