MANIAK ZACZYNA
Przez pięć pierwszych odcinków czwartego sezonu „Once Upon a Time” autorzy stopniowo serwowali nam poszczególne elementy intrygi, na pozór niezwiązane ze sobą. W szóstym odcinku wszystko zaczyna się łączyć w spójną całość. Tiara czarnoksiężnika, postaci z „Krainy lodu” oraz tajemnicza Królowa Śniegu — wszystko to dość zgrabnie się zazębia, a widz dostaje przy okazji sporo nowych informacji.
Oczywiście jeśli oczekiwania, co do kolejnych odsłon oraz rozwiązań zagadek są duże (a włączenie do serialu wciąż popularnej „Krainy lodu” z pewnością je zawyżyło), ciężko im sprostać. Moim zdaniem jednak, szósty odcinek czwartego sezonu, zatytułowany „Family Business”, czyli „Rodzinne sprawy”, sprawdza się doskonale i z całą pewnością zadowala pod względem fabularnym. I nie tylko.
MANIAK O SCENARIUSZU
Scenariusz tej odsłony napisali once’owi weterani: Kalinda Vasquez i Andrew Chambliss, dla których jest to już kolejna przygoda z czwartym sezonie (ale pierwsza w takim duecie). Śledzimy trzy główne wątki. W retrospekcjach obserwujemy historię Belli, która po utracie matki oraz wspomnień związanych z tym bolesnym wydarzeniem, postanawia wyruszyć do trolli z Arendelle. W teraźniejszości Emma pokazuje wszystkim nagranie odkryte w poprzednim odcinku i stara się odnaleźć więcej informacji. Tymczasem Bella próbuje poradzić sobie z ciążącą na niej winą za grzechy z przeszłości…
Retrospekcje oferują bardzo ciekawe spojrzenie na Bellę sprzed okresu, w którym po raz pierwszy ją poznaliśmy. Jest to w związku z tym nieco inna postać, o trochę innym obliczu, choć na pewno znajdują się w niej zalążki tej właściwej znanej nam Belli. Dzięki dość specyficznemu rozpisaniu bohaterki tworzą się interesujące interakcje z innymi postaciami, w tym z Anną, które nieźle się obserwuje.
W scenach z przeszłości dowiadujemy się ponadto kilku nowych informacji na temat Królowej Śniegu (która wreszcie dostaje imię — Ingrid). Jest sporo zaskoczeń oraz kolejne inteligentne nawiązania do baśni Hansa Christiana Andersena.
Retrospekcje mają kluczowy wpływ na wydarzenia w teraźniejszości — coś, co Bella zrobiła w Arendelle wraca do niej w Storybrooke ze zdwojoną siłą. Bohaterka nie potrafi sobie poradzić z wyrzutami sumienia, w związku z czym zachowuje się bardzo irracjonalnie, miejscami zupełnie w sprzeczności z jej charakterem — co jest jednak uzasadnione specyfiką sytuacji. Doskonale pokazano na tym tle związek Belli z Titeliturym — w pewnym momencie robi się bardzo niespokojnie i widz zdaje sobie sprawę, że Gold porusza się po bardzo cienkim lodzie (wybaczcie to nachalne nawiązanie — skutki oglądania „Gotham”).
Intrygująco wypadają także poszukiwania Emmy, które doprowadzają bohaterkę do nowych odkryć, a te znacząco posuwają fabułę do przodu i dostarczają kolejnych informacji na temat Ingrid, rozwikłując tym samym wszelkie wątpliwości na temat jej celów. I choć całość przypomina trochę motywy z drugiej połowy trzeciego sezonu serialu, to jednak podana jest w zupełnie nowym sosie, podlanym ciekawymi pomysłami i nawiązaniami do baśni.
MANIAK O REŻYSERII
Odcinek reżyseruje Mario Van Peebles („Układy”) i bardzo się cieszę, że to jego wybrano do poprowadzenia tej ważnej, bądź co bądź, odsłony serialu.
Van Peebles, choć oczywiście pozostaje wierny kluczowym elementom ogólnej stylistyki serialu, mocno naznacza odcinek swoimi własnymi pomysłami. Przede wszystkim zachwyca znakomitymi przejściami pomiędzy poszczególnymi scenami — pomysłowymi, nieogranymi, finezyjnymi. Do tego dochodzi świadomy dobór tempa i sposobu narracji w poszczególnych scenach — gdy trzeba reżyser pokazuje interakcje bohaterów na dłuższych ujęciach czy też wręcz przeciwnie, stosuje bardzo dynamiczny, nieco wytrącający z równowagi montaż i bawi się perspektywą by podkreślić atmosferę niepewności. Fantastycznie prowadzi tez większość aktorów, starając się, by ich kreacje były co najmniej przyzwoite.
Van Peebles, choć oczywiście pozostaje wierny kluczowym elementom ogólnej stylistyki serialu, mocno naznacza odcinek swoimi własnymi pomysłami. Przede wszystkim zachwyca znakomitymi przejściami pomiędzy poszczególnymi scenami — pomysłowymi, nieogranymi, finezyjnymi. Do tego dochodzi świadomy dobór tempa i sposobu narracji w poszczególnych scenach — gdy trzeba reżyser pokazuje interakcje bohaterów na dłuższych ujęciach czy też wręcz przeciwnie, stosuje bardzo dynamiczny, nieco wytrącający z równowagi montaż i bawi się perspektywą by podkreślić atmosferę niepewności. Fantastycznie prowadzi tez większość aktorów, starając się, by ich kreacje były co najmniej przyzwoite.
