MANIAK ZACZYNA
Poprzedni, dwugodzinny odcinek „Once Upon a Time” zakończył się przewidywalnym, acz emocjonującym cliffhangerem: Królowa Śniegu w końcu zdecydowała się na rzucenie Zaklęcia Roztrzaskanego Wzroku, wobec czego mieszkańcy miasteczka Storybrooke znaleźli się w poważnym, śmiertelnym niebezpieczeństwie.
Oczywiście zanim klątwa wszystkich dotknie, bohaterowie będą mieli jeszcze czas przygotować się na jej nadejście (a jakże), a nawet podjąć próbę jej powstrzymania. I właśnie temu poświęcony jest dziewiąty odcinek serialu. Czy jednak opowiedziana w nim historia potrafi odpowiednio zainteresować i czymś zaskoczyć?
MANIAK O SCENARIUSZU
Cóż, z taką scenarzystką jak Jane Espenson, nie ma chyba możliwości, by fabuła odcinka była nudna i mało zaskakująca. Odsłonę zatytułowano „Fall”, czyli „Upadek”, ale też „Spadanie”, a więc można odczytać go dwojako: najpierw dosłownie, a potem metaforycznie, znajdując tym samym w odcinku te głębsze warstwy.
Kristoff i Anna budzą się z zaklęcia rzuconego przez Ingrid. Zanim zdołają się zorientować, co się wydarzyło, zostają zaatakowani przez Hansa i jego braci. Tymczasem do Storybrooke zbliża się klątwa. Gold postanawia zawrzeć z Ingrid kolejny układ i przystąpić do realizacji swych planów, a mieszkańcy Storybrooke próbują zaradzić nadchodzącemu Zaklęciu Roztrzaskanego Wzroku.
Kristoff i Anna budzą się z zaklęcia rzuconego przez Ingrid. Zanim zdołają się zorientować, co się wydarzyło, zostają zaatakowani przez Hansa i jego braci. Tymczasem do Storybrooke zbliża się klątwa. Gold postanawia zawrzeć z Ingrid kolejny układ i przystąpić do realizacji swych planów, a mieszkańcy Storybrooke próbują zaradzić nadchodzącemu Zaklęciu Roztrzaskanego Wzroku.
Historia dziejąca się w Arendelle została rozpisana całkiem przyzwoicie. Z pewnością za pozytywne można zaliczyć włączenie w nią Hansa (ostatnio został potraktowany dość marginalnie, a teraz ma szansę się wykazać) oraz niewidzianego od trzeciego sezonu Czarnobrodego. Między bohaterami tworzy się dzięki temu dość ciekawa dynamika, a dialogi między nimi, pełne typowego dla Espenson humoru, to coś wspaniałego. Świetnie i przede wszystkim oryginalnie wychodzi także połączenie tych wydarzeń z tym, co dzieje się w Storybrooke.
A skoro już doszliśmy do samego miasteczka, to nie sposób nie wspomnieć o wątku Titeliturego. A ten skonstruowany jest perfekcyjnie. Uważnie planowane intrygi, manipulacje — czego tu nie ma! I jeszcze wszystko wyważone tak doskonale, że jednocześnie czujemy do bohatera wstręt i gdzieś tam mu współczujemy. Lepiej chyba tego rozwiązać się nie dało.
Dość interesująco zbudowany jest też wątek, skupiający się na Emmie i Elsie. Znów śledzimy coraz silniej łączącą ich przyjaźń i to jak wystawiana jest na próbę. Mamy też okazję przyjrzeć się z bliska właśnie Elsie, którą Espenson stara się rozpisać dość niejednoznacznie, a zarazem bardzo wiarygodnie.
U pozostałych mieszkańców magicznego miasteczka nie dzieje się może aż tyle, ale również warto zwrócić uwagę na ich historie. Szczególnie porywa watek Reginy i Robina oraz kolejnych przeciwności losu, którym muszą stawić czoła. A to pewnie jeszcze nie jest ich koniec.
Znakomicie rozwiązano też zakończenie. Ponieważ jest w gruncie rzeczy przewidywalne, to Espenson stawia na emocje. Efekt jest fantastyczny.
