Maniak ocenia #238: "Constantine" S01E07

MANIAK ROZPOCZYNA


Po kilku pierwszych pełnych aluzji odcinków, twórcy serialu „Constantine” w siódmej odsłonie wreszcie odważnie podejmują temat wiary i fanatyzmu — co jest szczególnie ważne w kontekście głównego bohatera i jego spojrzenia na świat. Do tego głęboko zanurzają się w elementach wierzeń judeochrześcijańskich, wykorzystując je do zbudowania arcyciekawej mitologii produkcji. A ponieważ od zawsze fascynowały mnie różne spojrzenia na anioły i demony (a to właśnie im poświęcono najwięcej miejsca), seans siódmej odsłony serialu sprawił mi od tej strony ogromną przyjemność.
Czy jednak samo sięgnięcie po takie tematy wystarcza? Czy twórcom udaje się te motywy wyczerpująco rozwinąć i stworzyć odcinek dobry, trzymający w napięciu oraz trafnie wpisujący się w to co dotychczas pokazali w serialu?

MANIAK O SCENARIUSZU


Tytuł brzmi tym razem „Blessed Are the Damned” (czyli „Błogosławieni potępieni”), co już wskazuje na wiele wątków odcinka, m.in. te dotyczące postaci znajdującego się w centrum pastora, wspomnianych wyżej aniołów czy wreszcie samego tytułowego bohatera. Scenariusz napisała w gruncie mało doświadczona Sneha Koorse („Believe”). Mało doświadczona, ale zdecydowanie utalentowana.
Pastor zostaje ukąszony przez jadowitego węża, jednak kilka chwil po domniemanej śmierci zostaje ożywiony. Mało tego, zaczyna działać cuda…
Całą główną intrygę skonstruowano naprawdę dobrze i pomysłowo. Widz powoli dostaje kolejne elementy układanki i składa z nich obrazek, który zmienia się z każdą nową informacją — tak, że do ostatniej chwili nie da się przewidzieć wyniku. Jest więc mnóstwo zwrotów akcji i najważniejsze, że nie są one wprowadzane na siłę, a wręcz przeciwnie, nadają historii odpowiedni rytm.
Wspomniane już we wstępie odwołania do elementów wierzeń judeochrześcijańskich, a zwłaszcza tych, dotyczących aniołów, także wypadają udanie. Tropy, jakie podejmuje scenarzystka sporo dodają nie tylko samemu odcinkowi, ale nawet całemu serialowi, świetnie wzbogacając jego świat.
Ciekawie wychodzi także potraktowanie takich problemów, jak: potępienie, zbawienie, czy wiara. Ukazani w ich świetle Constantine oraz pastor stają się bohaterami jeszcze bardziej fascynującymi.
Nie zabrakło elementów rozwijających główną fabułę serialu. Tym razem spojrzymy na Zed oraz jej tajemnicę z przeszłości. Wygląda na to że twórcy będą sporo tu czerpać z komiksów, co jest oczywiście fantastyczną wiadomością.

MANIAK O REŻYSERII


Reżyseruje Nick Gomez („FlashForward”), który raczej nie operuje horrorowymi rozwiązaniami. Podchodzi do historii przedstawionej w „Blessed Are the Damned” jak do kryminału i czyni z odcinka mini-film detektywistyczny. I jest to zdecydowanie podejście dobre, bo scenariusz Koorse prosi się właśnie o takie potraktowanie.
Oczywiście nie brakuje kilku sztuczek wizualnych — w końcu to serial traktujący o wydarzeniach, w które zamieszane są siły nadprzyrodzone. Gomez korzysta z efektów z wyczuciem i tam, gdzie jest to absolutnie konieczne. Nie epatuje też makabrą, a jedynie sugeruje widzowi pewne rzeczy, co czyni bardzo skutecznie. Dość dobrze wykorzystuje w jednej chwili także slow-motion. Efekty jego pracy ogląda się bardzo przyjemnie.

MANIAK O AKTORACH


Matt Ryan w głównej roli Johna Constantine’a jest standardowo znakomity. Po raz kolejny tworzy pierwszorzędną, wielowarstwową rolę cynika, który ukrywa pod spodem duże pokłady wrażliwości. Ryan fantastycznie to oddaje.
Dobra jest również Angélica Celaya jak Zed. Zadziorna, ale również delikatna, w pewnym sensie też trochę pogubiona i poszukująca. Coraz bardziej przekonuję się do aktorki w tej roli.
Przekonać nie mogę się za to do Harolda Perrineau jako anioła Manny’ego. Scenarzystka dała mu naprawdę kapitalny materiał, a mimo to aktor nie umie go w pełni wykorzystać i polega na mało efektownych środkach. Nie są to też środki efektywne, a Perinneau wypada zwyczajnie kiepsko.
Gościnnie występuje Patrick Caroll w roli pastora Zachary’ego, który nie zalicza szczególnie dobrego występu. Nie jest zły, ale gra trochę na granicy i momentami wypada karykaturalnie, przez co nie do końca do mnie przemówił. Na drugim biegunie znajduje się zaś Megan West („Sposób na morderstwo”), która, choć nie pojawia się na ekranie całkiem długo, wiarygodnie oddaje swoją postać — anielicy Imogen.

MANIAK O TECHNIKALIACH


Od strony technicznej nie ma co narzekać. Jak zwykle dostajemy dość ładne, wpisujące się w tematykę serialu zdjęcia (bywa więc mrocznawo) oraz całkiem przyzwoity, nieporwany montaż. Znakomita jest również charakteryzacja (zwłaszcza w przypadku potworów tygodnia, czyli ghuli) oraz scenografia (ciekawie zaaranżowane wnętrze kościoła, ładne plenery nad jeziorem). Efekty specjalne są niezłe, choć nie zawsze — czasami dość mocno praca grafików komputerowych rzuca się w oczy. Muzyka jest oczywiście świetna — ale to standard u Beara McCreary’ego.

MANIAK OCENIA


Siódmy odcinek Constantine’a to przyzwoita rozrywka, która oferuje sporo wrażeń i ciekawych, fabularnych rozwiązań.

DOBRY

Komentarze