MANIAK O AKTORACH
Emilie De Ravin nareszcie ma szansę wyjść z cienia i z drugiego planu przejść na moment na pierwszy. Owocuje to w miarę udanym występem. Aktorce udaje się zaprezentować rozmaite oblicza Belli, dzięki czemu jej rola jest bardzo zróżnicowana. Jednocześnie De Ravin stara się naznaczyć postać swoją własną osobowością, co dodaje jej wiarygodności.
Elizabeth Lail jako Anna jak zwykle porywa przebojowością i optymizmem. Aktorka ma ogromną charyzmę i tendencję do zwracania na siebie sporej uwagi i doskonale pasuje do to do trochę nadpobudliwej natury postaci, którą odgrywa.
Fantastyczna jest Elizabeth Mitchell w roli Ingrid, Królowej Śniegu. Chłodna i wyniosła, roztacza na ekranie doskonałą atmosferę.
Elsa w wykonaniu Georginy Haig nie jest może szczególnie przebojowa, ale też nie o to w tej roli chodzi. Klucz tkwi raczej w tym, by pokazać ją jako rozsądną, twardo stąpającą po ziemi postać, której zdarzają się momenty bardzo głęboko przeżywanych emocji. I to się aktorce udaje.
Elsa w wykonaniu Georginy Haig nie jest może szczególnie przebojowa, ale też nie o to w tej roli chodzi. Klucz tkwi raczej w tym, by pokazać ją jako rozsądną, twardo stąpającą po ziemi postać, której zdarzają się momenty bardzo głęboko przeżywanych emocji. I to się aktorce udaje.
Powala oczywiście Robert Caryle. Ponownie jest jako Titelitury bardzo niejednoznaczny i tworzy znakomicie pomyślaną, złożoną kreację.
Jennifer Morrison i Colina O’Donoghue nie ma zbyt za dużo, ale dostają kilka uroczych, wspólnych scen, w których wypadają nieźle. Niezbyt wiele także Lany Parilli, choć pewna scena, w której partneruje jej Sean Maguire, robi naprawdę duże wrażenie.
Są też dość dobre występy gościnne. John Rhys-Davies ponownie kapitalnie udziela głosu Bazaltarowi, Francess O’Connor („Madame Bovary”, „A.I. Sztuczna Inteligencja”) zalicza w miarę udany epizod w roli matki Belli, Colette; a Darcey Johnson („Świry”, „Nie z tego świata”) świetnie odtwarza manieryzmy znanego z „Krainy lodu” Oakena.
Jennifer Morrison i Colina O’Donoghue nie ma zbyt za dużo, ale dostają kilka uroczych, wspólnych scen, w których wypadają nieźle. Niezbyt wiele także Lany Parilli, choć pewna scena, w której partneruje jej Sean Maguire, robi naprawdę duże wrażenie.
Są też dość dobre występy gościnne. John Rhys-Davies ponownie kapitalnie udziela głosu Bazaltarowi, Francess O’Connor („Madame Bovary”, „A.I. Sztuczna Inteligencja”) zalicza w miarę udany epizod w roli matki Belli, Colette; a Darcey Johnson („Świry”, „Nie z tego świata”) świetnie odtwarza manieryzmy znanego z „Krainy lodu” Oakena.
MANIAK O TECHNIKALIACH
Odcinek nakręcono pierwszorzędnie. Zachwycają przede wszystkim przepięknie sfotografowane, górskie krajobrazy Arendelle, które operator doskonale pokazuje. Udany jest także montaż — wszelkie pomysły Van Peeblesa zrealizowano bardzo profesjonalnie, nieźle sprawdza się także łączenie poszczególnych ujęć.
Ponownie olśniewające są kostiumy autorstwa Eduarda Castro — tym razem kostiumolog zachwyca przede wszystkim strojami przygotowanymi dla Belli i mieszkańców jej zamku. Doskonała jest także scenografia, zwłaszcza aranżacja plenerów.
Efekty specjalne z reguły się udają. Jedynie początek delikatnie kłuje w oczy, ale im dalej w las, tym lepiej i mam nawet wrażenie, że np. wygenerowany komputerowo Bazaltar wygląda lepiej niż ostatnio.
Ponownie olśniewające są kostiumy autorstwa Eduarda Castro — tym razem kostiumolog zachwyca przede wszystkim strojami przygotowanymi dla Belli i mieszkańców jej zamku. Doskonała jest także scenografia, zwłaszcza aranżacja plenerów.
Efekty specjalne z reguły się udają. Jedynie początek delikatnie kłuje w oczy, ale im dalej w las, tym lepiej i mam nawet wrażenie, że np. wygenerowany komputerowo Bazaltar wygląda lepiej niż ostatnio.
Muzyka Marka Ishama porywa i budzi odpowiednie emocje. Kompozytor przygotowuje kilka wpadających w ucho tematów (muzyka ze sklepu Oakena do tej pory gra mi w głowie), które później zostają wykorzystane perfekcyjnie.
MANIAK OCENIA
Szósty odcinek czwartego sezonu „Once Upon a Time” to bardzo satysfakcjonująca odsłona serialu, która sporo rzeczy rozjaśnia i stanowi doskonały punkt wyjścia dla rozwoju dalszej akcji.
PS. Jeśli seans macie już za sobą, zajrzyjcie też do mojej analizy!
DOBRY |
PS. Jeśli seans macie już za sobą, zajrzyjcie też do mojej analizy!
Komentarze
Prześlij komentarz
Komentarze, zawierające treści obraźliwe, wulgarne, pornograficzne oraz reklamowe zostaną usunięte. Zostaliście ostrzeżeni.