MANIAK WE WSTĘPIE
Historia opowiadana na łamach „The Star Wars”, czyli komiksu opartego na pierwszej wersji scenariusza do „Gwiezdnych Wojen” George’a Lucasa (znacznie różniącego się od ostatecznej wersji „Nowej Nadziei”, którą znamy), wkracza w piątym numerze w ostatni akt. Twórcy serwują więc mnóstwo ekscytującej akcji, klarują się relacje pomiędzy wszystkimi bohaterami i wreszcie jasno stawiają cele, jakie ci bohaterowie chcą osiągnąć.
Przed czytelnikami pozostają więc (łącznie z tym) cztery numery do końca, a choć na ich łamach jeszcze sporo może się wydarzyć, to można już się domyślić, dokąd zmierza fabuła. Czy zatem wstęp do nieubłaganie zbliżającego się ostatniego etapu opowieści jest tak dobry i wciągający jak to co pokazano dotychczas? I czy dostarcza tylu emocji i przeżyć co pokochane przez rzesze fanów filmy?
MANIAK O SCENARIUSZU
Annikin Starkiller, Luke Skywalker, Han Solo, księżniczka Leia i spółka próbują dostać się na pokład statku, którym uciekną z Aquilae. Współpracujący z Imperium rycerz Sith, Książę Valorum, jest jednak świadom każdego kroku bohaterów i gotów pokrzyżować im szyki.
W piątym numerze dzieje się bardzo dużo. Rinzler, adaptując tekst George’a Lucasa przeprowadza widza przez mnóstwo emocji — zaczyna od stadium lekkiego niepokoju, by potem wcisnąć w fotel (lub w cokolwiek na czym siedzimy/leżymy podczas lektury) i podekscytować, następnie pozornie uspokoić, a na koniec znów przyspieszyć bicie serca. Udaje mu się to mimo pewnej fabularnej sztampy — bo w końcu, co jak co, ale w „Gwiezdnych Wojnach” można taką wybaczyć.
Tym, co jednak najbardziej przyciąga do komiksu, nie jest mnóstwo akcji (to jest czynnik drugorzędny), a fantastyczny świat. Będę się pewnie powtarzać, ale miejsca, które odwiedzamy wraz z bohaterami w „The Star Wars” są tak cudownie znajome, a jednocześnie i paradoksalnie: zaskakujące i oryginalne, że nie da się nad nimi nie rozmarzyć. Bohaterowie przypominają tych znanych z filmów, a jednocześnie mają takie cechy, które mocno je od nich różnią. Główne założenia tego, jak wszystko w galaktyce funkcjonuje mają elementy rozpoznawalne i całkowicie nowe. A najważniejsze, że to wszystko jest bardzo atrakcyjnie podane. O Lucasie można mówić wszystko, ale jednemu nie da się zaprzeczyć — głowę do tworzenia inspirujących światów na pewno ma.
Tym, co trochę w tej historii zgrzyta, jest kiepsko napisany wątek miłosny. Momenty, w których bohaterowie albo wyznają sobie miłość, albo dzielą się swoimi uczuciami z innymi, wypadają niestety sztucznie i nieprzekonująco. Takich drętwych chwil nie jest jakoś szczególnie dużo i nawet udaje się je zneutralizować humorem, ale na moment wytrącają z rytmu i sprawiają, że pryska rzucony wcześniej przez twórców czar.
MANIAK O RYSUNKACH
Za każdym razem, gdy patrzę na prace Mike’a Mayhew w „The Star Wars” zwyczajnie się rozpływam. I tak też jest tym razem. Delikatna kreska, kapitalnie narysowani bohaterowie, szczegółowe tła — nic tylko patrzeć, patrzeć i patrzeć… A i tak powiedziałem o rzeczach najbardziej oczywistych, bo przecież należy tez wspomnieć o pomysłowych projektach (statek, którym lecą bohaterowie kompletnie mnie kupił); niebanalnie, choć klasycznie rozmieszczonych kadrach oraz doskonałej ekspresji bohaterów. I nawet jak czasami Mayhew coś uprości, to i tak wygląda to wspaniale.
Oczywiście nie można też pominąć ogromu pracy, jaki włożył w komiks kolorysta, Rain Beredo. Świetnie nałożone barwy zdecydowanie dodają rysunkom życia. Realistyczne cieniowanie sprawia, że wydaje się, iż patrzymy nie na rysunki, a na zdjęcia. No i jest jeszcze bardzo dobry dobór kolorów do tonu scen. Duet artystów doskonale uzupełnia się ze scenarzystą.
MANIAK OCENIA
Piąty numer „The Star Wars” to pełna emocji, przyjemna lektura. I choć nie obyło się bez zgrzytów, to i tak zeszyt zasługuje na
DOBRY |
Komentarze
Prześlij komentarz
Komentarze, zawierające treści obraźliwe, wulgarne, pornograficzne oraz reklamowe zostaną usunięte. Zostaliście ostrzeżeni.