Maniak ocenia #253: "Forever Evil" #5

MANIAK NA WSTĘPIE


Większość pisanych przez Geoffa Johnsa historii komiksowych oparta jest na bardzo prostej strukturze. Na początku jest wstęp, który niczym hitchcockowskie trzęsienie ziemi wywraca znany z komiksów świat do góry nogami. To punkt wyjścia, po którym wszelkie fabularne tajemnice zaczynają narastać, a wokół rozrysowywane jest tło historii. Następnie wreszcie dochodzi do wielkiej walki między głównymi stronami konfliktu, po której to następuje (nie)spodziewany zwrot akcji, jeszcze raz wywracający wszystko do góry nogami. Wreszcie tajemnice zostają rozwiązane, a całą opowieść wieńczy kolejna, jeszcze większa niż poprzednio bitwa.
Piąty numer „Forever Evil”, zeszłorocznego wielkiego wydarzenia w DC Comics to zarazem trzeci z wymienionych etapów johnsowych fabuł, a zatem pierwsza wielka walka. Czy scenarzyście udaje się rozpisać ją tak, by angażowała czytelnika i wzbudzała jego ekscytację?

MANIAK O SCENARIUSZU


Dochodzi do starcia między sojusznikami Syndykatu Zbrodni oraz ruchu oporu. Wśród walczących pojawia się niespodziewany sprzymierzeniec — Sinestro. Tymczasem na drodze samego Syndykatu staje niespodziewana przeszkoda.
Główny wątek komiksu nie jest szczególnie ciekawy fabularnie. Dobrze wypadają, co prawda, dialogi — uszczypliwe i przesiąknięte sarkazmem — oraz zgrabnie pomyślana, równoległa struktura historii. Ale to jedyne plusy, bo niestety sekwencja się dłuży i początkowo niewiele wnosi do komiksu. Dopiero później, kiedy dochodzi do zawiązania niespodziewanych i niepewnych sojuszy oraz zmienia się niejako status quo ruchu oporu, wątek znów zaczyna ciekawić. Ale aby dotrzeć do tego miejsca, trzeba przebrnąć przez masę nieciekawych paneli.
O wiele lepiej prezentuje się to co dzieje się z członkami Syndykatu. Tutaj Johns zasiewa ziarno naprawdę intrygującej tajemnicy (cóż z tego, że kolejnej), która, jak można się spodziewać, kieruje historię na zupełnie nowe tory. Do tego scenarzysta znakomicie rozrysowuje relacje pomiędzy Ultramanem, Superwoman oraz Owlmanem — złożone, skomplikowane i zbudowane w taki sposób, że do samego końca nie wiadomo, jak ostatecznie się ukształtują i czy nie wybuchną.
Ogólnie rzecz biorąc, scenariusz jest więc bardzo nierówny. Są lepsze momenty, ale niestety trzeba je wyłowić z tych gorszych. A szkoda, bo Johns zazwyczaj umie pisać walki. Tu mu nie wyszło.

MANIAK O RYSUNKACH


Ponarzekałem trochę na warstwę scenariuszową, teraz ponarzekam na warstwę graficzną. David Finch wspina się bowiem na wyżyny niechlujstwa, uproszczeń i nieposzanowania proporcji. Bohaterowie wyglądają więc paskudnie, a ich masywne szczęki, dzięki którym są podobni do stereotypowych jaskiniowców, mocno zniechęcają do przeglądania kolejnych kart komiksu. O zróżnicowanej mimice nie ma co mówić — miny postaci są niemal zawsze takie same. No, czasami zdarza im się otworzyć usta, ale wtedy staje się coś magicznego — zupełnie nie przypominają samych siebie. I tylko tła zdają się ratować sytuację. No, jest jeszcze całkiem przyzwoite rozstawienie kadrów.
Oczywiście na Richarda Frienda nie ma co liczyć. Nakłada on tusz w najgorszy możliwy sposób, przez co rysunki stają się jeszcze bardziej chaotyczne. Niestety, Friend nie wie co to znaczy subtelność — a szkoda, bo delikatniejsza kreska mocno by ulepszyła oprawę. Zwłaszcza że kolorystka, Sonia Oback, tam gdzie może pokazuje prawdziwy talent. Gdyby tylko miała większe pole do popisu…

MANIAK OCENIA


Piąty numer „Forever Evil” to spadek formy scenarzysty i absolutny dół rysownika. Ten pierwszy ma jednak lepsze momenty, które ratują komiks. Ostatecznie dostaje więc:

ŚREDNI

Komentarze

Prześlij komentarz

Komentarze, zawierające treści obraźliwe, wulgarne, pornograficzne oraz reklamowe zostaną usunięte. Zostaliście ostrzeżeni.