Maniak ocenia #201: "Forever Evil" #4

MA­NIAK WE WSTĘPIE


Mi­ni­se­ria „Fo­re­ver Evil” opi­su­ją­ca na­stęp­stwa „Tri­ni­ty War” za­koń­czy­ła się już w maju. Po­nie­waż jed­nak moje ko­mik­so­we za­le­gło­ści się­ga­ją koń­ca grud­nia ubie­głe­go roku, do­pie­ro nie­daw­no prze­czy­ta­łem czwar­ty nu­mer, któ­ry do­tąd bez­piecz­nie le­żał za­bez­pie­czo­ny w spe­cjal­nym kar­to­nie (wie­cie, ta­kie ko­lek­cjo­ner­skie, ma­nia­cze zbo­cze­nia).
Tak czy siak, kie­dy za­bie­ra­łem się do lek­tu­ry mia­łem na­dzie­ję na po­ry­wa­ją­cy dal­szy ciąg hi­sto­rii i do­pro­wa­dze­nie jej na pół­me­tek. W po­przed­nim nu­me­rze ko­mik­su sce­na­rzy­sta do­star­czył czy­tel­ni­kom kil­ku od­po­wie­dzi na nur­tu­ją­ce py­ta­nia i za­su­ge­ro­wał dość cie­ka­wy roz­wój ak­cji. Nic więc dziw­ne­go, że i tym ra­zem spo­dzie­wa­łem się wie­le dobrego.

MA­NIAK O SCE­NA­RIU­SZU


Geoff Johns snu­je w czwar­tym nu­me­rze trzy rów­no­le­głe wąt­ki, któ­re pod ko­niec za­czy­na­ją się za­zę­biać i w koń­cu spa­ja­ją w jed­no. Bat­man wpro­wa­dza Ca­two­man do swej ja­ski­ni i przed­sta­wia plan po­ko­na­nia przy­by­szów z Zie­mi-3, Lu­thor i jego nowo ze­bra­na eki­pa dą­żą do wpro­wa­dze­nia w ży­cie swych wła­snych ce­lów, a re­la­cje człon­ków Crime Syn­di­cate sta­ją się co­raz bar­dziej skom­pli­ko­wa­ne.
Si­łą ko­mik­su są do­sko­na­łe, nie­zwy­kle zróż­ni­co­wa­ne dia­lo­gi. Każ­dy z bo­ha­te­rów mó­wi swo­im wła­snym, roz­po­zna­wal­nym gło­sem, co na pierw­szy rzut oka wi­dać w do­bo­rze słow­nic­twa, bu­do­wie zdań oraz tre­ści wy­po­wie­dzi. Sce­na­rzy­sta do­brze czu­je wszyst­kie po­sta­ci i sta­ra się pod­kre­ślić w war­stwie ję­zy­ko­wej ich ce­chy. To na­to­miast po­ma­ga na­kre­ślić pew­ne­go ro­dza­ju sto­sun­ki mię­dzy po­szcze­gól­ny­mi bo­ha­te­ra­mi. Do­brze wi­dać to choć­by na przy­kła­dzie Bat­ma­na i Ca­two­man, jesz­cze le­piej, je­śli przyj­rzy­my się Lu­tho­ro­wi i Bizarro.
Sama fa­bu­ła skon­stru­owa­na jest po­praw­nie i bar­dzo john­so­wo. Tem­po wzra­sta stop­nio­wo, po­wo­li, a ko­lej­ne wąt­ki suk­ce­syw­nie się ze so­bą spla­ta­ją, by na koń­cu dość moc­no się zde­rzyć. Z każ­dą ko­lej­ną prze­wró­co­ną kart­ką ze­szy­tu na­pię­cie jest co­raz więk­sze, a ostat­nia przy­no­si wiel­kie za­sko­cze­nie — Johns wpro­wa­dza do ko­mik­su jed­ne­go ze swo­ich ulu­bień­ców, któ­ry mo­że spo­ro w mi­ni­se­rii namieszać.

MA­NIAK O RY­SUN­KACH


Ry­sun­ki tra­dy­cyj­nie są bar­dzo nie­rów­ne. Da­vid Finch two­rzy fan­ta­stycz­ne tła i pa­skud­ne mo­de­le po­sta­ci. Te ostat­nie jak zwy­kle wy­stę­pu­ją w trzech wa­rian­tach. Mamy kil­ka sklo­no­wa­nych ko­biet oraz smu­kłych męż­czyzn z de­li­kat­nym wo­do­gło­wiem, któ­rzy cza­sem prze­ista­cza­ją się w prze­ro­śnię­tych ja­ski­niow­ców. Naj­go­rzej jest wte­dy, gdy Finch po­ku­si się o po­ka­za­nie ko­goś na zbli­że­niu — wszy­scy ma­ją bo­wiem do­kład­nie ta­kie same rysy twa­rzy i gdy­by nie cha­rak­te­ry­stycz­ne atry­bu­ty, to cięż­ko by­ło­by ich od­róż­nić.
Trud­no też jed­no­znacz­nie oce­nić pra­cę Ri­char­da Frien­da. Cza­sem na­kła­da tusz sub­tel­nie, do­sko­na­le na­da­jąc szki­com Fin­cha nowy wy­miar, cza­sem zaś ma się wra­że­nie, że wy­le­wa na ry­sun­ki to­nę atramentu.
Z eki­py od­po­wia­da­ją­cej za stro­nę gra­ficz­ną ko­mik­su cał­ko­wi­cie po­chwa­lić moż­na So­nię Oback. Mrocz­na ko­lo­ry­sty­ka, za któ­rą od­po­wia­da, fan­ta­stycz­nie pod­kre­śla at­mos­fe­rę hi­sto­rii. Ka­pi­tal­ne jest tak­że cie­nio­wa­nie.

MA­NIAK OCE­NIA


Czwar­ty nu­mer „Fo­re­ver Evil” jest stan­dar­do­wo cu­dow­ny fa­bu­lar­nie i prze­cięt­ny ry­sun­ko­wo. A że za­zwy­czaj w więk­szej czę­ści zwra­cam uwa­gę na ten pierw­szy ele­ment, sta­wiam:

DO­BRY

Komentarze