Maniak ocenia #209: "Once Upon a Time" S04E07

MANIAK ZACZYNA


Po ostatnim, znakomitym odcinku „Once Upon a Time” znamy już plany głównego czarnego charakteru sezonu, Królowej Śniegu, i wiemy mniej więcej, jak zamierza do nich dojść. To czego nie wiemy, to jej motywacje. Oczywiście można się ich częściowo domyślić (chęć zyskania rodziny to jawny wyraz tego, że tej rodziny w pewnym momencie życia jej zabrakło), ale zawsze miło poznać historię kryjącą się za negatywną postacią w całości. Zwłaszcza, że w tym serialu zawsze wychodzi to znakomicie.
Jak więc się pewnie spodziewacie, siódma odsłona to właśnie czas na większość wyjaśnień odnośnie Ingrid, co zwiastuje już sam tytuł — „Królowa Śniegu”. Jak się udaje?

MANIAK O SCENARIUSZU


Scenariusz tak ważnego dla serialu odcinka piszą oczywiście jego twórcy: Eddy Kitsis i Adam Horowitz. W retrospekcjach opowiadają tragiczną historię trzech sióstr: Gerdy, Helgi i Ingrid. W teraźniejszości poświęcają przede wszystkim czas Emmie i jej relacjom z bliskimi oraz wątkowi Reginy i Robina Hooda.
Retrospekcje skonstruowane są fantastycznie. Najpierw otrzymujemy bardzo dobrze pomyślaną ekspozycję, w której można wczuć się w sytuacje bohaterek. Następnie napięcie stopniowo wzrasta i następuje punkt zwrotny, po którym wszystko obiera jeszcze dramatyczniejszy obrót i dociera do tragicznej końcówki. Ingrid jest przy tym napisana znakomicie — to postać wielowymiarowa, skomplikowana, mająca wiele rozterek. Zdecydowanie łatwiej ją po tym odcinku zrozumieć. Świetnie dopasowano też do opowieści elementy mitologii serialu i znane postaci.
Teraźniejszość jest równie ciekawa, przede wszystkim ze względu na wątek Emmy, który trochę odzwierciedla to co działo się w „Krainie lodu” z Elsą. Bardzo widoczny jest tu przede wszystkim motyw strachu oraz silnych, wymykających się spod kontroli emocji, które mogą skrzywdzić (oczywiście w serialu pod postacią magii) innych. Cieszę się, że twórcy stale rozwijają Emmę i stawiają przed nią niecodzienne przeszkody, z którymi bohaterka musi sobie jakoś radzić — to znak, że wiedzą, iż ważni bohaterowie nie mogą stać w miejscu.
Doskonale widać to też na przykładzie wątku Reginy i Robina, w którym następuje szalenie ciekawy zwrot akcji. Z całą pewnością nie pozostanie on bez wpływu na dalszą fabułę serialu. Bardzo mnie scenarzyści nim zaskoczyli, a jednocześnie zaintrygowali.
Przez wszystkie wątki przewija się temat kontroli i jej utrzymywania. Niektórzy z bohaterów chcą ją zyskać, inni specjalnie odpuszczają i oddają się w ręce losu. Wszystko skonfrontowane oczywiście z najważniejszym przesłaniem serialu — siłą miłości. W końcu baśniowość przede wszystkim.

MANIAK O REŻYSERII


Reżyseruje Billy Gierhart, który pracował już przy serialu, a także przy jego spin-offie. Tym, co mu się najbardziej udaje jest znakomite uchwycenie atmosfery poszczególnych scen. W retrospekcjach z prawdziwą finezją wprowadza w sielankowe dzieciństwo sióstr, by później przejść do tego dramatyczniejszego okresu ich życia. W scenach w Storybrooke fantastycznie oddaje poczucie zagrożenia i narastające emocje bohaterów a także coraz większe napięcie. Ogląda się to naprawdę znakomicie.
No i jest kilka bardzo ciekawych rozwiązań — częste pokazywanie akcji z góry, trochę subtelnych sugestii a propos dalszych wydarzeń czy też kilka zgrabnych pomysłów montażowych.

MANIAK O AKTORACH


Aktorsko prym wiedzie zdecydowanie Elizabeth Mitchell. Chłodna, niemal bezduszna w scenach teraźniejszości oraz niezwykle emocjonalna i krucha w retrospekcjach, znakomicie łączy te dwa oblicza swojej Ingrid w spójną całość.
Świetne są serialowe siostry Mitchell: Sally Pressman („Poślubione armii”) jako Helga oraz Pascale Hutton („Arctic Air”) jako Gerda. Z tej pierwszej bije sporo optymizmu i sympatii, natomiast ta druga dostaje znakomite sceny pod koniec odcinka.
Pozytywnie zaskakuje Jonathan Runyon („Miami Medical”) w roli Arcyksięcia von Szwądękaunt. Kapitalnie naśladuje zachowanie postaci z filmu, nadając swemu bohaterowi zarówno odcień komizmu, jak i złowieszczości.
Fenomenalnie jak zawsze gra Robert Carlyle. W tym odcinku Titelitury znów występuje w dwóch wersjach — całkowicie szalonej i przerażającej oraz tej opanowanej, na chłodno kalkulującej każdy ruch. Aktor wspaniale się tym bawi.
Bardzo porządnie gra Jennifer Morison. W każdą wyrażaną przez aktorkę emocję łatwo uwierzyć, dzięki czemu kreacja przekonuje i silnie oddziałuje na widza. Wspaniałe są też interakcje z Elizabeth Mitchell oraz Ginnifer Goodwin. Ta ostatnia dostaje dwie, bardzo wymowne sceny, w których doskonale i bardzo subtelnie okazuje przerażenie.
Pierwszorzędnie wypadają Lana Parilla i Sean Maguire. Ich wspólne sceny ogląda się z niemałą przyjemnością oraz silnym dreszczykiem emocji.

MANIAK O TECHNIKALIACH


Zdjęcia są w tym odcinku przepiękne. Fantastyczne ujęcia z góry, doskonałe zbliżenia, łagodne prowadzenie kamery — nie da się nie zakochać. Zwłaszcza, że bardzo porządnie to ze sobą zmontowano.
Doskonałe są: charakteryzacja i kostiumy. Wrażenie robią zwłaszcza suknie sióstr w Arendelle oraz znakomicie odtworzony strój arcyksięcia von Szwądękaunt.
Do nakręcenia odcinka wykorzystano sporo ciekawych, zielonych plenerów, które całkiem dobrze sprawdzają się w danych scenach. Trochę gorzej wypadają tła generowane komputerowo, choć i tak nie wygląda to bardzo źle. Zresztą efekty specjalne z reguł się udają i tylko w kilku momentach następują pewnego rodzaju zgrzyty.
Muzyka znów jest fantastyczna. Isham świetnie rozgrywa początek, podkreślając pewien dziecięcy optymizm, a potem wspaniale odziera go z kolejnych warstw uderzając w poważniejsze tony. Słucha się tego cudownie.

MANIAK OCENIA


„The Snow Queen” to znakomity, jeden z najlepszych odcinków czwartego sezonu „Once Upon a Time” Warto było na niego czekać.

DOBRY

PS. Jeśli seans macie już za sobą, zajrzyjcie też do mojej analizy!

Komentarze