MANIAK WE WSTĘPIE
Miniseria „Forever Evil” opisująca następstwa „Trinity War” zakończyła się już w maju. Ponieważ jednak moje komiksowe zaległości sięgają końca grudnia ubiegłego roku, dopiero niedawno przeczytałem czwarty numer, który dotąd bezpiecznie leżał zabezpieczony w specjalnym kartonie (wiecie, takie kolekcjonerskie, maniacze zboczenia).
Tak czy siak, kiedy zabierałem się do lektury miałem nadzieję na porywający dalszy ciąg historii i doprowadzenie jej na półmetek. W poprzednim numerze komiksu scenarzysta dostarczył czytelnikom kilku odpowiedzi na nurtujące pytania i zasugerował dość ciekawy rozwój akcji. Nic więc dziwnego, że i tym razem spodziewałem się wiele dobrego.
MANIAK O SCENARIUSZU
Geoff Johns snuje w czwartym numerze trzy równoległe wątki, które pod koniec zaczynają się zazębiać i w końcu spajają w jedno. Batman wprowadza Catwoman do swej jaskini i przedstawia plan pokonania przybyszów z Ziemi-3, Luthor i jego nowo zebrana ekipa dążą do wprowadzenia w życie swych własnych celów, a relacje członków Crime Syndicate stają się coraz bardziej skomplikowane.
Siłą komiksu są doskonałe, niezwykle zróżnicowane dialogi. Każdy z bohaterów mówi swoim własnym, rozpoznawalnym głosem, co na pierwszy rzut oka widać w doborze słownictwa, budowie zdań oraz treści wypowiedzi. Scenarzysta dobrze czuje wszystkie postaci i stara się podkreślić w warstwie językowej ich cechy. To natomiast pomaga nakreślić pewnego rodzaju stosunki między poszczególnymi bohaterami. Dobrze widać to choćby na przykładzie Batmana i Catwoman, jeszcze lepiej, jeśli przyjrzymy się Luthorowi i Bizarro.
Sama fabuła skonstruowana jest poprawnie i bardzo johnsowo. Tempo wzrasta stopniowo, powoli, a kolejne wątki sukcesywnie się ze sobą splatają, by na końcu dość mocno się zderzyć. Z każdą kolejną przewróconą kartką zeszytu napięcie jest coraz większe, a ostatnia przynosi wielkie zaskoczenie — Johns wprowadza do komiksu jednego ze swoich ulubieńców, który może sporo w miniserii namieszać.
MANIAK O RYSUNKACH
Rysunki tradycyjnie są bardzo nierówne. David Finch tworzy fantastyczne tła i paskudne modele postaci. Te ostatnie jak zwykle występują w trzech wariantach. Mamy kilka sklonowanych kobiet oraz smukłych mężczyzn z delikatnym wodogłowiem, którzy czasem przeistaczają się w przerośniętych jaskiniowców. Najgorzej jest wtedy, gdy Finch pokusi się o pokazanie kogoś na zbliżeniu — wszyscy mają bowiem dokładnie takie same rysy twarzy i gdyby nie charakterystyczne atrybuty, to ciężko byłoby ich odróżnić.
Trudno też jednoznacznie ocenić pracę Richarda Frienda. Czasem nakłada tusz subtelnie, doskonale nadając szkicom Fincha nowy wymiar, czasem zaś ma się wrażenie, że wylewa na rysunki tonę atramentu.
Z ekipy odpowiadającej za stronę graficzną komiksu całkowicie pochwalić można Sonię Oback. Mroczna kolorystyka, za którą odpowiada, fantastycznie podkreśla atmosferę historii. Kapitalne jest także cieniowanie.
Komentarze
Prześlij komentarz
Komentarze, zawierające treści obraźliwe, wulgarne, pornograficzne oraz reklamowe zostaną usunięte. Zostaliście ostrzeżeni.