Maniak poleca #18: "W świecie jeźdźców bez głowy i eliksirów nieśmiertelności, czyli «Durarara!!» i «Baccano!»"
MANIAK NA POCZĄTEK
Lata trzydzieste, USA. Czasy prohibicji. Pędzący pociąg. Tajemniczy zamachowcy. Niewyjaśnione zniknięcia. Przezabawny duet drobnych oszustów i złodziejaszków. Homunkulus. Mafia.
Współczesność, Tokio, dzielnica Ikebukuro. Młodociane gangi. Jeździec bez głowy. Magiczne ostrze. Mężczyzna zdolny do rzucania w ludzi znakami drogowymi i automatami na napoje.
Jeśli wszystkie te szalone zbitki słów coś Wam mówią, to najprawdopodobniej znacie Naritawersum doskonale i nie trzeba Wam go przedstawiać. Jeśli jednak drapiecie się po głowie, próbując cokolwiek z nich zrozumieć, a jednocześnie wpatrujecie się w nie zaintrygowani i mówicie w myślach: „Hmmm, brzmi nieźle”, to znak, że najwyższa pora sięgnąć po twórczość pana Narity Ryōgo (成田良悟).
Ale kto, co, jak? Czytajcie dalej!
MANIAK OPOWIADA
Narita Ryōgo urodził się 30 maja 1980 roku w Tokio (majowe chłopaki są fajne; wiem, co mówię). Studiował na prywatnej uczelni Nihon Daigaku (日本大学), gdzie kształcił się na kierunku „nauka o geosystemach” i napisał pracę na temat teledetekcji. A jednak jego przyszła kariera nie miała być związana z tą branżą, ale czymś, można by rzec, zgoła odmiennym — pisarstwem. Swoją debiutancką light novel (który to termin pozwolę sobie spolszczać jako mini-powieść), pierwszy tomik „Baccano!”, napisał w 2002 roku. Zgłosił ją do konkursu literackiego Dengeki Shōsetsu Taishō (電撃小説大賞), gdzie zdobył jedną z głównych nagród. Nic więc dziwnego, że książka wkrótce dostała kontynuację, a Narita zaczął tworzyć kolejne serie, w tym wspomnianą w tytule notki „Durararę!”.
A propos tytułów, zauważyliście pewnie, że są dość nietypowe, nawet jak dla dzieł japońskojęzycznych. Wiele krąży w Internecie historii o ich znaczeniach i genezach. W przypadku „Baccano!” sytuacja jest dość prosta — to włoskie słowo oznaczające „wrzawę”, co świetnie odwołuje się do treści serii. A przy okazji to dość zabawna gra słów, bo brzmiące podobnie, japońskie „baka no” (馬鹿の), oznacza tyle co „głupi”, „idiotyczny”. Jeśli zaś chodzi o „Durararę!”, tu hipotez jest kilka. Niektórzy snują teorię, że to onomatopeja warkotu motocyklowego silnika, co miałoby nawiązywać do jednej z bohaterek. Krąży jednak także anegdota, że to tytuł wymyślony spontanicznie podczas jednej z rozmów z wydawcą. Tak czy siak — jest dość chwytliwie i tajemniczo, a czego więcej trzeba, by wywrzeć dobre pierwsze wrażenie? Czy jednak za tym dobrym pierwszym wrażeniem stoi coś więcej?
Akcja „Baccano!” rozgrywa się głównie w latach trzydziestych na terenie Stanów Zjednoczonych. Czegoż tam nie ma! Mafijne porachunki, napad na pociąg, barwni bohaterowie (moi faworyci to para uroczych złodziejaszków oraz pewien homunkulus), a w tle prohibicja i alchemia! Fabuła jest tak szalona i tak zakręcona, że najlepiej zapoznać się z nią samemu (a wierzcie, to co wymieniłem, nawet w połowie nie jest w stanie oddać wyjątkowej atmosfery „Baccano!”). Tym bardziej, że — podobnie jak zresztą w przypadku „Durarary!”, o czym szerzej za chwilę — historia serwowana jest nieliniowo. Często obserwujemy dane wydarzenie kilkakrotnie, acz z różnych perspektyw. Przeskakujemy także swobodnie do różnych czasów i miejsc. Bardzo lubię takie rozwiązania, bo pozwalają odbiorcy na przednią zabawę w dopasowywanie kolejnych elementów układanki — choć wymaga to także zaangażowania.