MANIAK O REŻYSERII
Reżyseruje Mario Van Peebles, którego dotychczasowe spotkania z serialem można zaliczyć do bardzo udanych. I tym razem prowadzi odcinek znakomicie.
Podoba mi się przede wszystkim, w jak umiejętny sposób korzysta z przeciwstawnych ujęć w wielu momentach, bo nadaje wtedy scenom pewnej ciągłości, a jednocześnie sprawia, że można się z bohaterami utożsamić. Doskonałe są także pewne sztuczki montażowe (bardzo finezyjne) czy też inteligentne posługiwanie się ostrością w komponowaniu kadrów. Kolejna sprawa to kapitalna inscenizacja bardziej niepokojących scen, w których reżyser zostaje zawsze blisko głównych bohaterów i stara się jak najlepiej przekazać ich odczucia widzom. I dzięki takim środkom przygotowuje naprawdę porywający spektakl.
Podoba mi się przede wszystkim, w jak umiejętny sposób korzysta z przeciwstawnych ujęć w wielu momentach, bo nadaje wtedy scenom pewnej ciągłości, a jednocześnie sprawia, że można się z bohaterami utożsamić. Doskonałe są także pewne sztuczki montażowe (bardzo finezyjne) czy też inteligentne posługiwanie się ostrością w komponowaniu kadrów. Kolejna sprawa to kapitalna inscenizacja bardziej niepokojących scen, w których reżyser zostaje zawsze blisko głównych bohaterów i stara się jak najlepiej przekazać ich odczucia widzom. I dzięki takim środkom przygotowuje naprawdę porywający spektakl.
MANIAK O AKTORACH
Aktorsko „Fall” jest również pierwszorzędny. Może niekoniecznie od strony Jennifer Morrison w roli Emmy, która niczym raczej się nie wyróżnia i po prostu robi swoje, ale już jeśli spojrzeć na resztę, to są niemalże same perełki.
I tak Georgina Haig, która do tej pory niespecjalnie się wyróżniała, dostaje kilka fantastycznych scen, w których pokazuje swoją Elsę od innej, niż dotychczas strony. Wypada bardzo przekonująco i naturalnie, a postać staje się dzięki temu bardziej widzom bliska.
Elizabeth Lail jest jako Anna jak zwykle pełna wigoru i energii, ale są też chwile, w których niezwykle emocjonalnie się otwiera i zupełnie zmienia ton, czym pozytywnie zaskakuje. Do tego dostaje silne aktorskie wsparcie od Scotta Michaela Fostera, który jako sarkastyczny Kristoff bawi do łez.
Charles Mesure po raz trzeci w serialu wciela się w Czarnobrodego. I mimo, że nie jest to postać szczególnie ważna dla całej fabuły, to Mesure i tak wkłada w rolę sporo starań i widać, że świetnie się na planie bawi. Jego kreacja jest barwna, delikatnie przerysowana i naprawdę miło się aktora ogląda.
Znakomity jest Tyler Jacob Moore jako Hans. Jednocześnie złowieszczy i delikatnie nieporadny, znakomicie oddaje charakter animowanego pierwowzoru.
I tak Georgina Haig, która do tej pory niespecjalnie się wyróżniała, dostaje kilka fantastycznych scen, w których pokazuje swoją Elsę od innej, niż dotychczas strony. Wypada bardzo przekonująco i naturalnie, a postać staje się dzięki temu bardziej widzom bliska.
Elizabeth Lail jest jako Anna jak zwykle pełna wigoru i energii, ale są też chwile, w których niezwykle emocjonalnie się otwiera i zupełnie zmienia ton, czym pozytywnie zaskakuje. Do tego dostaje silne aktorskie wsparcie od Scotta Michaela Fostera, który jako sarkastyczny Kristoff bawi do łez.
Charles Mesure po raz trzeci w serialu wciela się w Czarnobrodego. I mimo, że nie jest to postać szczególnie ważna dla całej fabuły, to Mesure i tak wkłada w rolę sporo starań i widać, że świetnie się na planie bawi. Jego kreacja jest barwna, delikatnie przerysowana i naprawdę miło się aktora ogląda.
Znakomity jest Tyler Jacob Moore jako Hans. Jednocześnie złowieszczy i delikatnie nieporadny, znakomicie oddaje charakter animowanego pierwowzoru.
