Maniak ocenia #213: "Constantine" S01E04

MANIAK ROZPOCZYNA


Serial „Constantine”, choć wyraźnie inspirowany komiksami z serii „Hellblazer”, to do tej pory nie stanowił ich bezpośredniej adaptacji. Poszczególne historie twórcy snuli raczej samodzielnie, a z powieści graficznych zaczerpnęli bohaterów i pewne charakterystyczne elementy. Czyli kompromis pomiędzy znanym a świeżym. Kompromis, który sprawdzał się całkiem nieźle, choć niekoniecznie był tym, czego oczekiwali fani „Hellblazera”.
Czwarty odcinek serialu zmienia postać rzeczy. Po raz pierwszy mamy do czynienia z sytuacją, w której twórcy sięgają po konkretną opowieść i na niej opierają scenariusz. I nie jest to opowieść byle jaka, a dość kluczowa i ważna. Dane jest nam bowiem zobaczyć serialową wersję dwóch pierwszych numerów „Hellblazera”. Jak wychodzi taka adaptacja i czy twórcom udaje się wyjść z trudnego w gruncie rzeczy zadania obronną ręką?

MANIAK O SCENARIUSZU


Odcinek zatytułowano tak, jak drugi numer „Hellblazera”, czyli „A Feast of Friends” ("Uczta przyjaciół”). Scenariusz napisał Cameron Welsh („Zatoka serc”).
Gary Lester, po tym, jak z ciała tajemniczego czarnoskórego mężczyzny wyegzorcyzmował demona, a następnie uwięził tegoż demona w butelce, udaje się do starego przyjaciela, Johna Constantine’a, by ten pomógł mu w zniszczeniu złego ducha. Pech jednak chce, że Lester zostaje zatrzymany przy kontroli celnej, a demon wydostaje się na wolność.
Struktura historii jest w zasadzie bardzo podobna do tej z komiksów. W centrum fabuły znajduje się ten sam demon i mniej więcej ci sami bohaterowie. Oczywiście pewne zmiany były nieuniknione, przede wszystkim, by dopasować opowieść do tego, co pokazano w serialu już wcześniej. Niektóre wątki zostają więc uproszczone, inne zupełnie pominięte, a kolejne zmodyfikowane np. o występ poszczególnych postaci. I, trzeba powiedzieć, zrobiono to wszystko dość zgrabnie.
Ogólnie rzecz ujmując, fabuła jest bardzo ciekawa i wciągająca. W oryginalnej historii wykorzystano elementy różnych religii (od buddyzmu przez wierzenia plemion afrykańskich, po tradycję judeochrześcijańską) i połączono je w fascynującą całość. Także i w serialu zachowano to wszystko, co bardzo cieszy. Ponadto, w tle snuta jest całkiem niezła przypowieść o żalu, odkupieniu oraz uzależnieniu, która nie kończy się dobrze, ale też nie tragicznie (przynajmniej dla większości postaci) — ma po prostu bardzo gorzki, niejednoznaczny finał. Udaje się zatem fantastycznie oddać ducha komiksów, a jednocześnie nie odejść od ogólnej stylistyki „Constantine’a”, rozwiną serialowe postaci i wciągnąć widzów w niepokojącą przygodę.

MANIAK O REŻYSERII


Reżyseruje John F. Showalter („Nie z tego świata”). Lekko horrorowa stylistyka nie jest mu obca, dlatego z „A Feast of Friends” radzi sobie doskonale. Przede wszystkim bardzo podoba mi się jego sposób straszenia — nie robi tego znienacka, a raczej powoli przygotowuje na to co nadchodzi (wyobraźnia oczywiście wtedy działa), a gdy już nadejdzie, każe widzowi się przyglądać i dopiero, gdy niebezpieczeństwo zostaje zażegnane przez bohaterów, daje spokój. Taka trochę japońska szkoła, którą bardzo (wiadomo) lubię.
Showalter dość dobrze inscenizuje także kilka scen, w których bohaterowie doświadczają różnorodnych wizji. Szybkie, nachodzące na siebie ujęcia to, co prawda, dość klasyczne rozwiązanie, ale sprawdza się znakomicie.
Do tego oczywiście inne, typowe dla gatunku pomysły — sugestie dźwiękiem i obrazem, trochę obrzydlistwa i niesamowita atmosfera. Showalterowi nic nie można pod tym względem zarzucić.

MANIAK O AKTORACH


Aktorsko znów bardzo wysoki poziom. Matt Ryan jak zwykle fantastycznie oddaje ducha Constantine’a. Jest więc nonszalancki, dwulicoway, ale też pełen sprzecznych uczuć. I to właśnie taki konflikt emocji Ryanowi udaje się najlepiej oddać na ekranie — jest wtedy bardzo wiarygodny.
Troszkę mniej tym razem Angéliki Celayi, ale aktorka i tak radzi sobie świetnie. Celaya zdaje się zyskiwać coraz więcej charyzmy, a poza tym wchodzi z resztą obsady w coraz lepsze interakcje. Jej Zed zdecydowanie staje się znacznie ciekawsza.
Gościnny występ zalicza Jonjo O’Neill („I Fought the Law”), który jako Gary „Gaz” Lester jest wręcz znakomity. Tworzy kreację niezwykle złożoną, wielowarstwową i fantastycznie pokazuje poczucie winy oraz zmaganie się z uzależnieniem.
Z ważnych bohaterów pojawia się jeszcze odgrywany przez Harolda Perrineau Manny. Do aktora wciąż nie mogę się przekonać, więc nadal działa mi na nerwy, ale ponieważ działa na nerwy także głównemu bohaterowi, to uważam, że swoje zadanie wykonał.

MANIAK O TECHNIKALIACH


W „A Feast of Friends” uwagę na pewno zwracają zdjęcia. Przygotowane w mrocznej stylistyce, pomysłowo prowadzone i niepokojące. Do tego wspaniale nakręcone seny wizji oraz fantastyczny, pieczołowity montaż, którego dynamizm mocno przyczynia się do utrzymania specyficznej atmosfery. Jest doskonale.
Porządne są również efekty specjalne. Szczególne wrażenie robią chwile, w których Manny (grrr) zatrzymuje wokół bohaterów czas, całkiem nieźle wygląda również rój skarabeuszy, pod postacią którego ukazuje się demon.
Dużą rolę w odcinku bez wątpienia gra dźwięk, dlatego włożono w niego sporo pracy, co zdecydowanie słychać. Wszelkie odgłosy, hałasy odgrywają swoją rolę bezbłędnie.
Nie zawodzi muzyka. McCreary znów przygotowuje zapadające w pamięć tematy i stara się też dołożyć nieco do wyjątkowego klimatu.

MANIAK OCENIA


„A Feast of Friends” to całkiem niezła adaptacja i jeden z najlepiej poprowadzonych odcinków „Constantine’a”. Oby tylko tak dalej!

DOBRY

Komentarze