„Durarara!” to z kolei opowieść dziejąca się współcześnie w jednej z tokijskich dzielnic, która nazywa się Ikebukuro (池袋). Historia obraca się głównie wokół niejakiego Ryūgamine Mikado (竜ヶ峰帝人), który przeprowadza się właśnie do Ikebukuro, aby rozpocząć naukę w prywatnej szkole Raira (来良学園). Z czasem wraz z nim zagłębiamy się w świat dzielnicy coraz bardziej: przyglądamy się tajemniczym wydarzeniom oraz poznajemy osobliwych mieszkańców. A jest tu choćby jeździec bez głowy (płci żeńskiej, w dodatku ze zmiennokształtnym rumakiem, który najczęściej przybiera formę motocykla), nie panujący nad emocjami siłacz (choć niepozorny), młodociane gangi… I tak jak wspomniałem, znów wszystko opowiedziane jest nieliniowo: do kolejnych wydarzeń fakty dobudowywane są stopniowo, po czasie i z różnych perspektyw — tak, że pełny obraz nie jest widoczny od razu. Ciekawym zabiegiem są też swego rodzaju komentarze do historii, które obserwujemy w pewnym chatroomie — który to też wkrótce okazuje się nie być jakimś tam zwyczajnym chatroomem.
Naritawersum to przede wszystkim mini-powieści, ale te dostępne są niestety w większości tylko japońsku (choć „Durarara!” zaczęła się niedawno ukazywać po angielsku). Ponieważ jednak dzieła Narity są bardzo popularne, to nic dziwnego, że powstały też różnorakie adaptacje — bardziej przyjazne dla przeciętnego odbiorcy. Można więc sięgnąć po komiksy i seriale animowane. I te ostatnie polecam Wam najbardziej. „Baccano!” składa się z jednej, trzynastoodcinkowej serii (plus trzy odcinki dodatkowe), natomiast „Durarara!” — dłuższa — to dwa dwunastoodcinkowe sezony plus jeden odcinek specjalny oraz trzysezonowa kontynuacja (obecnie emitowany jest drugi sezon tejże). Takie audiowizualne medium jest znakomitą okazją, by wkroczyć w Naritawersum. A dlaczego?
Przede wszystkim ze względu na konstrukcję odcinków. Mówiłem już kilka razy o nieliniowości historii i powtórzę raz jeszcze, bo bardzo widać to w podziale na odcinki — zarówno jeśli chodzi o „Baccano!” jak i „Durararę!”. Przeskakiwanie z jednej perspektywy do drugiej, spoglądanie na wydarzenia oczami wielu postaci, retrospekcje… To wszystko gwarantuje niesamowitą zabawę i przyciąga do ekranu na długo, wywołując natężony „syndrom jeszcze jednego odcinka”. Do tego dochodzi przepiękna kreska i bardzo dobra, płynna i dostosowana do konkretnych scen (tam gdzie trzeba jest bardzo dynamicznie, w innych momentach zaś spokojnie) animacja. No i jest wspaniała gra aktorska — do głównych ról zatrudniono między innymi takich aktorów jak Hanazawa Kana (花澤 香菜; „Nagi no asu kara”), Sawashiro Miyuki (沢城みゆき; „Sword Art Online”) czy Sawashiro Miyuki (小野坂昌也; „Bleach”). I trzeba też wspomnieć o przepięknej muzyce autorstwa Yoshimoriego Makoto (吉森信), który inteligentnie wykorzystuje fortepian, ksylofon, instrumenty dęte czy syntezatory i tworzy coś naprawdę ujmującego.
Jedyne, co w Naritawersum trochę zgrzyta to nazwiska bohaterów, którzy pochodzą z krajów innych, niż Japonia. Luck Gandor, Dallas Genoard, Elmer Albatross czy Celty Sturluson brzmią jak z internetowych generatorów losowych zbitek słów. Ale przynajmniej można się troszkę uśmiechnąć — a to przecież wartość dodana. Zwłaszcza, jeśli dołączyć do niej oryginalny, lekki humor, który czuć w obu seriach.
MANIAK KOŃCZY
Naritawersum na „Durararze!” i „Baccano!” oczywiście się nie kończy, bo Narita tworzy też inne mini-powieści, dziejące się w tym samym świecie. Przykładem może być choćby „Vamp!”, opowiadający o niemieckich wampirach. Tak czy siak, to właśnie te dwa pierwsze tytuły są najbardziej godne polecenia. Jeśli więc macie trochę wolnego czasu i chcecie się rozerwać, ale też troszkę pogłówkować przy dobrym serialu animowanym, to te dwa jak najbardziej są dla Was. Na pewno nie pożałujecie!
Komentarze
Prześlij komentarz
Komentarze, zawierające treści obraźliwe, wulgarne, pornograficzne oraz reklamowe zostaną usunięte. Zostaliście ostrzeżeni.