Nie wolno też zapomnieć o Robercie Carlyle’u. W każdym odcinku aktor przechodzi samego siebie. Zresztą trudno się dziwić — twórcy dają mu fantastyczny materiał, a on doskonale go wykorzystuje, tworząc postać wyrazistą i skomplikowaną.
Wyśmienicie sprawdza się Colin O’Donoghue. Trudne położenie Haka odzwierciedla głównie mimiką czy spojrzeniem i robi to bardzo skutecznie. Widać na ekranie, że do tego, co musi zrobić jest zmuszany i niekoniecznie mu się to uśmiecha.
Nie zawodzi oczywiście Lana Parilla. I w tym odcinku buduje złożoną kreację i znakomicie przebiera w aktorskich środkach — raz jest ironiczna, by w kolejnej scenie zupełnie naturalnie stać się sentymentalną.
Dobre wrażenie robią wreszcie Ginnifer Goodwin i Josh Dallas, do których przede wszystkim należy bardzo intymna i mocna końcowa scena.
MANIAK O TECHNIKALIACH
Odcinek zdecydowanie wyróżniają przepiękne zdjęcia. Akcja filmowana jest z ciekawych perspektyw, ujęcia są przejrzyste i zawsze wszystko dobrze na nich widać, a kamera prowadzona jest doskonale i płynnie. Kolejne sceny połączone są zaś starannym, często nietypowym montażem, który szczególnie zachwyca w końcowej sekwencji.
Dobrze rozwiązano sceny walk na miecze. Choreografia może nie jest zbyt skomplikowana, ale i tak dość efektowna (głównie przez elementy humorystyczne). Walki dzięki temu śledzi się z wielkim uśmiechem od ucha do ucha.
Bardzo rozważnie wykorzystano efekty specjalne. Ładnie wygląda przede wszystkim Zaklęcie Roztrzaskanego Wzroku (choć jest delikatnie powtarzalne względem znanej już klątwy), niezłe są także światełka i błyski towarzyszące różnego rodzaju czarom.
Scenografia jest jak zwykle bardzo zróżnicowana. Jest trochę komputerowych teł (gorszych i lepszych), trochę ładnie zaaranżowanych plenerów oraz znane już pomieszczenia. Większość wygląda w porządku. Podobnie jest zresztą z charakteryzacją (znakomita w retrospekcjach) oraz kostiumami.
Mark Isham jak zawsze ilustruje całość przepiękną ścieżką dźwiękową. Wpadające w ucho, znakomicie zaaranżowane tematy są naprawdę imponujące.
Dobrze rozwiązano sceny walk na miecze. Choreografia może nie jest zbyt skomplikowana, ale i tak dość efektowna (głównie przez elementy humorystyczne). Walki dzięki temu śledzi się z wielkim uśmiechem od ucha do ucha.
Bardzo rozważnie wykorzystano efekty specjalne. Ładnie wygląda przede wszystkim Zaklęcie Roztrzaskanego Wzroku (choć jest delikatnie powtarzalne względem znanej już klątwy), niezłe są także światełka i błyski towarzyszące różnego rodzaju czarom.
Scenografia jest jak zwykle bardzo zróżnicowana. Jest trochę komputerowych teł (gorszych i lepszych), trochę ładnie zaaranżowanych plenerów oraz znane już pomieszczenia. Większość wygląda w porządku. Podobnie jest zresztą z charakteryzacją (znakomita w retrospekcjach) oraz kostiumami.
Mark Isham jak zawsze ilustruje całość przepiękną ścieżką dźwiękową. Wpadające w ucho, znakomicie zaaranżowane tematy są naprawdę imponujące.
MANIAK OCENIA
„The Fall” to kolejny udany odcinek „Once Upon a Time”, który zdecydowanie posuwa opowiadaną historię w fascynującym kierunku.
DOBRY |
PS. Jeśli seans macie już za sobą, zajrzyjcie też do mojej analizy !
Komentarze
Prześlij komentarz
Komentarze, zawierające treści obraźliwe, wulgarne, pornograficzne oraz reklamowe zostaną usunięte. Zostaliście ostrzeżeni.