MANIAK KLECI WSTĘP
Premiera „Heroes Reborn” (tu możecie przeczytać jej recenzję) sprawdziła się znakomicie. Twórcom udało się na nowo wprowadzić widzów do stworzonego przez nich świata, a wiele znajomych z poprzednich sezonów elementów stanowiło dla fanów nie lada gratkę. Pierwsze dwa odcinki oceniam więc jako niezwykle udane, choć wiem, że zdania na ich temat są podzielone i spotkałem się w gruncie rzeczy ze sporą liczbą negatywnych opinii.
Tak czy siak, nadszedł czas na dalszy ciąg historii. Dobre wprowadzenie to jedna sprawa, ale trzeba widza jakoś przecież przed ekranem utrzymać, przygotowując równie dobrą, absorbującą kontynuację. Prawdziwy sprawdzian dla Tima Kringa i współpracującej z nim ekipy nadchodzi więc dopiero teraz. Czy trzecim odcinkiem twórcy serialu pokazują, że są na taki sprawdzian gotowi?
MANIAK O SCENARIUSZU
Drugi odcinek „Heroes Reborn” został zatytułowany „Under the mask”, czyli „Za maską”. To nawiązanie wprost do postaci Carlosa i przejętego po zmarłym bracie alter ego El Vengadora, ale można ten tytuł rozumieć szerzej. Tak naprawdę bowiem, każdy z bohaterów ma coś do ukrycia, a więc tytułowa maska jest też maską metaforyczną.
Autorem scenariusza jest Seamus Kevin Fahey („Spartakus”, „Battlestar Galactica”), który rozwija wszystkie rozpoczęte w premierze wątki. Noah wraz z Quentinem próbuje dojść do prawdy i dowiedzieć się, co takiego naprawdę wydarzyło się po wybuchu w Odessie. Trop prowadzi do znanej z oryginału Molly Walker. Tymczasem Miko dostaje się do budynku Yamagato, Tommy lekceważy zakazy matki, Carlos kontynuuje dzieło brata, a Luke odkrywa w sobie coś niepożądanego i zaczyna powątpiewać w słuszność swej misji.
Główna intryga zaczyna coraz bardziej zespalać pozostałe wątki. Mamy więc oś historii związaną z Noah Bennetem. Ten wątek wkracza na nowe tory, a przed widzem odkrywane są kolejne, często zaskakujące tropy. Już teraz na jaw wychodzą pierwsze cele tych złych, czyli korporacji Renautas (choć jeszcze nie do końca wiemy, dlaczego chcą te cele osiągnąć), a zwrot akcji goni kolejny. Do tego wszystkiego znów wspominani są starzy znajomi, a to niewątpliwa gratka dla fanów. No i przede wszystkim — czuć, że dokądś to wszystko zmierza, a czasami w trzecim sezonie „Herosów” takiego poczucia brakowało.
Doskonale z tym przewodnim wątkiem łączy się wątek japoński. Choć liczba stereotypów jest w tym wypadku przytłaczająca (Co robi Japonka przetrzymywana w sali konferencyjnej? Oczywiście rzuca się na papier i zaczyna z niego układać smoki origami, to takie normalne), to linia fabularna się broni. Jest frapująco, możemy znów przyjrzeć się czarnym charakterom i przede wszystkim: staje się jasne, że Miko oraz Ren odegrają dość istotną rolę w całej intrydze.
Podoba mi się też wątek Luke’a i Joanne. Scenarzysta stara się wniknąć w psychikę Luke’a i wyciągnąć na wierzch jego strach. Strach przed samym sobą. Motyw osoby, która staje się de facto kimś, kogo nienawidzi, jest pomysłem zgoła interesującym (szczególnie w kontekście jego symbolicznego znaczenia) i rysuje fantastyczne perspektywy. Mam nadzieję, że twórcy nie pójdą na łatwiznę i jestem ciekaw, jak rewelacje z tego odcinka dalej wpłyną na bohatera i jego relacje z innymi — zwłaszcza z żoną.
Najsłabiej tak naprawdę wypada wątek Carlosa, który przecież, jak wskazuje tytuł, powinien być wątkiem przewodnim w tym odcinku. Założenia są dobre — idea zamaskowanego mściciela nieobdarzonego mocami, w świecie, w którym zaistniały kolejne ogniwa ewolucyjne człowieka to pomysł iście komiksowy i znakomicie wpisujący się w herosowe uniwersum. Problem jednak w tym, że historia rozpisana jest bez polotu i nie angażuje. Szkoda.
W przypadku Tommy’ego nadal mamy do czynienia z pewnego rodzaju odwracaniem znanych motywów. Zaczyna się więc to wszystko jak typowy nastolatkowy dramat (chłopak chce iść na imprezę i okłamuje matkę, matka domyśla się o co chodzi i daje mu szlaban, on się buntuje i idzie mimo słów matki, bla, bla), ale potem historia skręca na zupełnie inne tory (nic złego się na tej imprezie nie dzieje, jak wymagają reguły nastolatkowych dramatów) i prowadzi do znakomitego zakończenia odcinka.
MANIAK O REŻYSERII
Trzeci odcinek znów reżyseruje Greg Beeman, ale tym razem wraca on do takiego tradycyjnego herosowego opowiadania historii, czego brakowało mi w odcinku „Odessa”. Bardzo dba o wizualne walory odcinka (znów chce się co chwilę pauzować i podziwiać naprawdę śliczne ujęcia) i stara się stosować pomysłowe rozwiązania — czy to zdjęciowe czy montażowe. Radzi sobie także ze scenami wymagającymi — bardzo sprawnie realizuje choćby sekwencję walk ze strażnikami w budynku Yamagato. Piękne są również sceny z zorzą polarną przy kole podbiegunowym. Do tego Beeman świetnie czuje tempo opowieści, wiedząc kiedy dokładnie przyspieszyć, a kiedy zacząć zwalniać. No i fantastycznie się bawi napisami (czy to tytułami, czy to podpisami z danymi bohaterów czy wreszcie napisami z tłumaczeniem nieanglojęzycznych kwestii).
MANIAK O AKTORACH
Aktorzy spisują się podobnie jak w premierze. Jack Coleman znakomicie przeprowadza Noah przez etapy poszukiwania siebie i poznawania przeszłości, powoli wyciągając na wierzch tego prawdziwego, znanego z oryginału HRG. I choć partnerujący Colemanowi Harry Zebrowski nie powala w roli Quentina, to nic nie szkodzi, bo postać Noah jest tak wyrazista, że wystarcza za dwóch.
Podoba mi się także sposób, w jaki buduje swą postać Robbie Kay. Stopniowo, bez uciekania się do prostych sztuczek i wyświechtanych rozwiązań; z ogromnym sercem. Kaya trzeba bacznie obserwować, bo rośnie z niego pierwszorzędny aktor — co zresztą pokazał już w „Once Upon a Time”.
Sukezane Kiki wypada dość naturalnie i przekonująco jako Miko, a jej partner, Uchikado Toru, choć czasem troszeczkę swojego Rena przerysowuje, radzi sobie nieźle i sporo zyskuje naturalnie bijącym od niego urokiem.
Intryguje Clé Bennett („Lost girl”), który wciela się w zagadkowego Harrisa. Bennett roztacza wokół siebie aurę tajemniczości, ale też płynie od niego pewne poczucie zagrożenia. I tylko szkoda, że tak okropnie kaleczy japoński (ale to tylko mnie przeszkadza, więc się nie przejmujcie).
Podobnie ciekawa jest Rya Khilstedt („Dexter”). Z powodzeniem nadaje swojej bohaterce, Erice, takie cechy jak władczość i zdecydowanie. Dzięki temu tworzy udaną kreację kobiety sukcesu, która nie zawaha się przed niczym, by osiągnąć swój cel.
Ryan Guzman gra lepiej niż w premierze i trochę rozluźnia mięśnie twarzy. Ale nadal czegoś w jego roli brakuje. Problem zaczyna się, co prawda, już na poziomie scenariusza, ale aktor w żaden sposób nie jest w stanie jemu zaradzić.
Zachary Levi naprawdę zachwyca. Stopniowo rosnące przerażenie uwydatnia grą oczu i subtelną mimiką, doskonale moduluje też głosem. I szkoda tylko, że coś zgrzyta w jego interakcjach z Judi Shekoni, która, mam wrażenie, trochę za bardzo się stara i przedobrza.
MANIAK O TECHNIKALIACH
Jeśli chodzi o poszczególne aspekty techniczne, to te sprawdzają się dobrze. Zdjęcia są przepiękne, zróżnicowane i zrealizowane w przepięknej kolorystyce. Wspaniała jest też głębia obrazu. Kolejne ujęcia i sceny związane są zaś pomysłowym i starannie wykonanym montażem.
Scenografia jest dość dobra i także różnorodna. Dobry użytek zrobiono z plenerów (zwłaszcza, jeśli chodzi o sceny toczące się na kole podbiegunowym), a wnętrza zaaranżowano dość wprawnie. Zobaczymy więc przeróżne mieszkania, korytarze, biurowce, sale konferencyjne itd.
Efekty specjalne stoją na całkiem niezłym poziomie, choć nie ma ich tym razem szczególnie wiele. Sprawdzają się także popisy kaskaderskie oraz choreografia walk, które wyglądają naprawdę efektownie.
No i muzyka — niezmiennie fantastyczna i świetnie tworząca atmosferę. Duet kompozytorek znów spisuje się na szóstkę.
MANIAK OCENIA
„Heroes Reborn” pozostają w trzecim odcinku na właściwym kursie. Mam nadzieję, że na kolejnych odsłonach też się nie zawiodę.
Komentarze
Prześlij komentarz
Komentarze, zawierające treści obraźliwe, wulgarne, pornograficzne oraz reklamowe zostaną usunięte. Zostaliście ostrzeżeni.